Rozdział 8
Noc była bardzo długa. Podczas gdy Raphael czuwał przy Monie, reszta siedziała za drzwiami, ale bardzo szybko zasnęli. Raph, który pod ogromną presją patrzył czy Lisa nadal oddycha także w końcu zmożył sen. Mógłby się wydawać, że to bardzo nieodpowiedzialne zasypiać gdy w grę wchodzi czyjeś życie.
Ale gdy nadszedł nowy dzień, Raphael poczuł na ręku coś ciepłego. Powoli otworzył oczy a gdy dotarło do niego, że zasnął z przerażeniem uniósł głowę. Znał tą dłoń bardzo dobrze. Spojrzał na twarz Y'Gythgby i zaniemówił. Ona patrzyła na niego! I żyła!
-Raphael - powiedziała.
-Mona! - zawołał.
Złapał jej rękę w obie dłonie przysuwając bliżej.
-Długo spałam? - spytała.
-Cały dzień i dwie noce - odrzekł.
-A... A N'Etador... on...
-Spokojnie. Narazie nie wiadomo gdzie jest.
-Co on ci zrobił.
Dotknęła jego gipsu patrząc na ukochanego ze współczuciem.
-Spokojnie. Nic mi nie jest. Tylko małe złamania. Dobrze, że ty żyjesz. Inaczej zostałbym młodym wdowcem.
Oboje zaśmiali się cicho do momentu gdy Mona nie dostała zadyszki i nie zabolała ją klatka piersiowa.
-Wszystko okay? - spytał Raph.
-Mocno mnie zranił? - dociekała.
-Tak. Wszyscy myśleli, że umrzesz.
-Aż tak? N'Etador jeszcze mi za to zapłaci.
-Ej, ej, na zemstę przyjdzie jeszcze czas. Teraz masz leżeć i odpoczywać, jasne?
-Eee... W porządku.
Raphael przykrył ją kocem pod samą szyję. Mona zdziwiła się takim zachowaniem żółwia. Chyba zepsuł się przez ten ślub i dzień jej nieprzytomności.
-Kotku, przepraszam cię - dodał przysuwając się.
Kotku? Naprawdę zachowywał się dziwnie. Ale Lisa mimo, że nie była przyzwyczajona do czułości matki to znała czułość Raphaela i lubiła ja. Nawet w takiej słodkiej wersji.
-Ale za co? - spytała.
-Bo to przeze mnie jesteś teraz w takim stanie - odparł. - Zamiast dalej walczyć pozwoliłem by on...
-Raphael - przerwała. - Nie poniosłeś w tym żadnej winy. Jemu najwyraźniej od samego początku o to chodziło. Widziałam to w jego oczach.
-Chciał cię zabić?
-Tak.
-To teraz ja też mu dołożę. Pożałuje, że w ogóle podniósł na ciebie tą wielką łapę.
-I chcesz walczyć z nim w gipsie?
Żółw popatrzył na swoją rękę i się zaśmiał. Nagle drzwi się otworzyły i stanęli w nich jego bracia i T'Horan.
-Y'Gythgba! - zawołał Salamandrianin.
-Nareszcie wśród żywych - dodał Mikey. - Jak to jest być żonką Rapha?
-Pewnie bym się cieszyła gdyby nie to, że śmiech może mnie zabić - odparła.
-Jak się czujesz? - spytał Leo.
-Psychicznie czy fizycznie? - dociekała.
-Raph, co ty jej zrobiłeś? - spytał Donnie. - Od kiedy w niej takie poczucie humoru?
Żółw wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem.
-Spełniliście obowiązek nocy poślubnej? - dopytywał T'Horan.
-Że co?! - krzykneli oboje zszokowani.
Zarumienili się jak buraki. Monie do tego zabrakło powietrza.
-Ty to potrafisz dogadać, nie ma co - zachichotał Leo.
-Lekarz zaraz przyjdzie - oznajmiła April wchodząc do pomieszczenia.
Raph skinął głową.
Nie minęło pięć minut jak doktor dotarł. Wszyscy byli zmuszeni opuścić pokój. Dopiero po godzinie lekarz wyszedł wzdychajac ciężko.
-No i co? - spytał szybko Raph zabierając zdenerwowany ręce.
-Nie jest najgorzej, ale Y'Gythgba będzie miała jeszcze przez pewien okres problemy z oddychaniem- wyjaśnił.
-Czyli, że o walce narazie nie ma mowy?
-O walce? Mój drogi przyjacielu, teraz nawet chodzenie będzie dla niej ogromnym wysiłkiem.
-To co można zrobić?
-Próbować ją przyzwyczaić do tej męki. Z czasem siły jej wrócą.
Doktor odszedł. Teraz to Raphael miał spory problem. Mona była niezdatna do ruchu a N'Etador mógł zaatakować w każdej chwili. Zawsze tak pomagali sobie nawzajem, ale teraz Raph musiał zrobić co się da by ochronić ją przed niebezpieczeństwem.
Przepraszam, że taki krótki rozdział.
UWAGA! W następnym rozdziale sceny 15+!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top