Rozdział 5
Przyjaciele zaczęli w tajemnicy przygotowywać ceremonię zaślubin. Postanowili, że ślub odbędzie się w ziemskiej, amerykańskiej tradycji. T'Horan poprowadzi monę, April i Donnie zostaną drużbą (nie można było prosić kogoś „niewtajemniczonego" by nie wygadał). Kapłan nie wchodził w grę. Po długich namowach, nawet na kolanach, Sal zgodził się wystąpić w tej roli. Y'Gythgba postanowiła sama wybrać miejsce uroczystości.
Właśnie dzisiaj zamierzała pokazać je Raphaelowi jako swojemu przyszłemu mężowi. Dziwnie to brzmiało, ale cóż... taka prawda. Wieczorem biegła przez korytarz, prawie leciała. Zsunęła się po poręczy schodów co było wysoce niedozwolone księżniczce, ale ona wcale nie czuła się jak księżniczka. No chyba, że Rapha. Nagle zobaczyła na jednym ze stopni N'Etadora. Błyskawicznie, jeszcze zjeżdżając przeskoczyła na marmurowe schody ledwo utrzymując równowagę.
-Nie skradaj się tak-powiedziała.
-Chciałem cię zaskoczyć-odparł.
-Zaskoczyć?-zdziwiła się.
-Pomyślałam, że skoro mamy się pobrać to musimy spędzić trochę czasu-wyjaśnił.
Mona próbowała się uśmiechnąć, ale ten uśmiech przypominał bardziej wykrzywiony nerw ustny. Musiała się jakoś wymigać. Raph czekał za drzwiami.
-To... to miłe z twojej strony, ale jaj się bardzo spieszę, więc wybacz-rzekła.
Przemknęła obok niego i pędem rzuciła się do wrót. Zamknęła je oddychając z ulgą i opierając się o nie. Po chwili zjawił się Raphael.
-Coś nie tak?- spytał.
-N'Etador-wyszeptała.
Żółw pokiwał głową i podszedł bliżej. Dziewczyna ruszyła przodem a on zaraz za nią.
-No dobra, to co to za miejsce?-dociekał.
-Dowiesz się gdy dojdziemy-odparła.
-No nie trzymaj mnie w niepewności-prosił.
-Nie powiem dopóki nie dojdziemy-upierała się.
Raph żartobliwie sposępniał a mona zaśmiała się pod nosem. Nie przeszli bezpośrednio przez miasto, ale przez jego obrzeża. Nikt nie mógł ich zobaczyć. Pokonanie drogi do tajemniczego miejsca zajęła im około godziny. Gdy Raph zobaczył wielkie jezioro, sporo drzew dookoła i wielki księżyc przypomniał sobie, że już kiedyś tutaj był razem z Moną. Wtedy rządziło jeszcze to bezsensowne prawo o zakazie wiązania się Salamandriana z istotą spoza planety. To tutaj Lisa opowiedziała mu o rzekomej śmierci matki, to tutaj żółw został aresztowany i zabrany do lochu . On i ona traktowali to miejsce jako symbol swego buntu wobec kreteńskiej zasady. No i to tutaj Raph dla odmiany pocałował Y'Gythgbę. Dwójka siadła nad brzegiem.
-Tyle się wydarzyło a tu ciągle jest tak samo-stwierdził Raph.- Świetny pomysł.
-Dziękuję-odparła.- A pokazywałam ci wtedy lilie wodne czy nie?
Mutant pokręcił głową. Przybliżyli się do wody a Mona dotknęła palcem jednego z białych kwiatów. Gwałtownie się rozwinął a ze środka wyleciał dwa świetliki.
-Łał-skomentował żółw.
Robaczki świętojańskie zatoczyły koło wokół nic ha potem odleciały. Raphael dalej na nie patrzył gdy wtem Salamandrianka wepchnęła go do jeziora. Mutant zaraz potem wynurzył się spod tafli z liściem i lilią na głowie. Wyglądał tak komicznie, żem ona nie mogła się nie zaśmiać.
-Takaś cwana?- powiedział.
Chwycił ją za rękę i wciągnął do wody. Lisa wyłoniła się gwałtownie nabierając powietrza. Zakasłała.
-Czy my nie jesteśmy... za starzy na takie zabawy?-spytała wypluwając wodę.
-Sama zaczęłaś-odrzekł.
Salamandrianka wydęła wargi i ochlapała go wodą. Żółw nie pozostał jej dłużny.
-Dobra! Starczy!-zawołała.
Ściągnęła mu z głowy kwiatek a potem wyszła z jeziora. Raph za nią. Woda sprawiła, że oboje czuli się bardzo ociężale. Położyli się na trawie obok siebie ciężko dysząc.
-Raphael, czy oprócz tego wymuszonego małżeństwa i twardego argumentu rozmowa z moim ojcem jeszcze do czegoś się sprowadzała?-zapytała.
-A skąd taki pomysł?-zdziwił się.
-Nic, tak pytam.
Mutant spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem.
-Michelangelo się wygadał-wyznała.
-Przypomnij mi, żebym mu wklepał-poprosił.- Cóż... tak. Okazuje się, że twój ojciec ma bardzo poważne obawy względem przyszłości.
-Jakie?-dociekała odkręcając się do niego.
-Zastanawia się jak będą wyglądać nasze dzieci-wyjaśnił.
-Nasze dzieci?
Salamandrianka zaćmiła się chowając twarz w trawę. Raph dołączył do niej. Dziewczyna przysunęła się bliżej kładąc mu głowę na piersi a żółw objął ją ramionami.
-Bez względu na to jak nasze dziecko będzie wyglądać, będzie wspaniały- westchnęła patrząc na gwiazdy.
-Chciałaś powiedzieć wspaniała-poprawił ją.
-Wspaniały-upierała się.
-Wspaniała.
-Wspaniały.
-No dobra, ale następne będzie wspaniała.
-W porządku.
Mona wtuliła się bardziej w Raphaela.
-Jeszcze jutro trzeba się będzie ukrywać a potem mogę obwieścić całemu światu ,że zostałaś moją żoną i nikt mi za to nic nie zrobi. U was chyba to małżeństwa są na zawsze.
-Tak.
-To twój tata mnie nie wykopie.
-Nie dam mu. Tylko jeszcze do mnie nie dociera, że naprawdę zdecydowałeś się na taki krok. Bądź co bądź to naprawdę poważna sprawa.
-Fakt, ale damy sobie radę.
Salamandrianka uśmiechnęła się do niego a potem pocałowała. Po dwudziestu minutach patrzenia w niebo zasnęli wtuleni w siebie.
..................................................................
Pospieszyłam się :) Ale musiałam wstawić :) No i czujcie się zaproszeni na ślub Rapha i Mony.
Drodzy goście!
Informujemy że dnia 11.12.2016 Hamato Raphael i księżniczka Y'Gythgba/Mona Lisa wstąpią w związek małżeński.
Zamiast kwiatów prosimy o przeczytanie i komentarz :)
--------------------------------------------------
Jeżeli ktoś chce poczytać o tej "kretyńskiej zasadzie" i polanie to zapraszam do opa w którym ta salamandrianska karuzela zaczęła się kręcić. Link poniżej:
http://pl.tmnt.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Aishinsui/Salamandria%C5%84skie_prawo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top