36.1
Prawda.
Dla mnie była pojęciem względnym i dla każdego mogła oznaczać coś innego. Wszyscy posiadali jakąś i niekoniecznie musiała ona być rzeczywistością, tak długo, jak w nią wierzono. Nawet jeśli zakrawała na miano absurdu. Mniej więcej takie słowa kotłowały się w moich wspomnieniach z czasów, gdy uczęszczałam na wykłady z filozofii.
Pamiętałam jednocześnie o tym, że prawda często bolała, ale najbardziej, gdy serwowano ją po pięknym kłamstwie.
Przymknęłam powieki, chowając twarz w dłoniach, nie chcąc, by niechciane urywki z przeszłości do mnie wracały.
Rozchyliłam usta i koniuszkiem języka zwilżyłam wargi, stojąc niczym sparaliżowana, walcząc z myślami, które tłukły się o ściany mojej czaszki.
Obserwowałam Aleksandra, dostrzegając dopiero po krótkiej chwili, że zagradzał mi drogę. Specjalnie, opierał dłoń na ścianie, jakby podejrzewał, że mogłabym uciec. Moment, w którym naruszył moją przestrzeń osobistą, najwyraźniej mi umknął. Tak samo, jak możliwość odwrotu.
Wzięłam kilka głębszych wdechów i dopiero po kilku minutach wybuchnęłam gromkim śmiechem, rozluźniając się.
Aleksander Serafin był mistrzem mieszania w moim życiu, w najmniej odpowiednich porach.
Zawsze zjawiał się niechciany, gdy towarzyszył mi spokój. Ułożyłam wszystko, pogodziłam się z uczuciami, które od lat we mnie trwały, dlatego nie byłam zaskoczona pojawieniem się byłego. Życie uwielbiało się komplikować, dlatego warto było cieszyć się nawet najmniejszą drobnostką, która przynosiła nam szczęście.
— Prawdę? — powtórzyłam po nim, z rozbawieniem, dłonią wachlując przed własną twarzą, starając się ochłonąć. — Uzgodnijmy coś, ty i prawda to oksymoron. Nie mam pojęcia, co tu robisz, dlaczego akurat teraz tu jesteś, ale...
— Poważnie, Ce? — przerwał mi, nie pozwalając mi dokończyć myśli. Nie planowałam być dla niego miłą, zwłaszcza że byłam pod wpływem alkoholu i trudniej przychodziło mi panowanie nad ciętymi ripostami.
Rzuciłam mu pełne politowania spojrzenie, palcem wskazującym pocierając czubek nosa.
— Naprawdę nie chcesz nawet mnie wysłuchać? Nie sądzisz, że zasługuję na to po tym wszystkim...
Uniosłam dłoń, nakazując mu tym samym milczenie i zaśmiałam się gorzko.
— Prosiłam cię o rozmowę jakieś kilka miesięcy temu, uznałeś, że to bez sensu. Zjawiasz się tuż przed moim ślubem i pieprzysz o jakiejś prawdzie. Przemilczę to, że ewidentnie mnie śledzisz. Oszalałeś, Aleksandrze! — podsumowałam, wycofując się. — Jestem zbyt pijana i zbyt zmęczona, by w ogóle tracić na ciebie kolejne kilka minut. Nic, co mógłbyś wymyślić, nie jest warte mojego czasu, żegnam — oznajmiłam, zamierzając zatrzasnąć drzwi, ale mi w tym przeszkodził.
Wsunął stopę pomiędzy nie i framugę, blokując mój ruch.
— Nie odpuszczę, koti — poinformował, uparcie krzyżując ze sobą nasze spojrzenia. — Nie odpuszczę, nie, gdy w końcu mogę powiedzieć prawdę. Nie proszę o nic więcej jak o jedną rozmowę. Jedną, ostatnią — dodał, uderzając dłonią w drzwi.
— Uspokój się, dziewczyny śpią — skarciłam go, przypominając sobie, że wcale nie byliśmy sami.
Nie chciałam, by obudził kogokolwiek, zwłaszcza Adriannę, która najpewniej złamałaby mu szczękę za sam fakt obecności.
Wcale nie próbowałabym jej w tym przeszkodzić, ponieważ z wielką chęcią sama przestawiłabym mu kilka kości.
— W porządku, jedna rozmowa — powtórzył, wycofując się. — Przemyśl to i zastanów się, z kim chcesz się związać. Twój facet ma paskudne sekrety, które ukrywa za białym kołnierzykiem. Z pozoru ma piękną buźkę, ale kryje za nią podłą kreaturę.
Nie mogłam tego słuchać, pchnęłam drzwi, sprawiając, że mężczyzna musiał się wycofać.
Dookoła rozbrzmiał charakterystyczny trzask.
Otworzyłam oczy, czując pulsujący ból na czole. Rozejrzałam się dookoła, nie bardzo rozumiejąc, co się stało. Dopiero po kilku sekundach zauważyłam czerwony marker, który leżał na biurku. To nim najwyraźniej dostałam w twarz od Adrianny.
— Ziemia do Cecylii! — warknęła podirytowana, podnosząc się z fotela, w którym siedziała.
Odłożyła wcześniej plik dokumentów na stół i skierowała się w moją stronę, podpierając dłonie na blacie.
— Przepraszam — wymamrotałam, masując bolące miejsce. — Zamyśliłam się — dodałam w ramach wyjaśnienia, nadal nie pojmując, dlaczego przyjaciółka wybrała tak drastyczne metody, by powrócić mnie do rzeczywistości.
— Nie — rzuciła, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Kłamiesz. Miałaś kilka ostatnich dni, by przemyśleć swoje zachowanie, ale koniec tego dobrego, mów co się stało?! — zażądała, gwałtownie się prostując.
Założyła dłonie na wysokości klatki piersiowej, wydymając przy okazji wargi. Chciała wyglądać groźnie, ale jak dla mnie przypominała naburmuszone dziecko.
— Nie wiem, o co ci chodzi — skłamałam gładko, opierając się wygodniej na krześle.
Posłałam jej niewinny, w moim mniemaniu uroczy uśmiech i zastukałam palcami w laptop, który leżał tuż przede mną.
Ekran zdążył się wygasić, więc nie mogłam udawać, że coś ważnego przykuło moją uwagę. Dlatego obserwowałam przyjaciółkę, licząc, że mi odpuści.
— Niunia, na litość boską, mam oczy, od naszego wyjazdu do Hiszpanii coś jest nie tak. Nie wiem, co tam się stało, ale coś musiało, ponieważ nie jesteś sobą. Udawałaś kilka dni szczęśliwą, ale znam cię zbyt dobrze, by...
— Mój ślub się zbliża, mam prawo czuć się nieswojo, prawda? — wtrąciłam, nie chcąc, by dokończyła swoją wypowiedź.
Adrianna była dla mnie niczym siostra i ciężko przychodziło mi okłamywanie jej, ale w tej sytuacji musiałam poradzić sobie sama. Nie mogłam przyznać, że Aleksander zasiał we mnie mnóstwo wątpliwości. Kochałam Theo, bez wątpienia, ale gdzieś z tyłu mojej głowy ciągle pojawiały się pytania, związane z wypowiedzią Olka.
— Tu mi jedzie pociąg, o. — Ada wskazała na dolną powiekę i prychnęła, wycofując się. — Masz czas do wieczora, by powiedzieć mi prawdę — ostrzegła, celując we mnie palcem.
— Albo co? — zapytałam buńczucznie, marszcząc brwi.
— Poważnie, tak chcesz się bawić? — sarknęła, wywracając teatralnie oczami. — Zadzwonię do Theo i sprowadzę go tutaj, bo ewidentnie coś się dzieje i nie chcesz powiedzieć prawdy. On ją z ciebie wyciągnie, w końcu go kochasz, prawda? Nie rozmyśliłaś się? — zagroziła, rzucając mi kolejne pytające spojrzenie.
Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, przesuwając dłońmi po chłodnym blacie biurka.
— Rozmyśliłam? — powtórzyłam głupio, nie pojmując jej toku rozumowania.
— No, rozmyśliłaś. Uznałaś, że to jednak za szybko, sama nie wiem, przestraszyłaś się tego, że jednak go kochasz i panikujesz. Rozważasz ucieczkę sprzed ołtarza, czy coś takiego? Kto cię tam wie? Jesteś mistrzem oszukiwania samej siebie, prawda? Od jakichś kilku lat wkręcałaś wszystkim dookoła, że nic nie czujesz do Theo — wyjaśniła, wzruszając przy okazji ramionami.
Na całe szczęście siedziałam, bo w innym wypadku przewróciłabym się z wrażenia.
— Ślub jest za pięć dni, chyba oszalałaś, myśląc, że chcę uciec — fuknęłam zła, podnosząc się z miejsca.
Sięgnęłam po komórkę i wrzuciłam ją do torebki. Nie byłam zła na Adriannę, która miała sporo racji, a na samą siebie. Musiałam rozwiązać tę sytuację, dowiedzieć się, co chciał powiedzieć mój były i zakończyć to raz na zawsze. W innym wypadku wątpliwości nie dałyby mi żyć.
— Obraziłaś się? — Spojrzała na mnie z niepokojem, zauważając moją chęć wyjścia.
— Nie, ale muszę coś załatwić. Dziękuję, że się o mnie martwisz, ale już jestem pewna moich uczuć. Nigdy nie kochałam Aleksandra tak, jak kocham Theo, nie bój się. Nie planuję wielkiej ucieczki, a teraz muszę wyjść, widzimy się wieczorem, okej? Wpadniesz do mnie? — zaproponowałam, posyłając w jej kierunku przyjazny uśmiech.
Miałam pewność, że będę jej potrzebować. Może i nie czułam nic do byłego narzeczonego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że nadal potrafił wyprowadzić mnie swoimi słowami z równowagi.
Przy okazji przesłałam jej buziaka w powietrzu i mrugnęłam okiem, udając się do drzwi.
— Zaczynam się bać — oświadczyła Ada, odwzajemniając mój uśmiech. — Do później, będę po dwudziestej — obiecała, machając mi ręką na pożegnanie.
— Pa — dodałam jeszcze, nim na dobre opuściłam gabinet.
Zrobiłam raptem kilka kroków, gdy natknęłam się na Łucję.
— Wychodzisz? — spytała, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia. — Myślałam, że dzisiaj pracujecie dłużej, ponieważ znikasz na urlop — dodała, wyjaśniając.
— Tak, muszę coś załatwić, nie wiem czy zdążę dzisiaj wrócić, ale to nic. Adrianna i tak ma wszystkie pełnomocnictwa, więc traktuj ją jak szefową, najwyższa pora na to — odpowiedziałam, uśmiechając się do niej.
Ceniłam ją jako pracownika i traktowałam jak bliską znajomą, dlatego miałam świadomość, że ciężko będzie mi ograniczyć mój pobyt w biurze. Mimo wszystko podjęłam decyzję i musiałam się jej trzymać.
— Nadal nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że będziesz tu bardziej gościem, niż szefem — przyznała kobieta, krzywiąc się nieznacznie.
— Też nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek dojrzeję do takiej decyzji, ale się stało. Poza tym będę tu chociaż raz w miesiącu na kilka dni, obiecuję. I zawsze możesz mnie odwiedzić w Bostonie, zawsze — zapewniłam, uśmiechając się do niej ciepło.
— Uwielbiam cię — skomentowała, zarzucając mi dosłownie na moment ramiona na szyję.
Objęłam ją krótko, wzdychając cicho.
— Na pożegnanie jeszcze przyjdzie czas, a teraz uciekam, pa — zapewniłam, odsuwając się nieznacznie.
Ucałowałam jeszcze jej policzek i opuściłam biuro, biorąc po drodze kurtkę z wieszaka. Wyszłam z budynku, delektując się promieniami słonecznymi, które w momencie padły na moją twarz. Z torebki wygrzebałam okulary przeciwsłoneczne i nasunęłam je na nos.
Planowałam odwiedzić Aleksandra w biurze, na neutralnym gruncie i zaliczyć ostatnią konfrontację. Musiałam uświadomić go, że nie chciałam widzieć go nigdy więcej. Trudno było pozbyć się go w Hiszpanii sprzed pokoju, ale nie miałam innego wyjścia.
Skierowałam się w stronę przystanku tramwajowego, gdy usłyszałam dźwięk komórki. Odnalazłam ją i zerknęłam na wyświetlacz.
Najchętniej bym nie odebrała, ale w ostatnim czasie moja relacja z mamą była świetna i nie chciałam tego psuć.
— Cześć, mamita — zaświergotałam radośnie, mając nadzieję, że nie przesadziłam z dawką entuzjazmu.
Denerwowałam się rozmową, która mnie czekała, ale potrafiłam to ukrywać, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
— No, kochanie, gdzie jesteś? O której się widzimy? Bo pamiętasz, że obiecałaś mi, że będę mogła odebrać z tobą suknię, pamiętasz, prawda? — zaczęła, od razu przechodząc do sedna sprawy.
Przypomniała mi tym samym, że był to ostatni dzień miesiąca, a co za tym szło, termin, w którym miałam odebrać suknię ślubną. Zupełnie wyleciało mi to z głowy, a co gorsze, umknęło mi również powiadomienie, które miało mi o tym przypomnieć.
— Właściwie mogę jechać po suknię zaraz, ale mogę na ciebie poczekać godzinę, bo jesteś gotowa do wyjścia, tak?
Nie mogłam tego odłożyć i miałam tego świadomość, dlatego wolałam załatwić to wszystko od razu.
— Jestem już w Krakowie i mogę być pod salonem za kilka minut, ponieważ jestem w pobliżu — odpowiedziała, uświadamiając mi, że to tylko ja lekceważyłam tak ważne sprawy.
Moja mama pamiętała o wszystkim. A jeśli nie ona, to Aśka. Dlatego cieszyłam się, że je miałam, ponieważ organizacja wszystkiego spadła na nie. Ja podejmowałam tylko ważniejsze decyzje i konsultowałam je z narzeczonym.
— Będę za pół godziny, do zobaczenia — poinformowałam ją, rozłączając się.
Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając taksówkę, która była pusta. Mimo wszystko nie złapałam jej, ponieważ miałam świadomość, że tramwajem szybciej dostanę się we właściwe miejsce.
Potrzebowałam jednak samochodu, ponieważ przewożenie sukni ślubnej komunikacją miejską dla mnie było co najmniej dziwne.
Zerknęłam na wyświetlacz, chcąc upewnić się, która była godzina. Nie sądziłam, by Benjamin mógł wyrwać się z pracy, ale miałam nadzieję, że będzie w stanie pożyczyć mi samochodu, ponieważ pracował w pobliżu salonu.
Odnalazłam numer przyjaciela i bez ogródek od razu przeszłam do rzeczy, nie zamierzając udawać, że go nie potrzebuję. Potrzebowałam pomocy i potrafiłam o nią prosić. Przynajmniej w niektórych przypadkach.
O dziwo, Benjamin obiecał, że przyjedzie po nas i podrzuci nas do domu, jak na prawdziwego przyjaciela przystało. Chwilę się z nim o to kłóciłam, ponieważ nie chciałam, by zaniedbywał własne obowiązki.
Przegrałam, chociaż to bardziej była moja wygrana. Miałam darmowego szofera, który mógł odstawić suknię do mojego rodzinnego domu, a przy okazji i mamę. Dzięki temu mogłam bezkarnie udać się do Aleksandra i wygarnąć mu wszystko.
Miałam idealny plan.
Po czternastej wysiadłam z tramwaju i dosłownie kilka minut zajęło mi dotarcie pod salon, w którym kupiłam suknię.
Mama już czekała w środku.
— Dzień dobry — rzuciłam wesoło, słysząc charakterystyczny dźwięk dzwoneczka zaraz po tym, jak otworzyłam drzwi.
— Dzień dobry, pani Cecylio. — Ekspedientka pojawiła się niemal natychmiast obok mnie, wyciągając w moim kierunku dłoń, którą uścisnęłam. — Suknia już gotowa, chce ją pani przymierzyć?
— Oczywiście, po to tu jestem — potwierdziłam, rozglądając się, by odnaleźć mamę.
Ta pojawiła się obok mnie dosłownie w ciągu kilkunastu sekund w akompaniamencie stukotu swoich ukochanych szpilek.
— Córeczko. — Uśmiechnęła się do mnie, wyciągając ramiona, by mnie objąć.
Pozwoliłam jej na to i ucałowałam jej policzek, wdychając przy okazji jej kojący zapach.
— Cześć, mamo — powitałam ją. — Ben będzie tu za kilka minut. Odwiezie cię do domu i weźmie suknię, bo ja mam mnóstwo pracy, a mam poczucie winy, zostawiając to na głowie reszty — dodałam.
Nie kłamałam, chociaż nie była to do końca prawda.
— Właściwie już tu jestem. — Usłyszałam za sobą.
Najwyraźniej nie zarejestrowałam dźwięku dzwoneczka, który zwiastował nadejście nowego klienta.
— Cześć, głupolu. — Uśmiechnęłam się do niego, czekając, aż do mnie podejdzie.
— Dzień dobry — rzucił w eter, witając tym sposobem wszystkich zebranych.
Ucałował mój policzek, a następnie skupił swoją uwagę na mojej mamie. Wykorzystał cały swój urok osobisty do tego, udowadniając, że dzięki niemu był uwielbiany.
Nie tylko moi rodzice go bardzo lubili, nawet babcia należała do grona jego fanów. Sama byłam gotowa przyznać, że gdybym go nie znała, aż tak dobrze, mogłabym dać się zwieść temu zawadiackiemu uśmieszkowi i niegrzecznemu błyskowi, który pojawiał się w jego oczach.
— Dobra, przebieraj się, jestem ciekawy tej sukienki, no, migusiem — poprosił, mrugając do mnie okiem.
Gdybym nie miała pewności, że jest heterykiem, po tych słowach, zaczęłabym go podejrzewać o odmienną orientację. Zazwyczaj pierwszy uciekał na wieść, że wybieramy się na zakupy. Tylko Mateusz znosił to z godnością, chociaż po kilku latach wyrobił sobie świetną metodę, by z nami przetrwać. Zostawiał Aśce kartę kredytową, a sam znikał w jakiejś kawiarni, spokojnie pracując.
— Ben, gdybym cię nie znała...
— Ce, spadaj już — ponaglił mnie.
Dlatego bez sprzeciwu skierowałam się do przebieralni, gdzie czekał na mnie strój. Właścicielka podała nam wszystko i zniknęła, pozwalając zostać mi samej z mamą.
Rodzicielka pomogła mi z włożeniem sukni, dzięki czemu po raz ostatni mogłam stanąć na podeście, pozwalając reszcie na podziwianie mnie w takim wydaniu. Usłyszałam kilka komplementów, uśmiechając się przy tym. Słowa były zbędne.
Projektując suknie, nie sądziłam, że poślubię mężczyznę moich marzeń, ale tak po prostu miało być. Cieszyłam się tym.
Trafiłam w sam środek bajki, która oficjalnie zwana byłą moim życiem i wybrałam projekt, który pasował do tego idealnie.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, chcąc ukryć mdłości, które mi towarzyszyły.
Rozmowa z Aleksandrem zbliżała się wielkimi krokami. Zupełnie tak, jak mój ślub.
2276 słów
Misie kolorowe, nie wstydźcie się, napiszcie coś, ponieważ mam kryzys i przyda mi się trochę miłości, o.
Całuję
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top