18.2


                                                                        Otworzyłam oczy i zatrzymałam spojrzenie na białym suficie, którego kolor był zaciemniony przez półmrok, który panował w mojej sypialni, więc ktoś zdołał zasunąć rolety w oknie i zdecydowanie nie byłam to ja. Nie spałam za długo, a nawet jeśli to nie był to dobry sen, ponieważ czułam się jeszcze bardziej zmęczona i przytłoczona, jak przed położeniem się do łóżka.

Zakryłam twarz dłońmi, przetarłam ją nimi i jęknęłam, licząc na to, że pozwolenie sobie na ten gest jakoś mi pomoże. Nie stało się tak, ale zrezygnowałam z kolejnych ruchów, zaciskając powieki.

Miliardy myśli atakowały moją głowę i chociaż chciałam poużalać się nad sobą, nie mogłam, bo gdzieś w moim mieszkaniu znajdowali się Theodore wraz z Adą.

To otrzeźwiło mnie na tyle, że podniosłam się gwałtownie, nagle i syknęłam, gdy tylko moje gołe stopy zetknęły się z chłodnymi panelami. Całe moje ciało przeleciał dreszcz wywołanym zimnem. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że po szybkim prysznicu, naciągnęłam na siebie tylko męski, zdecydowanie za duży podkoszulek i wpełzłam pod pościel, zapominając o tym, że powinnam ubrać ciepłe, puchate skarpetki, dzięki którym nie marzłam w nocy.

Co ze mnie była za przyjaciółka? Nie dość, że sama piłam, to jeszcze zostawiłam ich samych. Wiedziałam, że dziewczyna wcale nie była o to zła, bo w moim mieszkaniu czuła się, jak u siebie, ale Amerykanin był zupełnie inną parą kaloszy. Jak mogłam postąpić tak egoistycznie?

Skierowałam się do drzwi i już miałam je otworzyć, by wejść do salonu, gdy usłyszałam głosy.

Najwyraźniej Theo i Adrianna nie próżnowali, ani tym bardziej nie spali, jak ja. Odetchnęłam z ulgą, bo poradzili sobie beze mnie znakomicie.

Nie byłam pewna, dlaczego, ale uznałam, że nie powinnam im przerywać. W końcu to był dobry znak. Zależało mi na tym, by się ze sobą dogadywali. To było dla mnie naprawdę istotne. Byli mi najbliższymi osobami i łączyli dwa kraje, które kochałam równie mocno.

Ostrożnie uchyliłam drzwi, chcąc ich lepiej słyszeć i oparłam się plecami o ścianę, dociskając do niej płat potyliczny. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w znajome głosy, unosząc kąciki ust, formując z nich wręcz zadowolony uśmiech.

Radzili sobie. Beze mnie. A ja spodziewałam się, że ona rozerwie go na strzępy, bo oświadczył mi się bez jej wiedzy.

Początkowo niewiele rozumiałam, ponieważ byłam rozespana i dopiero po chwili dotarło do mnie, że ich rozmowa dotyczyła mnie.

— Dlaczego mnie nie okłamałeś? — spytała Ada, najpewniej robiąc tę swoją groźną minę, którą zawsze próbowała zmusić rozmówcę do szczerej odpowiedzi.

Zupełnie tak, jakby sądziła, że może wyglądać dzięki temu groźnie, co było wielkim nieporozumieniem. Mnie jej postawa zazwyczaj rozbawiała, ale nie mówiłam tego na głos, by nie stracić życia. Może i moja najlepsza przyjaciółka przypominała z wyglądu słodką istotę, fakt, ale z charakteru zdecydowanie upodobniała się do diabła, szczególnie gdy coś szło nie po jej myśli. W tym wcale się nie różniłyśmy. I jakby wziąć pod uwagę zdanie jakiegoś sceptyka, większa część kobiet tak po prostu miała.

— Bo, gdy patrzę w przyszłość, nie wyobrażam sobie, że nie ma w niej Cecylii — odpowiedział od razu mężczyzna. — Nie wyobrażam sobie mojego życia bez niej, chociaż brzmi to banalnie, dlatego poprosiłem ją o rękę. I chociaż wiąże nas kontrakt, którego jeszcze nie podpisała, nie chcę być tym, który zmusza ją do okłamywania najbliższej sobie osoby. Wiem, ile dla niej znaczysz Adrianno. I szczerze? Wiem, że prędzej czy później, sama by ci powiedziała. Wszystko.

— Zależy ci na niej — wtrąciła dziewczyna, a w jej głosie było całkiem sporo niedowierzania. Brawo, kochana. Zamrugałam pospiesznie, nie pojmując, dlaczego to powiedział? Zatrzymałam wzrok na granatowej ścianie, która barwą bardziej przypominała czerń przez porę, którą mieliśmy i szukałam czegoś, co mogłoby przekonać mnie, że podsłuchiwanie ich to dobra decyzja. Niestety żaden znak się nie pojawił.

— Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej — przyznał, zaczynając się śmiać.

— Chodzi mi o to, że zależy ci na niej bardziej, niż powinno — dodała, tłumacząc.

Nie byłam pewna czy chciałam to wszystko słyszeć. I czy powinnam dalej podsłuchiwać, zwłaszcza, że nie byłam gotowa na takie prawdy.

Potarłam dłonią czoło i postanowiłam im przerwać. Nie chciałam, by Adrianna ciągnęła za język Theo, skoro między nami nie było miłości, o którą nas podejrzewała. Istniała chemia, oczywiście, bo musiałabym być ślepą, by nie zauważyć, jak atrakcyjnym facetem był mój przyjaciel, ale na tym to się kończyło.

Nie analizowałam tego, co zdołałam usłyszeć, ponieważ naprawdę zaskoczyło mnie to, że mężczyzna powiedział mojej przyjaciółce całą prawdę o naszym małżeństwie i odchrząknęłam, sięgając dłonią za klamkę, by otworzyć drzwi.

Stanęłam w progu i przesunęłam spojrzeniem po salonie, dostrzegając, że ta dwójka siedziała na podłodze, przy stoliku, na którym rozłożona była gra Monopol wraz z otwartą butelką whisky i szklaneczkami.

Theo nie miał na sobie już garnituru, więc najwyraźniej zdołał się przebrać w jakieś wygodniejsze ciuchy. Półdługie włosy miał zmierzwione, jakby w ostatnim czasie ciągle je przeczesywał, a na jego szczęce pojawił się początek zarostu. Nie wyglądał na zmęczonego.

Tkwili przy sobie, uśmiechając się do mnie dość wymownie, jakby wcale nie grali w środku nocy w planszówkę, w moim mieszkaniu, gdy ja spałam.

Zerknęłam kątem oka na zegarek, który wisiał na jednej ze ścian i westchnęłam cicho, ponieważ dochodziła dopiero czwarta rano.

— Naprawdę nie spaliście? — zapytałam, orientując się, że musieli spędzić w taki sposób dobre kilka godzin.

— Nic, a nic — przyznała Ada, kiwając dumnie głową, jakby to było jakieś wielkie osiągnięcie i strzepnęła przy okazji jakiś niewidzialny pyłek ze swojej białej podkoszulki — Aczkolwiek, dzięki temu wiem naprawdę wiele i nie muszę być na ciebie wściekła, nie aż tak — dodała, uśmiechając się złośliwie, celując we mnie palcem wskazującym. — Bo wiesz, ten tutaj — poklepała Theo po ramieniu — miał więcej jaj, niż ty i powiedział mi prawdę, całą prawdę!

Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale dość szybko je zamknęłam, nie odnajdując właściwych słów. Zmarszczyłam nos, a Ada prychnęła, krztusząc się śmiechem i zakryła dłońmi twarz, by ukryć swoje rozbawienie, które powinnam raczej określić atakiem dzikiego śmiechu.

— Ona nie ma jaj, jajniki, bywałaś na biologii? — wtrącił, szturchając ją łokciem w bok, a ja zmarszczyłam brwi, dostrzegając, że ta dwójka jest jakoś tak zbyt blisko siebie. I nie chodziło mi o odległość, która ich praktycznie nie dzieliła, a o komitywę, którą jakoś tak stworzyli między sobą.

Jakim cudem mogli się tak dobrze dogadać, w tak krótkim czasie, gdy wcześniej widzieli się raptem kilka razy?

— Jak to powiedział ci prawdę? — spytałam, udając, że wcale o tym nie wiedziałam i spojrzałam na nich, opierając dłonie na biodrach, trochę niczym rozgniewana matka.

Obydwoje wybuchnęli śmiechem, niemalże się przy tym przewracając. Na całe szczęście stała za nimi kanapa, więc oparli się na niej i chichrali dalej, w najlepsze. Jak banda dzieciaków, serio.

— Normalnie, zaczął od złożenia literek, które tworzyły wyrazy i...

— Ada! — upomniałam ją, tracąc cierpliwość, doskonale wiedząc, że robiła to specjalnie, by mnie zdenerwować. Odgrywała się, bo ja nie zdążyłam powiedzieć jej prawdy. — Dlaczego jej powiedziałeś? Ja chciałam to zrobić! — warknęłam zła, gromiąc wzrokiem mężczyznę, który od razu spoważniał i się wyprostował, trochę jak uczeń, który został skarcony przez srogiego nauczyciela.

— Oszczędziłem ci ogółu, o szczegółach nie mówiłem, sam jestem ich ciekaw — odparł żartobliwie, puszczając do mnie perskie oczko i błysnął zębami w uśmiechu, poruszając sugestywnie brwiami, trącając ponownie dziewczynę łokciem w bok.

— Nie wiem, co tu się dzieje, ale oboje macie przestać — ostrzegłam. — Natychmiast.

— Jesteś strasznie spięta, napij się z nami — poleciła Adrianna, podnosząc się, a przynajmniej próbując, bo jednak w efekcie zachwiała się i wylądowała tyłkiem na kanapie, co sprawiło, że Theo ponownie wybuchnął śmiechem. A ja do niego dołączyłam, ponieważ faktycznie wyglądało to komicznie. Zwłaszcza w momencie, gdy walczyła o równowagę i machała rękami w powietrzu, jakby chciała się złapać czegokolwiek, ale na swojej drodze napotkała tylko pustkę.

— To nie było śmieszne — oznajmiła, sięgając po poduszki, by jedną rzucić we mnie, niecelnie, a drugą walnąć szatyna. W niego akurat trafiła.

Nim zdołałam jakoś zareagować, moi przyjaciele zaczęli się wręcz bić, trochę jak przedszkolaki, okładając się na oślep poduszkami, które miały ozdabiać kanapę.

Stałam więc w miejscu, obserwowałam ich, uśmiechając się pod nosem, szeroko, ponieważ mimo, że ich zażyłość była dziwna, to mi się podobała, ponieważ oznaczała, że małżeństwo nie skreślało tego, jak żyłam do tej pory. Potrafili się dogadać, spędzać ze sobą czas, a nawet szczerze rozmawiać, co dla mnie było ważne.

Gdyby jedno nie akceptowało drugiego, byłoby mi ciężko, naprawdę.

— Dość, poddaje się! — krzyknęła dziewczyna, unosząc dłonie w geście poddania, odrzucając wcześniej poduszkę na podłogę. Zaśmiała się. — Poddaje się, słyszałeś, pięknisiu!? — dodała, poprawiając podkoszulek, który podwinął się na jej brzuchu i podjechał tak wysoko, że dostrzegłam urywek tatuażu, który zdobił jej bok.

— Jak ty mnie nazwałaś? — zapytał, biorąc kolejny zamach, więc uznałam, że pora im przerwać.

Pospiesznie doskoczyłam do kanapy, chcąc złapać poduszkę, którą Theo chciał uderzyć dziewczynę i jakoś tak, potknęłam się o nogę stolika i runęłam jak długa między nich, opadając na mebel.

Całą trójką wybuchnęliśmy śmiechem. Chwilę się śmialiśmy, aż usłyszeliśmy walenie zza ściany, sugerujące, że mój sąsiad obudził się albo, że to my go obudziliśmy.

Dosłownie na chwilę uciszyliśmy się, by po sekundzie na nowo zacząć się jeszcze głośniej śmiać.

Dłuższy moment trwało nasze uspakajanie się, ponieważ, gdy jedno przestawało i prosiło resztę o ciszę, zostawało rozbawione przez kolejnego i tak w koło.

— Dobra, dość. — Klasnęłam w dłonie, przywołując ich do porządku.

Z trudem wygramoliłam się spomiędzy nich i stanęłam, odwracając się, by na nich spojrzeć. Zmarszczyłam brwi.

— Idziemy spać, jest środek nocy — postanowiłam, kiwając głową, jakbym sama sobie przytakiwała.

— Rano, świta, głupku — wtrąciła moja przyjaciółka, pokazując mi koniuszek języka.

— Łobuz ma rację, powinniśmy się chociaż chwilę przespać — dodał Theo, uśmiechając się do mnie pobłażliwie, najpewniej zgadzając się ze mną tylko dlatego, że tak pasowało.

— Jak zgodnie, no no, pozazdrościć — zaklaskała, robiąc przy tym głupią minę.

— Nie marudź — poprosił, rzucając jej karcące spojrzenie. — Wy śpijcie w sypialni, a ja sprawdzę czy ta kanapa jest wygodna — dorzucił, poruszając brwiami, zupełnie tak jakby ta opcja była naprawdę kusząca.

I chociaż mebel nie należał do najlepszych miejsc jeśli chodziło o spanie, doceniałam to, że chciał się, aż tak poświęcić.

— Nie, nie, nie — zaprzeczyła natychmiastowo Adrianna, kręcąc energicznie głową. — Nie ma mowy! — dorzuciła, machając rękami w ramach sprzeciwu. — Skoro chcecie wziąć ślub, logiczne jest to, że śpicie razem, jakby to wyglądało jakby Cecylia wyrzucała swojego męża z łóżka tylko po to, by przenocować przyjaciółkę. — Zachichotała, unosząc jedną ze swoich brwi.

— Nie jest moim mężem jeszcze — zauważyłam, krzywiąc się lekko.

— Jeszcze — zawtórowali mi jednogłośnym chórkiem, więc wywróciłam teatralnie oczami.

— Nalegam jednak, byś ty spała z Cecylią — powiedział Theodore, uśmiechając się zachęcająco w kierunku dziewczyny.

Wiedziałam, że jeśli któreś nie odpuści, będą tak stali i słodzili sobie w nieskończoność.

— Wiecie, nie wiem o co tu chodzi, ale ja idę spać, w łóżku, a wy się tu dogadujcie — oświadczyłam, kapitulując.

Skierowałam się do sypialni, wprawdzie nie po to, by się położyć, ale chcąc odnaleźć drugi zestaw pościeli, który chowałam w szafie, na samej górze, na wszelki wypadek.

Rzadko musiałam go używać, bo jeśli faktycznie zdarzało się tak, że Ada nocowała u mnie albo ktokolwiek inny, spał ze mną, bo tak było prościej.

Rozsunęłam drzwi i jęknęłam cicho, starając się wspiąć na półki tak, by nie musieć wracać się ani po krzesło, ani po drabinkę, by sięgnąć po rzeczy. Tak czy siak mi się nie udało, ale z pomocą przyszedł mi Theo, który złapał mnie, gdy straciłam równowagę i runęłam do tyłu z cichym piskiem, który wydobył się z moich ust.

— Ha, wiedziałam, że na niego lecisz, wszyscy już będą wiedzieć — skomentowała Ada, opierając się ramieniem o futrynę.

Zakładałam, że ich rozmowa potrwa trochę dłużej, ale na całe szczęście tak nie było i szatyn mógł mnie uratować.

Odstawił mnie na podłogę, a sam dosięgnął pościeli, korzystając z tego, że był ode mnie wyższy o dobre kilkanaście centymetrów i oddał ją Adriannie. Właściwie to rzucił nią w dziewczynę, co skomentowała prychnięciem. Pokazała mu język i odwróciła się, zatrzaskując za sobą drzwi.

Miałam pewność, że moi sąsiedzi zaczynali mnie nienawidzić przez moich gości.

— Dogadaliście się już? — zapytałam, unosząc sceptycznie jedną z brwi, zasłaniając przy okazji usta dłonią, chcąc ukryć fakt, że zebrało mi się na ziewanie.

— Tak, mamy błogosławieństwo na robienie dzieci, Ada chce być chrzestną — odpowiedział, szczerząc się do mnie jak głupi, więc szturchnęłam go łokciem w bok i wyminęłam, by wskoczyć na łóżko.

— Marzenie ściętej głowy — skomentowałam. — Jestem zbyt zmęczona na takie bzdury — dodałam i opadłam twarzą na poduszkę, obejmując ją ramionami.

Poczułam tylko, że mężczyzna kładzie się obok mnie i tak po prostu zasnęłam.

I nie byłam pewna czy to dlatego, że wcześniej tyle wypiłam, czy z powodu zmęczenia. To jednak nie było ważne.






2089 słów.
Miałam dylemat, jak pisać i dużo z Was odpowiedziało, że krócej, ale część przypomniała mi, że historia straciłaby cały urok, gdybym ją tak dzieliła. To jednak nie mój styl. Tak więc, zostaje wszystko bez zmian. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, jesteście booscy!, dziękuję, całuję:
Jo! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top