17.2
Skrzyżowałam spojrzenie z babcią i dłuższy moment wpatrywałam się w nią, zastanawiając się, dlaczego porzuciła zupełnie już temat mojego nieszczęścia. Zdołała w międzyczasie rzucić tylko jeden frazes, który brzmiał dość sensownie. Los rozdaje nam karty, ale to od nas zależy, jak nimi zagramy.
— Dobra — skapitulowała starsza, unosząc brwi, przestając udawać, że nie zauważa mojego pytającego wzroku. — Myślałam, że sama mi powiesz, bo w końcu jestem twoją ukochaną, najlepszą i najwspanialszą babcią, ale nie, ty jak zwykle musisz udawać, że nie wiesz, o co chodzi, więc... aniołku, co u licha, ten pierścionek robi na twoim palcu?! — dodała, odkładając karty na blat, od razu gestem dłoni wskazując na moją rękę.
Zupełnie zapomniałam o fikcyjnych zaręczynach, które miały miejsce ledwo kilka godzin wcześniej.
Wyprostowałam palce i zatrzymałam spojrzenie na biżuterii, chwilę obserwując świecidełko, kręcąc przy okazji ręką, jakbym oceniała, czy faktycznie do mnie pasuje.
Nosiłam pierścionki, od dziecka je uwielbiałam, więc nie czułam się dziwnie, a nawet zupełnie zapomniałam, że wsunęłam na serdeczny palec coś nowego. Nawet nie ja, a Theodore.
Westchnęłam cicho, powstrzymując się od wywrócenia oczami, bo jeśli ten gest irytował moją matkę, to nie miałam pojęcia, jak określić reakcję babci na ten gest.
Nie chciałam kłamać, szczególnie że oszukiwanie staruszki przychodziło mi z wielkim trudem, ale wiedziałam, że powiedzenie jej całej prawdy, nie było najrozsądniejszym wyborem.
— Och, ten? — zapytałam głupio, chcąc zyskać na czasie, co nie było zbyt mądre, ponieważ babcia szybko zrewanżowała mi się pełnym politowania spojrzeniem.
— Kochanie! — upomniała mnie, grożąc mi palcem, marszcząc z niezadowoleniem brwi. — Na pytania się odpowiada, więc, co u licha ten pierścionek robi na twoim palcu? Ile razy ci mówiłam, że nie zakłada się tak biżuterii, bo to mylące i miłość twojego życia...
— Zaręczyłam się — przerwałam jej, uśmiechając się niemrawo, nie będąc pewną czy powinnam w ogóle to mówić.
Babcia zamknęła usta, wyprostowała się gwałtownie, złapała się dłońmi za głowę i znowu rozchyliła wargi, by po sekundzie je złączyć. I tak w kółko, przez co przypominała rybę, która została wyłowiona z wody.
— Oświeć mnie, jakim cudem można się zaręczyć ledwo kilka miesięcy po zerwanych zaręczynach? Bo, jak rozumiem, to nie Aleksander jest tym szczęśliwcem, co? — dopytywała, gdy minął jej pierwszy szok.
Pokręciłam głową w ramach zaprzeczenia i buchnęłam śmiechem, niemalże krztusząc się nim.
— Theo i ja...
— Ten Amerykanin? — wtrąciła, krzywiąc się lekko. — A jak mówiłam kilka lat temu, że on tak na ciebie patrzy, to twierdziłaś, że muszę szkła w okularach wymienić! — fuknęła zła, celując we mnie palcem, jakby chciała mi pogrozić.
Wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami i pokręciłam głową, ponieważ sama tego nie rozumiałam.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem od udawanej dziewczyny awansowałam do roli narzeczonej na niby, która jednak miała zostać żoną, którą wiązał kontrakt.
— Nie bądź taka drobiazgowa, po prostu tak wyszło, od słowa do słowa...
— Ta, chyba od seksu do seksu. — Spojrzała na mnie, nie pozwalając mi dokończyć, a ja zamilkłam, wytrącona z równowagi jej bezpośredniością.
— Babciu!
— Jestem stara, ale nie, aż tak stara — odparła, rozkładając dłonie, uśmiechając się do mnie złośliwie.
— Nie będę z tobą rozmawiać o seksie, babciu — oznajmiłam, przykładając dłonie do policzków, czując że moja twarz niemalże płonie żywym ogniem.
Na całe szczęście rano zrobiłam makijaż i liczyłam na to, że podkład matujący wraz z pudrem mnie nie zawiodły.
— Temat, jak każdy inny — mruknęła, obserwując mnie. — Aczkolwiek to ciekawe, że jednak wychodzisz za mąż. Ale mam jedno pytanie, jesteś tego pewna? Jesteś pewna, że to z nim chcesz spędzić resztę życia? I nie chodzi mi o to, że to naprawdę przystojny facet — poruszała znacząco brwiami, sugerując mi, że i ona zauważa takie detale — ale o to, jak ty się przy nim czujesz, więc?
— Babciu... — zaczęłam, sięgając dłonią przez długość stołu, by nakryć nią jej rękę. — Czuje się przy nim bezpiecznie. Nie chodzi o jego niesamowitą aparycję, ale o to, że gdy jest obok, wiem, że nic mi nie grozi. Mogę na niego liczyć, zawsze. Potrafi mnie opieprzyć, gdy trzeba i wspiera mnie, gdy tego potrzebuję. Znam go od lat, więc to nie jest lekkomyślna decyzja. Przemyśleliśmy to. No i nie oszukujmy się, jest między nami ogromna chemia — dodałam, uśmiechając się lekko, swobodnie, ponieważ to akurat była prawda. Nie kłamałam i było to całkiem przyjemne.
— Kochasz go? On cię kocha? — kontynuowała swoje przesłuchanie, nie chcąc mi odpuścić.
— Kocham. Długo do tego dochodziłam, ale to zawsze było między nami. Jak to mówią, miłość jest ślepa. Wszyscy to widzieliście, aż i ja zauważyłam — odpowiedziałam, poszerzając swój uśmiech.
— Liczę na to, że będziesz szczęśliwa, wiesz?
— Wiem. I będę, słowo — zapewniłam, kiwając głową, jakbym chciała ją przekonać do tego, że mam co do tego pewność.
— Theoś to dobry chłopiec — skomentowała babcia, a ja zaśmiałam się cicho, ponieważ wiedziałam, że go lubiła.
Wprawdzie widziała go raptem dwa, może trzy razy w życiu, ale ona taka już była.
Uwielbiała wszystkich, nie licząc tego, że do Aleksandra miała początkowo ogromny dystans, aż w końcu i jego pokochała.
Złamał serce nie tylko mi, ale i całej mojej rodzinie, ponieważ nasza miłość była transakcją wiązaną. Obiecywał szczęście nie tylko mi, ale i całej reszcie ludzi, którzy mnie kochali. I zawiódł.
— Wiem, babciu, wiem. — Pokiwałam ochoczo głową i cofnęłam rękę, by po chwili opaść wygodniej na fotel, w którym siedziałam.
I wtedy do mnie dotarło. Nie mogłam go tak zostawić na pastwę losu, w domu moich rodziców, z całym bałaganem, który dotyczył jednak mojego życia. Jęknęłam cicho i zerwałam się na równe nogi, rozglądając się dookoła, by odnaleźć telefon babci.
— Szukasz czegoś? — zapytała, wpatrując się we mnie bez zrozumienia.
— Twojego telefonu! — odpowiedziałam natychmiast. — Muszę zadzwonić do taty, bo... Theo został u rodziców — oznajmiłam, a widząc jej minę, pacnęłam się dłonią w czoło, orientując się, że mówiłam dość niejasno. — Bo Theodore przyleciał do Polski, zrobił mi niespodziankę, wpadł do rodziców... a później wkroczył Olek i byłam tak zła, że uciekłam i nawet nie pomyślałam, jej, jestem idiotką — dodałam, kierując się do kolejnego pokoju, chcąc sprawdzić, czy nie było tam komórki babci.
Po chwili ją zauważyłam. I wiem, że nie spytałam babci nawet o zdanie, ale musiałam jej użyć. Wystukałam numer taty i odczekałam kilka sygnałów, aż w końcu odebrał.
— Mamo, to kiepski moment, oddzwonię...
— Tato, to ja — wtrąciłam, nie czekając na jego wyjaśnienia i zaczęłam krążyć po pokoju. — Powiedz mi, że Theodore jest nadal w domu i, że nie ucierpiał bardzo na psychice, błagam.
— Och, małpko, martwiliśmy się — oznajmił czule, a w jego głosie nie wychwyciłam nawet nutki wyrzutów, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. — Nic mu nie będzie.
— Jak to nic mu nie będzie?! — podchwyciłam wątek, zakrywając dłonią usta, obawiając się najgorszego.
Co, jeśli rzucili się sobie do gardeł z Aleksandrem?
— Nie miałem nic złego na myśli, mówię tylko, że to wytrzymały facet i niewiele jest w stanie go przerazić, więc nie musisz obawiać się o niego. Twoja matka go nie przestraszyła, nie aż tak — wyjaśnił, a ja prychnęłam cicho, wyobrażając sobie, co takiego musiało dziać się w domu po mojej ucieczce.
— Nieważne, możesz dać mi go do telefonu? Muszę z nim porozmawiać — poprosiłam, ignorując wyrzuty, które zaczęły gryźć moje sumienie. — Proszę.
— Ty naprawdę jesteś w nim zakochana — podsumował, a ja nie potrafiłam rozszyfrować, co miał oznaczać jego ton.
— Tato, daj spokój, mogę z nim porozmawiać? — ponowiłam prośbę, puszczając mimo uszu jego uwagę o moich uczuciach.
Musiałam udawać zakochaną, wiedziałam o tym.
— Oczywiście, już, poczekaj chwilę — rzucił, a ja usłyszałam jakieś trzaski, które oznaczały, że tata odsunął telefon od ucha.
Później dotarły do mnie głosy, jakby z oddali, a po kolejnych kilkunastu sekundach w słuchawce rozległ się głos szatyna:
— Ce? Wszystko w porządku? — zapytał z troską, a ja zaniemówiłam, bo spodziewałam się, że będzie miał do mnie pretensje. A on się martwił. Tak po prostu. — Jesteś tam, łobuzie?
— Ja... tak, tak — odpowiedziałam natychmiast, opadając na kanapę, która była postawiona pod ścianą. Straciłam siły. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, ale zagłuszanie uczuć nie powodowało, że one znikały. — Tak, a u ciebie? W porządku? Przepraszam, że...
— Nie, nie przepraszaj, rozumiem — przerwał mi i mogłam się założyć, że w tamtym momencie uśmiechał się pobłażliwie, w swój uroczy sposób. — Martwiłem się o ciebie.
— Wiem, wiem, przepraszam...
— Skończ przepraszać — mruknął niezbyt zadowolony.
— Okej. Zrobimy tak. Adrianna jedzie po mnie, więc wpadniemy po drodze po ciebie. Wezmę samochód, zbiorę rzeczy i...
— Wiem, że jesteś wściekła na twoją mamę, więc powiedz mi, gdzie jesteś, przyjadę po ciebie. Zabiorę wszystko, co jest ci potrzebne — zapewnił, a ja jakoś tak odetchnęłam z ulgą.
Faktycznie nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z rodzicielką.
— A samochód? Nie mogę zostać bez samochodu.
— Ja go wezmę, jakbyś nie zauważyła, przyjechałem taksówką, nie lubię wynajmować niepotrzebnie samochodu — dodał, uświadamiając mnie, że w całej swojej złości umknęło mi tak wiele szczegółów.
Zaśmiałam się cicho, krótko i pokręciłam głową.
— Super, jestem u babci. Mój tata wytłumaczy ci drogę albo poda adres, to wstukasz w GPS, dziękuję, Theo.
— Łobuzie, od tego są przyszli mężowie, musisz pamiętać, że zawsze możesz na mnie liczyć. Niezależnie czy chodzi o odkręcenie słoika, czy postawienie się twojej matce, pamiętaj o tym. Do zobaczenia za niedługo — dorzucił pewnie i nie czekając na moją reakcję, rozłączył się.
Spojrzałam na wyświetlacz, orientując się, że faktycznie zakończył połączenie i usłyszałam chrząknięcie, więc podniosłam głowę, by zerknąć na babcię, która stała w progu.
Nie zauważyłam jej wcześniej, ale istniała możliwość, że stała tam dłuższy moment i podsłuchiwała.
— Przeżył? — zapytała, uśmiechając się do mnie dobrotliwie.
— Tak, tak. Muszę jeszcze zadzwonić do Ady, by nie przyjeżdżała, o ile nie jest już w drodze — wyjaśniłam i od razu zajęłam się przeszukiwaniem kontaktów w komórce babci, chcąc zadzwonić do przyjaciółki.
Wiedziałam, że będzie miała milion pytań, ale najpierw musiałam wszystko uporządkować. A dopiero później żalić się na to, jaki los był nieprzewidywalny i zły.
Musiałam zrezygnować ze wspólnego picia i porozmawiać z Theodorem, który najwyraźniej naprawdę miał zostać moim mężem.
Wiedziałam o tym, ale z każdą kolejną chwilą fakt ten stawał się coraz bardziej realny.
Ślub. Ten moment zbliżał się nieubłaganie, a ja musiałam ułożyć jakiś plan.
1716 słów.
Wrzucam rozdział dzisiaj, bo cały weekend będę nieobecna. Chętnie przeczytam, co o nim myślicie, więc do dzieła. A i dziękuję za Wasze wspaniałe komentarze i obecność, buziaki,
Jo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top