14.2
Zaliczyłam odprawę, odczekałam wymagany czas na lot i spędziłam kilka godzin w samolocie, dręcząc się niepotrzebnymi myślami, ponieważ nie było już odwrotu. Wróciłam do Polski i problemy związane z Theodorem zostały w Stanach. Westchnęłam ciężko, wypatrując mojej walizki, która nadal znajdowała się na taśmie bagażowej. Powstrzymałam się przed kolejnym przekleństwem, które cisnęło się na moje usta i spojrzałam na komórkę, orientując się, że dochodziła już druga. Nie miałam szans się wyspać na jutro do pracy ani przyzwyczaić do zmiany czasu. Oczywiście, sama sobie byłam szefową i mogłam zrobić sobie dzień wolny, ale nie chciałam tego. Nie było mnie tydzień i miałam świadomość, że byłam potrzebna w biurze. Ufałam moim pracownikom, ale mimo wszystko chciałam tam dotrzeć, jak najszybciej.
W końcu zauważyłam moją walizkę, więc sięgnęłam po nią, wysunęłam jej rączkę, zamierzając skierować się do wyjścia, na postój taksówek, licząc, że jakąś znajdę.
— Brawo, brawo. — Usłyszałam znajomy głos, tuż obok siebie, więc przekręciłam głowę, by upewnić się, że Adrianna naprawdę była na lotnisku. — Nie sądziłam, że wystarczy ci tydzień, by tak namieszać, brawo — kontynuowała, klaszcząc. — Ale wiedz, że jestem wściekła, że to Theodore do mnie zadzwonił, a nie ty. Dlaczego on załatwia ci szofera w środku nocy, co?
— Co? — wykrztusiłam z trudem, zupełnie nie rozumiejąc nic z jej wypowiedzi.
— Boże, Cecylka, jesteś debilem — mruknęła niezbyt zadowolona ciemnowłosa i podeszła do mnie, by uwięzić mnie w uścisku, przytulając mnie mocno, dłuższą chwilę.
— Ale co? Co ty tu robisz? — zapytałam, odsuwając się od niej nieznacznie. Oparłam dłonie na jej ramionach i spojrzałam wprost w jej oczy, ignorując jej wcześniejsze słowa.
— Zadzwonił do mnie Theo, chciał mieć pewność, że dotrzesz do domu, podobno miałaś intensywny tydzień, słodki jest, martwi się o ciebie — podsumowała, uśmiechając się do mnie szeroko.
Cmoknęła mój policzek, dłonią rozczochrała moje włosy, niszcząc koczka, a raczej jego resztki, które trzymały się na mojej głowie i odebrała ode mnie walizkę, drugą ręką łapiąc moją dłoń, ciągnąc mnie w stronę wyjścia.
— Chodź, bo kończy się mój darmowy parking — dodała, zupełnie nie dostrzegając mojego szoku.
Theodore do niej zadzwonił, chcąc mieć pewność, że wrócę bezpiecznie do domu. Przełknęłam cicho ślinę, plując sobie w brodę, bo nie dałam mu dojść do słowa kilka godzin wcześniej i jakoś tak, pozwoliłam Adzie prowadzić się do samochodu. Zajęło nam to dosłownie kilka minut, w ciągu których szatyna zdołała zapakować mój bagaż do bagażnika, a mnie do środka pojazdu, nie mówiąc zupełnie nic. Wyjechała też z parkingu i dopiero wtedy rzuciła mi pełne politowania spojrzenie, wzdychając ciężko.
— Co się stało? — zapytała, posyłając mi przyjazny, nieco współczujący uśmiech.
— Ada, kocham cię, doskonale o tym wiesz, ale jedyne, o czym marzę, to łóżko. Pogadamy jutro wieczorem, okej? Potrzebuję cię, potrzebuję rozmowy i potrzebuję alkoholu, ale jutro, okej? — odpowiedziałam, spoglądając na nią kątem oka, zakrywając twarz dłońmi, pocierając ją.
Byłam zmęczona unikaniem tematu, ale nie miałam siły na to, by akurat w tamtym momencie mówić cokolwiek. Nie chciałam płakać, a miałam pewność, że ta rozmowa dokładnie tak by się skończyła. Moimi łzami.
Ciemnowłosa westchnęła cicho, wywróciła teatralnie oczami, co zdążyłam zauważyć i pokiwała głową, kapitulując. Zazwyczaj była uparta niczym osioł, ale potrafiła okazać mi łaskę i odpuścić, gdy widziała, że nie powinna mnie dręczyć. I chociaż to było miłe z jej strony, uświadomiło mi, że musiałam wyglądać okropnie, skoro nie drążyła dalej.
— Spałaś z nim? — Uśmiechnęła się do mnie niegrzecznie, zerkając na mnie, poruszając jednoznacznie brwiami, czekając na informację.
Jęknęłam cicho, uderzyłam otwartą dłonią w czoło i prychnęłam.
— Duśka! Miej litość! — pisnęłam. Ledwo skończyłam dziękować jej w duchu za wyrozumiałość, a ona zrzucała na mnie taką bombę.
— Widzę, że nie... — skomentowała, kręcąc głową. — Szkoda, myślałam, że mogę być, chociaż częściowo dumna.
— Możesz, poprosił mnie o rękę — wymsknęło się mi, nim zdołałam ugryźć się w język, chociaż pożałowałam tych słów już po sekundzie, gdy tylko dostrzegłam jej zaskoczoną minę.
Zacisnęła palce na kierownicy i docisnęła pedał gazu, przyspieszając, co wcale nie było zbyt mądre, nawet jeśli drogi były puste.
— Ja pierdole! — krzyknęła, nawet nie próbując udawać, że nad sobą panuje. — Dlaczego jak każę ci się z kimś przespać, ty planujesz od razu ślub? Boże, Ce, miej litość! Seks jest fajny! Seks można uprawiać bez planowania ślubu, czaisz?!
— Ada!
— Nie, kazałam ci się z nim przespać, nie planować ślub, gdzie ty masz rozum? — kontynuowała wściekle, wyraźnie się denerwując.
— Uspokój się albo zatrzymaj samochód, nim nas zabijesz — poleciłam, unosząc ręce zupełnie tak, jak treser, który starał się podejść do dzikiego zwierzęcia.
Szatynka wzięła kilka głębokich wdechów, marszcząc przy tym brwi i zatrzymała spojrzenie na mnie, dosłownie na chwilę, bo po momencie skupiła się już w pełni na drodze.
— Chcesz mi powiedzieć, że wyjdziesz za McBoskiego? — zapytała, wypowiadając każdy wyraz powoli, wręcz akcentując ostatnie słowa.
— Nie — odpowiedziałam, wykonując jakiś bliżej niezidentyfikowany gest dłonią. Nie miałam pewności czy to nie było kłamstwo, ale z drugiej strony... Nie miałam pewności już do niczego.
— To po cholerę mnie straszysz? — Skrzywiła się, nie kryjąc własnego niezadowolenia.
— Bo nie wiem, czy faktycznie nie chciałabym za niego wyjść... — odparłam cicho, sama nie do końca wiedząc dlaczego.
— Co?! — Skręciła gwałtownie kierownicą, zatrzymując się na poboczu w taki sposób, że gdybym nie miała zapiętych pasów, to uderzyłabym głową w deskę rozdzielczą.
Przekręciła się w moją stronę, odpinając pas, gasząc wcześniej silnik.
— Jezus, nie wiem, Ada, okej? Nie wiem. Nic nie wiem. Zupełnie tego nie rozumiem. Tej zazdrości, tej złości, tego... wszystkiego, okej!? — krzyknęłam, wyrzucając do góry ręce. Zagryzłam dolną wargę pomiędzy zębami i wzięłam głęboki wdech przez nos, chcąc się opanować. — Cholera, nic nie rozumiem, okej? — dorzuciłam, czując, że broda zaczyna mi drżeć.
— Maleńka, hej, ciii. — Zdecydowanie spokojniejsza szatynka przyciągnęła mnie do siebie, ignorując to, że nadal byłyśmy w samochodzie i przytuliła mnie, gładząc dłonią tył mojej głowy.
Nie dodała nic więcej. Nie zadawała pytań ani nie próbowała mnie nawet pocieszać. Trzymała mnie w swoim mocnym uścisku i pozwalała mi płakać, rozumiejąc, że nie byłam gotowa na taką rozmowę. Potrzebowałam czasu, a ona potrafiła to uszanować. Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziłyśmy w ten sposób w pojeździe, ale gdy w końcu się ogarnęłam, Adrianna odwiozła mnie pod mój blok, odprowadziła na górę i zostawiła dopiero w mieszkaniu, po tym, jak wyciągnęła ze mnie zapewnienia, że już wszystko jest w porządku oraz obietnicę, że opowiem jej wszystko wieczorem przy winie. Albo wódce, bo nie sądziłam, by wino było odpowiednie. Potrzebowałam czegoś mocniejszego.
Byłam tak wykończona, że nawet nie zdecydowałam się na prysznic. Odstawiłam walizkę na bok, rozebrałam się, rozrzucając rzeczy po sypialni i opadłam na łóżko, zapadając w głęboki sen. Na całe szczęście zdążyłam nastawić budzik, który na moje nieszczęście zadzwonił pięć godzin później.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, orientując się, że dochodziła ósma rano, a ja miałam naprawdę niewiele czasu na to, by się zebrać. Wiedziałam, że jeśli wybrałabym opcję drzemki w alarmie, już bym nie wstała, więc zsunęłam się niechętnie z łóżka, ziewając niczym krokodyl.
Pierwszym moim krokiem był prysznic, więc wzięłam go w jakieś dziesięć minut, myjąc włosy, a nawet nakładając odżywkę na kilkanaście sekund, ponieważ nie miałam na to czasu, ale obiecałam sobie, że w sobotę zrobię sobie wieczór dla siebie i zajmę się zabawą z maseczkami i innymi zabiegami. Nie mogłam też zjeść śniadania, więc nawet nie fatygowałam się, by otworzyć lodówkę. Ubrałam na siebie czarną, ołówkową spódnicę za kolano, z rozcięciem z tyłu, które ułatwiało chodzenie i czerwoną koszulę, którą wsunęłam za pasek, pozostawiając rozpiętych kilka górnych guzików. Użyłam suszarki, nałożyłam delikatny makijaż i spakowałam torebkę, przeglądając spis połączeń w telefonie, który włączyłam. Musiałam już przerzucić się na polski numer, ale to nie było takie proste, gdy po tygodniu uruchamiałam urządzenie.
Zignorowałam większość powiadomień i wrzuciłam komórkę do kieszeni płaszcza, szukając kluczyków od samochodu, które dziwnym trafem zniknęły z koszyczka, w którym zazwyczaj leżały. Zaklęłam cicho i rozejrzałam się dookoła, dostrzegając puchaty, różowy breloczek, wiszący na wieszaku. Odetchnęłam z ulgą, sięgnęłam po niego i opuściłam mieszkanie, sprawdzając dwa razy, czy oby na pewno zamknęłam drzwi.
Do biura, oczywiście, spóźniłam się, ale na szczęście ledwo kilka minut, co było całkiem sporym osiągnięciem, biorąc pod uwagę korki, które tworzyły się w Krakowie o poranku.
— Cześć, ekipo! — rzuciłam całkiem wesoło, zamykając za sobą drzwi.
Zsunęłam z siebie płaszcz i odwiesiłam go na odpowiednie miejsce, od razu dostrzegając Łucję, która kierowała się w moją stronę.
— Cześć, szefowo, fajnie, że jesteś — odpowiedziała radośnie, obejmując mnie dosłownie na dwie sekundy. — Tęskniliśmy — dodała, uśmiechając się do mnie szeroko.
— Ja też, ja też. — Zaśmiałam się, klepiąc ją w ramię. — Olafa jeszcze nie ma? — spytałam, nie dostrzegając nigdzie mojego drugiego pracownika.
— Spóźni się, właśnie dzwonił, że utknął gdzieś na alejach — oznajmiła, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami.
Wcale nie byłam tym zaskoczona, więc nawet nie denerwowałam się tym. Było w miarę wcześnie, więc miał jeszcze czas, by zająć się swoją częścią pracy.
— Trudno. Jest coś pilnego, co muszę zrobić na już? — Uniosłam jedną z brwi, co było już moim standardowym gestem, kierując się do mojego gabinetu.
— Nie, wszystko, co istotne masz na biurku, nie działo się nic, czego byśmy nie byli w stanie garnąć — wyjaśniła, idąc za mną. — Masz ochotę na kawę? I tak miałam włączyć ekspres.
— Latte zawsze spoko. — Pokiwałam głową, odstawiając torebkę na białą komodę, która stała pod ścianą. — Dziękuję — dodałam, widząc, że dziewczyna odchodzi.
Lubiłam ją. Wprawdzie miała ledwo dwadzieścia lat i studiowała zaocznie, ale była niezastąpiona jako pracownik, ponieważ była otwarta i bardzo łatwo zyskiwała sympatię większości klientów. Włosy miała krótkie, czarne, zazwyczaj starannie ułożone w nieco męskim stylu, ale pasowało to do niej i licznych kolczyków, które posiadała w uszach, bądź brwi i nosie. Miała też kilka tatuaży, ale nie rzucały się one zbytnio w oczy, a mi w zupełności nie przeszkadzały, gdy przyszła na rozmowę kwalifikacyjną.
Potrząsnęłam głową, pozbywając się jednocześnie zbędnych myśli z głowy i usiadłam na fotelu, otwierając klapkę od laptopa, by go włączyć. Musiałam skupić się na pracy. Miałam sięgać już po pierwszą teczkę, która spoczywała w kupce na blacie mojego biurka, gdy usłyszałam dźwięk mojej komórki. Spojrzałam na wyświetlacz, odkrywając, że dzwoniła do mnie mama, więc od razu odebrałam.
— Cześć, mamuś.
— No, kochanie, dzwonię i dzwonię, ile można? — zaczęła od razu, nie fatygując się nawet żadnym powitaniem.
— Dopiero przyleciałam, przecież wiesz — podsumowałam, zupełnie ignorując jej pełen pretensji ton.
Na rozmowę z rodzicielką, by się nie kłócić, istniał tylko jeden patent; zachowanie spokoju i niedanie wyprowadzić się z równowagi. Zazwyczaj mi się to udawało.
— Mogłaś chociaż zadzwonić — upomniała mnie, a ja wywróciłam teatralnie oczami, czując się dokładnie tak, jakbym nadal miała pięć lat. Odnosiłam wrażenie, że dla mojej matki właśnie tak było. Nie dorosłam.
— Wiem, ale doskonale wiesz, że i tak dzisiaj przyjadę na obiad, zgodnie z umową, więc nie rozumiem, o co się złościsz, mamo — dodałam, wypuszczając powoli powietrze spomiędzy warg.
— Będziesz?
— Tak, bo obiecałam. Tak, bo to tradycja. I tak na wszystko, ale, mamo, muszę kończyć, bo próbuję ogarnąć biuro, a im szybciej skończę tutaj, tym szybciej pojawię się u was, okej? — wyjaśniłam, licząc na to, że tym sposobem kobieta mi odpuści.
— Znakomicie, czekamy na ciebie! — oznajmiła radośnie, trochę nazbyt entuzjastycznie. — Do zobaczenia, kochanie, pa, pa! — Zakończyła połączenie, nie pozwalając mi się nawet pożegnać, ale byłam zbyt zmęczona, by jakoś bardziej się tym przejąć.
Odłożyłam komórkę, blokując wcześniej ekran i westchnęłam ciężko, otwierając teczkę, w której Łucja umieściła dokumenty. Zdążyłam przeczytać raptem kilka linijek, gdy drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i pojawiła się w nich dziewczyna, z moją kawą. Uśmiechnęłam się do niej, podziękowałam i odebrałam od niej kubek, pozwalając jej wrócić do pracy. Upiłam ostrożnie, spory łyk i wróciłam do studiowania zawartości kartki.
I tak minęły mi kolejne minuty, w błogim spokoju, z najlepszą wersją napoju z zawartością kofeiny i pracą, aż do momentu, gdy nie usłyszałam krzyków, a raczej podniesionego głosu własnej pracownicy, która tłumaczyła, że ktoś nie może dostać się do mnie, ponieważ nie był umówiony, co było dziwne, bo brunetka rzadko dawała wyprowadzić się z równowagi.
Wstałam z miejsca, skierowałam się do drzwi i wyszłam do głównego pomieszczenia, gdzie stała Łucja, próbując zablokować drogę mężczyźnie, który zdecydowanie górował nad nią wzrostem.
Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową, mrugając pospiesznie powiekami, ponieważ musiałam się mylić. I nim zdołałam, chociaż się odezwać, intruz zauważył mnie, a wzrok jego błękitnych oczu skrzyżował się z moimi.
— Koti, powiedz tej złośnicy, że się myli i chętnie się ze mną spotkasz — poprosił, unosząc dłonie niczym osoba, która się poddaje i uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób, którym doprowadzał płeć przeciwną do szaleństwa. Wiedziałam o tym, bo i mi momentami miękły przy nim kolana.
— Olek? — wymamrotałam, mając pewność, że zdecydowanie nie byłam z nim umówiona.
— We własnej osobie — odparł, sięgając dłońmi po ramiona Łucji, by przesunąć ją na bok, by nie przeszkadzała mu w przejściu i już po chwili był przy mnie.
Dzielił nas dosłownie centymetry, a ja wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, ponieważ nie widziałam go od dnia, w którym się rozstaliśmy. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak paznokcie wbiły się w moją skórę, co mnie nieco otrzeźwiło.
— Jak już ci mówiłam, dupku, jesteście umówieni na poniedziałek — wtrąciła dziewczyna, zwracając naszą uwagę na siebie.
— Hej, pamiętaj, że powinnaś być milsza, nasza współpraca wisi na włosku — odpowiedział zadowolony Aleksander, zupełnie ignorując jej obelgę.
Westchnęłam ciężko, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wyjechałam ze Stanów, by uciec przed bałaganem, a w Polsce czekało na mnie jeszcze większe bagno. Cholera.
2183 słów
Fajnie, że jesteście, uwielbiam Was, poważnie, więc daję jeszcze jeden rozdział w tym tygodniu. Kolejny za tydzień. Kto czekał na Aleksandra, przyznawać się?
Buziaki,
Aśka!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top