14.1


           Zamknęłam walizkę, zasuwając jej suwak i opadłam na nią, opierając czoło na jej chłodnej powierzchni, starając się pozbyć miliarda wątpliwości, które atakowały moje myśli. Zastanawiałam się, co działo się na zewnątrz, ale wiedziałam, że gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. Nie musiałam się tłumaczyć, a jednocześnie wiedziałam, że pewnych rozmów nie mogłam odwlekać w nieskończoność.

— Jak rozumiem, randka z moim siostrzeńcem nie poszła najlepiej, co? — W progu pojawiła się Vee, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie uraczyłam jej nawet krótkim spojrzeniem, nadal tkwiłam w tej samej pozycji.

Prychnęłam cicho, nie potrafiąc zapanować nad tą jakże oczywistą reakcją i zaśmiałam się cicho, gorzko. Ironiczne było to, że gdy już przyznałam się do tego, że cokolwiek będzie nas łączyć, wszystko zaczęło się pieprzyć.

— Nie zrozum mnie źle, ale...

— Nie obraziłabym się, gdybyś raczyła na mnie spojrzeć — wtrąciła, karcąc mnie. — Zwłaszcza gdy do ciebie mówię, młoda damo.

Niezbyt chętnie uniosłam głowę i obdarzyłam ją spojrzeniem, uśmiechając się do niej kwaśno. Uwielbiałam ją, traktowałam niczym członka rodziny, ale miałam świadomość, że tak naprawdę była spokrewniona z nim.

— Przepraszam, po prostu...

— Nie. — Pokręciła głową, ponownie wchodząc mi w słowo, jakby wcale nie zamierzała mnie słuchać. — Nie zamierzam się w to wtrącać, bo obydwoje jesteście dorośli, ale... martwił się o ciebie. Odchodziliśmy od zmysłów, siedział tu całą noc, rozumiesz? — zaczęła, wchodząc do pokoju.

Usiadła na łóżku, przede mną, bacznie mi się przyglądając. Widziałam na jej twarzy całe mnóstwo niezadowolenia, ale nie gniewu, co było już jakimś plusem. Nie zniosłabym, aż takiej dawki wyrzutów z jej strony. Nie znała całej sytuacji i mogła wyciągnąć błędne wnioski, a ja nie mogłam powiedzieć jej całej prawdy.

— To była jego decyzja, Vee — odpowiedziałam tak po prostu, wzruszając ramionami z pozoru obojętnie, ponieważ tak naprawdę bolało mnie to. Zawiódł mnie. — A ja straciłam rachubę czasu, gdy spotkałam starego znajomego — dodałam, zaciskając usta w wąską linię, jednocześnie je zwilżając od wewnątrz językiem.

— Właśnie widziałam tego starego znajomego — mruknęła, wznosząc oczy, jakby szukała ratunku bądź siły u tego na górze.

Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową, ponieważ ta rozmowa była absurdalna. Nie chciałam się tłumaczyć. To nie miało najmniejszego sensu, bo to jej nie dotyczyło, w żadnym wypadku.

— Ronnie, daj spokój, jesteśmy dorośli, a ty próbujesz udzielać mi reprymendy niczym krnąbrnemu dziecku — zauważyłam, spoglądając na nią kątem oka.

Podniosłam się i usiadłam na łóżku, tuż obok niej, uśmiechając się do niej samymi kącikami ust.

— Dorośli ludzie rozmawiają, a nie zachowują się jak dzieci. Mogłaś zadzwonić, mogłaś...

— Wiem — przerwałam jej, kładąc dłoń na jej ręce. — Dlatego przepraszam, zupełnie zapomniałam o tym, że możesz się o mnie martwić, ale... Vee, proszę, daj temu spokój. Nie mam zbyt wiele czasu, muszę jechać na lotnisko i nie chcę przejmować się tym, co zostawiłam na zewnątrz. Nie zrobiłam nic złego, nie będę przepraszać, nie i już — dorzuciłam nieco wściekle, tuszując swoją złość uśmiechem.

— Martwił się o ciebie — powtórzyła uparcie, ignorując zupełnie to, że nie chciałam o tym rozmawiać, ani tego słyszeć.

— A wcześniej wyrzucił mnie ze swojego mieszkania — oświadczyłam, nie zamierzając tej prawdy akurat ukrywać. — Wyciągnął własne wniosku, nie zapytał o nic i po prostu mnie wyrzucił. Nie mówię, że jestem bez winy, ale sądziłam... sama nie wiem, Vee. Muszę wracać do domu. Muszę to sobie poukładać, dobrze? I byłabym wdzięczna, gdybyś nie nalegała na to, bym z nim rozmawiała, bo nie mam na to najmniejszej ochoty — wyjaśniłam, uderzając dłońmi we własne uda.

Podniosłam się z miejsca i zrobiłam kilka kroków, nim odwróciłam się, by swobodnie się jej przyglądać.

— Tak samo nie mam ochoty rozmawiać z Noahem, który przekroczył granicę, więc się ich pozbądź, dobrze? Mogę cię o to prosić? Pozbędziesz się ich? Obydwóch? — poprosiłam, wpatrując się w nią uparcie, mając nadzieję, że mi odpuści, że stanie po mojej stronie.

— Cecylio, nie można...

— Proszę — ponowiłam moją prośbę, zagryzając dolną wargę pomiędzy zębami, licząc na nią. — Nie mam na to siły, nie chcę kolejnych kłótni, nie teraz, proszę.

— W porządku — skapitulowała, podnosząc się. — Wiedz jednak, że się z tobą nie zgadzam i mam cię za tchórza, uciekasz, zamiast się z tym zmierzyć, ale niech ci będzie, chowaj się, pomogę ci — powiedziała, kręcąc z niedowierzaniem głową, podchodząc do mnie. Oparła dłonie na moich ramionach i spojrzała mi prosto w oczy. — Bez względu na wszystko, mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Uśmiechnęłam się kwaśno, wzruszając ramionami, ponieważ nie potrafiłam tak po prostu potwierdzić jej słów. Nie miałam pewności co do tego, czy moje postępowanie było właściwe, ale byłam przekonana, że na nic więcej nie miałam siły. Nie i już.

— Dziękuję. — Posłałam w jej kierunku kolejny uśmiech, pozwalając jej na przytulenie mnie. Chwilę trwałam w jej uścisku, nie ruszając się. Jedyne, na co się zdobyłam to na oparcie brody na jej ramieniu.

 — Obiecaj mi tylko, że wrócisz tutaj, dobrze?

— Jak zawsze. To miasto to część mojego życia, ty jesteś jego częścią, nigdy nie przestanę cię odwiedzać, nigdy, słowo — obiecałam, odchylając się nieco, by skrzyżować ze sobą nasze spojrzenia.

Złapałam ją za ręce i uśmiechnęłam się do niej szczerze, obserwując ją dłuższy moment. Wiedziałam, że nie zgadzała się ze mną, a nawet była rozczarowana moją decyzją, a mimo to wspierała mnie, ponieważ od lat zachowywała się tak, jakbym naprawdę była członkiem jej rodziny. Traktowała mnie dokładnie tak, jak Aniela, której już z nami nie było. Westchnęłam cicho, powoli wypuszczając powietrze spomiędzy moich warg.

— Kocham cię, bez względu na wszystko i liczę na to, że dogadasz się z Theodorem, w odpowiednim czasie — skwitowała, zaciskając palce na moich dłoniach.

— Kocham cię — powtórzyłam po niej, ignorując dalszą część jej wypowiedzi.

Byłam na niego wściekła, nie ukrywałam tego, ale nadal był moim przyjacielem, nawet jeśli zachował się jak skończony dupek. Po prostu chciałam mu to uświadomić. I zrozumieć, dlaczego aż tak zabolała mnie jego postawa. Czekała nas rozmowa, ale najpierw musiałam ostudzić złość, by czasem nie powiedzieć kilka słów za dużo, dokładnie tak, jak zrobił to on.

Veronica nie dodała nic więcej, uścisnęła mnie kolejny raz, zamierzając opuścić pokój, chcąc mnie zostawić, zgodnie z moim życzeniem.

— Aa, ciociu! — rzuciłam, zatrzymując ją w miejscu. — Oddaj Aslana, Noah obiecał się nim zaopiekować — oznajmiłam, przypominając sobie po raz kolejny o tym nieszczęsnym kocie.

Vee zaśmiała się, pokiwała głową, dając mi do zrozumienia, że przyjęła do wiadomości moje słowa i wyszła. Zostałam sama i opadłam z powrotem na łóżko, właściwie kładąc się na nim. Zakryłam twarz dłońmi i zaklęłam siarczyście. Noah wybrał najgorszy moment na uzewnętrznianie swoich uczuć, dodatkowo ten pocałunek wyglądał tak, jakbym chciała zrobić na złość Theo. A nie chciałam. Nie byłam typem mściwej osoby, a przynajmniej nie w takim znaczeniu, zwłaszcza że nadal miałam szatyna za bliską mi osobę i nie chciałam mu oddawać. Wprawdzie nadstawianie drugiego policzka też nie było moim stylem, ale jednak świadome krzywdzenie, tylko po to, by komuś dopiec, było poniżej jakiegokolwiek poziomu.

Nie miałam pojęcia, jak długo leżałam, ale posiadałam świadomość, że czas leciał. Szybko i nieubłaganie, a ja musiałam zebrać się i udać na lotnisko, by zdążyć na odprawę, ponieważ zasiedziałam się u Noaha, co zdecydowanie nie było moim planem. Westchnęłam ciężko, motywując się do tego, by wstać. I właśnie wtedy usłyszałam krzyki, z których niewiele zrozumiałam, prócz tego, że to Theodore wrzeszczał, najpewniej na Ronnie. Ich głosy były coraz głośniejsze, więc doszłam do wniosku, że kierowali się w stronę mojej sypialni. Najwyraźniej szatyn nie chciał uszanować tego, że nie planowałam z nim rozmawiać.

Po chwili wpadł do pomieszczenia, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem tuż po tym, jak w pokoju rozległ się charakterystyczny dźwięk uderzenia drzwi w ścianę. Nie był zbyt delikatny, a złość wręcz z niego kipiała.

— Nie potrafisz powiedzieć mi sama, że nie chcesz mnie widzieć?! Musisz nasyłać moją ciotkę? Naprawdę? Tak nisko już upadliśmy? — zapytał, a właściwie wykrzyczał, wyrywając rękę z uścisku Vee, która próbowała go złapać.

— W porządku, ciociu, możesz nas zostawić. — Posłałam jej przepraszające spojrzenie, starając się do niej uśmiechnąć, by ją uspokoić, ale na moich ustach pojawił się bliżej niezidentyfikowany grymas.

— Nie wyjdę, dopóki Teddy się nie uspokoi — oświadczyła, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej, więc spojrzałam na niego, unosząc sceptycznie jedną z brwi, mając nadzieję, że zrozumie mój przekaz i pokaże, że nie zamierza się awanturować.

— W porządku, już jestem spokojny — skłamał, kapitulując i podniósł ręce do góry, jakby się właśnie poddawał.

— Po prostu się pożegnamy, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym, byś za chwilę odwiozła mnie na lotnisko. Masz czas?

— Oczywiście, kochanie, czekam na dole — odpowiedziała, niezbyt chętnie się wycofując.

Zerknęła na niego karcąco i pogroziła mu palcem, a ja prychnęłam cicho, zakrywając dłonią usta, nie chcąc, by mój śmiech rozległ się dookoła. Nic nie mogłam poradzić na to, że mnie to rozbawiło, ponieważ wyglądało to komicznie.

— Co ty sobie wyobrażasz?! — warknął, ale widząc moją minę, zmienił ton. — Nie możesz...

— Theo. — Gestem dłoni nakazałam mu milczenie, przerywając jego wypowiedź. — Widzę, że nie rozumiesz tego, że nie chcę aktualnie z tobą rozmawiać, więc... uszanuj chociaż to, że nie będę się tłumaczyć. Nie mam z czego. Jesteśmy dorośli i podejmujemy własne decyzje, więc...

— Dlatego przespałaś się z tym idiotą? To twoja decyzja? Dorosła? — dopytywał, wściekle marszcząc brwi, a ja bez trudu dostrzegłam, jak żyłka pulsuje na jego szyi.

Zacisnął usta w wąską linię i podszedł do mnie, zatrzymując się tak, że dzieliły nas dosłownie milimetry. Zakłócił moją przestrzeń osobistą, ale nie zamierzałam się wycofać.

— Jesteś takim idiotą — mruknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Nie będę się tłumaczyć! Nie zamierzam. I prosiłabym, byś nie obrażał moich znajomych, ja nie wyzywam twoich — dodałam, ignorując zupełnie jego zarzuty, chociaż w środku cała się gotowałam.

Naprawdę był idiotą, skończonym idiotą.

— Cecylio, na litość boską, nie zachowuj się tak — poprosił, zmieniając taktykę.

— Theo. — Oparłam dłoń na jego ramieniu, poklepując je. — Wyjeżdżam. Zostawiam ten syf i po prostu wyjeżdżam. Bądź miły, życz mi miłej podróży i na tym skończmy, dobrze? — poprosiłam, wysilając się na lekki, uprzejmy uśmiech, mimo że miałam ochotę uderzyć go. Mocno. Pięścią. Prosto w nos.

— Słucham? Cecylio...

— Nie, Theo, nie — przerwałam mu kolejny raz, wzdychając ciężko. — Nie będę z tobą rozmawiać.

— Co ze ślubem? — zapytał, wpatrując się wprost w moje oczy, a ja jakoś tak poczułam się dziwnie, ponieważ sądziłam, że oczywistą sprawą jest to, że wcale nie chciał brać ze mną ślubu.

— To nie wypali, po prostu, przykro mi — odpowiedziałam, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami. I było to trudne, bo przyzwyczaiłam się do myśli, że jednak za niego wyjdę. Pogodziłam się z tym. — Nie pasujemy do siebie.

— Cecylio...

— Nie, po prostu, życz mi miłej podróży, okej? I nie psujmy tego bardziej, nasza przyjaźń zasługuje na tę resztę szacunku, który między nami został, prawda? — Spojrzałam na niego, cofając dłoń.

— Pocałowałaś go — oznajmił, robiąc mi wyrzuty.

— To nie twój interes, kto mnie całuje — upomniałam go, uśmiechając się krzywo. — Przykro mi.

— Cecylio...

— Ile razy jeszcze zamierzasz wypowiedzieć moje imię, co? — spytałam, mając już dość tego, jakiego tonu używał.

Pełnego bólu, rozczarowania i sama nie wiedziałam czego, podczas gdy to ewidentnie on nawalił, nie ja.

— Miłej podróży — powtórzył, patrząc wprost w moje oczy. Ucałował mój policzek i odsunął się, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku. — Mam nadzieję, że dotrzesz bezpiecznie do domu — dodał, uśmiechając się do mnie, przypominając przy tym szczeniaczka, który został skarcony przez swoją panią.

— Żegnaj, T — powiedziałam cicho, wyginając kąciki ust, starając się uformować z warg uśmiech, ale nie wyszło mi to najlepiej.

— Do widzenia, C — odparł, opuszkami palców przesuwając po moim policzku, zgarniając przy okazji zbłąkany kosmyk włosów za moje ucho.

Posłał mi ostatni uśmiech i wyszedł, a ja poczułam się potwornie źle. Zamrugałam gwałtownie powiekami, chcąc powstrzymać łzy, które cisnęły się do moich oczu i przekręciłam głowę, by móc spojrzeć w swoje odbicie w lustrze.

Skoro nie chciałam z nim rozmawiać, dlaczego czułam się tak źle, nie pozwalając mu dojść do słowa?

Wypuściłam powoli powietrze z ust i przetarłam twarz dłońmi. Miałam mało czasu. Musiałam się przebrać. Musiałam dotrzeć na lotnisko i musiałam... po prostu się ogarnąć.

Zdjęłam z siebie sukienkę, otworzyłam walizkę i upchnęłam ją w niej. Później ubrałam na siebie czarne rurki i zwykły, kanarkowy podkoszulek, który wsunęłam za pasek spodni. Spięłam włosy w prowizorycznego koka i zebrałam rzeczy, kierując się na dół.

W salonie siedziała Ronnie, sama. I wpatrywała się we mnie ze współczuciem, zupełnie tak jakby wiedziała, że moje problemy z jej siostrzeńcem naprawdę były spore. Nie powiedziała nic. Podeszła do mnie, objęła mnie. I trzymała w swoim uścisku dłuższą chwilę, kołysząc się na boki, pozwalając mi płakać.

A później odwiozła mnie na lotnisko. Pożegnała się ze mną. I nie komentowała nic. Zupełnie. Pozwoliła mi na zmierzenie się z tym w samotności, za co byłam jej wdzięczna. Zwłaszcza że nie miałam bladego pojęcia, co się właściwie stało?

Pożegnałam Theodore'a. I nie wiedziałam, co tak naprawdę to oznaczało.




2074 słów.
A więcej; bye, bye, T.
Dziękuję, że jesteście. Uwielbiam czytać Wasze teorię, więc jakby ktoś miał ochotę się czymś ze mną podzielić, to chętnie poczytam, co myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top