02
Kolejny dzień po imprezie, a właściwie poranek, ledwo cztery godziny po tym, jak zakończyliśmy picie, był tragiczny. Czułam się okropnie, a odór alkoholu, wydostający się z moich ust przyprawiał o mdłości nawet mnie.
Na całe szczęście zdążyłam na samolot, a cały lot przespałam, ignorując zaloty współpasażera. Nie dlatego, że był tak obleśny, a z powodu mojego kaca, który był nadzwyczaj intensywny.
Chociaż zazwyczaj narzekałam na to, że lot do Bostonu zajmował mi niemalże dwanaście godzin, dzisiaj byłam naprawdę wdzięczna, ponieważ mogłam się porządnie wyspać, dzięki czemu po wylądowaniu nie prezentowałam się niczym obraz nędzy i rozpaczy.
Odebrałam mój bagaż i zerknęłam na zegarek, ciesząc się, że komórka sama przestawiała czas. Dochodziła godzina siedemnasta, co oznaczało, że w Polsce wszyscy już spali. Uznałam, że odezwę się do Ady, gdy już wstanie i rozejrzałam się dookoła, uśmiechając się sama do siebie. Lubiłam to miasto tętniące życiem, zdecydowanie.
Wybrałam właściwy kierunek, chcąc złapać taksówkę i już miałam ruszyć przed siebie, gdy kątem oka dostrzegłam mężczyznę, który stał niedaleko z kartką w dłoni. Myślałam, że się przewidziałam, ale naprawdę było na niej napisane moje imię i nazwisko. Zdecydowałam się unieść głowę i spojrzałam na niego, wzdychając ciężko, rozpoznając w nim Theodora. Potrząsnęłam głową, decydując się na lekki, zakłopotany uśmiech. Nie spodziewałam się, że pofatyguje się po mnie na lotnisko.
Zdążył się nawet przebrać i miał na sobie zwyczajne jeansy i białą koszulę, na którą narzucił skórzaną, czarną kurtkę. To sprawiło, że czułam się nieco pewniej, ponieważ sama prezentowałam się podobnie, a Theo miał w zwyczaju wszędzie chodzić w garniturze, który leżał na nim jak druga skóra. Właściwie prezentował się w nim jak pan z katalogu o modzie, dosłownie.
— Cześć, łobuzie — przywitał mnie wesoło, podchodząc bliżej.
Zmiął kartkę i wsunął ją do kieszeni, otwierając ramiona, zachęcając mnie tym samym, bym się do niego przytuliła.
Zmarszczyłam lekko brwi, przekrzywiając głowę i wypuściłam powoli powietrze z płuc, starając się ogarnąć. Jakoś tak czułam się nieswojo przy nim, a wszystko przez Adriannę, która wykonała ten nieszczęsny telefon do niego. I wolałabym o tym nie pamiętać, słowo.
— Theo, hej, hej — rzuciłam entuzjastycznie, zaraz po tym, jak się opamiętałam. — Nie pamiętam, byśmy się umówili tutaj.
Wygięłam kąciki ust do góry i poprawiłam niesforne kosmyki włosów, które opadły na moją twarz.
— Dostał ci się darmowy szofer i jeszcze narzekasz? — zapytał, uśmiechając się sardonicznie, ignorując zupełnie moje dziwne zachowanie i przyciągnął mnie do siebie, więżąc na krótki moment w ciepłym uścisku.
Jego zapach uderzył w moje nozdrza, przypominając mi, że niejednokrotnie miałam go zapytać o to, jakich perfum używa? Ponieważ mogłabym założyć się, że dokładnie tak pachniał raj. Świeżo i ekscytująco.
Nie oszukiwałam się. Theodore Wallace zawsze robił na mnie wrażenie, ale zazwyczaj byłam lepsza w ignorowaniu tego odczucia. Najwyraźniej kac źle na mnie działał.
— Ronnie kazała ci przyjechać, prawda? — Uniosłam sceptycznie jedną z brwi, odsuwając się o krok i spojrzałam na niego podejrzliwie.
Domyśliłam się, że to jego ciotka, Veronica Wallace zmusiła go, by odebrał mnie z lotniska, bo nawet śmierć mojej cioci nie mogła sprawić, by jej najlepsza przyjaciółka przestała o mnie dbać. A właśnie tym dla siebie były Aniela i Veronica. Dlatego też siostra mojego taty wybrała na swojego adwokata Theodore. Z tego samego powodu poleciła mi bym zaufała mu w kwestiach prawnych.
— Jak ty mnie dobrze znasz — odparł, błyskając zębami w uśmiechu. — Chodź, podrzucę cię do niej, nim pomyśli, że cię uprowadziłem — dodał, odbierając ode mnie moją walizkę.
Gestem głowy wskazał mi kierunek, więc ruszyłam z nim w stronę parkingu. A przynajmniej tak mówiły znaki, które rozmieszczone były na całym lotnisku.
— Dlaczego miałbyś mnie uprowadzić? — zapytałam, czepiając się sformułowania, którego użył.
— Vee mówiła coś o tym, że nie będę młodszy, że powinienem wykorzystać okazję, czy coś w tym stylu. W każdym razie na moim mailu regularnie lądują jakieś broszury jubilerów — wyjaśnił, śmiejąc się.
To faktycznie było w stylu jego cioci. Nie miała jeszcze nawet pięćdziesięciu lat, ale była wdową, więc z chęcią układała życie innym ludziom, w czym przypominała moją zmarłą krewną. Swatanie było u nich na porządku dziennym, więc nie byłam zaskoczona metodą, którą obrała dla swojego bratanka, ale jednak zdumiał mnie fakt, że to ze mną chciała go umówić.
— Masz dopiero dwadzieścia osiem lat — pisnęłam, z trudem panując nad tonem swojego głosu.
Miałam spędzić miły tydzień w Stanach, odwiedzając znajomych i grób cioci, a wyszło na to, że będę musiała użerać się z Veronicą, która postanowiła bawić się w swatkę.
— Powiedz to jej — poprosił, otwierając przede mną drzwi od samochodu.
Poczekał, aż wsiądę i zamknął je, a sam wrzucił moją walizkę do bagażnika i zajął swoje miejsce.
— Kolacja jutro wieczorem aktualna, prawda? — zagaił wesoło, odpalając silnik.
Uśmiechnęłam się do niego w ramach odpowiedzi, ponieważ to już była nasza mała tradycja. Widywałam go zazwyczaj raz na dwa, może trzy miesiące, więc nie mogłam twierdzić, że byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale zdecydowanie przyjaciółmi.
— Oczywiście.
— A jak wielki dług musiałbym mieć u ciebie, gdybym poprosił, byś później zajrzała ze mną na firmową imprezę? — dopytywał, spoglądając na mnie kątem oka, bo to na drogę zwracał baczną uwagę.
— Od kiedy potrzebujesz partnerki na takie wydarzenia? — odbiłam pytanie, mrużąc przy tym oczy.
Znanym faktem było, że Theodore nigdy nie próbował łączyć życia osobistego z zawodowym. A przynajmniej tak mówiła Vee, tłumacząc, że jej bratanek niestety był okropnym pracoholikiem, co nie podobało się kobietom, z którymi się spotykał. Dlatego ich nie przedstawiał w pracy, bo to ona była priorytetem.
— Odkąd mój potencjalny nowy partner jest bardziej wpływowy jak ja — przyznał niechętnie, zaciskając mocniej palce na kierownicy.
Najwyraźniej wcale nie był tym faktem zadowolony, ale wolałam tego nie mówić na głos. To był jego problem.
— Nadal nie widzę związku.
— To typowy człowiek starej daty, uwielbia rodzinę i wszystko, co się z nią wiąże. I tak jakby wspomniałem, nawet nie ja, że... Tak jakby mam dziewczynę — dorzucił niezbyt chętnie, ciszej jakby z trudem przechodziło mu to przez gardło.
— A masz? — dopytywałam, marszcząc brwi, ponieważ wydawało mi się, że był singlem.
— Gdybym miał, to nie prosiłbym, byś ją udawała — odparł, zerkając na mnie.
Ja natomiast rozchyliłam usta z niedowierzaniem i przekrzywiłam głowę, nic nie rozumiejąc.
— A prosisz? — spytałam głupio.
— Cece, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Uniósł jedną z brwi, kręcąc ze zrezygnowaniem głową, jakby tracił do mnie cierpliwość.
A ja naprawdę miałam wrażenie, że uczestniczę w zupełnie innej rozmowie niż on.
— Theodorze, jakim cudem mam udawać twoją narzeczoną? — pisnęłam, wiercąc się na fotelu.
Niepojęte było dla mnie to, że ktoś taki jak on mógł wpaść na tak absurdalny pomysł. Nigdy nie narzekał na brak zainteresowania płci przeciwnej, więc nie mógł mieć problemu ze znalezieniem odpowiedniej kobiety. On tylko tego najzwyczajniej w świecie nie chciał.
— Twój narzeczony o niczym nie musi wiedzieć, więc nie rozumiem twojego zaskoczenia — podsumował wymownie, uświadamiając mi, że nie miał pojęcia o mojej porażce.
Westchnęłam cicho i spojrzałam na moją prawą dłoń, zaciskając palce, ponieważ nadal odczuwałam brak pierścionka, którym rzuciłam w Aleksandra, tuż po tym, jak oznajmił, że jednak mnie nie kocha.
Mimowolnie oczy zaczęły mnie szczypać, zwiastując nadejście niechcianych łez. Zagryzłam od wewnątrz policzek, chcąc skupić myśli na czymś innym i pokręciłam głową, zaprzeczając. Nie wiedziałam tylko, czy sobie na informację, że to nadal boli, czy jemu ogólnie.
Na szczęście nie musiałam powiedzieć tego na głos, bo Theo zatrzymał samochód. Rozejrzałam się dookoła, podczas gdy on odsunął szybę i powitał jakąś kobietę przez interkom. Zamówił dwie kawy, nie pytając mnie o zdanie, czy faktycznie mam na nią ochotę. Chociaż wiedziałam, że kofeina była mi potrzebna, by nieco mnie rozbudzić, bo najwyraźniej nie potrafiłam zrozumieć toku rozumowania mojego towarzysza.
Szatyn zapłacił, odebrał swoje zamówienie i oddał je mi, właściwie wpychając je na moje kolana, by móc odjechać.
— To fikuśne smakowe coś jest dla ciebie — oznajmił, patrząc na mnie, a jego wargi zdobił szeroki, radosny uśmiech.
Wysunął odpowiedni uchwyt i poprosił gestem głowy, bym umieściła tam jego gorący napój. Tak też zrobiłam. Oparłam się wygodniej w fotelu i podciągnęłam nogi, by móc usiąść po turecku. Swoboda, którą zawsze odczuwałam przy mężczyźnie, wróciła. Odetchnęłam cicho, ponieważ świadomość, że muszę przyznać się do zerwania zaręczyn, wcale mnie nie uszczęśliwiała, ale ukrywanie tego nie miało żadnego sensu.
— Aleksander i ja... rozstaliśmy się, definitywnie — wyrzuciłam pospiesznie, mając nadzieję, że mówiłam jednak wyraźnie.
Theodore zmarszczył czoło i spojrzał na mnie podejrzliwie, sprawdzając, czy czasem go nie okłamuję. Westchnęłam ciężko i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami, ponieważ granie szczęśliwej opanowałam niemalże do perfekcji.
— To się świetnie składa, bo zostaniesz moją fikcyjną narzeczoną — powiedział wesoło, mrugając do mnie okiem.
Na całe szczęście nie próbował nawet komentować końca mojego związku. Byłam mu za to wdzięczna, bo miałam serdecznie dość współczucia, które okazywali mi inni.
Upiłam ostrożnie, mały łyk kawy, starając się nie poparzyć języka i omalże nie zakrztusiłam się nią, gdy zrozumiałam sens jego słów.
— Co?!
— Cecylio, masz może jakiś problem ze słuchem? — zapytał złośliwie.
Prychnęłam cicho, nie odpowiadając na tę jawną zaczepkę z jego strony.
— Nie, ty z głową. Mówiłeś o jakimś przyjęciu, później o udawaniu dziewczyny, aż nagle majaczysz o narzeczonej — oświadczyłam nieco głośniej, niż zamierzałam, ponieważ jego rozumowanie mnie przerażało. — Dobrze się czujesz?
— Co w tym niby jest niezrozumiałego? — zignorował moje pytanie dotyczące jego samopoczucia i spojrzał na mnie, wzdychając ciężko.
Jakby to on miał problem dogadać się ze mną, podczas gdy to on zachowywał się co najmniej dziwnie.
— Wszystko, Teddy — sarknęłam, specjalnie używając zdrobnienia, którego wręcz nie znosił.
A które było używane nadzwyczaj często przez Veronicę. Chyba tylko jej nie rzucał morderczych spojrzeń, gdy to wymawiała. Nawet mnie nie oszczędził w tej chwili, a nawet wywrócił oczami, doskonale rozumiejąc, że zrobiłam to z premedytacją.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, złośliwie i upiłam kolejny łyk napoju, ciesząc się, że jednak pomyślał o tym. Wprawdzie droga z lotniska do domu jego ciotki zajmowała nie więcej jak trzydzieści minut, więc moja potrzeba kofeiny mogłaby tyle poczekać, ale nie musiała. Uśmiechnęłam się na nowo.
— Proszę cię tylko o to, byś poszła ze mną na imprezę — powiedział cicho, spokojnie.
Zresztą Theodore bardzo rzadko tracił cierpliwość, co było świetną umiejętnością, biorąc pod uwagę to jaki zawód wykonywał. Na sali sądowej opanowanie było kluczowe. I nie byłam pewna, czy nauczył się tego w ciągu minionych lat, czy może od zawsze taki był.
— I nie zaprzeczała, gdy zapytają cię o nasz ewentualny związek, to nie jest trudne — dodał, uśmiechając się do mnie kpiąco, wręcz wyzywająco.
— Nie? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Udawanie zakochanej bez pamięci może być jednak kłopotliwe.
— Ce, przesadzasz — podsumował — więc jak? Piszesz się na to? — ponowił propozycję, płynnie zmieniając pas i przyspieszając.
Sięgnął po kawę, by się jej napić, a ja miałam chwilę na zastanowienie się nad jego słowami. Oczywiście to mogłoby być całkiem zabawne, chociaż zdecydowanie nie na miejscu. Oszukiwanie ludzi nie było czymś, co lubiłam robić. Właściwie starałam się unikać kłamstwa jak ognia.
— W zamian za to sprawię, że ciotka nie umówi cię na żadną randkę w ciemno, bo jak zakładam, ona wie o twoim byłym — dorzucił dobrodusznie, a ja z zaskoczeniem otworzyłam usta, formując z nich małe "o".
Oczywiście, że Veronica wiedziała o moim rozstaniu, ale nie sądziłam, by była zdolna do takiego zachowania. Chociaż byłam świadkiem, jak postępuje wobec własnego siostrzeńca.
— Mówiła ci...
— Nawet wiem, z kim cię umówiła, więc? Co ty na to bym powiedział cioci, że mnie interesujesz, ale ze względu na twoje niedawne rozstanie, nie chcę się spieszyć i naciskać na ciebie? — rozwinął swoją myśl, uśmiechając się do mnie w swój charakterystyczny sposób, który mógłby niejedną kobietę przyprawić o szybsze bicie serca.
I o dziwo ja poczułam jak palą mnie policzki, co wcale nie było dobre. Nie chciałam na niego reagować w ten sposób. Chociaż najwyraźniej jako singielka nie byłam, aż tak odporna na jego urok.
— Nie sądzę, by okłamywanie Vee miało jakikolwiek sens — oświadczyłam pewnie i wzruszyłam lekko, w miarę obojętnie ramionami, dopijając resztę kawy. — A co do przyjęcia, przemyślę to.
— Czy wy zawsze musicie wszystko tak analizować? — zapytał szatyn, krzywiąc się, więc zrozumiałam, że miał na myśli ogólnie wszystkie kobiety, więc zaczęłam się śmiać.
Wygrzebałam z torebki komórkę i napisałam wiadomość do Ady, informując, że jestem na miejscu, cała i zdrowa. Schowałam telefon akurat, gdy Theo zaparkował na podjeździe. Przekręciłam głowę i zatrzymałam spojrzenie na doskonale znanym mi budynku.
Średniej wielkości, kremowy dom piętrowy z czterospadowym, czerwonym dachem i ogromnymi oknami zawsze robił na mnie duże wrażenie. Był nowoczesny, ponieważ wybudowano go ledwo kilka lat wcześniej, ale w środku panował typowy, domowy klimat.
Nie odpowiedziałam na pytanie mężczyzny, tylko wyskoczyłam z samochodu, uśmiechając się szeroko na widok jego ciotki. Stała w progu, z dłońmi wsuniętymi do kieszeni szarego swetra, który narzuciła na czerwoną sukienkę, którą miała na sobie. Włosy jak zawsze miała rozpuszczone, ułożone, z trwałą ondulacją, w której była zakochana. Zmieniła tylko ich kolor z miodowego na nieco bardziej marchewkowy, ale zdecydowanie pasował on do niej.
— Cecylio, jak dobrze cię widzieć, kochanie — powiedziała kobieta, otwierając nieco szerzej drzwi, bym mogła wejść do środka.
Dopiero za progiem uwięziła mnie w uścisku, całując mój policzek. Traktowała mnie tak, jakbym była członkiem rodziny i tak też się tutaj czułam. Jak na swoim miejscu, mimo braku cioci Anieli.
— Cześć, Ronnie, co słychać? Jak samopoczucie? — przywitałam się, wiedząc, że Theo zajmie się moją walizką, ponieważ on już taki był.
Dobre maniery były jego wizytówką.
— Doskonale, jak podróż? — dopytywała kobieta, gestem dłoni nakazując mi, bym ruszyła dalej.
Tak też uczyniłam, wcześniej zsuwając ze stóp moje botki, i zdejmując płaszcz, który odwiesiłam na wieszak. Weszłam do jednoprzestrzennego pokoju dziennego z kominkiem, w którym płonął ogień, dodając wnętrzu klimatu. Rozejrzałam się dookoła, orientując się, że właściwie nic się tutaj nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
— W porządku, nie mogę narzekać. Dziękuję za wysłanie po mnie Theodora — uśmiechnęłam się serdecznie, odwracając na chwilę głowę, by zerknąć na mężczyznę, który wbiegł po schodach na górę, gdzie najpewniej planował zostawić moją walizkę.
— To był bardziej jego pomysł jak mój, więc żaden problem, słoneczko. — Machnęła lekceważąco ręką, odwzajemniając mój gest. — Jesteś głodna?
— Nie, ale zmęczona, więc chętnie wzięłabym prysznic, a później możemy razem coś przygotować, albo cokolwiek — odpowiedziałam, rozglądając się po raz kolejny dookoła.
Mimo że przespałam całą podróż, odczuwałam skutki zmiany strefy czasowej. Zdecydowanie miałam ochotę się położyć, ale musiałam jakoś wytrzymać.
— Tak, tak, ty idź, umyj się, a ja zrobię jakąś kolację. Teddy na pewno jest głodny — oznajmiła, energicznie potakując sobie przy tym głową.
— Dziękuję, wracam za kilkanaście minut — posłałam w jej kierunku kolejny uśmiech, i nie czekając na jej reakcję, odwróciłam się, by dotrzeć do schodów, a później na górę.
Na korytarzu wpadłam na Theodora, więc uśmiechnęłam się i do niego.
— Ładnie kłamiesz, ale niech ci będzie, najdroższy. Jutro będę najlepszą dziewczyną, słowo — oznajmiłam, podejmując decyzję dość spontanicznie.
Nie wchodziłam nikomu w drogę, więc nie czułam żadnych wyrzutów sumienia, które mogłyby wiązać się z tym kłamstwem.
— Naprawdę? — spytał z niedowierzaniem, opierając dłonie na moich ramionach.
Zacisnął lekko palce i uniósł jedną z brwi, bacznie mi się przyglądając, jakby sądził, że mogę żartować.
Pokiwałam głową na znak zgody.
— Będziesz wymarzoną fikcyjną narzeczoną — podsumował, przytulając mnie na krótki moment.
Z tej radości nawet podniósł mnie i zakręcił się ze mną dookoła własnej osi. Zaśmiałam się, gdy już mnie odstawił.
— Skąd ta radość?
— Ty tego nie rozumiesz, ale oznacza to, że będę znacznie bogatszy, jeśli Whitmore zgodzi się ze mną współpracować. A zgodzi się, ponieważ mam piękną i czarującą narzeczoną! — wyjaśnił wesoło, mrugając do mnie okiem.
Wolałam nie komentować tego ani nie przypominać mu, że kłamstwo miało krótkie nogi, a ja zgadzam się tylko na jeden wieczór i jedno przyjęcie.
— Ale pamiętaj, żadnego całowania i macania, albo cię zabiję — ostrzegłam, dźgając go palcem wskazującym w tors.
Spoważniał, a z jego ust zniknął uśmiech.
— Ma się rozumieć, łobuzie.
— Świetnie, idę się myć, a ty rób, co chcesz — powiedziałam, odsuwając się od niego.
— To zaproszenie?
— Ogarnij się, do później — poprosiłam, wymijając go.
Nim dotarłam do drzwi, zdążyłam usłyszeć jeszcze jego śmiech. Weszłam do sypialni, która od kilku lat należała do mnie, ponieważ Veronica uparła się, bym nadal miała swoje miejsce w Bostonie. I miałam. Jej dom.
W pokoju, pod oknem stało ogromne, bardzo wygodne małżeńskie łoże, które wręcz zachęcało do tego, by się położyć. Zignorowałam jednak tę chęć i złapałam walizkę, by wygrzebać z niej rzeczy, które były mi potrzebne, a właściwie tylko ubrania, bo wszelkie kosmetyki nadal były w łazience.
Zdjęłam z nadgarstka gumkę do włosów i spięłam je w prowizorycznego koka na czubku głowy. Wzięłam rzeczy i udałam się do łazienki, zamykając drzwi na zamek. Zmyłam tusz z rzęs, ponieważ tylko tyle byłam w stanie zrobić tuż po przebudzeniu. Moja niemoc po imprezie zawsze sprawiała, że ograniczałam się do minimum. Rozebrałam się i weszłam pod ciepły strumień wody, opierając czoło o ścianę i zamknęłam oczy, stojąc. Nie robiłam nic. Trwałam w takim bezruchu kilka minut, nie myśląc, ani nie analizując, chociaż miałam ogromną ochotę.
Mimo to nie chciałam się rozklejać, więc sięgnęłam po poziomkowy żel i umyłam ciało. Świadomość tego, że Veronica była przygotowana już na kolację i najpewniej tylko ją kończyła, sprawiła, że dokończyłam prysznic dość pospiesznie.
Nie pomyślałam, by wcześniej sprawdzić, czy ręczniki są w szafce, ale na szczęście były. Wytarłam się, ubrałam komplet świeżej bielizny i wciągnęłam na pośladki czarne rurki, do których dobrałam błękitny sweterek, z szerokim dekoltem, przez co jedno z ramion było odsłonięte.
Odłożyłam wszystkie rzeczy na miejsce i opuściłam pomieszczenie, po raz kolejny wpadając na szatyna.
— Śledzisz mnie? — zapytałam, drapiąc się po nosie.
Spojrzałam na niego i odwzajemniłam uśmiech, którym mnie obdarzył.
— Nie, ale przyszedłem ci powiedzieć, że kolacja będzie gotowa za dziesięć minut — oświadczył, wpatrując się nieustępliwie w moje oczy, przez co poczułam się nieswojo.
Zmarszczyłam brwi i zwilżyłam koniuszkiem języka wargi, mimowolnie. Theo natomiast sięgnął palcami do mojej twarzy i założył mi za ucho niesforny kosmyk włosów, muskając przy tym opuszkami mój policzek. Otworzyłam nieco szerzej oczy i spojrzałam na niego, zupełnie nie rozumiejąc jego zachowania.
Normalnie nie przekraczał granic ani nie robił podobnych rzeczy, więc jego postępowanie nieco mnie zbiło z pantałyku.
— Dziękuję.
— To będzie ciekawy tydzień — podsumował z rozbawieniem Theodore i uśmiechnął się do mnie na nowo. — I właściwie chciałem się pożegnać, muszę jeszcze jechać do biura, ale jutro widzimy się o siedemnastej. Zjemy kolację i pojedziemy na przyjęcie. Nie musisz przesadnie się stroić — dodał.
— Co przez to rozumiesz? — Przekrzywiłam głowę, marszcząc brwi, ponieważ zupełnie nie rozumiałam, co mogło kryć się pod pojęciem przesadnego strojenia.
— Bez długich wieczorowych sukni. Normalna sukienka, bo to kameralna impreza. To tyle. Widzimy się jutro, łobuzie — odpowiedział, poruszając znacząco brwiami.
Uśmiechnął się szerzej i pochylił w moim kierunku, by ucałować mój policzek. I tak po prostu się odwrócił, nim zdołałam powiedzieć cokolwiek.
Zapomniałam mu nawet powiedzieć, by skończył z używaniem tego określenia względem mnie. Potrząsnęłam głową, otrząsając się z tego dziwnego zawieszenia i ruszyłam po schodach na dół, zastanawiając się, czy nie powinnam czasem iść na zakupy, po nową sukienkę.
— Lepiej? — zapytała Veronica, gdy tylko dostrzegła mnie na progu kuchni.
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie i pokiwałam głową, potwierdzając.
— Pomóc ci? — zaproponowałam, wchodząc do pomieszczenia, rozglądając się dookoła, próbując zorientować się, co przygotowała kobieta.
Wprawdzie to moja ciocia była dużo lepszą kucharką, ale na umiejętności Ronnie też nie narzekałam, bo w końcu to od Anieli miała większość przepisów. Skrzywiłam się na wspomnienie krewnej, żałując, że już jej z nami nie było.
— Nie, wszystko jest praktycznie gotowe. Siadaj do stołu — odpowiedziała kobieta. — Możesz otworzyć wino, skoro Teddy uciekł.
Nie kłóciłam się z nią, mając świadomość, że dbanie o innych sprawiało jej mnóstwo radości. Sięgnęłam po butelkę, chwilę wpatrując się w etykietę, by odnaleźć informację, że był to napój wytrawny. Nie przepadałam za takowym, ale potrafiłam go wypić, ponieważ jak to powtarzał kiedyś mój tata: alkohol jest po to, by go pić, nie lubić.
Uśmiechnęłam się do tej myśli i wzięłam korkociąg, otwierając od razu butelkę. Rozlałam jej zawartość do dwóch kieliszków, podczas gdy Vee stawiała na stole kolejne naczynia. Zapach pieczonego mięsa uderzył w moje nozdrza, sprawiając, że z mojego brzucha wydobyło się ciche burczenie. Zdecydowanie byłam głodna, a co ważniejsze zniknęły objawy mojego kaca. Usiadłam na krześle i uśmiechnęłam się do Ronnie, która właśnie kończyła podawać kolację. Nie łączyły nas więzi krwi, ale traktowałam ją jak członka rodziny, była dla mnie ważna i nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, bym tak po prostu wróciła na dobre do Polski i zapomniała o ludziach, którzy pozostali w Bostonie.
— Co słychać u Marii i Tomasza? I jak się miewa babcia? — zapytała Veronica, zajmując swoje miejsce.
Znała członków mojej rodziny całkiem dobrze, szczególnie że w ostatnich miesiącach życia Anieli praktycznie każdy z nich próbował namówić ją na powrót do Polski. Nie zgodziła się. Oddała serce Ameryce i tutaj chciała zostać pochowana. Nie podobało się to ani jej bratu, ani matce, ale na szczęście nie sprzeciwili się jej woli.
— U rodziców wszystko w porządku, pracują, cieszą się sobą, wszystko im się dobrze układa —odpowiedziałam, biorąc sztućce do ręki. — Babcia też trzyma się dobrze. Radzi sobie, chociaż ma gorsze momenty, gdy narzeka na niesprawiedliwość losu. Chciałaby umrzeć po to, by Aniela mogła żyć. Chyba nadal nie przebolała jej śmierci. Ani tego, że grób córki jest tutaj, nie w Krakowie — dodałam, wzruszając lekko ramionami.
Nie był to łatwy temat, chociaż minęło już tak wiele czasu. Ból nadal istniał, ale byłam przyzwyczajona do jego obecności, więc nie był tak dominujący, jak na początku.
— Aniela chciała być blisko Jacoba, aż do końca i na wieki — podsumowała niemrawo starsza ode mnie kobieta, spoglądając na mnie.
Byłam tego świadoma. Doskonale znałam historię miłości mojej cioci i niejakiego Jacoba Harda, który zginął w wypadku, mając niewiele ponad trzydzieści lat, tuż przed ślubem z Anielą, która nigdy się po tym nie pozbierała i nie założyła rodziny. Było to smutne, ale pokazywało jaką siłę miała jej miłość.
— Wiem. Nikt nie ma jej tego za złe, po prostu chcieliby... sama nie wiem. Ciężko jest pogodzić się z tym, że ktoś ma inne zdanie — dorzuciłam, uśmiechając się nikle.
Spojrzałam na swoją towarzyszkę i wsunęłam trochę mięsa do ust, delektując się jego smakiem.
— Mhm, Vee, to jest świetne! — podsumowałam entuzjastycznie, próbując zmienić temat.
Veronica zignorowała jednak moje słowa i wpatrywała się we mnie przenikliwie tymi ciemnymi oczami, które przypominały mi tęczówki Theodora, co było dość niepokojącą myślą, bo nie powinnam o nim myśleć. Wcale.
— A ty? — dopytywała — ty pogodziłaś się z tym?
— Z czym? — Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jej pytania.
— Z tym że Aleksander miał inne zdanie na temat waszej przyszłości — rozwinęła swoją myśl, nie spuszczając ze mnie oczu nawet na moment.
Dała mi tym samym do zrozumienia, że rozmawiała o mnie z moją matką i zna wszelkie szczegóły z mojego zerwania. Westchnęłam ciężko, momentalnie tracąc apetyt.
— Oczywiście — odpowiedziałam pospiesznie, może nawet zbyt szybko, bo po minie Vee zrozumiałam, że wcale mi w to nie uwierzyła. — Nie można nikogo zmusić do ślubu, miłości i całej reszty. Poza tym nie kochał mnie, więc... tak, pogodziłam się z tym — skłamałam gładko, uśmiechając się do niej delikatnie.
Wprawdzie nie chciałam jej oszukiwać, ale potrzebowałam tego, by w to wierzyła po to, bym i ja mogła uwierzyć. Chciałam, by to było prawdą.
— A to świetnie się składa — podsumowała radośnie Veronica, sięgając po kieliszek z winem.
— Tak? — zapytałam, przeciągając samogłoskę, nie potrafiąc odkryć skąd u niej taka reakcja.
— Oczywiście — potwierdziła, upijając łyk alkoholu.
Zrobiłam to samo, wpatrując się w nią z zupełnym niezrozumieniem, przytrzymując kieliszek nieco dłużej przy ustach.
— A to dlatego, że? — spytałam, uśmiechając się krzywo.
— Ponieważ dzięki temu możemy skupić się na tym, byś w końcu uwiodła mojego bratanka — oznajmiła radośnie, wesoło, wręcz entuzjastycznie jakby właśnie odkryła co najmniej lekarstwo na raka.
Ja zakrztusiłam się alkoholem, który miałam w ustach. Wstałam pospiesznie od stołu i dobiegłam do zlewu, do którego wyplułam resztę wina. Chwilę kaszlałam, próbując dojść do siebie.
— Cecylio, już nie udawaj takiej świętej i niewinnej, Theodore to świetny materiał na męża, a ty młodsza już nie będziesz — oświadczyła, zupełnie niewzruszona moją reakcją.
— Mam dopiero dwadzieścia pięć lat! — fuknęłam zła, wycierając usta ręcznikiem papierowym.
— Właśnie, czas ucieka, słoneczko. Czas ucieka — skwitowała, unosząc kieliszek w geście toastu, a ja wywróciłam teatralnie oczami, orientując się, że to będzie naprawdę ciekawy tydzień.
3939 słów.
Uwielbiam Was, ściskam i całuję,
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top