Rozdział 38 - Śmierdzisz zmęczeniem
- Muszę iść do dyrektora i przekazać mu, że cię znalazłem – westchnął Harry patrząc na Draco, kiedy całą szóstką (nie licząc nadal energicznie protestującej w słoiku Bellatriks) zdecydowali się na spędzenie nocy w Pokoju Życzeń. - Jest dyrektorem, musi wiedzieć.
- Co chcesz mu powiedzieć? - spytała Hermiona, siadając na jednym z łóżek i opierając się o jego kolumnę.
- Prawdę – Potter poczuł, jak stojący koło niego blondyn przeczesuje mu delikatnie włosy, a następnie splata ich palce, i uśmiechnął się z wdzięcznością. - Każde kłamstwo mogłoby zostać wykryte i wtedy wydałoby się, że wiemy więcej niż na to wskazuje. No i pomyślałem, że jak poudaję zadowolonego ze znalezienia Draco i naszego „wielkiego wroga roku" to może poczuje się fałszywie bezpieczny, czy coś. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Uważając, że jego przykrywka nadal jest nienaruszona, popełni jakiś błąd.
- Nie wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi – zaczęła Hermiona, uśmiechając się do niego psotnie. - Ale chyba nie jestem wam już potrzebna do planowania każdego kroku naszych wspólnych przygód.
Harry zaśmiał się radośnie i pokręcił głową.
- Chciałabyś – prychnął. - To męczące jak diabli. Naprawdę sądzisz, że zawsze będę za wszystkich myśleć, kiedy mam ciebie pod ręką?
***
Głośny syk wybudził go z zamyślenia. Natychmiast usiadł, uważając, żeby nie obudzić przy tym śpiących przy nim Draco i Toma, a następnie wyplątał się z pościeli i podszedł do kominka, gdzie na dywanie leżała zwinięta w kłębek Nagini.
- Hej. Spokojnie – syknął, nie chcąc jej wystraszyć. - Nagini!
- Co? Gdzie? Kim jesteś?! - wężyca zaczęła się miotać we wszystkich kierunkach, jednak była na tyle słaba, że nie udało jej się uciec za daleko. I nagle zamarła, wystawiając przed siebie swój rozdwojony język. - Potter. Harry Potter. Pamiętam twój zapach.
- Zgadza się – Gryfon usiadł przy kominku, opierając się o niego plecami i owinął ramiona wokół podciągniętych kolan. - Jak się czujesz?
- Skołowana – przyznała Nagini, podpełzając do niego i unosząc nieco głowę, jakby chciała rozejrzeć się po pomieszczeniu. - Wszystko mnie boli i nie pamiętam, jak się tu znalazłam. Gdzie ja jestem?
- Jesteśmy teraz w Pokoju Życzeń w Hogwarcie – wyjaśnił. - Ktoś rzucił na ciebie zaklęcie Imperius i wprowadził na teren szkoły, abyś narobiła zamieszania. Na szczęście rzuciłaś się na mojego najlepszego przyjaciela, który opanował sytuację na tyle, aby nikt się o tobie nie dowiedział. Zdjąłem z ciebie Imperiusa siłą, dlatego przez jakiś czas będziesz odczuwać wyczerpanie. Może to źle zabrzmi, ale ten, kto cię tu sprowadził zrobił nam pewnego rodzaju przysługę. Szukaliśmy cię już od jakiegoś czasu.
- To oznacza, że widziałeś wspomnienia Toma, tak, Harry Potterze?
- Tak – potwierdził chłopak, wskazując ręką na najbliżej stojące łóżko. - Jeśli chcesz się upewnić, że z Tomem wszystko w porządku, to leży tutaj. Tylko postaraj się go nie obudzić. Wszyscy mieliśmy ciężki dzień i przyda im się odpowiednia dawka snu.
- A co z tobą, Harry Potterze? Dlaczego nie śpisz? - spytała Nagini.
- Nie mogłem zasnąć – przyznał. - Cały czas mam wrażenie, że coś złego ma się jeszcze wydarzyć, ale nie wiem co. Nie jestem w stanie nic przewidzieć.
Zapadła chwilowa cisza, aż w końcu Harry wstał i otrzepał spodnie.
- W każdym razie – zaczął, kierując się na nowo w stronę łóżka. - Nie mam pojęcia, jak działa sen u węży, ale spróbuj jakoś odpocząć, bo czeka nas pracowity dzień i, jeśli tylko zechcesz z nami współpracować, chcielibyśmy obejrzeć twoje wspomnienia, jednak nie będę ruszał twojego umysłu dopóki nie wydobrzeje po Imperiusie.
- Rozumiem – syknęła Nagini, unosząc się na tyle, że jej wielki łeb znalazł się na równi z łóżkiem, a następnie, jakimś magicznym sposobem, wpełzając na nie i układając się koło spokojnie śpiącego Toma. - Ty także spróbuj zasnąć, Harry Potterze. Śmierdzisz zmęczeniem.
***
Harry miał wrażenie, że ledwo zamknął oczy, już obudziły go trzaski miotającego się po pokoju słoika i głośne przekleństwa, niewiadomego pochodzenia. Jęknął, chowając głowę pod poduszkę i udając, że wcale nic nie słyszy, ale wtedy poczuł coś nieprzyjemnie zimnego na szyi i plecach. Wzdrygając się usiadł gwałtownie, natychmiast tego żałując i starając się odgonić ciemne mroczki, które pojawiły mu się przed oczami.
- Harry! Weź coś zrób z tą moją chorą psychicznie kuzynką zanim ją poszatkuję i rzucę na pożarcie Nagini!
- Harry! Dlaczego śpisz z wielkim wężem? Mogę go pogłaskać?
- Harry! Co teraz robimy? Zdążymy iść na śniadanie przed wizytą u McGonagall?
- Harry!
- Harry!
- Harry!
- Dość.
Zapadła cisza. Harry westchnął głęboko i wstał.
- Nagini? Mogłabyś ze mnie zejść? - poprosił, czekając cierpliwie aż wąż znajdzie się na łóżku, a następnie pstrykając palcami i doprowadzając się do porządku. Nadal nic nie wyjaśniając, podszedł do drzwi, omijając wszystkich szerokim łukiem. Zatrzymał się dopiero z ręką na klamce. - Za pół godziny oczekuję, że wszyscy będą gotowi do wyjścia. Bella, jeśli poruszysz lub odezwiesz się jeszcze raz, osobiście się ciebie pozbędę, niezależnie od konsekwencji. Pamiętajcie żeby nakarmić też Nagini i nigdzie nie wychodzić dopóki nie wrócę.
I wyszedł.
Bez większego zastanowienia skierował się do kuchni, omijając wszystkie bardziej zaludnione korytarze i wejście do Wielkiej Sali. To, że był wściekły, było pewnym niedopowiedzeniem. Rozumiał Syriusza, bo mężczyzna zawsze miał kiepski temperament, a teraz musiał być zamknięty w jednym pokoju ze znienawidzoną kuzynką, jednak to nie oznacza, że go usprawiedliwiał. Black był na tyle dorosły, że powinien już czegoś się nauczyć. Czy te miesiące z Severusem nic mu nie dały? Wytłumaczalny był także entuzjazm Toma. Chłopak był dzieckiem, pierwszy raz w nowym i niesamowicie fascynującym miejscu jakim jest Hogwart, w dodatku z wielkim, względnie niegroźnym wężem. To było do przewidzenia, że będzie podekscytowany. Wytłumaczalny był głód Rona. Znał swojego przyjaciela od lat i wiedział, że praktycznie nie da się go zaspokoić, jednak irytowało go, że Gryfon nie był w stanie wyczuć powagi sytuacji. Naprawdę, jedzenie nie było w tym momencie najważniejsze, niezależnie od tego co uważał rudzielec. To, że Hermiona zadawała masę pytań było czymś normalnym, ale nie oznaczało, że nie był już tym zmęczony, zwłaszcza na wpół przytomny. Ciekawość i przymus rozumienia wszystkiego, co się wokół niej dzieje już nie raz ich uratowało, ale dziewczyna także musiała nauczyć się, że czasami trzeba było się ugryźć w język.
I Draco. Draco, który nie odezwał się ani słowem. Draco, który siedział na parapecie jednego z okien i obserwował całą sytuację z góry, w ciszy, jakby znajdował się gdzieś indziej. To, dla odmiany, go zaniepokoiło. Czy wydarzyło się coś, o czym nie wiedział? Czy do Ślizgona w końcu dotarło wszystko, co spotkało go w ciągu ostatniego miesiąca? A może coś jeszcze innego?
W każdym razie, nie dziwił się sam sobie, że miał dość. Łącząc dzisiejszy poranek, wczorajsze rewelacje i to irytujące przeczucie, że coś jeszcze się wydarzy, naprawdę potrzebował chwili dla siebie. A gdzie człowiek odpoczywa najlepiej jak nie w towarzystwie wiecznie szczęśliwych skrzatów domowych?
- Cześć, wszystkim! - przywitał się, wchodząc do zatłoczonego pomieszczenia i siadając na pierwszym wolnym miejscu jakie znalazł.
- Wasza Wysokość, Harry Potter, sir, przyszedł odwiedzić Zgredka!
- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! Czy Wasza Wysokość ma ochotę na coś do jedzenia?
- Wasza Wysokość, czy panicz Draco się znalazł?
- Spokojnie! - zaśmiał się Harry, kręcąc głową i odklejając od swoich nóg Zgredka, który najwyraźniej miał w rękach jakiś nieprzyzwoicie mocny klej. - Kuchciku! - zwrócił się do najważniejszego i najstarszego skrzata w Hogwarcie, będącego kimś w rodzaju szefa całej zgrai. - Czy zaopiekowaliście się skrzatami, które wczoraj tu przysłałem?
- Cała szóstka pracuje już od samego rana, Wasza Wysokość! - zapiszczał Kuchcik z ukłonem, uśmiechając się szeroko. - Wszyscy są bardzo szczęśliwi, Wasza Wysokość, i dają z siebie wszystko!
- Bardzo mnie to cieszy – odpowiedział Harry, odwracając się tym razem do zawalonej papierami Różyczki. - Jesteś pewna, że nie masz za dużo pracy? - spytał. - Czy coś ważnego wydarzyło się przez te dwa dni?
- Nic odbiegającego od normy, Wasza Wysokość! Standardowe prośby, pytania i raporty. Proszę się nie martwić, Wasza Wysokość! Stróżka pomaga Różyczce jak tylko może i wszystko jest zrobione na czas!
- W takim razie dziękuję ci za całą pracę, jaką wykonujesz, Różyczko – powiedział Potter, kiwając z uznaniem głową. Był świadomy, że gdyby nie całodobowa warta skrzatki, już dawno zaginąłby nie tylko w papierach, ale i we własnej głowie. Nie był wstanie wyrazić, jak bardzo był jej wdzięczny za wszystko co robiła.
- Proszę nawet nie zaczynać, Wasza Wysokość! - Różyczka pokręciła głową, a jej wielkie uszy zatrzepotały.
- Dobrze, dobrze – zaśmiał się, spoglądając w dół na nadal wpatrzonego w niego Zgredka, czując, że jak zaraz nie zwróci na niego uwagi to skrzat wybuchnie. - Mam dla ciebie zadanie.
Tyle wystarczyło, żeby względnie utrzymywany spokój eksplodował.
- Zadanie! Zadanie dla Zgredka! Wasza Wysokość, Harry Potter, sir! Wasza Wysokość jest dla Zgredka zbyt łaskawy! - może i po tylu latach Harry był na tyle wytrenowany, że nie musiał się zbytnio skupiać, żeby zrozumieć pełne entuzjazmu krzyki skrzata, jednak nadal jego zachowanie było dla niego onieśmielające. Przy Zgredku czuł się jakby był kimś więcej, jakby bezpodstawnie wychwalano go za coś czego nigdy nie zrobił.
- Zgadza się – odezwał się Potter, przerywając podniecone piski i podskoki skrzata. - Chciałbym abyś zaniósł do Pokoju Życzeń śniadanie dla pięciu osób i jednego węża, dobrze? Dasz radę to zrobić?
- Czy Zgredek da radę?! Wasza Wysokość, Harry Potter, sir! Zgredek będzie wniebowzięty mogąc wykonać dla Waszej Wysokości to zadanie!
Skrzat ukłonił się kilka razy, nadal zamiatając uszami podłogę, poprawił koszulkę, w którą był dzisiaj ubrany i zniknął.
Harry jedynie pokręcił głową i rozejrzał się, z uśmiechem obserwując uwijających się kucharzy. Dokładnie czegoś takiego mu było potrzeba.
- Macie tu może coś do jedzenia?
***
- Harry?
Do gabinetu profesor McGonagall zdecydowali się, że przejdą mniejszymi grupami, aby nie wzbudzić podejrzeń. Dlatego właśnie, dziesięć minut po wypuszczeniu pierwszej dwójki (Hermiona i Tom), w Pokoju Życzeń został sam z Draco i Nagini, która rozłożyła się wygodnie pod kominkiem, spokojnie czekając na swoją kolej. To był pierwszy raz, kiedy Ślizgon odezwał się przy nim tego dnia, więc Harry nawet się nie zawahał, odwracając się do niego i otaczając go swoją magią.
- Co się stało?
- Ja... - chłopak miał spuszczoną głowę i wpatrywał się w swoje buty, zaciskając pięści. Nie zastanawiając się długo, Harry podszedł do niego, otaczając go w pasie ramieniem i unosząc mu twarz za pomocą drugiej ręki.
- Co się stało, słońce? - powtórzył. - Pamiętaj, że świat jest ważny, jednak dla mnie na pierwszym miejscu zawsze będziesz ty i twoje problemy. Niezależnie od sytuacji zrobię wszystko, żeby ci pomóc, ale najpierw musisz mi powiedzieć jak, dobrze?
Blondyn powoli skinął głową po czym zarzucił obie ręce na szyję chłopaka, chowając twarz w jego ramieniu i biorąc jeden, głęboki oddech.
- Miałem dzisiaj sen – zaczął, nieco przytłumionym głosem, więc Harry przysunął się bliżej, aby lepiej słyszeć. - To już trzeci raz, kiedy widzę w snach dokładnie taką samą sytuację. Po raz pierwszy... po raz pierwszy to było kiedy byłeś nieprzytomny. Ja... dowiaduje się w nim, że mam do ciebie biec do Skrzydła Szpitalnego, ale kiedy tam docieram coś jest nie tak. Jest za cicho. A kiedy cię znajduje ty... Pokój jest cały we krwi, zdemolowany, a ty... Ty jesteś w kawałkach – wyszeptał. - Rozerwany na strzępy jakby cię dopadło dzikie zwierzę. Jedynie oczy wyglądają na żywe i patrzą się na mnie jakby... jakby chciały mnie przeprosić... spokojnie, przerażająco spokojnie... Ale to nie wszystko – Harry poczuł jak chłopak ściska go mocniej. Wiedział, że będzie miał później siniaki, jednak w tym momencie nie było rzeczy, która obchodziła by go mniej. Był przerażony tak samo jak dygoczący w jego ramionach Malfoy. Przerażony, że chłopak był zmuszony oglądać takie rzeczy. - Po tym ja... uciekam. Uciekam, aż trafiam na Wieżę Astronomiczną. Chcę skoczyć, zbliżam się do barierki, ale wtedy zatrzymuje mnie potwór. Wiem, że to brzmi dziecinnie, ale ojciec zawsze opowiadał mi o wielkim, obrzydliwym stworze, który poluje na niegrzeczne dzieci i ja wiem, że to on. Wiem, że to właśnie to stworzenie z moich największych, dziecięcych lęków. Problem polega na tym, że ja nic nie zrobiłem... nic nie zrobiłem – powtórzył. - Dlaczego więc pojawia się przede mną ten potwór? Powtarzam to sobie, nawet we śnie, jednak wtedy okazuje się, że... że mam ręce z krwi. I to jest... To twoja krew, Harry. To ja cię tam tak zmasakrowałem w Skrzydle Szpitalnym. Zawsze, za każdym razem, staram się zaprzeczyć. Szarpie się, krzyczę, błagam, żeby mnie zostawił, ale nie mam z nim szans. I w końcu, kiedy już wiem, że mnie pożre za wszystko co zrobiłem, on się zatrzymuje i przemawia. Mówi do mnie dokładnie to samo zdanie. Zawsze – chłopak przełknął ślinę i podniósł głowę, łącząc spojrzenie z przerażonym taką ilością informacji Gryfonem. - To wszystko twoja wina. I... I ja... Ja... Nie wiem co robić. Ja... Wydaje mi się, że to coś oznacza. Że coś się wydarzy. Ja... Nie chcę cię skrzywdzić. Nigdy bym tego nie zrobił. Nie tak naprawdę, nie specjalnie. Nawet kiedy jeszcze nie byliśmy w najlepszych stosunkach nigdy nie chciałem zrobić ci prawdziwej, długotrwałej krzywdy. Ja... Harry! Musisz mi uwierzyć! Ja nie chciałem! Harry!
Ciałem Draco wstrząsnął szloch, kiedy przyciągnął Gryfona bliżej siebie, złączając ich czoła i płacząc bezwstydnie, najwyraźniej nawet nie zwracając na to uwagi, skupiony na tym, aby Harry zrozumiał, co chce mu przekazać.
- Cii... Hej, Draco, słońce, nie płacz – nadal będąc w niemałym szoku, Potter przeniósł swoje ręce na policzki Ślizgona, starając się otrzeć cały czas napływające łzy, jednak nic to nie dawało. Wobec tak wielkiego potoku był bezradny. Uznał jednak, że pozycja w jakiej się znajdowali nie należy do najwygodniejszych, dlatego opadł na ziemię, ciągnąc za sobą chłopaka, siadając wygodnie i wciągając go na kolana, aby być jeszcze bliżej. - Draco, spójrz na mnie, hej! Spójrz na mnie! - Malfoy otworzył zaciśnięte oczy, łącząc ich spojrzenia i przekazując mu całą swoją rozpacz. Serce Harry'ego boleśnie ścisnęło się na ten widok. - Na początku musisz zrozumie, że to nie twoja wina. To nie twoja wina, Draco, niezależnie co się wydarzy. Wiem, że nigdy byś mnie nie skrzywdził, to chyba najważniejsze, prawda? Nie podoba mi się, że musisz oglądać takie rzeczy, nawet jeśli jest to tylko sen. Nie zasługujesz na to. Nie zrobiłeś nic złego. Wręcz przeciwnie. Wspierasz mnie jak tylko możesz, wiecznie przypominasz mi, że nie siedzę w tym sam. Nie jestem w stanie być ci bardziej wdzięczny niż jestem, słońce – Potter odsunął się minimalnie, tylko po to, aby móc pocałować go w czoło i oba policzki. - I rozumiem twój niepokój. Sam cały czas czuję, że coś się wydarzy, ale nie jesteśmy w stanie nic na to zdziałać. Może nawet ta dzisiejsza rozmowa zmieni bieg czasu i do niczego nie dojdzie? Nie dowiemy się nigdy. Ale bez względu na sytuację możemy się dalej kochać, wspierać i nie przestawać współpracować. Nawet nie wiesz, jak bardzo to pomaga. Takie uczucie, że zawsze masz do kogo wrócić. Że po ciężkim dniu pracy mogę cię znaleźć i zwyczajnie przytulić. Że wiem, że gdzieś tam na mnie czekasz. Ten miesiąc to były najgorsze tygodnie w moim życiu. Po tym, kiedy w końcu zaznałem, co to znaczy kochać i być kochanym zostało mi to brutalnie odebrane. Nie ma nic gorszego. Więc nie zapominaj o tym, dobrze? Nie obwiniaj się za coś, co się nigdy nie wydarzyło. Jesteś Ślizgonem. Ślizgonem, Draco, a nie chowającym się po kątach Puchonem. Chyba, że chcesz zmienić Dom – dodał. - Da się załatwić. Ej! - Potter zaśmiał się z ulgą, czując jak chowający się w jego ramionach Malfoy zaczyna go delikatnie okładać po brzuchu. - Bijesz swojego Władcę? Mam nadzieję, że jesteś gotowy na konsekwencje?
- O ile tylko będziesz jedną z nich – odpowiedział cicho Draco, jednak w jego głosie dało się usłyszeć dawną nutkę wyzwania.
- Nie oczekuj niczego innego – Harry pochylił się, łącząc ich usta w pełnym uczuć pocałunku, mówiącym więcej niż byliby w stanie przekazać słowami. To było to. To było to, czego tak bardzo brakowało w jego pełnym przygód życiu. To właśnie takie momenty go dopełniały, przypominały mu, że jest tylko człowiekiem, że też ma prawo do błędów, do uczuć i do chwil słabości. Dzięki takim chwilom miał siłę na dalszą walkę. - Otwórz się. Proszę – mówił pomiędzy kolejnymi pocałunkami. - Proszę. Tak długo byłem sam ze swoim umysłem. Tak długo byliśmy rozdzieleni. Proszę, Draco – i wtedy to poczuł. Poczuł, jak drugi umysł łączy się z jego, splata dzięki ich nadal żywemu połączeniu. Westchnął zachwycony, zacieśniając uścisk na chłopaku i przenosząc usta na jego szczękę, a następnie szyję i kości obojczyków.
- Harry, Harry, Harry – przepełniony emocjami głos Draco, powtarzający w kółko jego imię był dla niego najpiękniejszą melodią jaką mógł sobie wymarzyć. - Kocham cię. Kocham cię. Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. Proszę, nie zostawiaj mnie.
- Nigdy – szepnął, gdzieś z okolic jego kołnierzyka, unosząc rękę i zabierając się za przeszkadzające mu guziki białej koszuli.
I wtedy kątem oka zauważył ruch. Zamarł, unosząc nieco głowę, aby znaleźć się twarzą w łeb z ogromnym i najwyraźniej zniecierpliwionym wężem.
- Idziemy? Nie znam się na tych waszych ludzkich zachowaniach, ale z tego co pamiętam to mamy coś ważnego do zrobienia – Harry nie miał pojęcia, że syk może zabrzmieć tak sarkastycznie, jednak był pewny, że gdyby mogła, Nagini przewróciłaby oczami.
Czując pewien absurd w całej tej sytuacji, Potter zaczął się śmiać, kręcąc z niedowierzaniem głową i opierając czoło na ramieniu chłopaka.
- Właśnie zostałem okrzyczany przez węża – podsumował, wiedząc że Malfoy nie miał możliwości zrozumieć, co mówi Nagini. - Przepraszamy, już idziemy. Daj nam dwie minuty, dobrze?
Wężyca skinęła głową i odpełzła w stronę drzwi.
- Przepraszam – tym razem zwrócił się do nadal siedzącego na nim blondyna, starając się zapisać ten obrazek w pamięci. Włosy w nieładzie, spuchnięte, zaczerwienione usta, pełne pasji oczy i ten charakterystyczny, sarkastyczny uśmieszek sprawiły, że na sekundę zaczął się poważnie zastanawiać, czy nie porzucić dzisiejszych planów i nie skończyć tego co zaczęli. Ale nie mógł. Niezależnie od tego, jak bardzo chciał.
- Nie jesteś jedyny – wtrącił się nagle Draco, w pełni korzystając z tego, że w końcu ich umysły są na nowo połączone i pochylając się nad nim w taki sposób, że jak mówił to ich wargi praktycznie się stykały. - Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby zaciągnąć cię teraz do łóżka i...
- Stop! - przerwał mu Harry, sprawnym ruchem zatykając mu usta. - Nie mów nic więcej. Zostaw resztki mojej samokontroli w spokoju.
Tym razem to blondyn zaśmiał się radośnie i wstał, najwyraźniej litując się nad biednym Potterem, a następnie poprawił swoje szaty.
- Idziemy? - spytał niecałą minutę później, oczekująco wyciągając do niego dłoń i wcale nie wyglądając jakby chwilę wcześniej był w trakcie obmacywania się ze swoim chłopakiem na podłodze po pełnej wyznań rozmowie.
- Idziemy.
***
- Czy wszyscy są gotowi? - spytał Harry, rozglądając się po towarzyszach i ostatni raz zerkając na rozmawiających w kącie Nagini i Toma. Chłopak był w szoku, kiedy zrozumiał, że jest w stanie normalnie się z wężem porozumiewać, kiedy nikt inny poza Potterem tego nie mógł i natychmiast zaczął go o wszystko wypytywać – od tego jak to jest być wężem, aż po szczegółowe wyjaśnienia na temat jej sposobów odżywiania. - Miejmy to już z głowy.
Wspólne wejście do Myślodsiewni tak wielkiej ilości osób było niebezpieczne, dlatego Gryfon postanowił podzielić się wspomnieniami Nagini w nieco inny sposób. Najpierw sam je od niej pobrał, a następnie kazał chwycić się wszystkim za ręce, aby zachować ciągłość, i osobiście przeniósł towarzystwo do odpowiedniego miejsca w swoim umyśle, gdzie na spokojnie mogli wszystko obejrzeć.
- Gdzie jesteśmy? - spytał Draco, rozglądając się po obszernym, wypełnionym półkami pomieszczeniu.
- To biblioteka, którą stworzyłem na potrzeby zobaczenia tych wspomnień – odpowiedział Harry, majstrując przy jednej z szafek.
- Stworzyłeś w swoim umyśle całą bibliotekę tylko dlatego? - zapytał Syriusz z podziwem, opadając na jedną z kanap. - Nieźle.
- Ma się te zdolności – zaśmiał się Gryfon, odnajdując w końcu odpowiednie książki, a następnie układając je w stertę. - To wszystko – dodał, stawiając na stoliku sporą stertę tomów. - To potrwa, więc proponuję rozsiąść się wygodnie.
Jak na zawołanie, pierwsza z ksiąg uniosła się w powietrze i rozświetliła pomieszczenie, na sekundę wszystkich oślepiając. Kiedy tylko byli w stanie cokolwiek zobaczyć, nie znajdowali się już w bibliotece, a przed małym, obskurnie wyglądającym domkiem, z daleka od wsi. Posiadłość otoczona była murem z żywopłotu, osłaniając ją tym samym od oczu przechodniów. Pomimo tego, że całość sprawiała wrażenie biednej i opuszczonej, można było zauważyć, że w ogrodzie rosły warzywa i owoce na dokładnie wyplewionych grządkach, a na wąskiej ścieżce, prowadzącej od furtki do drzwi nie rosło nawet źdźbło trawy. Ktoś musiał to dbać.
- To Dom Gauntów – poinformował resztę Harry, dobrze pamiętając to miejsce. Jednak coś mu nie pasowało. - W te wakacje, po moim pojedynku z Voldemortem, poprosiłem Dumbledore'a, aby przekazał mi wszystko co wie na jego temat. Pokazał mi wtedy masę wspomnień, dotyczącą zarówno dorastającego Riddle'a jak i jego rodziców. Według niego Meropa – matka Voldemorta – zaszła w ciążę tylko dlatego, że użyła na bogatym dziedzicu Riddle'ów Amortencji. A kiedy uznała, że ten jej już nie zostawi, przestała jej używać. Oszukany Tom Riddle Senior porzucił ją i wrócił do rodzinnego domu. Widziałem jakie relacje mieli w Domu Gauntów. Traktowali się nawzajem gorzej niż mnie traktowali Dursleyowie. Ale... w tamtych wspomnieniach ten dom wyglądał jak ruina. To prawda, nadal nie jest za bogaty, jednak nie możecie mi powiedzieć, że nikt o niego nie dba, nie?
- Masz rację, Harry – przytaknęła mu Hermiona, bacznie rozglądając się dookoła, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, furtka prowadząca do ogródka przed domem zaskrzypiała i do środka wszedł nikt inny jak sam Tom Riddle Senior. Jego podobieństwo do młodego Lorda Voldemorta było niezaprzeczalne. Nie trzeba go było nawet przedstawiać.
- Nie wygląda na odurzonego eliksirem – stwierdziła głośno profesor McGonagall. - Każda magiczna mikstura pozostawia po sobie jakiś ślad. Gdyby działał wbrew swojej woli, jego oczy byłyby mętne.
Mężczyzna podszedł do jednej z grządek i pochylił się.
- Jak się masz, Nagini? - powiedział cicho, gładząc łeb znajomego im węża swoim długim palcem. - Myślisz, że mam jakiekolwiek szanse wyjść stąd w jednym kawałku?
Wężyca zasyczała jedynie, ale w taki sposób, że nie trzeba było znać wężomowy, aby ją zrozumieć. Harry mógł się założyć, że gdyby była w stanie to wzruszyłaby ramionami i pokręciła łbem.
- Dzięki za pocieszenie – prychnął Riddle, wstając i otrzepując spodnie. - Nie będę ci więcej przeszkadzać. Opalaj się dalej.
- Lubię go – szepnął Draco z błyskiem w oku. - Szkoda, że nie żyje.
W tym momencie otworzyły się główne drzwi do domu i wypadła przez nie młoda, skromnie ubrana czarownica. Najprawdopodobniej długie, czarne włosy miała upięte w ciasny kok, z którego zdążyło już wypaść kilka pasemek, teraz swobodnie otaczających jej twarz.
- Tom! - zawołała, rzucając się mężczyźnie na szyję. - Co ty tu robisz? Miałeś być dopiero jutro!
- Mam sobie iść? - spytał Riddle, śmiejąc się radośnie, kiedy dziewczyna bez skrępowania uderzyła go w ramię. - Już dobrze, dobrze, przepraszam – odsunął się od niej, chwytając jej dłoń i składając na niej z ukłonem delikatny pocałunek. - Dobry wieczór, pani Gaunt. Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i wprowadzi do środka? Mam pewien interes do pańskiego ojca.
Meropa jedynie parsknęła śmiechem i pociągnęła go za sobą do budynku.
- Tylko pamiętaj – dodała, zatrzymując się w drzwiach. - Mój ojciec jest niesamowicie przewrażliwiony na punkcie straty i zawsze przesadza. Nie biorę na siebie żadnej odpowiedzialności za to, czy w ogóle wyjdziesz z tego domu w jednym kawałku.
- Nie musisz mnie tak zachęcać, kochanie – westchnął Tom, przewracając oczami. - Nic co teraz powiesz nie zmieni mojego zdania.
- Może i nie jestem za dobry w tych wszystkich związkach – odezwał się Ron, kiedy podążali za przemierzającą prosty korytarz parą. - Ale jak dla mnie to jedna z lepszych par jakie widziałem.
- Ciężko się nie zgodzić – przytaknął Harry. - Są całkowitym przeciwieństwem tego, co widziałem w sierpniu. Nie chce mi się wierzyć, że...
- Nie zgadzam się! - przerwał mu krzyk starszego mężczyzny, siedzącego w starym, ale najwyraźniej nadal wygodnym fotelu.
- To Marvolo Gaunt – wtrącił Potter. - Dziadek Voldemorta. To po nim ma drugie imię.
- Ależ, panie Gaunt – zaczął Riddle, nie puszczając ręki Meropy i nie tracąc pewności siebie. - Przecież nie zna mnie pan od wczoraj. Wie pan doskonale, że moje intencje są czyste jak potok płynący za pańskim domem.
- Nie próbuj mnie zwieść słodkimi słówkami, chłopcze – prychnął Marvolo, krzyżując nogi w kostkach. - Ja już znam takich jak ty. Są perfekcyjni i pełni obietnic, a jak już dostaną to, czego chcą to porzucają w kąt i zapominają.
- Tato!
- Nawet nie próbuj mi wmówić, że nie mam racji! A jak było z tym... jak mu tam? Whitherem?
- Miał na nazwisko White, tato, i do samego końca nie miał pojęcia, że jesteśmy czarodziejami. Tom jest tego świadomy i to akceptuje, prawda? - spojrzała na mężczyznę z uśmiechem.
- Mogłabyś być nawet transmutowanym gnomem ogrodowym, Meropo, a moja decyzja byłaby niezmienna – powiedział Riddle. - Kocham cię dlatego, że ty to ty, a nie za magię, status, gadające lustro, czy wielkiego węża w ogrodzie.
- To zaczyna być dla mnie za wiele – jęknął nagle Syriusz, chowając twarz w rękach. - Nie czułem się tak bardzo jak piąte koło u wozu od czasów Jamesa i Lily.
Harry parsknął śmiechem, zapadając się głębiej w fotelu, który dzielił ze Ślizgonem. Jakoś nie był w stanie wyobrazić sobie burzliwego romansu swoich rodziców.
- Poczekaj aż spędzisz więcej czasu z nimi – westchnęła Hermiona, wskazując ich palcem, na co Draco wydał z siebie oburzony dźwięk i chwycił się za serce, zdradzony. - Żyjesz sobie szczęśliwie, przekonując się dniami i nocami, że wszystko jest w porządku, tylko po to, aby natknąć się na tę dwójkę i w kilka sekund stracić wszystko, na co ciężko pracowałeś. Gdzie na tym świecie podziała się sprawiedliwość?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top