Rozdział 3 - Zrobimy sobie małe przemeblowanie
Harry'ego obudziło poczucie bycia obserwowanym. Poderwał się natychmiast, gotowy do odparcia ataku i rozejrzał po ciemnym pokoju. Nic się nie działo, żadnych Śmierciożerców, Voldemort nie spuszczał się na linie z sufitu. Jedyne co nie dawało mu spokoju to jasna plama w okolicach drzwi. Podszedł bliżej, aby zobaczyć skulonego na podłodze Malfoya, chowającego twarz w kolanach.
- Co się dzieje? - spytał, natychmiast kucając przy dziecku i wyciągając rękę w jego stronę. - Dlaczego nie śpisz?
Nie wiedział co się wydarzyło, ale ten zadufany w sobie Ślizgon nie przyszedłby do niego bez powodu. Ciche mruknięcie doleciało jego uszu, ale nic z niego nie zrozumiał.
- Musisz powiedzieć głośniej – poinformował go spokojnie.
- ... sen... zły sen...
- Sen?
- Miałem zły sen, Potter! - warknął w końcu blondyn, podnosząc twarz i ukazując mu zaczerwienione oczy i różowe policzki.
Przez chwilę Harry nie wiedział co zrobić, na taką deklarację, jednak po chwili uśmiechnął się, rozumiejąc zachowanie Malfoya.
- Nie wiem czy byłeś kierowany instynktem dziecka, czy przyszedłeś z własnej woli, ale tak czy siak zrobiłeś dobrze. Nikt nie powinien walczyć z koszmarami sam – powiedział i bez ostrzeżenia porwał chłopaka na ręce, a następnie, ignorując jego zaskoczony pisk, rzucił się z nim na łóżko.
- Potter, kretynie, prawie zawału dostałem - wymamrotał blondyn, ciskając w niego gromami z oczu.
- Widzę, że nastrój ci się poprawił – zaśmiał się kładąc głowę obok niego. Skoro Draco w stanie go obrażać, nie mogło być tak źle. - Powiesz mi co ci się śniło?
Ślizgon natychmiast się spiął i odwrócił wzrok w drugą stronę. Harry bardzo dobrze wiedział o czym myśli. Przewrócił się na bok, tak aby móc na niego patrzeć i pogłaskał go delikatnie po głowie.
- Rozumiem, że nie chcesz się tym dzielić, a już na pewno nie ze mną.
Zapadła cisza. Gryfon nie wiedział co ze sobą zrobić. Dopiero po chwili zaczął do niego docierać absurd tej całej sytuacji. Leżał spokojnie w łóżku z Malfoy'em i właśnie nieudolnie starał się go pocieszyć po koszmarze. Gdyby ktoś powiedział mu, chociażby tego dnia rano, że wszystko tak się skończy, w życiu by mu nie uwierzył, a potem jeszcze kazał iść się przebadać do Munga.
- Kto cię tego nauczył? - cichy i niepewny głos Dracona przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
- Czego? - nie wiedział do czego chłopak nawiązuje. Do jego nowych umiejętności? Braku używania różdżki? Szybkiego przystosowywania się do nowej sytuacji?
- Opieki nad dzieckiem – odpowiedział Malfoy, patrząc teraz prosto na niego. - Nie oszukujmy się, Potter, jesteś sierotą. Jakim cudem wiesz, jak się przy mnie zachować? Nie sądzę aby wszystkimi twoimi odruchami kierował instynkt.
- Nikt – przyznał Harry zgodnie z prawdą. - Po prostu zachowuje się tak, jakbym chciał aby ktoś się zachowywał w stosunku do mnie, kiedy to ja byłem dzieckiem.
Po minie blondyna mógł zgadnąć, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale Ślizgon nie dał się zbić z tropu.
- Jak się tak nad tym zastanawiam, to nigdy nikt w Proroku nie wspomniał, gdzie się wychowywałeś – zaczął. - Pamiętam, że dopóki nie pojawiłeś się w pierwszej klasie, co jakiś czas wychodziły artykuły dotyczące spekulacji na temat twojego miejsca zamieszkania, ale nic poza tym.
- Bardzo mnie cieszy, że Prorok nigdy nie doszedł do tego, gdzie mieszkam – wielka ulga zalała Gryfona od stóp do głów. Wiedział bardzo dobrze jak działała czarodziejska gazeta i jak prawdziwie ukazywane były wszystkie szczegóły z jego życia, więc cieszył się, że chociaż ten wątek nigdy nie został głębiej poruszony. - Nie jest to fajna i pełna przygód oraz troskliwości historia chłopca, który wychował się aby uratować świat, jak pewnie większość z was myśli. Wychowali mnie, jeśli tak to można nazwać, najgorsi przeciwnicy magii jacy istnieją na świecie, czyli siostra mojej matki z mężem i synem. Do jedenastego roku życia mieszkałem w komórce pod schodami wykonując wszystkie prace domowe w zamian, za coś do jedzenia. Chodziłem w ubraniach po moim kuzynie, w których wyglądałem jak mysz w skórze słonia. Nigdy nie miałem przyjaciół, bo wszyscy bali się Dudley'a i jego bandy. Często miewałem wybuchy dziecięcej magii, chociaż wtedy nie widziałem jeszcze co się dzieje. Moja rodzinka wykorzystywała mnie jako definicja całego zła, jakie się działo.
- Nie wiedziałeś nic o magii? - przerwał mu wyraźnie zdziwiony Malfoy.
- Nie - Harry pokręcił głową, uśmiechając się na wspomnienie niespodziewanej wizyty gajowego. - Tego, że jestem czarodziejem dowiedziałem się dopiero w jedenaste urodziny od Hagrida.
- Opowiedz mi o tym – na wpół zażądał, na wpół poprosił Draco.
Nie widząc żadnych przeszkód, powstrzymujących go przed wyjawieniem prawdy Ślizgonowi, przewrócił się na plecy i wpatrzył w sufit, cofając się pięć lat wstecz, do pamiętnego wakacyjnego tygodnia.
- Kilka dni przed moimi urodzinami, w masie listów jakie dostają Dursley'owie pojawił się jeden, będący fenomenem, zaadresowany do mnie i mojej komórki. Popełniłem wtedy straszny błąd, nie czytając go od razu i pozwalając aby został skonfiskowany i spalony. Nie musiałem się jednak o to martwić, bo przez cały następny tydzień przychodziło ich coraz więcej, na coraz dziwniejsze sposoby, pokazując determinację magicznych przesyłek. Myślałem wtedy, że wuja rozsadzi ze złości. Zabijał wszystkie dziury, przestał chodzić do pracy i powstawiał wszędzie kraty. Pod koniec tygodnia byliśmy zamknięci jak ryby w puszce i nie mogliśmy wyjść z domu, a jednak listy nadal przechodziły.
- Głupi – wtrącił Malfoy. - Jakiś marny mugol nigdy nie zatrzyma magii, a już na pewno nie wtedy kiedy chce się skontaktować z czarodziejem.
Teraz to wiedząc, Harry uśmiechnął się szeroko i kontynuował:
- W niedzielę podczas obiadu magia pokazała na co ją stać. Wszystko, nad czym tak ciężko pracował przez ten tydzień wuj, dosłownie wybuchło, a listy nas zalały. Były wszędzie, jednak nadal nie udało mi się żadnego dotknąć, co z perspektywy czasu nie pokazuje mnie w za dobrym świetle. Musiałem być niezłą sierotą - westchnął. - Ale nieważne. Tego dnia wuj porzucił rozsądek, wrzucił nas do samochodu i...
- Czego? - zapytał Draco, prawdopodobnie pierwszy raz słysząc takie słowo.
- Taki pojazd na kółkach przypominający dużą, metalową puszkę. Mugole używają go do przemieszczania się bez wysiłku – wyjaśnił, starając się zobrazować czarodziejowi czystej krwi tak ważny element życia człowieka bez magii. - Uciekaliśmy cały dzień. Wieczorem zatrzymaliśmy się w hotelu przy drodze, a następnego dnia przy śniadaniu właścicielka oznajmiła, że czeka na mnie kolejna setka listów. No i znowu uciekaliśmy. W niedzielę dotarliśmy na plażę, a wuj załatwił nam nocleg w ledwo stojącej chacie na skale na morzu. To, że straciłem wtedy całą nadzieję na otrzymanie tego listu, jest delikatnym niedopowiedzeniem, ale bardziej zacząłem się przejmować, czy dożyjemy poranka. Zapowiadało się na ogromny sztorm, co wesoło oznajmił nam wuj, a my nie znajdowaliśmy się w najlepszym położeniu. No ale nic nie mogłem zrobić. Leżąc na podłodze pod prześcieradłem patrzyłem jedynie na...
- Gdzie leżałeś? - przerwał mu ponownie Malfoy, a jego głos ociekał niedowierzaniem i obrzydzeniem.
- Na podłodze pod prześcieradłem – powtórzył Harry, wzruszając ramionami. - Po dziesięciu latach pod schodami nie stanowiło to dla mnie większej różnicy - spojrzał na blondyna zastanawiając się, czy ma zamiar mu znowu przerwać, ale wtedy zauważył, że chłopak zaczyna powoli zasypiać, więc kontynuował: - Dziesięć sekund przed północą usłyszałem huk, a cała chata zatrzęsła się jak kopnięta galaretka. Na początku nie wiedzieliśmy co się dzieje i wtedy, równo z północą, drzwi po prostu wyleciały z zawiasów. Przybył Hagrid. Opowiedział mi wszystko, czego wcześniej nie wiedziałem. Że magia istnieje, że ja jestem czarodziejem, o moich rodzicach i o Voldemorcie. Ale i tak najlepsze było pod koniec, bo wuj obraził Dumbledore'a. Byłem pewny, że Hagrid zaraz wybuchnie. Chciał zmienić mojego kuzyna w świnie, ale okazało się, że jest już tak wielkim prosiakiem, że bardziej się nie da i wyrósł mu tylko świński ogonek. Do dzisiaj żałuję, że nie miałem w tamtej chwili aparatu.
Harry'emu przerwało ciche chrapnięcie. Stłumił śmiech, wyobrażając sobie reakcję blondyna, gdyby rozpowiedział, że wielki Malfoy wydaje niestosowne dźwięki przez sen i sprawdził godzinę. Wiedząc, że jest w stanie jeszcze zasnąć i w miarę się wyspać, ułożył się wygodnie w pościeli.
- Dobranoc, Draco - powiedział cicho, poprawiając dzieciakowi poduszkę i odsuwając włosy z twarzy. Zamknął oczy, marząc tylko o śnie, i mógłby przysiąc, że usłyszał cichutkie "Dobranoc, Harry ".
***
Harry'ego obudził ciężar na klatce piersiowej. Otworzył gwałtownie oczy, aby zobaczyć bezceremonialnie siedzącego na nim Malfoya.
Co?
Dopiero po chwili dotarło do niego dlaczego chłopak w ogóle znajduje się w jego sypialni. Czyli to wszystko co się wydarzyło nie było tylko głupim snem.
- Byłbym wielce zaszczycony gdybyś o mnie śnił, Potter – usłyszał wysokie warknięcie. - Ale teraz wolałbym żebyś się w końcu obudził i powrócił do rzeczywistości, bo zaraz spóźnimy się na śniadanie.
- Jak niby mam wstać skoro na mnie siedzisz? - Harry uniósł brew.
Blondyn zmieszał się wyraźnie i zaczął z niego zsuwać.
- Tylko sobie niczego nie wyobrażaj! - oburzył się. - Miałem zamiar bardzo niedelikatnie zderzyć moją dłoń z twoim policzkiem, ale przez to małe ciało nie byłem w stanie dosięgnąć.
- Czy to twój arystokratyczny sposób na powiedzenie mi żebym się w końcu ruszył?
- Bierz to za co chcesz, Potter – chłopak doszedł już do drzwi i odwrócił się na pięcie, zakładając ręce na piersi. - To jak?
Harry westchnął jak męczennik, zwlekając się z posłania i ruszył w stronę szafy, jednocześnie zrzucając koszulkę. Rzuciło mu się w oczy, że w momencie, w którym to zrobił, blondyn odwrócił wzrok. Ciekawe. Czyżby chłopak był na tyle taktowny żeby dać mu odrobinę prywatności? A może nie był przyzwyczajony do tak bezwstydnego zachowania innych? Może w Slytherinie nie są tak otwarci na swoich współdomowników jak inni? Chyba że... Czy to było możliwe? Czyżby plotki krążące o Malfoy'u od jakiegoś czasu były prawdziwe? Zerknął dyskretnie na Ślizgona, specjalnie jak najbardziej przedłużając ten moment.
- Na Merlina, Potter! - nie wytrzymał w końcu chłopak i rzucił mu wrogie spojrzenie, jednak Harry dostrzegł w nim pewną niespodziewaną emocję, która wzbudziła w nim pewne zainteresowanie. - Doszedłeś w końcu do tego, czy będziesz nadal udawał, że nie wiesz o co chodzi?
- Czyli to prawda?
Nie otrzymał odpowiedzi.
***
Pierwszą lekcją tego dnia były eliksiry. Harry bez krępowania się mógł przyznać, że szczerze ich nie znosił aż do czasu tegorocznych wakacji, kiedy to zostały mu wytłumaczone od początku. Sposób, w jaki zostały mu pokazane, sprawił, że zaczął je uważać za interesujące, do czego nigdy by się nie przyznał. Jego dawna niechęć do eliksirów była sławna. Teraz jednak chodził na lekcje bez nieodłącznej wcześniej niechęci, nie czując się jakby zmierzał na ścięcie.
- Harry! - zawołała Hermiona, uśmiechając się szeroko i machając do nich ręką, gdy tylko znaleźli się pod klasą. - Malfoy – dodała, bez większego entuzjazmu, ale uprzejmie.
- Granger – widząc piorunujące spojrzenie Gryfona, blondyn nie miał innej opcji, jak odpowiedzieć.
- Dlaczego jesteście tak wcześnie? To do ciebie niepodobne, Harry! - powiedziała, chowając do torby podręcznik, z którego prawdopodobnie powtarzała materiał.
- Możesz mi wierzyć lub nie – zaczął Potter. - Ale ten tu oto obecny Ślizgon obudził mnie o szóstej rano, tylko i wyłącznie dlatego, abym mu ułożył włosy przed śniadaniem.
- Naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna. - I ty się na to...
Jego wypowiedź została niezbyt grzecznie zagłuszona.
- Dracusiu! Jak się czujesz? Chodź do mnie! - Pansy Parkinson biegła ku nim, nie przejmując się tłumem uczniów na korytarzu i roztrącając ich na boki.
Malfoy momentalnie zesztywniał i schował się za nogami Harry'ego.
- Zrób coś, Potter – usłyszał, prawie błagalny głos. - Ta kobieta mnie przeraża.
Gryfonowi natychmiast coś przeskoczyło w umyśle. Nikt nie ma prawa straszyć tak żadnego dziecka. To było niedopuszczalne i Parkinson musiała odpowiedzieć za swoje postępowanie.
- Czy ta dziewczyna nie uczy się na błędach? - warknął, prostując się, a jego magia zawrzała, sprawiając, że najbliżej stojące niego osoby musiały się nieco odsunąć, ściśnięte pod naporem niekontrolowanej mocy. - Przekaż wszystkim, aby zbliżyli się do ścian – polecił Hermionie, która bez zbędnych pytań, wzięła się do roboty. - Daj jej się troszkę zbliżyć – poprosił Malfoya, uważnie obserwując biegnącą Pansy i usuwających się uczniów.
- Jak się masz, słodziaku! - zapiszczała dziewczyna, pojawiając się przy nich w akompaniamencie zapachu jakiś drogich perfum i powiewających szat. Kucnęła tuż przed Harrym i wyciągnęła ręce do przodu, próbując sięgnąć Dracona. - Tęskniłeś za mną, prawda? Ja też – zachichotała obrzydliwie. - Chodź no do mnie, to cię przytulę. Jesteś taki uroczy!
Niestety, bądź stety, nie dostała możliwości dotknięcia Malfoya, bo gdy tylko ostatni uczeń usunął się z drogi, coś niezbyt delikatnie wyrzuciło ją w powietrze z taką siłą, że przeleciała przez cały korytarz, lądując na ścianie po drugiej stronie z nieprzyjemnym łoskotem. Wyraz szoku na jej twarzy był wszystkim bardzo dobrze widoczny, dopóki nie osunęła się na ziemię z jękiem bólu.
- Jak widać, panna Parkinson nie uczy się na własnych błędach – odezwał się niespodziewanie spokojny głos Severusa Snape'a, który właśnie wyłonił się z klasy i obserwował całe zajście z boku. Widok jego chrześniaka wtulającego się w Pottera nadal był dla niego niecodziennym widokiem, do którego musiał się przyzwyczaić, jednak to, że musieli się uciec do tak drastycznych środków, tylko wzmogło jego gniew na głupią Ślizgonkę. - Panie Zabini, czy byłby pan tak miły i zaprowadził pannę Parkinson do Skrzydła Szpitalnego? Dodatkowo może ją pan poinformować o miesięcznym szlabanie ze mną, codziennie o osiemnastej, za nieprzestrzeganie poleceń dyrektora - gdy chłopak rzucił szybkie „Oczywiście, panie profesorze" odwrócił się zadowolony do klasy i rzucił im ciemne spojrzenie. - Do środka.
Widząc jego minę, wszyscy rzucili się do środka, jak Ślizgoni po darmowy żel do włosów. Nikt nie chciał być ostatni. Oczywiście, Harry'emu to nie przeszkadzało, więc spokojnie poczekał aż reszta klasy rozsiądzie się na miejscach i dopiero wtedy podążył za nimi, uśmiechając się do nauczyciela w wejściu. Drażnił węża, oj drażnił, ale nie mógł się powstrzymać.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho Malfoya, siadając do ławki i zaczynając się rozpakowywać.
- Jest dobrze – odpowiedział blondyn, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Zły znak.
- Słuchaj mnie, Draco – powiedział, specjalnie używając imienia Ślizgona. - To nie jest żaden wstyd, ułomność, czy cokolwiek innego, co mogłoby sprawiać, że źle się czujesz. Twoje ciało reaguje tak jak reaguje nie z twojego powodu, a przez ten głupi eliksirowy niewypał i dlatego, że Parkinson jest paskudną wiedźmą z tapetą na twarzy i głosem jak wkurzona surykatka, rozumiesz?
- Ale ty nie...
- Co ja to ja, co ty to ty – przerwał mu Gryfon. - Dopóki tego nie zrozumiesz, nie będziemy w stanie przetrwać tego wypadku. Przemyśl to.
Malfoy nie miał więcej możliwości na odpowiedź, bo Snape najwyraźniej otrząsnął się już na tyle, że postanowił zacząć lekcje, co zaznaczył słynnym wpadnięciem do klasy, w akompaniamencie łomotu swoich czarnych szat.
- Nie musieliście siadać – zaczął, pomijając formalności. - Nasz dyrektor uznał, że skoro pan Potter i Malfoy są w stanie siedzieć razem i nie pozabijać się w trakcie lekcji, jest to doskonała okazja na zacieśnienie więzi pomiędzy domami. Wszyscy wstawać! - warknął. - Zrobimy sobie małe przemeblowanie.
***
Mając w końcu na to czas, Harry położył się do łóżka wcześniej niż zazwyczaj i zaczął myśleć. Nie żeby wcześniej nie próbował, ale cały czas coś mu przeszkadzało. Teraz, w ciszy i spokoju, ze świadomością, że Malfoy spokojnie śpi za ścianą, a Salazar pilnuje aby nikt im nie przeszkadzał, mógł w końcu zagłębić się w swoim umyśle.
Ale przecież gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to byłoby coś nie tak, prawda? Długo nie zajęło zanim zorientował się, że nie jest w stanie skupić myśli, więc biorąc pod uwagę, że dawno nie łamał regulaminu, zrzucił z siebie piżamę, zamieniając ją na spodnie i chwytając pelerynę niewidkę opuścił komnaty kierując się nad jezioro. Szedł powoli z zamkniętymi oczami, mając nadzieję, że nie wpadnie do wody, ciesząc się z wszechobecnej ciszy, chłodu nocnego, październikowego powietrza i delikatnego wiatru, powiewającego peleryną. Ostatni raz, kiedy się tak wymknął był tak dawno, że zapomniał jakie to cudowne uczucie. Przed wydarzeniami w Ministerstwie, kiedy Voldemort jeszcze żył.
Zmarszczył brwi. Czy tylko tym naprawdę był? Super bohaterem rodem jak z komiksu? Ikoną jasnej strony? Czy tylko to było jego celem życiowym? Większość ludzi powiedziałaby, że osiągnął już wszystko po co został stworzony. Spełnił swoje przeznaczenie pokonując Voldemorta. Bardzo dobrze pamiętał te rozanielone i zszokowane twarze Ministra, pracowników Ministerstwa i dziennikarzy, kiedy w tę pamiętną majową noc wpadli do atrium oczekując wyśmiania Dumbledore'a za wmawianie wszystkim, że Sam-Wiesz-Kto powrócił, a w zamian dostali wyczerpanego nastolatka, trupa i cieszącego się staruszka.
Harry nie chciał, aby to był koniec. Oczywiście cieszył się, że Voldemort już im nie zagraża i nie zależało mu na sławie, której szczerze nie znosił, ale całe życie miał w głowie tylko jeden cel i po jego osiągnięciu nie wiedział do końca co ze sobą zrobić. Na Merlina, miał dopiero 16 lat. Całe życie przed sobą. Musiał znaleźć coś, co ciągnęło by go do przodu. Miał nadzieję, że uda mu się jak najszybciej.
Jeszcze jeden problem zaprzątał mu głowę. Draco Malfoy i ta cała sytuacja z nieudanym eliksirem była zwieńczeniem jego wielce spokojnego życia. Ledwo pozbył się jednego problemu, pojawił się drugi. Standard. Tym razem jednak, jego przeciwnik nie chciał go zabić, a przynajmniej nie tak bardzo jak nie do końca zdrowy psychicznie Voldemort, a stał się od niego uzależniony. Całą swoją hogwardzką karierę nie miał zbyt dobrych stosunków z Malfoyem. Uważał go za rozpieszczonego synalka tatusia, bogatego, żądnego władzy Ślizgona z kompleksem na temat swoich włosów. Jednak teraz, gdy został tak niespodziewanie omamiony przez opary, nie miał innej opcji jak spojrzeć na niego z nieco innej perspektywy. Już ten jeden dzień, w trakcie którego nie próbowali jak najbardziej uprzykrzyć sobie nawzajem życia, całkiem zmienił jego poglądy. Zaskoczony był również tym niemym przyznaniem się Malfoya do swojej, wcześniej wspominanej tylko w plotkach, orientacji. Hermiona bardzo dokładnie wytłumaczyła mu kilka lat wcześniej, że magiczne związki działają troszeczkę inaczej niż u mugoli i związek dwóch osób jednej płci nie jest czymś dziwnym lub nietolerowanym. Magia mogła zrobić wiele, więc uprzedzenia zostały z wiekiem zapomniane. Z jednej strony była to dla niego niespodzianka, a z drugiej, wtedy właśnie dotarło do niego skąd się wzięły centaury.
Harry nigdy nie zastanawiał się nad swoją orientacją. Nie było mu to potrzebne do zabicia Voldemorta, więc znalezienie dziewczyny wykreślił ze swojego planu dnia. Co prawda czasami był wciągany w rozmowy o partnerkach swoich współdomowników, jednak pytany o jego zainteresowania, szybko zmieniał temat, nie chcą się nad tym rozwodzić. Te pytania powróciły jednak do niego w wakacje, kiedy to każdy dziennikarz ustawił sobie za cel dowiedzenie się jak najwięcej o jego życiu prywatnym i jego romantycznej części. Z tego powodu, nieumyślnie zaczął przyglądać się ludziom dokładniej, zauważając, że czasami zagapia się na niektórych, szukając w nich rzeczy, które mu się podobają i takich, które by zmienił. Zaskoczyło to nawet jego samego i postanowił nikomu o tym nie wspominać.
Uznając, że zaczyna robić mu się zimno, wrócił do zamku, aby prawie zderzyć się ze schodzącymi ze schodów dyrektorem i Ministrem. Oboje byli bardzo wzburzeni i najwyraźniej go nie zauważyli, dyskutując cicho. Co Knot robił w Hogwarcie o tej godzinie? Z doświadczenia wiedział, że jeśli mężczyzna nagle wpadnie na jakiś, w jego mniemaniu, cudowny pomysł, to nie czeka na nic tylko pędzi pochwalić się nim Dumbledore'owi i szukać u niego akceptacji. Teraz jednak nie wyglądało jakby dyrektor był zadowolony. Wiedząc, że jeśli będzie to coś ważnego to i tak się o tym dowie, stwierdził, że nie ma ochoty podsłuchiwać i zaczął wspinać się do komnat, kiedy doleciał do niego fragment rozmowy. Podniesiony głos Albusa Dumbledore'a w środku nocy nie świadczył nic dobrego.
- Nawet nie myśl o tym, że to poprę, Korneliuszu. Wizengamot również będzie przeciwko i możesz mi wierzyć, że Harry'emu się to nie spodoba. Skazać na śmierć wszystkie wilkołaki tylko dlatego, że kilkanaście lat temu kilkunastu z nich służyło Voldemortowi? Przecież to czysta głupota!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top