Rozdział 17 - Ta kobieta jest potworem
Nie musiał otwierać oczu, żeby dotarło do niego, gdzie się znajduje. Wystarczyła sekunda, sekunda rażącego światła słonecznego i natychmiast wiedział, że wrócił do domu, a konkretniej, znowu jest w Skrzydle Szpitalnym. Jęknął głośno, machnął szybko ręką zasuwając zasłony i natychmiast złapał się za głowę, którą przeszył ostry ból.
- Żadnej magii do godziny po przebudzeniu, panie Potter! - donośny głos pielęgniarki był niczym kolejna igła wbita w sam środek jego mózgu.
- Zaczynam podejrzewać, że pani tak naprawdę to mnie nie lubi – mruknął pod nosem Harry i dopiero wtedy ostrożnie otworzył oczy, mrugając, aby nabrać ostrości widzenia. - I tyle razy powtarzałem, aby zwracała się pani do mnie po imieniu.
- Jeśli kiedykolwiek zacznie się pan pojawiać u mnie częściej jako gość niż jako pacjent, rozważę tę opcję – odpowiedziała, przejeżdżając różdżką po jego ciele, a następnie podając mu jego prywatną już tacę z eliksirami. - Do dna, panie Potter!
- Ile...? - spytał, wpatrując się w pierwszą z buteleczek, jakby zrobiła mu wielką krzywdę.
- Sześć tygodni.
- Cudownie – westchnął, zatykając nos i decydując się wypić wszystko za jednym zamachem. - Obrzydliwe jak zawsze.
- Ma pan szczęście, panie Potter – pani Pomfrey zabrała od niego tacę i odłożyła ją na stół. - To ostatnia partia eliksirów od profesora Snape'a. Cała reszta uczniów przyjmuje już te uwarzone przez profesora Slughorna, ale postanowiłam zachować je specjalnie na pańską pobudkę.
Ta kobieta jest potworem.
***
Nie minęło piętnaście minut, a w Skrzydle Szpitalnym rozległy się głośne kroki, a następnie do pokoju wpadły dwie, bardzo zasapane i zdyszane osoby.
- Harry! - pierwsza w jego stronę rzuciła się Hermiona, ograniczając mu widoczność do burzy brązowych loków. - Nareszcie!
Odsunęła się od niego z szerokim uśmiechem na twarzy i cofnęła o krok, wymieniając się miejscem z Ronem.
- Dobrze cię widzieć, stary – powiedział rudzielec, klepiąc go po plecach. - Nie chcę być niegrzeczny, czy coś, ale o wiele przyjemniej rozmawiać z tobą, kiedy jesteś przytomny.
- Wybaczcie, że znowu was w coś wciągnąłem – nagle poczuł się niezmiernie winny wszystkiemu co musieli przez niego przejść. - Pani Pomfrey opowiedziała mi o tych atakach i waszej całonocnej pomocy.
- Nie masz za co przepraszać, Harry – Hermiona położyła mu rękę na ramieniu i pokręciła głową. - To nie twoja wina, że posiadasz taką magię, a nie inną. Lepiej powiedz nam co zadecydowała pani Pomfrey.
- Zgodziła się na tylko jeden dzień obserwacji – odpowiedział zadowolony z tego faktu Gryfon. - Po długiej dyskusji udało mi się przekonać ją, że tydzień to za dużo.
- Jestem pewien, że normalnie nie zmieniłaby swojej decyzji tak łatwo – stwierdził Ron, szczerząc się do niego szeroko. - Musi mieć już naprawdę dość twojej obecności.
- Bardzo śmieszne, mój przyjacielu – Potter przewrócił oczami, ale również się uśmiechnął. - Ale tyle o mnie. Musicie mi opowiedzieć wszystko co się działo przez ten czas w Hogwarcie.
Oparł się wygodnie na poduszkach, starając się ignorować nieprzyjemne kłucie w żołądku, spowodowane brakiem osoby, którą bardzo chciał w tym momencie zobaczyć i skupił się na tym, co mówili do niego przyjaciele.
***
Draco biegł. Nie zwracał najmniejszej uwagi na co chwile rozlegające się piski jakie wywoływał, przeciskając się przez niespodziewający się tego tłum, wypełniający korytarze. Zaledwie kilka minut temu dostał wiadomość od spieszącej w jego stronę profesor McGonagall, że Harry się obudził i może iść go zobaczyć. Głupi Slughorn i jego głupie pomysły. Gdyby nie kazał mu iść po doniczkę z jakąś nieznaną zawartością aż do szklarni, byłby bliżej szkoły i zapewne dowiedziałby się o niebo wcześniej. Mógł się założyć, że Ron i Hermiona już dawno tam są.
Z mocno bijącym sercem przeskoczył próg Skrzydła Szpitalnego, kierując się w stronę głosów, dochodzących z pokoju, w którym przebywał Potter. Wnioskując po tym co słyszał, jego dwójka przyjaciół chaotycznie próbowała streścić mu wydarzenia ostatnich tygodni. Zawahał się, stając przed zamkniętymi drzwiami. Wchodzić, czy nie wchodzić? Czy Harry w ogóle chciał się z nim widzieć? A może jedynie będzie przeszkadzać zjednoczonym po tak długim czasie Gryfonom? Nie, nie powinien się tam w ogóle pojawiać.
Zdążył zrobić zaledwie dwa niepewne kroki wstecz, kiedy poczuł coś znajomego. Coś, czego tak dawno nie czuł. Coś, co od dawna sprawiało, że czuł się bezpiecznie.
Magię.
Spod drzwi miarowymi falami wypływała magia Harry'ego. Delikatna, pociągająca i tak boleśnie znajoma, że jego kolana odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na podłogę z cichym westchnieniem. Natychmiast został przez nią otoczony, pochwycony w jej kuszące sidła i już miał zatopić się w tym uczuciu bez reszty, kiedy nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, poderwało go do góry. Pisnął zaskoczony. Brak poczucia stabilnej ziemi pod nogami nie był czymś, do czego mógł się kiedykolwiek przyzwyczaić. To nie było to samo co latanie podczas gry w Quidditcha. Tam miał podporę w postaci magicznie kontrolowanej przez niego miotły, a teraz mógł jedynie machać rękami i nogami, i mieć nadzieję, że nikt go przy tym nie widzi.
Jego pisk musiał niestety zostać usłyszany przez rozmawiających Gryfonów, bo ich głosy ucichły. Zdążył jedynie przestać się wierzgać i postarać się przybrać jakąś bardziej godną pozycję, zanim drzwi otworzyły się gwałtownie, a przed nim stanęła Hermiona.
- Co się...? - zaczęła, jednak szybko przerwała, kiedy tuż obok niej pojawił się Harry. Przez chwilę jedynie patrzył na niego z wyrazem twarzy, którego nie był w stanie rozpoznać, a następnie uśmiechnął się szeroko.
- Przestań się szczerzyć i mnie puść – powiedział Malfoy, próbując zabrzmieć na zirytowanego całą sytuacją. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę jak bardzo cieszył się, że widzi chłopaka przytomnego po tak długim czasie i oboje dobrze o tym wiedzieli.
- Przecież ja cię nie trzymam – odpowiedział Gryfon, zakładając ręce na piersi i opierając się ramieniem o framugę.
Teraz to już sobie z niego wyraźnie żartował. Nieważne jednak jak bardzo się starał, nie był w stanie się na niego złościć.
- Doskonale wiesz, o co mi chodzi – przewrócił oczami.
- To może my już pójdziemy – wtrącił się Ron, chwytając Hermionę za łokieć i ciągnąc ją w stronę głównego wyjścia ze Skrzydła Szpitalnego. - Mamy dużo pracy domowej i no... musimy się nią zająć. Wpadniemy po kolacji!
I już ich nie było.
- Co... - zaczął, jednak nie dane mu było skończyć, bo gdy tylko głowa rudzielca zniknęła za drzwiami, został praktycznie wciśnięty w ramiona Harry'ego, który chwycił się go tak mocno, jakby bał się, że zaraz zniknie.
- Przepraszam – usłyszał tak cicho, że nie był w stanie określić, czy te słowa pojawiły się jedynie w jego umyśle, czy zostały wypowiedziane przez Pottera na głos. - Bardzo cię przepraszam. Nie miałem pojęcia, że spędziłem tam tyle czasu i... Przepraszam.
Przez kilka pierwszych chwil Draco nie do końca wiedział co się dzieje. Otoczony nie tylko przez magię chłopaka, ale teraz też zapach i ramiona, na jakiś czas zatonął w tych doznaniach, powoli trawiąc słowa, które usłyszał.
- Zaraz – odsunął się trochę, aby móc uważnie przyjrzeć się twarzy Gryfona. - Tam? Gdzie „tam"?
Harry zamilkł, wchodząc do pokoju i zamykając za nimi drzwi, a następnie siadając na łóżku. Oczywistym było, że starał się jakoś dobrać wszystko w odpowiednie słowa, więc dał mu tę szansę, siedząc cicho i jedynie obserwując.
I wtedy Gryfon zaczął mówić. Opowiedział mu jak obudził się lewitując w jakieś nieznanej przestrzeni, o tym jak świat wokół niego zaczął się kształtować, a on w końcu mógł się poruszyć, opowiedział jak powoli dowiadywał się o miejscu, w którym się znalazł, o Przedsionku, i jak godzinami chodził wzdłuż rzędu krzeseł, nie wiedząc co ze sobą zrobić, opowiedział jak dowiedział się o śmierci Knota i z nim porozmawiał, opowiedział o wszystkim czego się od niego dowiedział. Mówił bez jakiejkolwiek pauzy, wyrzucając z siebie wszystko, co przez ten długi czas musiał zatrzymywać tylko dla siebie i Draco był mu za to wdzięczny. Był mu wdzięczny za zaufanie, jakim został obdarzony, za to, że nigdy nie wyrzucił go za drzwi, gdy tyle razy przychodził do niego w nocy, za wszystkie godziny spędzone razem przez ostatnie trzy miesiące, podczas których zajmował się nim bez jednego słowa sprzeciwu. Dlatego słuchał. Słuchał jak Harry zwierza mu się ze wszystkiego bez zająknięcia. Słuchał i jednocześnie odpowiadał każdym gestem i każdą miną skierowaną wyłącznie do niego.
I wtedy Gryfon zamilkł. Stało się to tak nagle, że blondyn przez chwilę siedział nieruchomo zaskoczony, zanim uniósł głowę, łącząc pytające spojrzenie z niepewnym wzrokiem Harry'ego.
- Ja... pomyślałem sobie, że... może istnieć możliwość spotkania moich rodziców – wyrzucił w końcu. - Mogłem wrócić o wiele wcześniej, ale wędrówka tyle lat wstecz... zabrała mi sporo czasu.
Poczuł, że jego oczy otwierają się szeroko, gdy w jego mózgu przeskoczyło kilka informacji, szybko łącząc się w całość.
- Udało ci się, prawda?
***
- Harry! Jak miło cię widzieć wśród przytomnych!
W jego pokoju pojawił się Dumbledore, ubrany w rażącą oczy zieloną szatę, na której wymalowane były kolorowe kwiaty. Mnąc w ustach komentarz na temat odpowiedniego doboru stroju do pory roku, wyprostował się w swoich poduszkach, starając się przybrać bardziej godną pozycję na wizytę dyrektora.
- Co pana tutaj sprowadza? - spytał grzecznie, mrużąc jedynie oczy na widok tak wielkiej ilości kolorów.
- Ty, oczywiście! - nieważne ile razy się nad tym zastanawiał, nie miał pojęcia skąd staruszek brał te nieskończone pokłady optymizmu, niezależnie od sytuacji. - Muszę zawsze wiedzieć wszystko o stanie moich uczniów, a już zwłaszcza tych po długotrwałych śpiączkach.
- Jeśli jest to zawoalowany sposób, aby zadać pytanie o moje samopoczucie to mogę odpowiedzieć, że czuję się świetnie, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Dziękuję za troskę.
Dumbledore zachichotał, a jego oczy zabłyszczały radośnie.
- Bardzo mnie to cieszy, mój chłopcze – Harry nie mógł się powstrzymać od myśli, że postawa dyrektora nieznacznie się zmieniła, jakby spadł mu z ramion pewien niewygodny ciężar. - Słyszałem, że już jutro wracasz na lekcje.
- Postaram się, panie profesorze, jednak najpierw muszę zająć się wpisywaniem uczniów i nauczycieli w bariery – powiedział. - To jest teraz najważniejsze.
- Rozumiem twój punkt widzenia i całkowicie go popieram. Zanim jednak zostawię cię samego żebyś mógł odpocząć, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę – Dumbledore spoważniał, obdarzając go nie akceptującym braku satysfakcjonującej go odpowiedzi wzrokiem. - Chciałbym abyś opowiedział mi co się z tobą działo podczas gdy byłeś nieprzytomny.
I Harry już otwierał usta żeby zacząć wyjaśniać mu wszystko o Przedsionku, kiedy zawahał się. Coś głęboko wewnątrz niego mówiło mu, żeby zatrzymał to na razie dla siebie. Nie wiedział dlaczego tak się działo, w końcu kilka godzin wcześniej opowiedział wszystko Draco, beż żadnych problemów. Znał jednak swój instynkt. Ufał mu, przez te wszystkie razy, kiedy wybawił go z opresji. Skoro więc mówił mu, że ma siedzieć cicho, on tak zrobi.
- Bardzo bym chciał, panie dyrektorze – zaczął, mając nadzieję, że jego zawahanie nie było widoczne. - Jednak moje wspomnienia nie są jeszcze całkowicie klarowne, a nie chciałbym przez to niczego przekręcić.
Dumbledore przez krótki moment wyglądał jakby zamierzał nalegać, jednak po chwili jego twarz powróciła do swojego poprzedniego, dobrodusznego wyrazu.
- Rozumiem – powiedział wstając i uśmiechając się do niego uspokajająco. - Nie musisz się tym martwić. Na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Teraz jednak chciałbym żebyś mi wybaczył, muszę wracać do gabinetu i dokończyć wypisywanie kilku dokumentów.
- Oczywiście, panie dyrektorze.
- Dobranoc, Harry – rzucił jeszcze staruszek, po czym wyszedł tak szybko jak się pojawił, nie dając mu szansy na odpowiedź.
- Draco?
- Coś się stało? - odpowiedź nadeszła momentalnie.
- Gdyby Dumbledore pytał cię o cokolwiek związanego ze mną lub moim stanem, nie mów mu nic z tego, co ci opowiadałem, dobrze?
- Oczywiście. Nawet gdybyś mi tego nie powiedział i tak nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić.
- Dziękuję – przesłał blondynowi falę wdzięczności, uśmiechając się do siebie.
- Harry? - tym razem to od strony Malfoya nadleciało niepewne wołanie.
- Tak?
- Mogę wiedzieć dlaczego?
Zamilkł, nie do końca samemu rozumiejąc swoje postępowanie.
- Mam pewne... podejrzenia – powiedział w końcu. - Nie wiem jak to wyjaśnić, więc możesz mi na razie po prostu zaufać?
***
Następnego dnia przy śniadaniu tuż przed jego talerzem wylądowała nieznana mu, brązowa sowa. Spojrzał na nią pytająco, jednak ta jedynie wystawiła do niego nóżkę z przywiązanym do niej listem, po czym poczęstowała się z miski Blaise'a, nie zważając na jego głośne protesty, i odleciała.
- Dlaczego znowu z mojej? - jęknął Ślizgon, odsuwając od siebie naczynie i sięgając po kolejną porcję. Powszechnie wiadomo było, że ma alergię na pióra.
Nikt nie postarał się na tyle, aby go pocieszyć.
Harry natomiast wpatrywał się zdziwiony w pieczęć, blokującą dostęp do listu. Pieczęć z Ministerstwa.
- Czego mogą od ciebie chcieć? - spytał Malfoy, nachylając się nad jego ramieniem.
- Myślę, że wiem, o co może im chodzić – mruknął Gryfon, niechętnie rozkładając pergamin.
Szanowny Panie Potter,
chciałabym wyrazić głęboką radość z powodu Pana długo oczekiwanej pobudki. Niestety, zmuszona jestem poprosić Pana o obecność na następnym spotkaniu Wizengamotu, które odbędzie się 28,12 o godzinie 16:30 w sali obrad numer 6. W czarodziejskim świecie panuje chaos i mam nadzieję, że będzie Pan w stanie pomóc nam zaprowadzić porządek.
Z poważaniem
Tymczasowa Minister Magii
Amelia Bones
- Nie jest tak źle – podsumował Harry, ponownie składając list i chowając go do kieszeni. - Myślałem, że wytoczą przeciw mnie jakąś rozprawę, ale skoro to jedynie spotkanie, to myślę, że raczej się na nim pojawię.
- Masz coś przeciwko temu, abym ci towarzyszył? - spytał Draco, patrząc na niego z mieszaniną prośby i czegoś złośliwego w oczach.
- Nie – Potter pokręcił głową, nie do końca rozumiejąc zachowanie Ślizgona. - Jesteś pewny?
- Całkowicie – odpowiedział Malfoy. - Mam niejasne wrażenie, że będę się tam świetnie bawił.
***
- Następny!
Harry miał już serdecznie dość. Wiedział jednak, że sam to na siebie sprowadził, ale i tak chciał jedynie schować się pod łóżkiem i udawać, że go nie ma. Od czterech godzin przyjmował po kolei wszystkich uczniów Hogwartu, zaczynając od tych najmłodszych, najpierw badając ich magiczną sygnaturę, a następnie zapisując ją w niezniszczalnym pergaminie, na który później miał rzucić zaklęcie łączące je z barierą. Nie była to jakaś ciężka, czy skomplikowana magia, jednak na pewno bardzo monotonna i nużąca. Dodatkowo, czuł się trochę nieswojo, pobierając informacje na temat mocy, bo była to rzecz prywatna. Starał się więc poruszać jedynie te miejsca, które były mu naprawdę potrzebne.
- Ile jeszcze? - spytał Hermionę, kiedy jego, prywatny kącik stworzony specjalnie do tego zadania w Skrzydle Szpitalnym, opuściła kolejna piątoroczna Puchonka.
- Z piątoklasistów pozostali jedynie Gryfoni – powiedziała, przeglądając listę uczniów, udostępnioną im przez profesor McGonagall, ze względu na wyjątkowe okoliczności. - Starszych uczniów masz zaplanowanych dopiero na popołudnie, a potem jeszcze tylko nauczyciele i to będzie koniec, jeśli chodzi o aktualny stan osób znajdujący się wewnątrz zamku.
Harry westchnął i oparł głowę na rękach.
- Dawaj ich tutaj – rzucił, znajdując w sobie resztki motywacji do działania. - Chcę już to zakończyć.
***
Ostatnią osobą, jaką przyszło mu badać był Dumbledore. Bardzo rozbawiony stanem Harry'ego, który o tej godzinie praktycznie umierał już z powodu wykonywania tej samej czynności cały dzień, zaproponował mu filiżankę herbaty.
- Dziękuję, dyrektorze – westchnął Potter, prostując się i poprawiając opadające mu na twarz włosy. - Ale muszę to jak najszybciej skończyć.
Grzebanie w magii samego Albusa Dumbledore'a zdecydowanie było jednorazowym przeżyciem. Starał się jak mógł, ale znalezienie czegoś konkretnego w tak wielkim i niekontrolowanym chaosie graniczyło z cudem. Myśli, emocje i wspomnienia mieszały się bez ładu i składu, całkowicie nie zważając na obecność intruza. W końcu zmuszony był poprosić dyrektora, aby pomógł mu, samemu nakierowując ten konkretny odłam energii w jego stronę, co ten ze śmiechem uczynił.
- Dziękuję – Harry obdarzył staruszka wdzięcznym spojrzeniem i zapieczętował pergamin, chowając go do kieszeni. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale chcę mieć to już z głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top