Wpis 14

Courfeyrac wraz z Laigle'm opowiadali żarty o żandarmach. Napełniali pomieszczenie wesołością i śmiechem.
-Ciszej, bo salcesony przyjdą! - uciszał ich Gavroche, który wszedł do pokoju.
-Gavroche ma rację, nie zdołamy szybko ukryć broni - rzekł Enjolras rzucając im karcące spojrzenia.



Marius odwrócił się do Gavroche'a i zaczął z nim rozmawiać dyskretnie. Zerkał nerwowo w stronę złotowłosego przywódcy, czy aby nie zwraca na nich uwagi.
Prouvaire chciał się napić, lecz pomylił szklanki, za co dostał porządnego kopniaka od dziewczynki.
-Moje - zabrała mu szklanke i postawiła daleko od chłopca.
Jean jeczęł z bólu i pocierał nogę.
-Przepraszam... - wykrztusił.



Robotnik, o którym po czasie dowiedziała się, że nazywa się Feuilly, próbował powstrzymać śmiech.
-To nie jest śmieszne, Feuilly - Prouvaire spojrzał na niego z wyrzutem.
Feuilly nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Dziewczynka zwróciła się do Combeferra.
-Czy mogę mieć więcej przyjaciół?
-Skoro chcesz - odparł wzruszając ramionami.
Dziewczynka przytuliła Prouvaire'a i Feuilly'ego.
Zaskoczeni spojrzeli na siebie. Gavroche skakał miedzy krzesłami i gwizdał prostą melodię.
-Marius, napij się - Jolly postawił przed nim szklankę z winem.
Marius wziął i napił się odrobinę zamyślony.



Dziewczynka zatopiła się z Gavroche'm w rozmowie. Trudno było ich zrozumieć, gdyż posługiwali się gwarą typową dla uliczników. Liczne skróty i dziwne zamienniki stosowane przez bezdomnych i biedaków sprawiały, iż można było się pogubić już po pierwszym zdaniu.



Nagle dziewczynka ujrzała czerwony sztandar, z czcią położony na stole. Ukradkiem podeszła i lekko dotknęła.
-Nie bierz go, to na barykadę.
Nie słuchając chłopca uniosła go i oglądała krwistą flagę z każdej strony. Wszyscy ucichli.
Dziewczynka, czując się przyłapana spojrzała na nich.
Studenci, jakby za sprawą czaru patrzyli w jej stronę z zachwytem.



Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to nie flagą, a nią są tak oczarowani. Stała z uniesioną głową, a sztandar trzymała wsparty o nogę. Pomimo brudnych i długich włosów, lekko przybrudzonej twarzyczce, w białej sukni wyglądała jak uosobienie całej ich idei.
Cierpiąca Francja, umorusana tajemnicami i niesprawiedliwymi rządami polityków.
Królowa w koronie nie ze złota, a z cierni.
Choć sierota, właśnie to w niej pociągało.
Dawała przykład prostym ludziom.
Panienka, za którą przeleją krew.
Dzielnie wyprostowana, prowadząca ich na powstanie.
Aby walczyć za nią.
Za jej wolność. 



Dziewczynka odłożyła sztandar i usiadła lekko speszona.
Co oni się tak gapią?
Widząc, że Marius siedzi przygnębiony podeszła i szturchnęła go butem.
-Co ci?
Chłopak spojrzał na nią i smętnie się uśmiechnął.
-Nic, nic... trochę się zamyśliłem.
-Smutno ci - zauważyła mrugając intensywnie - dlaczego?
Pan Pontmercy nie odpowiedział.
-Dlaczego? - powtórzyła.
-Po co mam mówić to komuś, kto tego nie zrozumie? Byłaś kiedyś zakochana?
-Jestem specjalistką od tych spraw - przysunęła krzesło i usiadła naprzeciw niego - no więc?



Marius westchnął zrezygnowany.
-Nie zobaczę więcej mojej ukochanej.
-Aha... - dziewczynka kiwając głową patrzyła na niego - dlaczego?
-Rewolucja się zbliża, a jej ojciec chce wyjechać.
-Jakie to uczucie? - zmarszczyła brwi.
-Co?
-Miłość
Zamyślił się i lekko rozpromienił.
-To najpiekniejsze co można czuć. Wszystko staje się piekniejsze... Pragnie się być przy tej osobie, w zdrowiu i chorobie... Czcić ją... Po prostu kochać... Dbać o nią. Sprawiać, aby każdego dnia unosiła kąciki ust i patrzyła na ciebie z iskierkami radości w oczach. Budzić się każdego dnia przy niej, śmiać się i smucić razem z nią. Kiedyś może też tego doświadczysz - uśmiechnął się do niej ciepło.
Dziewczynka przytuliła go mocno.
-Przyjaciel... - wyszeptała wzruszona.
I wróciła do dalszych zabaw i gonitw z Gavroche'm.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top