ROZDZIAŁ 6 - Bycie donosicielem to bardzo nieuczciwa fucha, Woods.
CHARLIE
— Ty cholerny dupku! — drze się Haley, wstając, po czym zaczyna okrążać stół. — To nie była moja wina, że niosłeś mnie do góry nogami!
Will podnosi się z krzesła i staje za naszym ojcem, jakby to miało ochronić go przed gniewem mojej wściekłej przyjaciółki. Staram się nie dolewać oliwy do ognia i po prostu milczę. Nie mogę się odezwać, bo to ich tylko jeszcze bardziej rozjuszy. Zaraz bym usłyszała o swoich zgubionych butach i mama zorganizowałaby mi warsztaty z odpowiedniego dobierania obuwia.
— Piłaś alkohol?
To musi się skończyć.
W salonie nastaje cisza. Haley obraca się powoli w stronę swojego ojca i zszokowana rozchyla usta, po czym je zamyka i odwraca wzrok. Znów patrzy na Willa, który szczerzy się do niej jak debil.
— Piwo lub dwa — odpowiada cicho Haley.
— Dwa?! — piszczy pani Woods. — Przecież ty masz dopiero dziewiętnaście lat!
Ten dzień to katastrofa i nie wiem, czy gorzej znoszę go ja, czy może jednak Haley. Rodzice zapewne zrobią jej wykład o odpowiedzialności, bo ich idealna córka pierwszy raz w życiu spróbowała piwa. Oni mają inne standardy i od lat próbują wpajać je każdemu, a zwłaszcza swoim dzieciom. Mała Haley jakoś niespecjalnie słucha tych wykładów.
Za to Ashton Woods przestrzega ich zasad aż za bardzo.
— Mam nadzieję, że chociaż jesteś dziewicą — odzywa się nagle Ash, przez co oczy wszystkich skupiają się na nim. Wzrusza ramionami i uśmiecha się zarozumiale. — No co? Moja siostrzyczka chyba wie, że należy zachować cnotę dla przyszłego męża.
O czym on gada, do cholery?
Wypowiada słowa z taką powagą, że prawie mu wierzę.
— Jesteś na mojej czarnej liście! — krzyczy Haley, grożąc bratu palcem. — Jesteś na niej tak w cholerę wysoko, że wyprzedzasz nawet moich byłych!
Wlepiam wzrok w uśmiechniętego Woodsa. Jest ode mnie starszy o jedenaście lat, a mimo to zupełnie nie wygląda na swój wiek. Kruczoczarne włosy ma przystrzyżone tak krótko, że praktycznie wygląda, jakby był łysy. Nie widzę śladów zarostu, który zwykle nosi, bo zgolił brodę do zera. Jego szczęka jest niezwykle kanciasta i taka... ostra? Nie mam pojęcia, jak to ująć. Gdybym go nie znała, uznałabym, że jest chłodny i wredny. W moim towarzystwie od zawsze był gburowaty i nad wyraz poważny.
Dlaczego teraz nagle szczerzy się jak jeden z tych głupków siedzących z nami przy tym samym stole?
Ashtona otacza aura tajemniczości, a jego czarna koszula i garniturowe spodnie sprawiają, że bardzo się wyróżnia. Każdy z nas w niedzielę zazwyczaj wybiera luźniejszy strój. Nawet jego mama, mająca garsonkę chyba w każdym możliwym kolorze, który jest dostępny w jej ulubionym butiku w centrum miasta, ubrała dziś zwiewną sukienkę i niewysokie obcasy. Nikt z nas nie wygląda, jakby wybierał się na pogrzeb. W przeciwieństwie do niego.
— Czegoś ode mnie chcesz, mała Charlie? — pyta Ashton, wybudzając mnie z transu, przez co czerwienieję na twarzy. — Czy po prostu podoba ci się widok?
Przyłapał mnie!
Dotykam dłońmi gorących policzków, jakby to miało w czymś pomóc. Chyba potrzebuję cholernego lodu! Płoną żywym ogniem. Obracam wzrok w stronę Haley, która spokojnie siada na swoje krzesło. Rzucam jej wymowne spojrzenie i poruszam nieznacznie ustami, chcąc bezgłośnie przekazać coś tak ważnego jak plan ucieczki.
Niech oni dalej tu siedzą. Ja chcę choć jedną niedzielę spędzić bez skrętu żołądka.
— My już będziemy się zbierać — oznajmiam, podnosząc się gwałtownie z krzesła.
— Tak szybko? — pyta mama, wbijając we mnie karcące spojrzenie. — Nie podałam jeszcze deseru.
— Mamy z Haley do omówienia... — milknę, szukając w głowie odpowiedniej wymówki. — Projekt. Bardzo tajemniczy projekt na studia.
Żyję nadzieją, że nazwanie projektu tajemniczym sprawi, że nikt nie będzie zadawał pytań.
— Jaki to projekt? — odzywa się Cole.
— Tajemniczy — odpowiada Haley, odsuwając głośno krzesło.
— Czyli jaki? — dopytuje Will.
Chryste.
Nie odpowiadając na żadne z pytań. Podbiegam do taty i krótko całuję jego szorstki od zarostu policzek. Słyszę, że mama już zaczyna swój monolog o nowej zastawie, ale staram się szeroko uśmiechać i nie poddawać tak łatwo.
— Do zobaczenia, mamo — mówię, owijając ramiona wokół jej ciała. — Wpadnę w czwartek, żeby zabrać trochę ubrań.
— W czwartek? — oburza się. — Wyjeżdżamy nad jezioro. Mówiłam ci.
— To trudno. Przecież poradzę sobie sama.
Dla niej to nie jest takie oczywiste. W jej bujnej wyobraźni mogłabym podpalić dom, wpuścić włamywacza i poczęstować go świeżo upieczonymi ciastkami albo, co gorsze, pobrudzić podłogę, którą codziennie wyciera na kolanach, żeby lśniła bardziej niż szyby w oknach. Mama każdego dnia szykuje się na wizytę króla Anglii i nie wiem, dlaczego sądzi, że ona faktycznie cudem zjawi się w progu naszego domu.
Odrywam od niej ramiona i uśmiecham się zwycięsko do braci. Dzisiaj uciekam, zanim znów zdecydują się zniszczyć mój humor, a później zdeptać moją godność; tak dla pewności, że na pewno jestem zawstydzona.
— Charlie — szepcze przez zaciśnięte zęby Haley. — Szybko.
Łapię za jej drżącą dłoń i obie idziemy do wyjścia. Słyszę, jak Cole głośno się z czegoś śmieje. Ćwiczę silną wolę, powtarzając w myślach, że jestem odporna na ich żarty. Będę się cieszyć resztą dnia.
— Może pójdziemy na...
— Charlie — wtrąca się przyjaciółka, gdy zamykamy za sobą drzwi. — Kocham cię za wyprowadzenie mnie z tego domu tortur i jutro kupię ci trzy kawy z bitą śmietaną w ramach podziękowań. Tak żebyś wiedziała, że jesteś moją bohaterką. — Uśmiecha się podejrzanie i puszcza moją dłoń. — Ale za pół godziny jestem umówiona z chłopakiem o nieziemskich oczach i sama rozumiesz... — milknie. — Jeśli nie ogarnę syfu w mieszkaniu, to ucieknie, zanim zdążę mu pokazać, jak dobrze całuję.
Parskam cicho śmiechem na widok jej poważnej miny. Wyciągam telefon z torebki i macham jej na pożegnanie. Oddala się tak szybko, jakby faktycznie się przejmowała bałaganem, którego nigdy nie sprząta. Może tym razem Haley znalazła miłość swojego życia, poleciwszy jedynie na piękne oczy, a nie umięśnione ciało?
— Tylko pamiętaj o zabezpieczeniu! — krzyczę trochę za głośno i zakrywam usta dłonią.
Haley już mnie nie słyszy, bo właśnie zniknęła za drzewami. Idę przez podjazd i kieruję się na przystanek autobusowy. Zanim przyjedzie taksówka, minie wieczność. Pogoda jest piękna, więc mogę w ciszy poczekać na autobus.
— Jakie zabezpieczenie?
Podskakuję przestraszona głębokim głosem Woodsa. Odwracam się w jego kierunku, a gdy widzę, jak idzie do mnie, zaczynam się cofać. W końcu wpadam plecami drzewo, dając mu niestety szansę na zbliżenie się.
— Zabezpieczenie? — pytam głupio.
— Krzyczałaś do mojej małej siostrzyczki, że ma pamiętać o zabezpieczeniu — wyjaśnia, pochylając się w moją stronę. — Mam nadzieję, że chodzi o ochraniacze na kolana, bo jestem przekonany, że wyjebie się na pierwszym krawężniku, jeśli będzie w takim tempie biec do swojego mieszkania.
Zasycha mi w gardle. Ten dupek ostatnio za dużo słucha tego, co mówię. Pojawia się znikąd, jakby był cholernym wampirem czy coś w tym stylu.
— Tak — wyduszam i przełykam ślinę. — Chodzi o ochraniacze.
— To dobrze — odpowiada, unosząc kąciki ust w szerokim uśmiechu. — Za dużo ostatnio słyszę o stratach dziewictwa.
— Może dlatego, że podsłuchujesz.
— Myślę, że to raczej twój niewyparzony język, mała Charlie.
Marszczę czoło i krzyżuję ramiona na piersi.
— Miałeś tak do mnie nie mówić — odzywam się z wyrzutem. — Nie jestem już mała.
Ash nagle się prostuje i zbliża do mnie. Odruchowo robię krok do tyłu, ale on obejmuje mnie jedną ręką i przyciąga do siebie. Unosi dłoń nad moją głową i parska kpiącym śmiechem.
— Co najmniej dziesięć cali — mówi, nie wypuszczając mnie ze swojego uścisku. — A może nawet więcej.
Kładę dłonie na jego torsie, bo chcę go od siebie odepchnąć, ale do moich nozdrzy dociera ciężki zapach męskich perfum. Odurza mnie, sprawiając, że zapominam o tym, co chciałam zrobić. Patrzę zahipnotyzowana na czarny materiał koszuli i biorę głęboki wdech, czując twarde mięśnie. Ashton ćwiczy, i to cholernie dużo, bo jego ciało jest jak ze stali. Ile czasu spędza na siłowni, skoro całe życie poświęca kancelarii?
— Mam ci oddać koszulę, żebyś przestała się tak na nią gapić?
Nagle wybudzam się z transu i jednak go od siebie odpycham. Puszcza mnie, ale nie do końca. Nadal czuję jego palce na dole swoich pleców.
— Wracaj do środka — rozkazuję władczym tonem i unoszę dumnie wzrok na jego uśmiechniętą twarz. — Mam ważne sprawy do załatwienia.
Zaczyna denerwować mnie jego rozbawienie. Dlaczego akurat teraz szczerzy się jak idiota? Przez lata nawet nie patrzył w moją stronę.
— Ważne? — kpi i w końcu odrywa ode mnie dłoń. Przenosi ją na twarz i pociera lekko gładką brodę. — Co jest takiego ważnego?
— To jakieś przesłuchanie? — odpieram zdenerwowana. — Zaraz zza krzaków wyskoczy Cole, a tuż za nim pobiegnie Will, pytając, co ze mnie wyciągnąłeś? Bycie donosicielem to bardzo nieuczciwa fucha, Woods.
Uśmiech momentalnie znika z jego twarzy i zastępuje go napięcie.
Za bardzo mu się przyglądam. To chore i niemoralne, bo jest poza moim zasięgiem. W każdej sferze życia zawsze będzie poza moim zasięgiem, ponieważ dzieli nas jedenaście cholernie długich lat. Dla niego jestem tylko małolatą i upierdliwą siostrą głupków zwanych moimi braćmi. Nigdy się nie zastanawiałam, co siedzi w głowie poważnego Ashtona, i teraz też nie chcę tego robić.
— Nie chcę, żebyś popełniła jakieś głupstwo — oznajmia.
— To nie twoja sprawa — odpowiadam cicho. — Zachowujesz się jak starszy brat, ale zrozum, że w tym wielkim domu — mówię i wskazuję na posiadłość rodziców — siedzi trójka takich jak ty. Mam już dość zastanawiania się, czy ktoś kontroluje każdy mój ruch. Chcę spróbować tak zwanego studenckiego życia — dodaję ledwie słyszalnie.
Naprawdę tego chcę. Odważyłam się skąpo ubrać, pójść na imprezę bractwa i pozwolić, by największy gwiazdor uczelni położył na mnie swoje obleśne łapy. Teraz wiem, że Adam Mitchels to była pomyłka.
Ale to nie oznacza, że mam rezygnować z realizowania swoich celów.
Przez chwilę patrzę na coraz mocniej zaciskającą się szczękę Ashtona, po czym decyduję się odejść. Odwracam się do niego plecami i mam nadzieję, że nie będzie chciał mnie zatrzymać. Nie słyszę za sobą żadnych kroków, więc przyspieszam. Wypuszczam wstrzymywane powietrze i jęczę pod nosem.
Jesteś kompletną ofiarą, Charlie. Wyznałaś prawie obcemu mężczyźnie, że wciąż zamierzasz próbować stracić dziewictwo.
Chyba faktycznie mam niewyparzony język.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top