Rozdział 5.

Ostatni rozdział, nad którym siedziałam sześć godzin. Zapraszam do czytania i nie zabijania mnie za zakończenie. Liczę na gwiazdki i komentarze! Jeśli znajdziecie jakiś błąd czy literówki  to dajcie znać. Pod rozdziałem zostawię miejsce na opinie, co do całej historii! Miłego czytania xxx.


- Czyli ich śledziłaś? - pytanie pada, a Clary przewraca swoimi oczami i połyka szybko kawałek ciastka, które właśnie ugryzła.

- Nie śledziłam. To oni byli tam, gdzie byłam ja.

- Oni cię śledzili? - rzucił rozbawiony.

Clarissa spojrzała na niego z podirytowaniem w oczach.

- Nie no, Alec... Oczywiście, że ich śledziłam. Zobaczyłam, co robią i zrobiłam zdjęcie. - wskazała na jego telefon, który leżał na drewnianym stoliku zaraz obok jego filiżanki z gorącą herbatą.

Ten dzień był zimniejszy niż reszta, a w powietrzu czuć było nadchodzącą jesień. Porę roku, której Alexander nienawidził, ale kochał. Tak, ta relacja była pomieszana. Bo z jednej strony kochał ciepłą herbatę, koc, kolorowe liście i wieczory z lekturą, a z drugiej nienawidził porywistego wiatru, zimnego deszczu i szarych chmur wiszących nad nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Jakim cudem cię nie przyłapali? - Alec zastanowił się na poważnie.

Zdjęcia, które przesłała mu Rudowłosa, przedstawiają nauczyciela i Camille w jednoznacznej sytuacji na sali gimnastycznej. Hodge całuje nastolatkę ubraną w na pewno za bardzo odkrywający różne części ciała, strój cheerleaderki.

- Można wejść pod trybuny. Zobowiązałam się, że ci pomogę i wiedziałam, że dziewczyny będą trenować, więc weszłam tam przed ich ćwiczeniami. Były tam chwilę, nie wiem, czy tak wyglądają ich wszystkie treningi, bo jeśli tak, to są do dupy. Ale wracając, reszta potem poszła, a ona została. Czekałam, a później przyszedł Hodge i... jakoś tak wyszło. - napiła się swojej latte.

- Dobra robota, Watsonie. - odpowiedział i znowu spoglądał na dowody.

- Z jakiej racji ty jesteś Sherlockiem?

- Jakoś tak wyszło? - przytoczył jej słowa sprzed kilku chwil, a ta musiała się powstrzymać, żeby nie rzucić ciastkiem prosto w jego czoło.

Alec uniósł kąciki ust i rozejrzał się po kawiarni. O tej porze była prawie pusta, nie licząc ich i starszej pani z jakąś zniszczoną książką w rękach w rogu lokalu. On i Clary zerwali się ze szkoły po trzeciej lekcji. Na początku nie mieli gdzie w ogóle pogadać o tym, co udokumentowała Fairchild, a Alexander był bardzo ciekawy, więc zaproponował wagary. Koleżanka się zgodziła i dlatego siedzieli teraz w kawiarni i dyskutowali na temat dowodów.

- Co zamierzamy w końcu z nimi zrobić? - Alec zmarszczył brwi, bo szczerze nie wiedział. Chciał oddać je dyrektorowi lub wysłać je do odpowiednich służb, ale czy to nie wywołałoby oczywistej reakcji ze strony blondynki? Byłaby zniszczona i chciałaby się odegrać.

- Myślę, że musimy przekonać ją, żeby usunęła twoje zdjęcia i zapewniła mnie, że nie wyjawi jednej rzeczy, której JA nie chcę wyjawiać. - Ruda kiwnęła w zrozumieniu głową, ale jej oczy nadal były wlepione w Alexandra, zadając nieme pytanie: Czym jest rzecz, której Alec nie chce zdradzić?

Lightwood zagryzł wargę prawie do krwi, a miliard myśli przeleciało przez jego głowę.

- Wiem, że nie chcesz mówić, ale byłoby mi łatwiej zrozumieć. - dorzuciła dziewczyna.

Alexander odchylił się trochę do tyłu i przeskanował kawiarnię jeszcze raz, jakby ludzie znajdujący się w środku mieli podsłuchiwać ich rozmowy. Jednak starsza pani dalej czytała lekturę, a kelnerka stała za ladą i klikała w ekran swojego telefonu. Ciemnowłosy wrócił spojrzeniem do Clary.

- Camille prawdopodobnie wie o tym, że się w kimś podkochuję.

Clary prawie wybuchła śmiechem i spojrzała na niego rozbawiona - To jest twój powód? To, że jesteś w kimś zakochany i ta osoba nie może się o tym dowiedzieć? Oczekiwałam czegoś, nie wiem... Mroczniejszego? - zachichotała.

- To nie jest takie proste. - odpowiedział szczerze z bólem w oczach i to chyba trafiło w serce rudowłosej, bo mimika jej twarzy się zmieniła i teraz patrzyła na niego zaciekawiona i zaniepokojona.

- Dlaczego?

- Ta osoba... Ma mnie, jakby, um - zmieszał się, bo nie miał pojęcia jak to wyjaśnić.

- Możesz mi powiedzieć, kto to jest, na pewno nikomu nie powiem, wiesz to. - Alec kiwnął głową, ale dalej się wahał. Clary uśmiechnęła się pocieszająco. - To okej. Powiesz, jak będziesz gotowy, co nie? - Alec odwzajemnił uśmiech.

Chwycił swoją filiżankę i wziął łyka napoju. Smak maliny spłynął w dół jego gardła i sprawił, że jego kubki smakowe zagrały Hallelujah. Uwielbiał maliny.

- Wiesz... Ciekawiło mnie to, czy teraz masz zamiar sama brać udział w konkursach pisarskich? Masz talent, czytałem to. - kiwa w stronę swojej torby, gdzie od wczoraj trzyma jej prace.

Zmienił temat. Bardzo dobrze.

- Bardzo, mam nadzieję, że po wszystkim mi pozwolą, wiesz, tak naprawdę oszukiwałam razem z Camille.

Alec prychnął. - Ona cię szantażowała.

- Ale, dalej, pisałam za nią prace i jej je oddawałam. To na pewno będzie dziwne, jak nagle zacznę pisać eseje na miarę najlepszych, kiedy wcześniej oddawałam takie przeciętne.

- Mhm, ale-

Nagle jego telefon zaczął brzęczeć, a na wyświetlaczu ukazało się imię jego mamy. Rozszerzył zaskoczony oczy i w trzy sekundy sięgnął po telefonu. Jego ręce zaczęły się trząść. Co on ma jej powiedzieć?

- Spokojnie, to na pewno nic złego. - pocieszyła go dziewczyna.

Alexander przesunął po ekranie drżącym palcem i przysunął urządzenie do ucha.

- Halo?

- Alexandrze Gideonie Lightwood, gdzie do ciężkiej cholery się podziewasz? - głos Maryse ciął powietrze jak sople lodu.

- Um, w szkole, tak jak zawsze w środku tygodnia. - skłamał, a Clary przed nim prawie uderzyła się ręką w czoło. Alec rzuca jej śmieszne spojrzenie, a ta odpowiada środkowym palcem.

- Wiem, że nie jesteś w szkole, Alexandrze. Właśnie z niej dzwonili, więc odpowiedz, jeszcze raz, gdzie jesteś? Ostatnia szansa.

- Na wagarach. - odpowiedział niewyraźnie, a Maryse po drugiej stronie westchnęła ciężko.

- Z Magnusem?

Alec spojrzał na Clary, która przeglądała teraz telefon.

- Nie, um, tym razem jestem sam.

Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały.

- Rozmawialiśmy ostatnio na temat wagarowania, Alec. Pamiętasz? Piszesz egzaminy! Idziesz do college, to naprawdę nie czas na opuszczanie zajęć. Wiem, że bywa różnie w szkole i ostatnio u ciebie... - Alec przymknął oczy i ścisnął między palcami nasadę nosa. - Ale mówiłam ci też o tym, że możemy spotkać się ze specjalistą, jeśli masz problemy.

- Nie mam, mamo. - skłamał po raz kolejny.

Jego gardło było ściśnięte, a wielka gula blokowała słowa, które chciały wyjść z jego duszy. Była jak ogromny mur, który nikt nie mógł obalić.

- Widzę, że coś się dzieje, Alec. - Maryse powtórzyła po raz kolejny.

- Nie, mamo. Coś jeszcze? 

Maryse kolejny raz westchnęła, a Alecowi zrobiło się głupio. - Gdzie jesteś na tych wagarach?

- W kawiarni na mieście, zaraz idę do domu. Potem do Michaela.

- Okej, uważaj na siebie i to ostatni raz, rozumiemy się?

Alexander kiwnął głową, mimo że jego matka nie mogła tego zobaczyć. - Mhm. Pa. - Rozłączył się, zanim Maryse zdążyła się pożegnać.

- Wszystko okej? - Alexander słabo przytaknął.

- Możemy napisać do Camille z zastrzeżonego numeru, albo utworzyć profil na Twitterze i wysłać jej jedno zdjęcie i powiedzieć, że ma siedzieć cicho, inaczej zdjęcia wylądują u dyrektora.

- Dobry plan. - jednak jej wzrok dalej badał twarz ciemnowłosego.

- Zrobię to w domu, okej? Wyślę ci screeny i no, będę się zbierać. - wstał pośpiesznie i zaczął się ubierać.

- Alec...

Jednak ten jej nie słuchał. Nałożył na siebie swoją wodoodporną kurtkę, beanie i zarzucił pasek od torby na ramię. Już miał chwytać telefon, kiedy na jego ręce spoczęła ta należąca do rudowłosej.

- Alec-

- Muszę iść.

- Posłuchaj mnie, okej? - Clary przytrzymała jego dłoń. - To, co do niego czujesz, jest jak najbardziej właściwe, wiesz? Nie ma w tym nic złego. Naprawdę

Alec posłał jej przerażone spojrzenie, ale dziewczyna uśmiechnęła się tylko szerzej i puściła jego dłoń, aby zająć się dopijaniem swojego latte. Alexander stałby tam jeszcze długie godziny, gdyby nie obudził go dźwięk dzwonka znad drzwi wejściowych. Podskoczył w miejscu i jakby przypominając sobie nagle, co miał zrobić, zgarnął telefon i ruszył na zewnątrz.

Droga powrotna była mokra, wietrzna i pełna chaotycznych myśli. Clary wiedziała i uważała, że to, co czuł, jest całkowicie dobre i nie powinien się tego wstydzić. Ale on nie potrafił uważać inaczej. Magnus był jego przyjacielem, tylko nim i nawet jeśli sytuacja z Camille się poprawi, a ten dowie się o tym, co robi jego dziewczyna i z nią zerwie, to Alexander i tak wiedział, że nie miał u niego szans. To był Magnus. Błyskotliwy, ekstrawagancki i najlepszy. Taki, który nie pasował do szarej postaci ciemnowłosego.

Był w domu dwadzieścia minut później. Woda lała się z niego strumieniami, kiedy przekręcał klucz w drzwiach frontowych. Wszedł jak najszybciej i zamknął je za sobą. Ciepło otoczyło jego zarumienioną i zimną twarz, a on odetchnął lekko domowym zapachem. Zdjął z siebie delikatnie okrycie i odwiesił na wieszak nad butami. Kilka kropel wody dalej skapywało na podłogę, a Alexander obiecał, że wytrze kałużę później.

Skopał z nóg buty, a torba wylądowała obok nich.

Skierował się do kuchni, gdzie nastawił wodę na kolejną herbatę (tamtej nie dopił, a była przepyszna!). W czasie, kiedy woda się gotowała, poszedł szybko do swojej sypialni po laptopa. Zgarnął go razem z ładowarką i przeniósł się do salonu, gdzie rozstawił urządzenie i podłączył je do prądu. Uruchomił go i poszedł dokończyć robienie napoju. Wyciągnął z szafki ulubiony kubek, włożył do niego torebkę z owocową herbatą i zalał wrzątkiem. Posłodził i wyciągnął jeszcze z jednej szafki nad nim batona.

Zasiadł na kanapie i wpisał hasło do laptopa. Potem chwycił pilot i włączył telewizor, wybierając jakieś kreskówki do grania w tle. Następnie kliknął ikonkę wyszukiwarki i wpisał Twittera. Wylogował się ze swojego konta i zabrał się za tworzenie fałszywego. Wykorzystał jeden ze swoich starych e-maili (to były te o dziwnych i śmiesznych nazwach typu: "pingwin-Aleca" i tak dalej). Wybrał pierwsze lepsze zdjęcie na profilowe i zaobserwował losowe konta, które wyświetliły mu się po prawej stronie.

W końcu wpisał user Camille kliknął ikonkę DM. Zagryzł wnętrze policzka i zastanawiał się, od czego zacząć.

Miał zrobić to jak robią to na filmach o gangach? Może mógł to rozegrać jakoś kulturalniej? Czy w ogóle liczyła się kultura, kiedy dziewczyna twojego najlepszego przyjaciela zdradzała go z nauczycielem od WF-u?

Hej

Wpisał, ale natychmiast usunął. Witanie się było za miłe na to, co miało zaraz nastąpić, a on nie chciał być miły. Nie dla niej.

Mam coś na ciebie i lepiej siedź cicho, bo te zdjęcia wylądują na poczcie dyrektora i na stronie szkoły, ale już bez zamazanych twarzy. 

Dołączył jeszcze przerobione zdjęcia Clary, gdzie twarze kochanków były zasłonięte i wysłał wiadomość, wypuszczając z siebie ciężkie westchnięcie. Oblał go zimny pot.

Wpatrywał się w ekran przez kilka minut, obgryzając paznokcie, ale wiadomość od Camille nie nadchodziła. W tle słyszał chyba Ninjago Mistrzowie Spinjitzu, ale mogła to być całkiem inna bajka, nie mógł stwierdzić tego nawet wtedy, kiedy spojrzał na telewizor, ponieważ tak wielki stres go zjadał.

Po siedmiu minutach upił pierwszego łyka herbaty, która w tamtej chwili była już tylko ciepła. Chciał otworzyć batona, kiedy laptop wydał z siebie dźwięk.

Kim jesteś i o co kurwa ci chodzi?

Alexander zagryzł zwycięski uśmiech.

Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Masz siedzieć cicho i skasuj zdjęcia osób, które szantażujesz albo te foty i wiele innych trafią do Thompsona i będziesz skończona. Na zawsze. Razem ze swoim kochankiem.

Odpowiedź tym razem przyszła o wiele szybciej.

Dlaczego chcesz mi zniszczyć życie??? Dlaczego mi to robisz?

Alec uniósł brwi. Czy ona właśnie robiła z siebie pieprzoną ofiarę? Oczy-kurwa-wiście. Tylko pieprzona Belcourt tak potrafiła.

Mam swoje powody. Usuń zdjęcia i zamknij swój ryj na kłódkę, a będziesz bezpieczna. Twój kochaś też.

Czy to było za ostro? Kurwa zdecydowanie, ale adrenalina wrzała w jego żyłach i prawie wypalała mu skórę. Jakby był w filmie akcji!

Odpowiedź od blondynki nie nadeszła, więc ciemnowłosy miał nadzieję, że ta usuwała właśnie rzeczy, którymi szantażowała innych i potulnie posłuchała się Aleca, co do trzymania gęby na kłódkę. Chłopak miał nadzieję, że kluczyk wyrzuciła gdzieś na drugi koniec świata albo na dno Rowu Mariańskiego.

Po trzydziestu minutach wylogował się z fałszywego konta i zalogował na to swoje. Miał kilka powiadomień, ale żadne nie było warte uwagi, więc wyłączył laptopa i odłożył go na drugi koniec stołu.

W końcu wziął się za jedzenie zapomnianego batona i picie już zimnej herbaty. Swoje spojrzenie skierował na ekran telewizora, gdzie rozgrywała się akcja Młodych Tytanów. Alec wziął swój telefon, który leżał na poduszkach obok i szybko go odblokował.

Włączył internet i zalały go powiadomienia z innych aplikacji. Dostał też kilka SMS-ów.

Od Magnusa:
Gdzie jesteś?
Poszedłeś na wagary beze mnie?
Świnia
Rozprawimy się u mnie w domu.

Od Izzy:
Mama do mnie dzwoniła, żeby zapytać, co z tobą. Powiedziałam, że nie wiem, więc co z tobą, Alec?

I od Clary:
I jak?

Szybko odpisał Rudowłosej, że wszystko poszło po ich myśli i Camille pewnie w tym momencie usuwa jej niewygodne zdjęcia i zgodziła się siedzieć cicho.

Po chwili nadeszła odpowiedź.

To dobrze, ale dalej trzeba powiedzieć Magnusowi o zdradzie.

Właśnie... Został jeszcze Magnus. Alec westchnął, złapał za poduszkę, przyłożył ją do twarzy i wydarł się w jej miękki materiał.


O godzinie szesnastej stawia się pod posiadłością Baneów. Przed tym przesiedział cały czas przed telewizorem, co chwile sprawdzając telefon, potem około czternastej do domu wróciła Isabelle, wypytywała go o to, gdzie był i co się dzieje, ale wcisnął jej kłamstwo, w które ona chyba nie uwierzyła i zamknął się w swoim pokoju, gdzie przeczytał kilka stron książki, a potem oglądał filmy na YouTube. 

Za nim w ogóle zdążył zapukać w drewnianą powłokę, ta uchyliła się, a on został wciągnięty do środka przez małe łapy Michaela.

- Co ty robisz? - zaśmiał się szybko ze zmarszczonym czołem.

- Masz dowody? - dopadł do niego natychmiast, szepcząc.

- Co? Jakie..? - wtedy zdał sobie sprawę, że inicjatorem tego śledztwa tak naprawdę był mały Mike, to on był Sherlockiem. - Tak, mam, ale pokażę ci jak Magnu-

- Jak, co ja? - przyjaciel skoczył mu na plecy, a Alec prawie stracił równowagę i osunął się na podłogę.

- Nic, co cię powinno interesować. - odparł kąśliwie Michael. - Alec, chodź do mnie.

- Nie, Alec najpierw pogada ze mną.

- Nie, on idzie do mnie. - zadecydował Mike, tupiąc nogą i chwytając dłoń ciemnowłosego. Próbował pociągnąć go w stronę schodów, ale Magnus trzymał Alexandra w miejscu. - Puszczaj go!

- Alec ma pogadać najpierw ze mną!

- Ze mną idzie!

- Hej! - wtrącił się obiekt kłótni. - Ja tu jestem i nie jestem jakimś mięsem czy psem, więc może pozwólcie mi najpierw się ogarnąć, bo nie wiem, czy zauważyliście, ale stoję w kałuży deszczówki. A potem dopiero zdecyduję czy mam ochotę rozmawiać. - kończąc zdanie, posłał spojrzenie zaskoczonemu Magnusowi.

- Ugh! Będę u siebie! - krzyknął Michael i w następnej minucie zniknął.

Magnus stał cicho, trochę odsunął się od Alexandra, a ten zaczął w końcu, zaczerpnął powietrza. Powiesił swoją kurtkę na wieszaku, ułożył buty na wycieraczce i ściągnął przemoknięte skarpetki.

- Mogę ci pożyczyć jakieś suche. - zaproponował Magnus.

Alec spojrzał na niego z uśmiechem w niebieskich oczach. - Byłoby miło.

- Chodź. - rzucił Bane.

Alexander zarzucił na ramię torbę ze słodyczami i swoim szkicownikiem oraz kilkoma przyborami. Podążał za Magnusem, który kierował się na górę do swojego pokoju.

Pomieszczenie było kolorowe i pełne szpargałów wszędzie. Były książki, poduszki, pluszaki, pamiątki, nagrody (Alec nie wiedział nawet, za co), ozdoby, zdjęcia, światełka, rośliny i wszystko inne, czego Alexander nie umiał opisać.

Usiadł na niezaścielonym łóżku z czarną pościelą. W tym samym czasie starszy zniknął za jednymi z pary drzwi, gdzie pierwsze prowadziły do jego mini garderoby, a drugie do jego własnej łazienki, o którą wybłagał rodziców.

Ciemnowłosy położył torbę obok swoich bosych stóp i ponownie rozejrzał się po pokoju. Dawno go tu nie było. Ostatnio, jeśli już spędzał tu czas to w salonie, kuchni i w pokoju młodszego brata Magnusa. A z przyjacielem najczęściej widział się w szkole, na mieście i w domu Lightwooda. Jednak pokój się nie zmienił. Ciągle było tu te samo łóżko, to samo biurko z lustrem nad nim, ten sam regał i ta sama komoda, taki sam puszysty dywan i cały ten chaos, który jako pierwszy rzucał się w oczy po wejściu do pomieszczenia. Na ścianie nad łóżkiem wisiały zdjęcia, a najwięcej było w nich Camille i Bane'a.

Alec ciężko przełknął ślinę. Mógłby wyjawić Magnusowi prawdę nawet teraz, bo ta wypalała dziurę w jego klatce piersiowej, pragnąc wydostać się na zewnątrz. Spaliłaby nawet ten mur, który budował się w jego gardle za każdym razem. Ale Alexander nie uważał, żeby był teraz gotowy. Zrobi to przy innej okazji. Umówi się z Magnusem u niego w domu i wtedy mu wszystko wytłumaczy. Tak.

Magnus po kilku chwilach wrócił do niego ze skarpetkami w różowe flamingi.

- Serio?

- To największy rozmiar, który mam. Specjalnie na twoją stopę, małpo. - Alec pokręcił głową i ubrał je na stopy.

Ułożył nogi na ziemię, a pomiędzy nimi trwała nieprzyjemna cisza.

- O czym-

- Chciałe-

Odezwali się w tym samym czasie. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Alec kiwnął głową, żeby Bane kontynuował.

- Chciałem się zapytać, gdzie byłeś i czemu nie zabrałeś mnie ze sobą.

- Potrzebowałem odpoczynku od szkoły i chwili dla siebie.

- Dlatego zabrałeś Clary? - usiadł na obrotowym krześle i uniósł jedną wypielęgnowaną brew do góry.

- Przypałętała się po drodze i no... Wyszło tak, nie inaczej. - oblizał usta. - Jesteś zły?

Magnus zmarszczył brwi. - Oczywiście, że nie jestem. - zapewnił. - Ale ciekawiło mnie, dlatego znowu się od siebie odsuwamy i co się w ogóle dzieje. Wczoraj w ogóle ze mną nie rozmawiałeś.

- Przepraszam. - odparł szybko, spuszczając wzrok na flamingi.

- Nie chcę przeprosin, Alec, kiedy nie masz ich na myśli.

- Ale ja serio przepraszam. Naprawdę. Po prostu...

- Po prostu? - Magnus się zirytował.

- Nie wiem. Nie wiem, co się dzieje.

Magnus prychnął. - Jasne.

- Mówię prawdę. - Alexander uniósł hardo spojrzenie na Bane'a, ale ten dalej nie przekonał się, co do prawdziwości jego zapewnień. - Wierz, w co chcesz. - rzucił w końcu ciemnowłosy, podnosząc się i niechcący kopiąc swoją torbę. - Kurwa.

Wszystkie przedmioty rozwaliły się na podłodze. Kilka ołówków i kredek wturlało się pod łóżko. Jedna paczka z ciastkami była otwarta, więc te też się rozsypały. Jego szkicownik upadł na ziemię, a kilka luźnych kartek z niego wyleciało. Dwie inne paczki żelek też spadły na ziemię.

- Przepraszam. - Alexander mruknął pod nosem i jak najszybciej zaczął zbierać swoją własność.

Magnus wstał z miejsca i zaczął mu pomagać. Wpełzał pod łóżko i wyciągnął stamtąd zgubione przybory. Wrzucił je luźno do torby Alexandra. Ciemnowłosy za to zbierał pośpiesznie wszystkie latające kartki i upychał je do szkicownika. Kiedy skończył, cisnął zeszytem do torby i zabrał się za pakowanie ciastek, do których przykleił się kurz. 

- Fuj. - westchnął. - Przepraszam jeszcze raz.

- Nic się nie stało. - odpowiedział od razu Magnus. Był już trochę mniej zdenerwowany, ale jego ciało dalej było spięte.

- Pójdę to wyrzucić. - unosi do góry paczkę z ciastkami, a Magnus kiwnął do niego głową w zrozumieniu.

Bane zapiął torbę Lightwooda i odłożył ją na łóżko. A jej właściciel właśnie schodził z ostatniego schodka, kiedy omal nie wpadł na Camille. Oczywiście, że na nią. Ciastka znowu wyleciały mu z rąk. Miał ochotę krzyknąć i rzucić pustym opakowaniem w nos blondynki.

- Co ty tutaj robisz? - warknęła, mrożąc go spojrzeniem.

- Sprzątam pieprzone ciastka, które wyrzuciłem przez ciebie.

- Daj sobie kurwa spokój. - jej głos przypominał mu groźne zwierzę. Oderwał spojrzenie i swoje brudne ręce od sprzątania i wyprostował się, patrząc na Belcourt. - Myślisz, że nie wiem, że to ty napisałeś do mnie na pieprzonym Twitterze? Bo jeśli tak myślisz, to jesteś głupszym, niż kurwa sądziłam.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Alec mruczy, starając się zapanować nad policzkami, które właśnie palą go przez kłamstwo, które wypowiedział.

- Nie wiesz, o czym mówię? Jesteś zjebem jeśli myślisz, że możesz mnie szantażować i jeśli sądzisz, że możesz ze mną wygrać. - splunęła, a w jej oczach paliły się zielone płomienie. - Jesteś tylko małym, żałosnym pedałem, który nie potrafi wziąć się za swoje życie. I myśli, że może podkochiwać się w moim chłopaku i szantażować mnie jakimiś bujdami. Zrozum, że Magnus cię nie zechce, jesteś małym nic niewartym gównem. Zapamiętaj, że to ja wygrywam. Zawsze. - posłała mu jadowity uśmiech i pchnęła do tyłu.

Alexander zaskoczony nawet nie zareagował. Stał jak słup soli, jego ręce się kleiły, ciastka dalej leżały na panelach, a jego oczy wycelowane były prosto przed siebie. Czuł strach. Ogromny strach i wstyd, przez to, że Camille jednak się nie poddała. I nie zamierzała tego robić. Przełknął ślinę.

Niemal jak robot. Zebrał jedzenie i udał się do kosza w kuchni. Wyrzucił wszystko do odpowiednich pojemników, a potem chwycił kawałek papieru kuchennego. Namoczył go wodą i wyczyścił pozostałości czekolady z drewnianych paneli. Następnie wyrzucił papier i umył ręce.

Stał tam chwilę, opierając się o zlew, kiedy za sobą poczuł obecność. Nie chciał się odwracać, bo w oczach o kolorze butelkowanego szkła czaiły się łzy strachu. Zagryzł wargę i kiedy już miał się zmierzyć z osobą za sobą, poczuł małe ręce oplatające jego brzuch z boku.

Natychmiast spojrzał na Michaela, który mierzył go smutnym spojrzeniem z dołu. Jedna łza wypłynęła na jego policzek. Mike zmarszczył brwi i jeszcze mocniej objął ramionkami ciało Alexandra. Po chwili ciemnowłosy ułożył jedną rękę na tyle głowy Michaela, a drugą na jego plecach. Przycisnął do siebie dziesięciolatka i wiedział, że uścisk chłopaka mówił mu, że jest tu z nim. Alec uśmiechnął się do swoich myśli i pociągnął nosem. Starł kilka łez ze swojego policzka i odsunął się od młodszego.

- Już ze mną okej. - mruknął.

- Wcale nie. - odpowiedział cicho chłopak. - Słyszałem wszystko. Wszystko. Nie słuchaj jej, wiesz? Ona jest okropna i nie miała racji.

Alec kiwnął głową delikatnie. - Wiem, Mike. Dziękuję. - skłamał i dziesięciolatek chyba mu nie uwierzył i miał jeszcze coś mówić, kiedy do kuchni wstąpiła para.

- A co się tu dzieje? - zaczął wesoło Magnus.

Jego lewa ręka była splątana z prawą dłonią Camille, która mierzył Alexandra jadowitym spojrzeniem. W jej oczach tańczyły ogniki rozbawienia i triumfu.

- Nie twoja sprawa. - odbił piłeczkę Michael, który w głowie chciał rzucić się na blondynkę i wyrwać jej kłaki z głowy. - Zabierz tę małpę stąd lepiej. Nie chcę jej widzieć w swoim domu.

- Mike! - zdumiał się Magnus. - Co ty gadasz? Przeproś Camille natychmiast!

- Po moim pieprzonym trupie! - warknął młodszy, Alec chciał upomnieć go o przekleństwo, ale stał z tyłu i wpatrywał się równie zszokowanym spojrzeniem, co starszy Bane. Belcourt patrzyła na Michaela z nienawiścią.

- Michaelu, masz natychmiast to zrobić. - Magnus wyrwał rękę z uścisku Camille i pociągnął Mike'a za ramię do przodu.

- Zostaw mnie! - szarpał się młodszy.

- Magnus, puść go...

- Przeproś!

- Niech się pieprzy! - wrzasnął dziesięciolatek i walnął pięścią w brzuch Magnusa. Ten w szoku puścił ramię brata. Młodszy uciekł do wyjścia z kuchni. - Ty też się pieprz, skoro wybierasz tę oszustkę ponad mnie i Aleca! - chłopak zapłakał i zniknął z pomieszczenia.

Alexander nie zastanawiał się dwa razy i pognał za chłopakiem do jego pokoju. Był kilka kroków za nim, kiedy ten zamknął drzwi, trzaskając nimi, aż cały korytarz się zatrząsnął. Alec dopadł do drewnianej powłoki i zaczął w nią pukać.

- To ja, Mike, wpuść mnie. - po kilku sekundach chłopak otworzył drzwi, a Alexander przecisnął się przez szczelinę i zamknął pomieszczenie.

Michael leżał na łóżku. Tym razem jego pościel ubrana była w poszewkę z Toy Story. Twarz chłopca wciśnięta była w poduszkę, a jego ramiona drżały od płaczu. Alec natychmiast położył się obok niego i zgarnął go w ramiona, tuląc do swojego torsu. Mike pociągnął nosem.

- Nienawidzę go i jej. N-nienawidzę ich ob-oboje. - zaszlochał po raz kolejny, mocząc koszulkę Lightwooda.

A ciemnowłosy trzymał go mocno w uścisku i próbował uspokoić przez kolejne trzydzieści minut. Pół godziny wypełnione było słonymi łzami, szlochem, niewyraźnymi słowami, tuleniem się i szeptaniem pocieszeń, których potrzebował dziesięciolatek. 

Po emocjonalnym rollercoasterze Michael zasnął. Jego cała twarz była opuchnięta i czerwona, a nos zasmarkany.

Lightwood odkleił się od jego małego ciała. Na środku jego klatki piersiowej widniała plama, po łzach i ślinie Bane'a. Alec przykrył go kołdrą i ułożył jego głowę wygodnie na poduszce. Ten we śnie wymamrotał coś i wtulił w pluszaka Minionka, który leżał obok jego głowy. Potem opuścił jego pokój i nasłuchiwał czy Magnus i Camille dalej są w domu. Odpowiedziała mu cisza, dlatego poszedł do sypialni starszego Bane'a, z której zabrał swoją torbę, którą Magnus musiał zostawić na krześle.

Przewiesił ją sobie przez ramię i poszedł do pokoju Mike'a. Wyciągnął słodycze i schował je do pudła z zabawkami. Potem ogarnął trochę na biurku chłopca i na podłodze, gdzie walały się jego ubrania. Złożył je ładnie na mały stosik. Kiedy w miarę ogarnął, usiadł na krześle i przeglądał Instagrama.

Pierwsze, co mu się pojawiło to Instagram Story Camille. Kliknął ikonkę, a po chwili wpatrywał się w uśmiech Belcourt i Magnusa, którzy wrzucili to zdjęcie dziesięć minut temu. Prychnął zdenerwowany i prawie cisnął telefonem w ścianę. Jednak na szczęście się powstrzymał.

Sprawdził godzinę i kiedy zauważył, że ma jeszcze jakąś godzinę do powrotu rodziców Michaela i Magnusa, postanowił popracować nad swoim ostatnim rysunkiem. Wyciągnął szkicownik na biurko, a potem wygrzebał z torby wszystkie przybory, które się w niej walały. Ułożył je ładnie na blacie i, prawie że pustą torbę odłożył na podłogę obok swoich nóg.

Na chwilę zapatrzył się w różowe flamingi, ale wrócił do żywych i otworzył szkicownik na dowolnej stronie. Przedstawiała ona rysunek sprzed trzech tygodni. Więc przewrócił na kolejną kartę.

Wszystko, co tamtego dnia jadł, podeszło mu do gardła. Jego żołądek zacisnął się w ciasny supeł. Zalał go zimny pot, skóra zbladła, a w ustach nagromadziło mu się za dużo śliny. Serce prawie wyrwało się z klatki piersiowej.

Strona była urwana. Tak jak kilka innych, a kartki, które były wrzucone tam luzem, również zniknęły.

Całą noc nie zmrużył oka. No może zasnął na trzy godziny, ale budził się, co chwilę i biegł do toalety, żeby zwymiotować ostatni posiłek, który wcisnęła w niego jego matka, kiedy wrócił z domu Baneów. Zrobiła mu pogadankę na temat wagarów, z której Alec nie zrozumiał nic. Patrzył w twarz Maryse, widział jej szczere oczy, widział, jak jej usta układają się w pojedyncze słowa, ale nie zrozumiał żadnego.

Czuł jakby był daleko stąd. Zamknięty w ogromnym kosmosie, gdzie dźwięk się nie rozchodził i było okropnie zimno.

Jego kończyny skostniały po kilku godzinach leżenia w jednej pozycji i wpatrywania się w sufit. Budzik piszczał nad jego głową przez jakieś dwadzieścia minut i dopiero mały Max, po tym czasie wlazł do pokoju starszego i wyłączył alarm. Posłał mu zirytowane spojrzenie, na które Alexander odpowiedział obojętnością, i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami i wyrywając Aleca z transu.

Ciemnowłosy wykonał swoją rutynę automatycznie. Udał się do łazienki, załatwił potrzebę, opłukał twarz, umył zęby. Wrócił do pokoju, wyciągnął ubrania z szafy, narzucił ja na siebie niedbale, przejechał palcami przez swoje poplątane włosy i zaczął pakować podręczniki i zeszyty potrzebne na tamten środowy dzień. Kiedy skończył, jego spojrzenie upadło na szkicownik, który leżał na ziemi otwarty na jednej ze stron. Alexandra ponownie oblał zimny pot i zrobiło mu się duszno. Jego broda zaczęła drżeć, więc jak najszybciej złapał jeszcze swój telefon, którego nie uruchamiał od wczoraj, bojąc się tego, co może zastać i ruszył na dół.

W kuchni swoje śniadanie jadła Isabelle, a w drugiej ręce przeglądała Instagrama. Max korzystał z łazienki na górze, a Maryse stała przy blacie i robiła sobie kawę.

Alec bez słowa położył torbę na ziemi i zrobił sobie śniadanie. Izzy posłała mu pytające spojrzenie, ale ten nawet na nie nie odpowiedział, wracając oczami do czekoladowych płatków zatopionych w mleku.

Musiał wyglądać jak trup bardziej niż zwykle. Nie spał pół nocy, płakał, wymiotował i był zestresowany. Jego skóra była niemal przezroczysta, wory pod oczami nie były już w odcieniu brązu, ale czerwieni. Gałki oczne miał przekrwione, a tuż przy włosach wstąpił mu na czoło pot.

Zjadł swoje śniadanie, unikając spojrzeń rodziny. Włożył pustą miskę do zmywarki i ruszył do szkoły. Czuł, jakby każdy krok wykonywał w smole. Było mu ciężko, a jego kości jakby nie utrzymywały ciężaru jego stresu. Torba uderzała o jego udo, raniąc jego delikatną skórę. Wybrał inną drogę, nie chcąc spotkać Magnusa. Szedł dłużej, ale był sam i dalej mógł udawać, że wcale nie chciał właśnie skończyć ze swoim życiem. 

Spóźnił się na pierwszą lekcję i nawet się nie spieszył, kiedy wchodził na teren szkoły po dzwonku. Na zewnątrz nie było żadnej żywej duszy. Rowery stały przyczepione do stojaków, a wiatr popychał do przodu plastikowy worek.

Ślimaczym tempem udał się do szafki, gdzie odstawił książki. Nie do końca wiedział, co miał ze sobą zabrać, więc wziął jakikolwiek zeszyt i piórnik. Potem udał się do klasy. Kiedy wszedł do środka, nauczycielka umilkła, a wszystkie spojrzenia wylądowały na nim. Czuł się, jakby był pod ostrzałem, a oczy wycelowane w niego były małymi czerwonymi punkcikami, których używa się do strzelania ze snajperki.

Nauczycielka chciała rzucić jakiś nieprzychylny komentarz, ale widząc stan Alexandra, kobieta się zaniepokoiła.

- Alec, coś się stało?

- Um, nie. - pierwszy raz od wielu godzin się odezwał, musiał odchrząknąć. - Przepraszam za spóźnienie.

Kobieta jeszcze chwilę mierzyła go wzrokiem, ale wskazała na miejsce obok Catariny. - Proszę, idź, usiądź.

Alec kiwnął głową i wykonał polecenie. Wypakował na ławkę zeszyt i swój czarny piórnik. Nauczyciela wróciła do tematu, a on nie rozumiał ani jednego słowa, jakby kobieta mówiła wspak lub mieszała ze sobą literki.

- Wszystko okej? - usłyszał szept obok siebie.

Umieścił nieobecne spojrzenie w ciemnoniebieskie oczy Catariny. Kiwnął głową, nie będąc w ogóle pewnym czy powinien to zrobić, bo sens słów, które wypowiedziała, trafił do niego z opóźnieniem.

Znowu wycelował swoje spojrzenie w nauczycielkę, która zapisywała coś na białej tablicy. Alec zamrugał, ale to, co widniało na płycie, było jakby zamazane. Ciemnowłosy się więcej nie starał, ulokował oczy w jednym punkcie i tak spędził całą lekcję.

Kiedy zadzwonił dzwonek, Catarina musiała potrząsnąć jego ciałem. Alec obudził się na chwilę i rozejrzał wokoło.

- Wychodzimy, Alec. Po dzwonku już jest. - kiwnął głową w odpowiedzi, że rozumie i zgarnął w ręce swój zeszyt i piórnik. Catarina nie odstępowała go na krok. - Możesz mi powiedzieć, jeśli coś nie gra. Przecież widzę.

- To nic. Jestem trochę zmęczony.

- Trochę? Alec wyglądasz, jakbyś był martwy. I mam na myśli martwy, martwy.

- Przepraszam.

- Nie masz mnie za co przepraszać... Tylko co się dzieje? - Alexander wzruszył ramionami.

Wstukał kod do szafki i wtedy przypomniał sobie, że przecież miał plan lekcji wywieszony na drzwiczkach. Zeskanował go i jego serce prawie upadło, gdy zobaczył, że następną lekcję powinien dzielić z Camille. Przełknął ślinę pod czujnym spojrzeniem Loss i zabrał potrzebne podręczniki. Ruszył razem z dziewczyną pod salę, a po chwili siedział w swojej ławce i czekał na koniec wszystkiego, co zbudował w tej szkole.

Jednak uspokajał się z każdą minutą po wejściu nauczyciela. Camille nie było. Przełknął ślinę i starał się rozumieć, co tłumaczy nauczyciel.

Później minęły jeszcze dwie lekcje. Alec popadał w paranoję, miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą i oceniają go spojrzeniem. Wiedział, że to pewnie przez to jak wygląda, ale ciągle bał się, że prawda wyszła na jaw.

Teraz była przerwa na lunch, którą spędzał w swoim miejscu w bibliotece. To zawsze było jego bezpieczne miejsce, ostoja, ale teraz czuł, jakby regały zaraz miały mu się zwalić na głowę i udusić swoim ciężarem. Siedział skulony i obejmował rękoma swoje obolałe kolana. Telefon dalej był wyłączony na dnie jego torby, a w bibliotece, oprócz bibliotekarki, nie było nikogo.

Kiedy na wielkim zegarze wybiło dziesięć minut przed dzwonkiem na następną lekcję, ruszył się z miejsca. Pożegnał cicho z panią Smith i ruszył korytarzem, który powoli zapełniał się uczniami, którzy skończyli jeść swój posiłek. Poustawiani byli po obu stronach korytarza, a Alec szedł jego środkiem i był mierzony przez spojrzenia wszystkich. Miał wrażenie, jakby zrobili mu mały korytarz w środku nich, ale to nie było coś w stylu korytarzu życia dla karetek, to była raczej droga przez piekło.

Głośniki przy suficie nagle zapiszczały, a kilka osób zakryło swoje uszy. Zazwyczaj z nich nie korzystano, chyba że ogłaszano jakieś ważne wydarzenia z życia szkoły. Po chwili coś zatrzeszczało i wszyscy słyszeli głos dziewczyny, która redagowała gazetkę szkolną i która zazwyczaj zajmowała się radiowęzłem.

- Hej! Witam wszystkich. Zatrzymajcie się teraz, każdy w miejscu, w którym stoi i słuchajcie, bo mam dla was coś, czego jeszcze nie było! Przed chwilą zgłosiła się do mnie ochotniczka, która chciała wam coś przekazać. Wiecie, oczywiście, że nie przekazujemy przez radiowęzeł niczego nieważnego, ale nasza rówieśniczka przygotowała wiersz i naprawdę chciała się nim podzielić. Więc słuchajcie uważnie!

Połowa uczniów zignorowała to ogłoszenie, ale druga część słuchała uważnie trzeszczenia głośników. Alexander stał na środku korytarza otoczony przez nastolatków jakby stali w muzeum figur woskowych. Zamknięci w swoich pozach na całą wieczność.

Alecowi zrobiło się słabo.

- Hej wszystkim! Z tej strony Camille Belcourt. Wasza przewodnicząca... - nogi prawie się pod nim załamały, kiedy próbował wykonać pierwszy krok przed siebie, ale nie mógł tego zrobić, zamroziło go i naprawdę czuł się tak, jakby stał jedną z tych figur. - Mój przyjaciel jest bardzo utalentowany. Mogliście zauważyć to przy wystawie, którą urządziłam na początku przerwy przy jego szafkach. Jest tam wiele pięknych rysunków, naprawdę polecam zobaczyć. - Alec teraz miał pewność, że wszystkie oczy wiercą dziurę w jego ciele.

Ale on nie potrafił się ruszyć.

- Oprócz rysowania potrafi pisać, więc chciałam pokazać naszym uczniom, jak niektórzy z nas są utalentowani. Zapraszam do wysłuchania wiersza. 

Po chwili na korytarzu słychać było tylko ciszę i wydało się to niemożliwe, skoro stało tu kilkadziesiąt nastolatków, ale tak było. Wszyscy nasłuchiwali oczyszczenia gardła przez Camille.

Następnie Alec wiedział, że umarł na chwilę, kiedy usłyszał pierwsze słowa.

"Drogi Magnusie...chcę, żebyś był mójchcę podejść do ciebie powoli,położyć rękę na twoim policzkui połączyć nasze usta w pocałunkuw jednościnasze wargi pasują do siebie idealniestworzone dla siebie.czuję na języku coś słodkiegonie wiem, czy to uczucie z twojego sercaczy truciznanawet jeśli twoje usta niosą ze sobą śmierćmam to gdzieścałuję cię bez tchumogę zamknąć oczytrucizna atakuje moje serceosuwam się na podłogęwięź pomiędzy nami pękaale to nicna języku czuję słodyczleżę tam na ziemiumieramale jestem szczęśliwymogąc doświadczyć śmierci z twojej ręki.Twój Alexander."


Lightwood nie oddychał przez długą chwilę. Czuł wszystko, to co zapewne myślą inni. Byli zaskoczeni i wskazywali na niego palcem. Alexander rozejrzał się oczami pełnymi łez. Złapał mały oddech i zaczął dusić się w swoim ciele. Mimo że mięśnie go palą, a kości były zamrożone, to wykonał pierwszy krok przed siebie. Jest mały i powolny, ale jakby rozbudził jego ciało z woskowej powłoki.

Ruszył powoli. Ludzie zaczęli szeptać. Głośniki się wyłączają, a on zapłakany szedł przez tę drogę piekła. Setki oczu wpatrzone były w niego. W gościa, który był niewidzialny, ale teraz istniał dla wszystkich. Teraz wszyscy znali zawartość jego duszy. Czuł się nagi i chciał się zasłonić, ale jego skóra była jakby przezroczysta i nic to nie dawało. Więc szedł dalej. Głosy stawały się coraz głośniejsze. Słyszał swoje imię, słyszał różne słowa, których nie chciał znać.

Skręcił w prawo na drugi korytarz i stanął jak wryty. Jego szafka i te na około oklejone były wyrwanymi rysunkami przedstawiającymi Magnusa. Niektóre były kolorowe, niektóre czarnobiałe, inne bardziej dopracowane, inne niedokończone. A nad nimi wisiał napis: "Wystawa Alexandra Lightwooda. Moja niewłaściwa miłość".

Prawie dostał drgawek. Starł łzy z twarzy i chciał rzucić się na szafki i zedrzeć wszystko w drobny mak. Podłożyć ogień i patrzyć, jak wszystko, co stworzył płonie, ale powstrzymuje go jedna osoba, która stała i wgapiała się w rysunki.

Nie widział twarzy Magnusa, ale widział, że oddychał szybciej niż zwykle. Alec pociągał nosem i znowu usłyszał szepty. Ludzie wskazywali na ich dwójkę. Wymawiali ich imiona. Alexander rozejrzał się, wyłapał kilka spojrzeń, ale wzrok Bane'a dalej utkwiony był w szafki.

Ciemnowłosy zrobił krok w przód. Właśnie wstąpił na zamarznięte jezioro, z każdym krokiem lód trzeszczał pod jego nogami. I Alec bał się, ale brnął dalej do Magnusa, który stał na środku zbiornika. Dalej zszokowany i wpatrzony w rysunki.

Lightwood zatrzymał się półtora metra za nim. Nie odzywał się. Nie potrafił. Miał wrażenie, że ten mur zrobił się jeszcze trudniejszy do pokonania, niemożliwy.

Magnus odwrócił się w końcu do niego. Nie wiedział, o czym myśli. Nie potrafił wyczytać z jego oczu niczego. Ani dobrego, ani złego. Nie wiedział, czy to przez to, w jakim stanie był on, czy przez to, że taką twarz utrzymywał Magnus.

Lód trzeszczał pod ich stopami, kiedy Bane się odezwał. - O co chodzi, Alec? - jego głos był zimny, niepodobny do Magnusa, do którego przywykł.

- J-ja... - spróbował wytłumaczyć, ale nie potrafił

Znowu zachciało mu się wymiotować. Wszyscy na nich patrzyli, wszyscy ich słuchali. Byli na ostrzale każdego w tej pieprzonej szkole.

- To prawda? Te rysunki, ten wiersz? - wskazał na "wystawę".

Alec kiwnął słabo głową. Miał wrażenie, że buty mu przemokły, a on stopami był już w wodzie.

- Nie rozumiem z tego nic, Alec. Jakim cudem? - ciemnowłosy był cicho. - No jakim? - warknięcie opuściło usta Magnusa, a Lightwood się wzdrygnął.

- N-nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić. - powiedział cicho, zachrypniętym głosem.

- Jak to kurwa nie potrafisz?

Lód pomiędzy nimi pękł, zostawiając za sobą wielką wyrwę. I albo Alec wskoczy do Magnusa, albo utonie na swojej połowie.

- To się po prostu zdarzyło. J-ja, ja, nie chciałem... - przerwał na chwilę i zwiesił głowę. - Ja nie chciałem się w tobie zakochiwać, okej? - uniósł spojrzenie w zimne tęczówki Magnusa. - Nie planowałem tego. Nie chciałem tego. Przepraszam. - łzy ponownie toczyły ścieżkę na jego bladych policzkach.

Słyszał szepty.

- Dlaczego mi to zrobiłeś? - Magnus powiedział zdenerwowany.

Alec zlustrował jego twarz.

- Nie zrobiłem niczego przeciw tobie, o co chodzi?

- A ta cała szopka?! - krzyknął, a Alec podskoczył wystraszony. - Ten cały pierdolony wiersz, jakbyś był, nie wiem, romantycznym twórcą i pieprzona ściana miłości! - krzyknął i podszedł do szafek.

Zaczął zrywać wszystkie rysunki, gnieść je i rozrywać na drobne kawałeczki. Z każdym rozerwaniem, lód coraz bardziej się łamał.

- N-nie ja to wymyśliłem. - odparł słabo przez szloch, który wstrząsnął jego ciałem. - Przestań, proszę! - krzyknął, a jego głos się załamał.

Spróbował zrobić krok do przodu, ale prawie upadł na kolana.

- Ty przestań pierwszy! Byłeś moim pieprzonym przyjacielem! A chowałeś przede mną takie coś? I to, że moja własna dziewczyna mnie zdradza?!

Alecowi ponownie uciekło całe powietrze.

- C-co?

- Clary. Pieprzona Clary Fairchild mi powiedziała, bo widocznie mój najlepszy przyjaciel postanowił zrobić sobie ze mnie żarty.

- M-miałem ci powiedzieć. - głos mu zadrżał, a dzwonek zadzwonił na lekcje.

Nikt się nie poruszył.

- Pieprzenie! O tym gównie też chciałeś mi powiedzieć? Że jesteś we mnie wielce zakochany? - zaśmiał się bez krzty radości.

- Przestań, proszę. - Alec szepnął.

- Daj mi kurwa pieprzony spokój, Alec. Nie odzywaj się do mnie i o mnie kurwa zapomnij. - splunął i żeby było jeszcze gorzej, trącił Alexandra ramieniem.

Chłopak stracił równowagę w chuderlawym ciele i upadł na obolałe kolana. Lód roztrzaskał się na miliardy kawałków, a on wpadł do lodowatej wody. Nie mógł oddychać, wszędzie dopadła go ciemność. Wchodziła przez jego buzię i przez nos, żeby utopić jego zbolałą duszę. Szedł na dno. Promienie słońca już tam nie docierały.

Alexander Lightwood był martwy.

Reszta uczniów rozeszła się do klas, a on klęczał na brudnym i zimnym betonie, wpatrując się w pozostałości swoich rysunków. Łzy częściowo zasłaniały mu widok, ale widział przez nie niektóre szczegóły jego rysunek. Szczęśliwe oczy Magnusa właśnie wpatrywały się w te jego zapłakane i zostawiały gorycz w sercu, bo Bane nie wróci, już nie będzie tak na niego patrzył.

Wyciągnął przed siebie drżąca dłoń i złapał w nią świstek papieru, gdzie spoglądał na niego Magnus i Camille.

Może w innej rzeczywistości, na innej planecie lub w innej historii Alec byłyby wystarczający. Ale w tym momencie Alexander chciał po prostu smakować jak ona, pachnieć jak ona, mieć jej długie blond włosy i magiczny dotyk. Ponieważ może wtedy Magnus chciałby go tak bardzo, jak chciał ją. 


*** Miejsce na zostawienie opinii, co do całej historii. ***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top