CHAPTER 4: Dlaczego?
— Wrócili! Jasper wrócił!
Było to pierwsze zdanie, które usłyszała Christina po przebudzeniu. I musiała przyznać, po wczorajszych druzgocących informacjach, ten początek dnia wydawał się bardzo optymistyczny. I myślała tak, aż do momentu zobaczenia nieprzytomnego Jaspera na rękach upoconego, wymaganego błotem Finna. Przez chwilę pomyślała, że chłopak nie żyje, ale jej myśli rozgonił donośny jęk, który wyrwał się w gardła bruneta.
Christina jak najszybciej przedostała się przez ciekawy stanu Jordana tłum i wbiegła na statek, gdzie Clarke zaczęła dogłębną analizę rany chłopaka. Bellamy chodził w tą i spowrotem, a Monty trzymał rękę rannego z wielkim przejęciem na twarzy.
— Czy to bandaż? — zapytał Blake, wpatrując się w zieloną, zaschniętą papkę na brzuchu Jaspera. — Z czego go zrobiliście?
— To nie my. — odpowiedziała szybko Clarke. — To dzieło tych, którzy go porwali.
Długo nie myśląc Christina uklękneła przy chłopaku wyjmując swój notes i zaczęła przyglądać się opatrunkowi. Był zrobiony z jakiejś rośliny, prawdopodobnie jakiś wodorostów, na pewno pochodzących ze słodkiej wody. Kiedy skończyła dogłębną analizę substancji napisała pod spodem tylko:
Dlaczego?
To samo pytanie roiło się w głowach wszystkich zgromadzonych. Dlaczego Ziemianie porywaliby Jaspera, ale celowo utrzymali go przy życiu? Miał być ostrzeżeniem? Przynętą? Cokolwiek to miało znaczyć nie wróżyło dobrze. Tą samą myśl miał wymalowaną na twarzy Bellamy. Spojrzał znacząco na Christinę i kiwnął głową w stronę dworu. Dziewczyna już wiedziała co ma robić.
Wyszła, a za drzwiami czekali na nią goryle Bellamiego. Dwóch Johnów i Atom. Spojrzeli na nią podejrzliwie i bez zbędnych pytań wdarli się do środka. Jednak to nie oni byli tutaj problemem. Problemem była gromada niespokojnych nastolatków, czekających pod wejściem do statku, mających nadzieję na dobre wieści. A zadaniem Christiny było zadbanie, że właśnie takie usłyszą.
— Z Jasperem wszystko w porządku. Niedługo poczuje się lepiej. — Zapewniła donośnym głosem, nie do końca wierząc we własne słowa. Rana chłopaka wyglądała dosyc paskudnie, a bez znajomości tutejszej flory i bez jakichkolwiek arkowskich leków, doprowadzenie go do porządku bez wdarcia się zakażenia wydawało się nierealne. — Bellamy, kazał przekazać, abyście wracali do swoich zadań. — powiedziała stanowczo. — Chce widzieć gotowy mur przed zajściem słońca. — dodała i zniknęła za drzwiami metalowej maszyny.
Wróciła do środka, gdzie czekała na nią sama Clarke. Bellamy wygonił że środka każdego zbędnego, który w żaden sposób nie mógł pomóc Jasperowi.
— Mogę coś zrobić? — spytała blondynkę. Oddech poszkodowanego już się uspokoił i gdyby nie wielkie rozcięcie na jego brzuchu wyglądałby jakby po prostu spał.
— Już nic więcej nie zrobimy. — westchnęła Gryffin. — Gdyby nie ten obkład Jasper już dawno wykrwawiłby się na śmierć. Musimy teraz zaufać ziemianom i pozwolić tej dziwacznej roślinę robić swoją robotę. Możesz przynieść mi trochę wody. — dodała jednak.
Christina wyszła na zewnątrz i skierowała się w stronę prowizorycznego filtra, zbudowanego przez Montiego. Wczoraj w nocy troszkę popadało, więc mieli jakiekolwiek źródło pitnej wody. Przy zbiorniku stał jednak Miller i gdy chciała sięgnąć po jedno z naczyń stojących obok zagrodził jej drogę i popatrzył na nią nieufnie.
— Odebrałaś już dzisiaj swoją porcję. — powiedział krótko.
— Wiem Miller, sama ją wyznaczałam. — odburknęła wskazując na notes za pasem. — A teraz się przesuń. To dla Clarke. — po tych słowach starała się wyminąć chłopaka, ale ten tylko przesunął się, by znów uniemożliwić jej dostanie się do wody i skrzyżował ręce na piersi.
— Żadnych dodatkowych porcji. To ty wymyśliłaś tę zasadę. — uśmiechnął się sarkastycznie. — ale księżniczki to nie dotyczy, tak? — podniósł jedną brew. Christina była w tej sytuacji bezradna, nie miała tyle mięśni i umiejętności, żeby dostać się do tego filtra siłą. W takich momentach żałowała, że nie chodziła na Arce na siłownię.
Dziewczyna rozejrzała się do okoła szukając kogoś, kto ją wesprze. Przy murze stała grupka Murphego podśmiewując się głupio i patrząc w jej stronę. Tylko sam John się nie śmiał. Przez chwilę myślała nawet, że ruszył się, aby podejść do niej i jej pomóc, ale zdała sobie sprawę, że to tylko złudzenie.
— Pozwól jej przejść. — usłyszała męski głos zza pleców. Wspaniałomyślny lider Bellamy znów przybył jej z pomocą. Miller spojrzał na nią z pogardą i przesunął się, dając jej dostęp do wyżłobionych w drewnie naczyń.
Napełniła szybko jedno z nich i wróciła spowrotem na statek. Podała Clarke naczynie, a ta wzięła z niego parę łyków, a potem pomoczyła sobie czoło brudne od potu i ziemi i umyła dłonie pokryte krwią Jaspera.
— Dlaczego tu jesteś? — spytała blondynka przerywając ciszę panującą miedzy dziewczynami. Christina obawiała się tego pytania. Ale ojciec ostrzegł ją, aby nie przyznawała się przed nikim co tak na prawdę robi na Ziemi. Mogło mieć to tragiczne skutki i mimo, że dziewczyna wiedziała, że Gryffin nie jest taka sama jak wszyscy, to nie była w stu procentach pewna czy może jej ufać. Bycie córką Abby Griffin nie robiło z niej niewinnej, a nawet przeciwnie, jeśli z tak szanowanej i dobrej rodziny trafiła za kratki, to definitywnie coś było nie tak.
— Złamałam prawo, dlatego. — odpowiedziała Christina, starając się brzmieć tak wiarygodnie jak tylko mogła.
—Nie wierzę ci. — odpowiedziała blondynka krótko. Bezpośredniość pewnie odziedziczyła po ojcu. — Wiem kim jesteś i czyją jesteś córką. Nie wysłaliby cię tu za byle wygłup. — wyjaśniła, nie odrywając od Christiny wzroku. Starała się wykryć jakikolwiek ruch, drgnięcie powieki, coś co udowodniłoby jej, że córka Kane'a kłamie. Nic takiego jednak się nie stało.
— To samo mogłabym powiedzieć o tobie — odpowiedziała Christina starając się ukryć wszystkie emocje. Wstała, zabrała naczynie i skierowała się do wyjścia. — i o Wellsie. — dodała zanim zniknęła za drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top