CHAPTER 1: Wyrok

Czuję na twarzy słońce. Widzę drzewa. Otacza mnie zapach wiatru i kwiatów. Jest pięknie. W tym momencie nie jestem uwięziona w kosmosie.

Dziewięćdziesiąt siedem lat temu katastrofa nuklearna zabiła ludzi. Planeta została napromieniowana. Ktoś jednak ocalał. Dwanaście krajów miało stacje kosmiczne. Teraz istnieje tylko Arka, zbudowana z pozostałych.

Potrzeba stu lat, aby bezpiecznie wrócić. Cztery pokolenia w kosmosie i ludzkość wróci do domu.

Ziemia - nasze marzenie...

A to... to jest nasza rzeczywistość.

■■■

— Słońce posłuchaj mnie... — Vera przegarnęła lekko opadające włosy swojej córki za ucho, odsłaniając jej twarz. Dziewczyna była piękna. Jasna karnacja, lekkie piegi i niesamowicie głębokie, błękitne oczy. Kobieta spojrzała w nie głęboko i czule, uśmiechając się lekko. Znajdowały się w niewielkim gabinecie pełnym szafek i półek, które sprawiały, że pomieszczenie stawało się jeszcze bardziej klaustrofobiczne. Na biurku, zazwyczaj idealnie poukładane, sterty kartek i raportów, teraz leżały w nieładzie, jakby ktoś bardzo szybko chciał coś wśród nich znaleźć.
— Wiem, że to niesamowite poświecenie. Najchętniej w ogóle nie pozwoliłabym ci tam lecieć... — westchnęła kobieta — Ale wiesz, że to nie ja decyduję... — ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, od czasu rozpoczęcia tej rozmowy. Nastolatka pierwszy raz w życiu odczuwała ochotę sprzeciwienia się matce. Zawsze była poukładana, nigdy nie zrobiła niczego wbrew zasadom. Dlatego właśnie taka kara wydawała się jej więcej niż niesprawiedliwa. Za wszystko co zrobiła dla Arki, dla swoich rodziców. Spełniała się w nauce, udzielała się w wolontariacie. Była zastepcą rady młodych, w tym roku miała przejąc rolę głównej zarządczyni, ale los miał dla niej inne plany. Kanclerz miał dla niej inne plany. Misję. W głębi duszy marzyła jednak, że to wszystko okaże się tylko złym snem, z którego zaraz się obudzi. Dźwięk budzika jednak nie nadchodził.

    — Ale dlaczego ja, mamo? — jej oczy zaszkliły się, a dolna warga zaczęła się lekko trząść. - Moglibyście wysłać tylu specjalistów, osób, które by się tam przydały. - kobieta westchnęła tylko.

    — Przerabialiśmy tę sprawę z Jahą. Postanowiliśmy, że najlepsza będzie osoba w ich wieku... Przeszłaś przez szkolenie. Dla mnie to też jest trudne, słońce, ale nie mamy innego wyjścia. Zdobędziesz ich zaufanie, będą myśleli że jesteś jedną z nich. Ale nie możemy pozwolić, żeby polecieli sami, bo nie wiadomo do czego te zdegradowane umysły są zdolne. — Vera lekko musnęła jej ramię, w celu dodania otuchy i odeszła, w stronę potężnego szarego regału, sięgając małą czarną szkatułkę. — Przygotujemy Cię na wszystko skarbie. Nic Cię nie zaskoczy. -

Christina była wysyłana na ziemię pod przykrywką świeżo upieczonej kryminalistki, po to, aby pomóc setce utrzymać porządek, a ich utrzymać przy życiiu.

    — Muszę iść, Tina... Muszę oddać te plany Sinclairowi do analizy. — kobieta spojrzała na pakunek w swojej ręce i westchnęła cicho. - Postaram się wrócić najszybciej, jak będę mogła. - masywne drzwi się odsunęły, a Vera opuściła pomieszczenie zostawiając córkę samą. Brunetka długo stała w jednym miejscu, zanim jakkolwiek się ruszyła. Osłupiający werdykt, który nad nią ciążył, los, który ją czekał nie pozwalał jej normalnie funkcjonować. Myśl, że zostawi rodziców, przyjaciół, wygodne życie na Arce wydawała się nierealna.

Dziewczyna w końcu wyszła, sprawiając, że gabinet jej matki stał się najbardziej spokojnym miejscem na całej arce.

■■■

   — Nie możesz do tego dopuścić!

   — Myślisz, że nie próbowałem?! — mężczyzna uderzył pięścią w masywny, szary stół. Był to odruch wściekłości, ale też bezradności. Na jego twarzy widoczna była każda zmarszczka, każde zagięcie. — Próbowałem, Vera. Nie potrafię. Nie potrafię jej przed tym ochronić. Jest najlepszą opcją.

   — Wiem! - kobieta krzyknęła z bólem. — Wiem... i to jest najgorsze.

   — Jeśli masz jakiś lepszy pomysł, to właśnie jest czas, żeby go wyjawić. — mężczyzna podniósł wzrok i oderwał się od blatu. Podszedł szybkim do żony i podniósł jej rękę splatając ją razem ze swoją w silnym uścisku, uspokajając się — To jest jedyne wyjście. Wiem, że szkoda Ci naszej córki. Ale to jest nasza szansa. Nasza nadzieja. Ona jest... Oni są naszą nadzieją. — Vera spojrzała swoimi wielkimi, brązowymi oczami na zazwyczaj zadbaną twarz Marcusa, która teraz była lekko ubrudzona i pokrywał ją kilku dniowy zarost. Kane objął ją, a ta wtuliła się w jego silne ramiona.

    — Robimy głupotę posyłając ich tam...

■■■

    — Ej! Dziewczyna spod podłogi! — krzyczał jakiś brunet do Octavii Blake, która własnie opuszczała swoją celę, wyprowadzana przez strażnika.

    — Zamknij się, Murphy, bo jak cię kiedyś dorwę, to wyrwę Ci ten długi język i wepchnę ci go tam, gdzie byś go raczej nie chciał! — dziewczyna spojrzała na niego z pogardą i odwróciła się posłusznie, spełniając rozkazy strażnika. Mężczyzna w czarnym stroju pchnął ją lekko, a ta ruszyła w stronę, w którą podążało aktualnie całe piętro.

    — Z moim będzie trudno, ale jak chcesz to możesz tam włożyć swój — John został popchnięty przez mężczyznę, który widocznie pokazywał mu, że ma przyśpieszyć. - Spokojnie, panie kolego... — na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, który zresztą gościł tam bardzo często - Gdzie nas tak prowadzicie, co? Na jakiś masowy mord?

   — Można to tak nazwać. — Odpowiedział wysoki, umięśniony facet, popychając chłopaka jeszcze mocniej, że ten prawie upadł.

Octavia spojrzała za siebie. Nie dość, że zobaczyła za sobą wyszczerzoną twarz Johnata to za nim ciągnęły się dziesiątki innych nastoletnich więźniów prowadzonych przez strażników. Musiała przyznać, niecodzienny widok.

Doszli do drzwi, przy których stała kolejka składająca się z około dwudziestu osób. Niektórych Octavia kojarzyła z zajęć, ale większość widziała po raz pierwszy. Została ustawiona na końcu, zaraz za szczupłym chłopakiem, o bujnych ciemnych włosach i goglach na czubku głowy. Ona skądś znała tę brązową czuprynę.

    — Jasper? — zapytała niepewnie, dotykając chłopaka za ramię. Brunet odwrócił się i od razu obdarował ją szczerym uśmiechem.

   — Octavia? Octavia Blake? — wydawał się zadowolony, że wreszcie zobaczył jakąś znajomą twarz. — A już myślałem, że spędzę całą podróż sam... Widziałaś Monty'ego?

    — Nie, nie widziałam — dziewczyna wydała się być zdezorientowana — Poczekaj... Jaką podróż?

    — Podsłuchałem dwóch strażników... Wysyłają nas na Ziemię. — wyszeptał z uśmiechem, dramatycznie gestykulując ruch rękami, po czym został wciągnięty za kołnierz przez jednego z mundurowych. Wepchnął go brutalnie do pokoju, w którym znajdowała się wielka maszyna. Jasper podążając za innymi, wspiął się do środka po wąskiej drabince i rozejrzał się dookoła.

    — A więc tak będzie wyglądała moja śmierć... — westchnął teatralnie. — Rury, kable, pasy... no i najwięksi, młodzi złoczyńce na arce.

Obrzucił pomieszczenie, w którym się znajdował szybkim spojrzeniem, a jego wzrok zatrzymał się na chuderlawym chłopcu, siedzącym w rogu, próbującym zapiąć swoje pasy bezpieczeństwa.

    — Monty! — krzyknął na co skośnooki podniósł na niego wzrok. Na jego twarzy zagościł uśmiech.

    — Już myślałem, że nigdy Cię nie znajdę — powiedział chłopak na jego widok.

    — Nie wyglądałeś, jakbyś szukał! — zaśmiał się Jasper i zajął miejsce koło niego.

Na statek co chwila wchodziły nowe osoby, zapełniając go i zajmując swoje miejsca.

    — Mają tu zamiar umieścić wszystkich nastolatków, czy tylko tych pojebanych? — zapytał Monty, przyglądając się ludziom.

    — Tylko tych pojebanych. — odpowiedział przyjaciel ze stoickim spokojem -Wszyscy by się nie zmieścili.

    — Nie pocieszyłeś mnie. — zauważył chłopak i dalej obserwował ludzi, pojawiających się w kapsule.

Nagle we włazie pojawiła się szczupła brunetka, która była aż zadziwiająco spokojna. Zajęła miejsce na przeciwko Jaspera i z nikim nie rozmawiając zatopiła się w notesie, który miała ze sobą.

    — Stary... — Jasper walnął swojego kolegę lekko w klatkę piersiową i kiwnął głową w stronę nieznajomej dziewczyny. - Co to za jedna?

Monty podniósł wzrok i starał się znaleźć osobę, o której mówił przyjaciel.

   — Ta brunetka? —- dopytał — Nie wiem, nigdy jej nie widziałem.

Jasper długo nie myśląc wstał i podszedł do tajemniczej dziewczyny. Jego przyjaciel nawet nie zauważył zniknięcia chłopaka, bo był zbyt zajęty siłowaniem się z pasami, które nie chciały dać za wygraną.

    — Jak się nazywasz? — zapytał nieznajomą, zajmując puste miejsce obok niej.

Dziewczyna wystawiła nos z nad lektury i spojrzała na bruneta nieufnie. Nie odpowiedziała nic, tylko zaczęła czytać dalej, co chwila poprawiając albo wykreślając jakieś słowo.

    — To może ja zacznę... — chłopak przeczesał ręką włosy i wystawił ją w stronę dziewczyny - Jestem Jordan Jasper, ale możesz na mnie mówi...

    — Jestem Christina, ale możesz do mnie wcale nie mówić. — przerwała mu. Nie siedziała na tym statku, żeby nawiązywać nowe znajomości. Kiedy ktokolwiek obdarowywał ją dłuższym spojrzeniem, albo uśmiechem w jej głowie malował się nie za piękny obrazek, na temat tego, co ta osoba musiała zrobić, żeby tu wylądować. Całe pomieszczenie wypełnione przecież było młodymi kryminalistami.

Jaspera zdziwiło się agresywne nastawienie dziewczyny. Przecież tkwili w tym samym bagnie, najgorsze co można by w tej sytuacji zrobić to być zamkniętym na ludzi.

    — Znasz tu kogoś? — nie poddawał się. Tajemnicza pasażerka nie odpowiadała, ani nie podnosiła wzroku znad skórzanego zeszytu. - Niemniej jednak znasz już mnie. A zaraz poznasz Monty'ego. — chłopak wskazał palcem na przyjaciela, który wreszcie dopiął swój pas. Nagle zatrzęsło całym statkiem. Zewsząd zaczęła lecieć para, a rury zaczęły wydawać dziwne syki. Gdyby Christina nie złapała Jaspera za przedramię ten leżałby już poobijany na podłodze. Popatrzył na nią z wdzięcznością, a jego oczy zabłyszczały lekko, kiedy ich ręce się stykały.

    — Jasper wracaj tu! — krzyknął Monty, wyrywając Jaspera z krótkiego transu. Chłopak dobiegł do niego i jednym ruchem zapiął pasy. Christina do końca podróży nie podniosła już wzroku znad książki.

    — Czy tylko ja miałem z tym problem? — zapytał Monty swojego kolegę.

    — Z czym niby?

   — Z pasami.

Jasper zaśmiał się. Nie było już tak zabawnie, kiedy maszyna ruszyła w prawdopodobnie ostatnią podróż w ich życiu.

notatka końcowa:
ale że Lena wróciła do pisania???
nikt się tego nie spodziewał, tym bardziej ja, ale kwarantanna robi swoje. więc witam was w reuploadzie mojej starszej książki którą docelowo miała być o jasperze, także przepraszam każdego kogo zawiodłam. mam napisane pare rozdziałów, i zobaczymy jak sie spodoba, na razie publikuje 3 pierwsze.
chciałam tylko napisac taki mały disclaimer, to jest książka o johnie, ale nadal główną bohaterka jest Christina więc chciałam skupić się bardziej na rozwoju jej charakteru a samą relacją zająć się później.

a no i ważna sprawa, akcja będzie odbiegać od serialu i książek na tyle ile poniesie mnie wyobraźnia, więc nie obrażajcie się za to hehe

mam nadzieję że wam się spodoba! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top