Ogród zakochania

Był ciepły, letni poranek, końcówka sierpnia, kiedy temperatura na zewnątrz wciąż jest wysoka, ale dni stają się coraz krótsze, a wieczory chłodniejsze, i podświadomie można poczuć, że lato wkrótce nas opuści, zastąpione przez jesień, która przywoła chłód i deszcz oraz ozdobi drzewa wszystkimi kolorami świata.
Tego ranka młoda księżniczka Leia Amidala-Skywalker wstała dość wcześnie, z zamiarem wykorzystania ostatnich dni lata najlepiej, jak tylko się da. Spojrzała na ozdobny zegar, wiszący w jej komnacie i spostrzegła, że do śniadania pozostały jeszcze dwie godziny. Mimo to usiadła na łóżku, pociągnęła za sznurek, który służył do odsłaniania złotego materiału, opadającego z baldachimu, po czym zadzwoniła niewielkim dzwoneczkiem, stojącym na nocnej szafce. Po upływie zaledwie minuty, w pokoju pojawiła się służąca, ubrana w białą sukienkę i fartuszek, silnie kontrastujące z płomiennorudymi włosami. Była to osobista służka, a także przyjaciółka księżniczki, młoda, urocza kobieta o imieniu Mara, z którą królewska córka zaprzyjaźniła się od razu.
Rudowłosa ukłoniła się nisko z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, który towarzyszył jej zawsze, ilekroć spotykała się z Leią. Księżniczka skinęła głową.

- Panienka wzywała. W czym mogę pomóc? - służąca zadała zwyczajowe pytanie. Była jedną z niewielu osób, które nie miały obowiązku zwracać się do królewskiej córki "Wasza Wysokość".

- Przygotuj mi proszę kąpiel - nakazała Leia, jak zawsze uprzejmym tonem, pozbawionym wyższości. Od małego rodzice wpajali jej do głowy, że należy odnosić się z szacunkiem do wszystkich, również do służby. Dziewczyna była im za to bardzo wdzięczna. Nie znosiła patrzeć, jak te rozpieszczone panienki krzyczą, obrzucają wyzwiskami i szarpią swoje pokojówki, bo woda do kąpieli jest za gorąca, albo sukienka niedokładnie uprasowana. Były to błędy, które zdarzają się każdemu, i Leia zawsze po prostu delikatnie zwracała uwagę, że należy je naprawić. Nie wyobrażała sobie uderzyć, ani zwyzywać służącej.

- Już idę zagrzać wodę, panienko - Mara ukłoniła się znowu, po czym opuściła komnatę. Leia tymczasem szybko wstała z łóżka, choć leżenie w biało-złotej pościeli, na wielu wygodnych poduszkach było bardzo miłe i księżniczka zwykle nie lubiła wstawać szybciej, niż to konieczne. Podeszła do wielkiego okna i odsunęła zasłony, oczywiście białe w złote wzory, po czym otworzyła je, wychyliła się i spojrzała na ogród z góry. Jej pokój mieścił się wysoko, na ostatnim poziomie pałacu.
Najniżej mieściły się pokoje służby i kuchnia, potem sala balowa, jadalnia i pokoje gościnne, dalej sypialnie dla gości, a na ostatnim piętrze, komnaty rodziny królewskiej. Wieże mieściły w sobie pokoje prywatnej służby władców, nauczycieli, opiekunów i strażników oraz magazyny, pełne nieużywanych przedmiotów.

Oczywistą rzeczą było, że z okna na czwartym piętrze, wychodzącego w dodatku na jeden z pałacowych ogrodów, rozpościerał się cudowny widok. Ogrodnik już był na nogach i pielęgnował różane krzewy, a jego syn Cassian, przyjaciel księcia Luke'a, zajmował się naprawianiem mostku, na strumyku przepływającym nieopodal. Na widok księżniczki, wychylającej się z okna, uśmiechnął się i skinął głową, a dziewczyna pomachała mu z radością. Jej rodzina nigdy nie zwracała uwagi na podziały społeczne, i nie miała nic przeciwko przyjaźni ze służbą. Od małego książę Luke bawił się z Cassianem, i często zapraszał go do swojego pokoju. Podobnie czyniła Leia z Jyn, córką nadwornej krawcowej. Potem do przyjaciółek dołączyła Mara. Król i królowa cieszyli się z takiego obrotu sprawy, gdyż uważali, że ich dzieci w ten sposób uczą się szacunku do prostego ludu, ale wielu gości z wyższych sfer patrzyło krzywo na takie relacje. Luke i Leia wiedzieli o tym, i nigdy nie pozwalali obrażać swoich przyjaciół.

Księżniczka rozejrzała się po ogrodzie, patrzyła na różane krzewy, drzewa, rzeźby... W oddali widać było wysoki mur, na którym wiły się pędy czerwonych róż, które tak kochała. Przez zielony plac przechodził strumyk, który można było pokonać za pomocą małego mostku. Na konarach kilku drzew wisiały pomalowane na biało huśtawki. Z jednej z nich Leia korzystała od dziecka i miała do niej duży sentyment. Ogród sprawiał wrażenie, jakby był pozostawiony samemu sobie przez długi czas i rzeczywiście tak było. Doglądano go oczywiście i pielęgnowano, ale również pozwolono mu rozrastać się tak, jak chciał. Był to tylko jeden z ogrodów królewskich, najbardziej oddalony od dziedzińca, ale Leia go uwielbiała. Pozostałe trzy były dla niej zbyt... Porządne i ułożone.

Księżniczka jeszcze przez chwilę wyglądała przez okno, ciesząc się pięknem tego dnia, dopóki nie usłyszała pukania do drzwi.

- Proszę! - zawołała.

Do komnaty weszła jej służąca oznajmiając, że kąpiel już gotowa oraz prosząc księżniczkę o wybór sukienki, którą należy uprasować. Leia przez dłuższą chwilę stała przed wielką szafą, nie mając pojęcia, którą wybrać.

- Jak myślisz? - zapytała w końcu przyjaciółkę - Którą powinnam założyć?

Służąca pogrzebała chwilę w szafie, po czym wyciągnęła jedną z sukni, błękitną, prostą i wygodną, ale gustowną, jak wiele innych ubrań Lei.

- Może ta? - zapytała z uśmiechem.

Wybór przypadł księżniczce do gustu, więc poleciła służącej przygotować ubranie, a następnie przeszła do sąsiedniego pomieszczenia, aby się wykąpać. Gdy skończyła, czekała już na nią gotowa sukienka. Potem Mara pomogła swojej panience spiąć włosy w wysokiego koka, pościeliła jej łóżko, a następnie wyszła z księżniczką na spacer, wedle jej życzenia. Przechadzały się po dziedzińcu we dwie, a po chwili dołączyła do nich Jyn. Leia nie chciała się spóźnić na śniadanie, toteż nie poszły do ogrodów, ale zaplanowały to wyjście na później. Po jakimś czasie księżniczka uznała, że musi już zjawić się w jadalni, umówiła się zatem z przyjaciółkami, że spotkają się później i ruszyła do pałacu.

Dosłownie przed samym wejściem zderzyła się z kimś. Jakiś mężczyzna biegł z naprzeciwka i wpadł na nią, omal jej nie przewracając.

- Mogłabyś uważać, jak chodzisz! - krzyknął ze złością. Księżniczka stała w osłupieniu, gdyż pierwszy raz miała do czynienia z taką sytuacją. Nikt nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób. Przyjrzała się mężczyźnie. Był dużo wyższy od niej i w sumie przystojny, gdyby nie grymas gniewu na jego twarzy.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić? - odpowiedziała z dumą - Jestem księżniczką i nie życzę sobie...

- Nie obchodzi mnie, kim Wasza Wysokość jest - przerwał dziewczynie - Ja jestem tylko sługą, ale nie życzę sobie, żeby ktoś na mnie wpadał.

Tego było za wiele. Leia była zdenerwowana, choć starała się tego nie okazać. Ten mężczyzna nie miał za grosz szacunku. Najpierw prawie ją przewrócił, a potem jeszcze ma czelność ją zwyzywać.

- To ty na mnie wpadłeś! - tym razem podniosła głos - Z resztą nieważne. Nie mam czasu się z tobą kłócić, śpieszę się.

Po tych słowach szybko ruszyła w stronę jadalni, odprowadzana zirytowanym spojrzeniem mężczyzny. Nie polubiła tego człowieka i nie chodziło o to, że obraził ją jako księżniczkę, tylko jako kobietę. Nie ważne, czy wpadłby na księżniczkę, czy na służkę, powinien przeprosić, a nie krzyczeć i obwiniać. W końcu to on nie uważał, jak chodzi.

Gdy księżniczka dotarła do jadalni, przy stole siedzieli już król i królowa, którzy przywitali córkę uśmiechem, książę Luke Skywalker, następca tronu Naboo, brat bliźniak Lei, straszy od niej o zaledwie kilka minut, a także przyjaciel ojca i nauczyciel księcia i księżniczki - Obi Wan i ich ukochane opiekunki, Beru i Breha, które od zawsze były traktowane jak część rodziny. Leia przywitała się ze wszystkimi i usiadła do stołu.

- Córeczko - odezwał się król Anakin - Pomyśleliśmy z mamą, że może powinnaś wrócić do nauki jazdy konnej. Ta umiejętność zawsze się przydaje. Minęło już dość dużo czasu od nieszczęśliwego wypadku. I tak nie masz co robić popołudniami, gdy Luke zwykle wybiera się na przejażdżkę z Cassianem.

Księżniczkę zaskoczyła ta wiadomość. Gdy była młodsza, uczyła się jeździć konno, ale spadła z wierzchowca i mocno się potłukła. Od tamtej pory miała uraz do tych zwierząt i bała się ich, choć miała już siedemnaście lat. Poza tym nie lubiła zawsze ponurego i niewyrozumiałego stajennego, lekcje z nim były dla niej nieprzyjemne i stresujące. W rzeczy samej, nudziła się popołudniami, gdy Jyn pomagała mamie w pracy. Spędzała wtedy czas z Marą, ale obie nie wiedziały, co robić i gdzie się podziać. Pomimo wszystko, księżniczka nie miała zamiaru wrócić do lekcji, więc spokojnie odpowiedziała:

- Nie zrozum mnie źle, tato, ale nie zamierzam wrócić do nauki jazdy konnej. Uraz sprzed lat pozostał, a lekcje z naszym stajennym są wyjątkowo nieprzyjemne i stresujące. Nie czuję się na siłach.

- To ty nic nie wiesz, siostrzyczko? - wtrącił milczący dotąd Luke - On już tu nie pracuje. Niedawno zatrudniliśmy nowego stajennego. Nazywa się Han Solo, jest znajomym Cassiana. Wydaje się godny zaufania, choć trochę arogancki. Myślę, że z nim mogłabyś się uczyć w milszej atmosferze.

Księżniczkę trochę zaskoczyły te słowa, ale uświadomiła sobie, że przecież nawet nie zagląda w okolice stajni, więc nie mogła wiedzieć o zmianie. Właściwie lekcje z innym nauczycielem mogłoby być ciekawym doświadczeniem, może nawet przestałaby się bać. Właściwie... Czemu by nie spróbować? Najwyżej zrezygnuje.

- Mogłabym spróbować - odpowiedziała po chwili namysłu.

Król i królowa ucieszyli się, słysząc tę wiadomość i natychmiast kazali przekazać stajennemu, aby do popołudnia przygotował spokojnego konia dla ich córki. Najpierw jednak dziewczynę i jej brata czekały lekcje historii, geografii, języka i wszystkiego, co przydaje się władcom. Leia też musiała się tego uczyć, choć to Luke ma zostać królem po śmierci rodziców. Jednak, gdyby coś mu się stało, to Leia miała objąć władzę. Przerażała ją ta perspektywa, nigdy nie chciała zostać królową. To za duża odpowiedzialność.
Lubiła lekcje z Obi-Wanem, który zawsze był cierpliwy i wyrozumiały, oraz potrafił zaciekawić ją i jej brata. Dzięki niemu, przedpołudnie mijało im bardzo szybko i przyjemnie. Tak się stało i tym razem.

Po obiedzie, księżniczka spotkała się z Marą, a jej brat poszedł poszukać Cassiana. Dziewczyna opowiedziała przyjaciółce o swojej decyzji.

- To cudownie, że będzie się panienka uczyć, choć będę się nudziła sama - stwierdziła Mara.

- Wieczorami i w niedziele będę się spotykać z tobą i z Jyn, jak zawsze - odpowiedziała księżniczka - Przecież lekcje nie zajmą mi całego popołudnia.

Zapadła cisza, lecz dziewczęta nie czuły się skrępowane. Przyjaźniły się bardzo i mogły równie dobrze rozmawiać ze sobą cały dzień, jak i milczeć. W końcu Leia się odezwała.

- Wiesz coś o tym nowym stajennym?

- Niewiele - odpowiedziała służąca - Nazywa się Han Solo. Mówią, że jest okropnie uparty i bywa... Nieprzyjemny. Ale ponoć jest bardzo przystojny - ostatnie zdanie wypowiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Mara! - księżniczka roześmiała się - Wiesz, że nie o to mi chodzi.

- Wiem, ale jakoś musiałam panienkę rozweselić.

Po chwili Leia uznała, że najwyższy czas przygotować się do lekcji, więc poszła się przebrać, a następnie, razem z Marą udała się do stajni. Dawno tam nie bywała... Kiedyś lubiła to miejsce, aż do czasu nieszczęśliwego wypadku, potem już tu nie zaglądała, chyba, że musiała. Rozejrzała się i spostrzegła, że niewiele się tu zmieniło. Miejsce jak zawsze było zadbane, oczywiście na tyle, na ile to możliwe. Mieściło w sobie najpiękniejsze konie w całym królestwie, na które Leia, jak zwykle, nie mogła się napatrzeć. Zastanawiała się, którego wybrano dla niej...

Zaledwie chwilę później, zobaczyła mężczyznę, idącego w ich stronę i ze zdumieniem i złością spostrzegła, że był to ten sam, który wpadł na nią tego ranka. On też nie wydawał się zadowolony widokiem dziewczyny.

- To ty... - mruknął, a potem, jak gdyby nigdy nic, podszedł do jednego z wierzchowców - To będzie twoja klacz. Nazywa się Gwiazda.

Leia przyjrzała się wierzchowcowi. Był cały kary, nie licząc białej plamki na czole, nieco przypominającej gwiazdę. Była to zdecydowanie najcudowniejsza klacz, jaką księżniczka w życiu widziała.

- Piękne zwierzę... - wyszeptała.

Kiedy Mara zostawiła ich samych, szybko przeszli do lekcji. Wyszli na pustą łąkę i Han pomógł księżniczce dosiąść konia. To było dziwne uczucie... Po raz pierwszy od lat musiała być w pełni zdana na mężczyznę, zaufać, że ten złapie ją w razie upadku. Był tak blisko... Tak niekomfortowo blisko.
Na początku księżniczce wydawało się, że da sobie radę, ale gdy tylko znalazła się na grzbiecie konia, wszystkie stare lęki powróciły. Siedziała sparaliżowana i nie była nawet w stanie wykonać żadnego z poleceń Hana.

- Co jest? - zapytał, widząc, w jakim stanie znajduje się Leia - Zbladłaś. Coś się stało?

Księżniczka przez jakiś czas nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, po chwili jednak opanowała się na tyle, aby móc się odezwać.

- Nie dam rady... - wyszeptała - Boję się.

- Nie ma czego, jestem tu i pilnuję Waszej Wysokości - spróbował uspokoić ją Han, ale gdy zobaczył, że jego słowa nic nie dają, bez wahania wskoczył na konia za dziewczyną, poczekał chwilę, aż ta się uspokoi, a potem po prostu przeszedł do lekcji.

Okazał się świetnym nauczycielem, cierpliwym i wyrozumiałym do tego stopnia, że pod koniec pierwszego dnia, jego obecność w siodle przestała być potrzebna. Leia przypomniała sobie wszystko, czego uczyła się w dzieciństwie i dobrze sobie radziła. Obecność Hana uspokajała ją, wzbudził w niej zaufanie, gdy wsiadł razem z nią na konia, zamiast zrezygnować z lekcji tak, jak zrobiłby to jego poprzednik. Choć zdarzało mu się rzucać kąśliwe uwagi, to jednak dziewczyna nie żałowała spędzonego wspólnie czasu, wręcz przeciwnie, cieszyła się, że wyraziła zgodę na powrót do nauki. Mogła poznać bardzo ciekawą osobę...

Pod koniec lekcji, Han musiał pomóc księżniczce zejść z konia. Zrządzeniem losu, dziewczyna nie utrzymała równowagi i wpadła na mężczyznę. Przez chwilę ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Był tak blisko... I nagle Leia poczuła się onieśmielona, jej policzki przybrały purpurową barwę. Było to dla niej zupełnie nowe uczucie, nigdy żaden mężczyzna tak na nią nie działał. Han Solo był inny. Taki... Szczery i prawdziwy, a nie fałszywy i zakłamany, jak wielu paniczy z bogatych rodzin. Coś go wyróżniało... Jego obecność krępowała dziewczynę do tego stopnia, że nie potrafiła powiedzieć ani słowa, będąc tak blisko.

- No więc... Dziękuję za lekcję i cierpliwość - wyjąkała, gdy trochę się od siebie odsunęli.

- Nie ma sprawy, Wasza Wysokość - odpowiedział ze śmiechem, który nie do końca spodobał się dziewczynie.

- Co cię tak bawi? - zapytała zirytiwana.

- Twoja powaga - odpowiedział - Inaczej się zachowywałaś podczas lekcji, Wasza... Kultowość? Chyba bardziej pasuje, niż "Wasza Wysokość", nie sądzisz?

Leia stała tam nie wiedząc, co powiedzieć. Poczuła się tak strasznie upokorzona, i to przez kogo? Przez sługę... Z braku słów, jej gniew znalazł ujście gdzie indziej. Zamiast mówić, zupełnie się nie zastanawiając, spoliczkowała stojącego przed nią mężczyznę. Natychmiast tego pożałowała. Zawsze patrzyła z pogardą na panienki bijące podwładnych, a teraz sama to zrobiła. Dlaczego? Jak to możliwe, że dała się tak bardzo wyprowadzić z równowagi?

Han Solo był zaskoczony zachowaniem Lei. Nie spodziewał się, że ta dziewczyna, która przyjaźni się z pokojówką i krawcową, tak po prostu go uderzy. Nagle zawrzał w nim gniew. Nie da się poniżać, nie ważne, czy ma do czynienia z księżniczką, czy z służącą. Nie zamierzał jednak jej oddać. Wiedział, że nie jest święty, ale od zawsze kierował się tą jedną, prostą, wpojoną przez ojca zasadą - kobiet się nie bije. Zamiast więc podnieść rękę na księżniczkę, bez namysłu przyciągnął ją do siebie i pocałował. To była najlepsza rzecz, jaką mógł zrobić.

Leia spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Gdy tylko dotarło do niej, co się dzieje, zaczęła się szarpać i wyrywać, ale Han był silny. W końcu jednak ją puścił, a księżniczka odskoczyła jak oparzona. Milion myśli kłębiło się w jej głowie, ale nie potrafiła ich teraz uporządkować.

Han nadal był wściekły na dziewczynę, ale równocześnie poczuł coś jeszcze. Jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafił nazwać. Coś jakby niedosyt. Nie chciał się do tego przyznać, ale podobał mu się ten pocałunek...

- Uderzyłaś mnie, żeby pokazać swoją wyższość, aby mnie upokorzyć. Ja pocałowałem cię z tego samego powodu - wyjaśnił, a po chwili dodał - Wróć jutro, jeśli będziesz chciała. Niech to nie wpłynie na twoją naukę, Wasza Kultowość.

Po tych słowach wsiadł na konia i odjechał, zostawiając księżniczkę samą z jej myślami. Leia długo stała w miejscu, wspominając moment pocałunku... Z jednej strony czuła się upokorzona mając świadomość, że pocałował ją stajenny, którego zna dopiero jeden dzień, z drugiej zaś wiedziała, że jej się należało. A najgorsza była ta przyjemność, przebijająca się przez odmęty jej umysłu. To był jej pierwszy, prawdziwy pocałunek... Nie wiedziała, czy po prostu całowanie jest takie miłe, czy tylko całowanie z Hanem. Ale o tej drugiej opcji wolała nie myśleć...

Dopiero po jakimś czasie wróciła do pałacu. Zamknęła się w komnacie, padła na łóżko i zaczęła płakać. Nie zdarzało jej się to często, ale teraz... Za dużo rzeczy się stało jednego dnia.

- Panienko! - usłyszała zaniepokojony głos, a po chwili ktoś już stał obok jej łóżka. Leia z tego wszystkiego nie usłyszała nawet, że Mara wchodzi do jej pokoju. Właściwie to się cieszyła, będzie miała z kim porozmawiać. Przyjaciółka ją zrozumie.

- Co się stało? - dopytywała służąca - Chodzi o lekcje?

- Siadaj - poprosiła księżniczka, sama się podnosząc. Mara posłusznie usiadła na stołku obok łóżka.

- Słucham, co się stało?

Leia potrzebowała chwili, żeby móc w ogóle coś powiedzieć, ale, gdy już się trochę uspokoiła, opisała dokładnie całą lekcję. Mara słuchała ze zdumieniem, ale pod koniec na jej twarzy zagościł uśmiech.

- I tylko o to chodzi? - zapytała - Więc niech panienka nie płacze, tylko pójdzie jutro do niego na lekcję i zapomni o sprawie. Albo...

- Co? - chciała wiedzieć Leia.

- Nic ważnego, to głupie... Jeszcze się panienka obrazi. Wolałabym o tym nie mówić.

Leia nie nalegała, choć bardzo chciała się dowiedzieć, co jej przyjaciółka miała na myśli. Wzięła sobie do serca jej radę i następnego popołudnia zjawiła się w stani, jak gdyby nigdy nic. Wiedziała jednak, że nie da rady zapomnieć o pocałunku.

- Jednak jesteś - odezwał się Han podchodząc do niej znienacka.

- Jestem - odpowiedziała - I chcę przeprosić za to, że cię wczoraj uderzyłam.

Mężczyznę zaskoczyły te słowa. Nie spodziewał się, że księżniczka będzie przepraszać stajennego, bo niby po co? Musiał przyznać, że serce mu zmiękło, gdy usłyszał przeprosiny.

- W porządku, Wasza Kultowość - odpowiedział, a potem, jak gdyby ta rozmowa nie miała miejsca, przeszedł do prowadzenia lekcji.

Przez następne kilka tygodni, nauka jazdy konnej z Hanem wyglądała zupełnie zwyczajnie, jakby wydarzenia z pierwszego dnia nie miały miejsca. Poza jednym wyjątkiem. Nigdy nie zwracał się do Lei inaczej, niż "Wasza Kultowość".

W tym czasie świat zmienił się zupełnie, kwiaty zwiędły, na drzewach pojawiły się kolorowe liście, zaczęły spadać kasztany... Jesień zawitała do krainy Naboo. Coraz częściej padał deszcz, na dworze zrobiło się chłodniej. Księżniczka Leia nie spędzała już wieczorów w ogrodzie, ale zapraszała Marę i Jyn do swojej komnaty, gdzie siadały na dywanie przy kominku z herbatą, otulone w ciepłe szale z wełny i rozmawiały, lub czytały na głos. Leia już dawno nauczyła Marę czytać a Jyn wykształciła mama. Dziewczęta bardzo lubiły spędzać razem czas, ufały sobie i wiedziały, że mogą na siebie liczyć.

Mimo pogody, Leia nie zamierzała jeszcze kończyć nauki jazdy konnej. Z coraz większym zapałem chodziła na lekcje. Polubiła swoją klacz, samą jazdę oraz, co najważniejsze, nauczyciela. Przywykła do nazywania jej przez mężczyznę "Wasza Kultowość". Uważała, że było to irytujące, ale na swój sposób urocze, choć nigdy nie powiedziała by mu tego wprost, chyba, że miałaby naprawdę wyjątkowy powód.

Nie spodziewali się, że lekcja, podczas której Gwiazda spłoszyła się przez węża, który czaił się w trawie na łące i zrzuciła Leię, może mieć jakieś dobre skutki. A jednak tak się stało.

Dzięki szybkiej reakcji Hana, nikomu nie stało się nic poważnego. Leia jednak była przerażona. Gdy tylko Han pomógł jej się podnieść, bez zastanowienia zarzuciła mu ręce na szyję. Nie odepchnął jej. Wręcz przeciwnie, przyciągnął dziewczynę do siebie i trzymał mocno, aby czuła się bezpiecznie. Siedzieli przytuleni na trawie przez dłuższą chwilę, a potem... Zahipnotyzowali się wzajemnie spojrzeniem, jedno stało się niewolnikiem drugiego, tylko za jego sprawą. Patrząc sobie w oczy, powoli zbliżali do siebie swoje usta... Gdy w końcu się złączyły, oboje młodych ludzi przeszedł dreszcz, jakby po ich ciałach równocześnie rozchodziły się siły lodu i ognia. To było uczucie nie do opisania. Mężczyzna i kobieta, trwający w niezwykłym pocałunku, zupełnie odcięci od czasu i przestrzeni. Tylko oni, zamknięci w swoim własnym świecie. I chociaż to uczucie trwało tylko tyle, ile pocałunek, to jednak dla nich była to cała wieczność. Ich własna, mała wieczność.

Księżniczce na szczęście nic się nie stało. Nie zamierzała wspominać rodzicom o wypadku, Han mógłby mieć przez to kłopoty. Musiała się jednak komuś wygadać, więc czekała tylko, aż przyjaciółki pojawią się w jej pokoju.

- Nareszcie! - powiedziała, gdy dziewczyny w końcu stanęły w drzwiach - Muszę wam coś opowiedzieć.

Przyjaciółki usiadły przy kominku, a Leia rozpoczęła swoją opowieść. Gdy doszła do momentu pocałunku, oczy jej towarzyszek nagle zrobiły się wielkie jak spodki, a potem, kiedy księżniczka opisała swoje emocje, na ich twarzach zagościły znaczące uśmieszki.

- Nie wiem co myśleć... - żaliła się Leia - To było miłe, ale może tak mi się tylko wydawało, przez moje przerażenie. Nie wiem...

- Kogo panienka chce oszukać... - westchnęła Jyn - To samo czułam podczas pierwszego pocałunku z Cassianem, a teraz na wiosnę przygotowujemy ślub.

Księżniczka chciała coś odpowiedzieć, ale zanim znalazła odpowiednie słowa, odezwała się Mara.

- To właśnie chciałam panience powiedzieć przy poprzedniej okazji. Albo panienka zapomni, albo się zakocha.

Leię aż zatkało. Zakocha? Czy to możliwe, aby naprawdę zakochiwała się w Hanie Solo?

- Nie wiem jak wygląda zakochanie... - odpowiedziała.

- Tego nie można wiedzieć - wyjaśniła Jyn - To się czuje.

Przez następne dni, księżniczka zastanawiała się, jak to jest z tą miłością i nie tylko. Czy to, co czuje do stajennego to tylko sympatia, czy już zauroczenie? Z każdą kolejną lekcją, podczas której najmniejszy pretekst był dobry, aby się pocałować, coraz bardziej skłaniała się ku drugiej odpowiedzi. Następny pocałunek z Hanem miał miejsce, gdy siedzieli razem na koniu. Potem było ich już tylko więcej i więcej, wszystkie będące dla dwójki młodych ludzi małą wiecznością. To nie mogła być tylko sympatia...

Leia z żalem przyjęła wiadomość o zimowej przerwie w lekcjach. Podobała jej się jazda konna, ale jeszcze bardziej zależało jej na spotkaniach z Hanem. Ostatnio więcej rozmawiali, lepiej go poznała. Nadal nie była pewna, czy to, co dzieje się między nimi to miłość, ale na pewno coś w rodzaju zauroczenia. Gdy więc kończyli ostatnią lekcję, księżniczka zebrała się na odwagę, aby wyjść z inicjatywą.

- Szkoda, że tak długo nie będzie lekcji. Ale może moglibyśmy się spotykać w jakimś innym miejscu? - zaproponowała.

- Chciałbym, ale gdzie? Nikt nie może nas nakryć - odpowiedział Han. Leia zastanowiła się przez chwilę.

- Ogród? Ten ze strumykiem i huśtawkami. Nie widać go z sypialni rodziców. Mogę poprosić przyjaciółki, aby pilnowały, czy nikt się nie zbliża.

Po dłuższym namyśle, mężczyzna zgodził się. Nie mówił tego na głos, ale bardzo chciał się spotykać z Leią. Spodobała mu się. Wiedział, że ich związek jest niemożliwy, ale chciał korzystać z jej towarzystwa, póki może.

Tak więc, przez całą jesień i zimę Leia spotykała się z Hanem w ogrodzie. Tam właśnie, na ośnieżonej huśtawce, nad zamarzniętym strumieniem, rodziło się ich uczucie, aby zakwitnąć, wraz z wiosennymi kwiatami. Mara i Jyn przysięgły przyjaciółce, że nikomu nie powiedzą o tajemnych spotkaniach. W międzyczasie Jyn przygotowywała się do ślubu z Cassianem, a Mara... Cóż, stała się jakaś nieobecna duchem. Leia martwiła się, że może jej przyjaciółce coś dolega. Dopiero później zrozumiała, że było to zauroczenie, a obiektem westchnień Mary okazał się nie kto inny, jak jej brat, książę Luke. Cóż, widocznie obie nie mają szczęścia w miłości...

Wiosna nadeszła bardzo szybko, a wraz z nią kwiaty, słońce i śpiew ptaków o poranku. Han i Leia nie tylko wrócili do lekcji jazdy konnej, ale także codziennie spotykali się w ogrodzie. Był to już swego rodzaju rytuał. Siedząc pośród budzącej się do życia natury, rozmawiali, całowali się, przytulali, ale nigdy nie poruszali tematu przyszłości. Wiedzieli, że jej po prostu nie będzie.

Aż pewnego razu księżniczka nie przyszła. Jyn później przekazała Hanowi wieści, że Leia źle się czuje. Nie wiedział on jednak, co się dzieje. Dotarło to do niego dopiero następnego poranka, kiedy to cały pałac postawiła na nogi wiadomość, że księżniczka ma wysoką gorączkę i nikt nie wie od czego. Sprowadzono medyka, który przepisał jakieś leki. Wszyscy spodziewali się, że będzie dobrze, ale stało się inaczej. Nic księżniczce nie pomagało. Gasła w oczach, z dnia na dzień była coraz słabsza, nawet nie miała siły wyjść z łóżka. Cały czas czuwali przy niej rodzice, brat i przyjaciółki, ale jej to nie wystarczyło. Potrzebowała kogoś jeszcze, ale wiedziała, że jego obecność tutaj jest niemożliwa.

W tym samym czasie, Han spędzał długie godziny w ogrodzie, patrząc w okno sypialni Lei. Przynajmniej tak mógł być trochę bliżej księżniczki. Tyle przeżyli w tym miejscu, stało się ono ich azylem, ale i czymś więcej. Tutaj, stojąc pod oknem, Han Solo po raz pierwszy przyznał się do czegoś sam przed sobą. Kocha ją. Kocha księżniczkę Leię... I nie przeżyje, jeśli coś jej się stanie.

W komnacie księżniczki została tylko ona i jej dwie przyjaciółki. Musiała z nimi pomówić, tylko one znały całą prawdę.

- Musi panienka być silna - szeptała Jyn - Nie wolno się poddawać.

- Bez niego? Po co mi to wszystko? - odpowiedziała księżniczka słabym głosem - Nigdy nie będę mogła z nim być, a życie bez niego nie ma sensu. Kocham go... Kochałam od pierwszej lekcji, od momentu, gdy mnie pocałował...

Mara ani razu się nie odezwała. Po prostu wstała i wyszła. Nie opuściła przyjaciółki, ani nic takiego. Wydała na siebie wyrok. Wiedziała, że księżniczka może się na nią rozgniewać za wyjawienie sekretu i złamanie obietnicy, ale nie miała wyboru. Robiła to dla niej.
Nieśmiało zapukała do pokoju władców.

- Proszę - usłyszała głos królowej i posłusznie weszła do środka. Na jej widok matka księżniczki natychmiast poderwała się z miejsca.

- Coś z Leią? - zapytała przerażona.

Służąca pokręciła głową.

- Proszę się nie denerwować. Przyszłam, bo... Zapewne moja panienka się na mnie obrazi za wyjawienie tajemnicy, ale chyba wiem, co może jej pomóc.

Po czym opowiedziała władcom o miłości księżniczki do stajennego. Wydawali się zaskoczeni, ale równocześnie w ich oczach zapłonęła nadzieja.

- Nie czekaj, Maro. Biegnij i go tu przyprowadź - rozkazał król.

Dziewczyna posłusznie popędziła na dwór. Nawet nie musiała szukać, wiedziała, gdzie znajdzie mężczyznę.
Wpadła do ogrodu, jakby ją ktoś ścigał i od razu zauważyła Hana, siedzącego na ziemi przy huśtawce, zapatrzonego w okno.

- Choć ze mną - poleciła. Han zerwał się z miejsca. Nie spodziewał się nikogo, ale po chwili posłusznie podążył za Marą. Po drodze dziewczyna wszystko mu opowiedziała. Gdy dotarli na miejsce, czekali już na nich król i królowa. Kobieta podeszła do Hana i położyła ręce na jego ramionach.

- Wszystko wiemy. Idź do niej, spędź z nią czas. Jeśli ty jej nie pomożesz, to już nikt - powiedziała, po czym z trudem wydusiła z siebie słowa, które każdy bał się wypowiedzieć - Ona umiera...

Mężczyzna nie potrafił przyjąć tych słów do świadomości. Nie mógł... Zamiast coś odpowiedzieć, po prostu wszedł do komnaty, gdzie zastał Leię, leżącą w łóżku w białej, koronkowej koszuli nocnej, bladą, z rozpuszczonymi włosami. Wyglądała jak anioł... Anioł, który opuszcza ziemię i wraca do nieba.

- Han... - wyszeptała na jego widok. Mężczyzna podszedł do łóżka i złapał dziewczynę za rękę.

- Jestem, Wasza Kultowość.

Leia uśmiechnęła się i przymknęła oczy.

- To sen? - zapytała - Czy może wyobraźnia płata mi figle?

Mężczyzna pokręcił głową.

- To nie sen, naprawdę tu jestem.

Trwali tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, po prostu ciesząc się swoją obecnością.

- Kocham cię - wyszeptała nagle księżniczka.

- Wiem - odpowiedział Han.

Dziewczyna spojrzała na niego z prośbą w oczach i odezwała się.

- Zabierz mnie do ogrodu - poprosiła - To być może ostatni raz, kiedy będziemy mogli siedzieć w nim razem. Chcę go jeszcze zobaczyć...

Han bez namysłu skinął głową. Musiał spełnić życzenie swojej księżniczki, zwłaszcza, że niestety miała rację. To mógł być ich ostatni wspólny dzień w ogrodzie...
Gdy Jyn otuliła Leię kocem, Han wziął ją na ręce i zniósł na dół, do ogrodu. Gdy tylko przekroczyli jego mury, poczuli bezdenną rozpacz. Stali w ogrodzie, w którym rozkwitło ich uczucie, w ogrodzie zakochania, być może po raz ostatni. Solo wiedział, że jeśli jego księżniczka umrze, on już nigdy się tu nie pojawi.

- Gdzie cię zanieść? - zapytał dziewczynę.

- Wszędzie po kolei - odpowiedziała bez wahania.

Najpierw przeszli przez most na strumieniu, gdzie zawsze trzymali się za ręce i milczeli, wpatrzeni w wodę. Potem przystanęli przy różanych krzewach. Ogród był ich pełen. Leia uwielbiała te kwiaty. To znaczy kochała wszystkie, ale róże zawsze były najbliższe jej sercu. Zakochani przyglądali się każdemu drzewu, krzewowi, badali uważnie wszystkie rzeźby, gniazda, huśtawki, strumyk z mostem, na wypadek, gdyby widzieli je po raz ostatni.
Han usiadł na ziemi, opierając się o mur i sadzając sobie Leię na kolanach. Przytulał ją, przyciskając jej głowę do swojej piersi i całując ją w czoło. Dziewczyna siedziała wtulona w mężczyznę, którego kochała, wdychając zapach róż. Czuła się szczęśliwa, mimo osłabienia i gorączki. Wreszcie mogli być razem. To było jak sen, może ostatni w jej życiu piękny sen...

- Zerwiesz dla mnie różę? - zapytała.

Han wyciągnął rękę po jeden z czerwonych kwiatów, pnących się po murze. Zerwał go i wsunął w dłoń ukochanej. Leia zaciągnęła się cudownym zapachem i ucałowała delikatne płatki. Te kwiaty towarzyszyły jej od kołyski. Ponoć róże, co prawda białe, ale jednak, dekorowały salę podczas jej chrztu, a ludzie znosili mnóstwo kwiatów dla małej księżniczki. Jej komnata zawsze była nimi udekorowana. Teraz też wciąż stoją w niej wazony pełne róż. Leia pomyślała, że jeśli jej życie miałoby się skończyć, to niech one ją pożegnają... Niech towarzyszą jej do ostatniej chwili i jeszcze dłużej.

- Jeśli umrę... - zaczęła.

- Nawet tak nie mów - przerwał jej Han - Wyzdrowiejesz. Jeszcze będziesz sama zrywać te róże do bukietu na ślub.

Leia pokręciła głową. Nie wierzyła w to, choć bardzo chciała...

- Chcesz, żebym cię zaniósł na huśtawkę? - zapytał, aby odwrócić myśli dziewczyny od choroby. Ta przytaknęła. Han wziął ją na ręce, zaniósł i poradził na huśtawce, na której zawsze siadała podczas ich spotkań. Podtrzymując ukochaną, zaczął ją lekko bujać, na co ta zareagowała uśmiechem.

- Wasza Kultowość... - zaczął - Muszę ci coś powiedzieć. Pewnie usłyszysz to ode mnie jeszcze nie raz, ale pierwszy jest zawsze dość trudny... Kocham cię.

- Wiem - brzmiała odpowiedź księżniczki - Też muszę ci coś powiedzieć. To irytujące, gdy mówisz do mnie "Wasza Kultowość"... Ale lubię to. Bardzo. Miałam ci tego nie mówić, ale sytuacja jest jaka jest...

- Znowu zaczynasz? - zapytał z irytacją mężczyzna. Zadziałało. Księżniczka tego dnia więcej nie poruszyła tematu śmierci.

Nie wiedzieli, ile czasu spędzili w ogrodzie, ale gdy wracali do pałacu, słońce już zachodziło. Han zaniósł księżniczkę z powrotem do łóżka, pocałował z taką samą pasją, jak pierwszy raz i obiecał, że następnego dnia do niej wróci. Tej nocy Leia zasnęła szczęśliwa.

Poranek zastał dziewczynę wypoczętą i silniejszą niż była wieczorem. Sen bardzo jej pomógł. Pierwsza osoba, z jaką spotkała się tego dnia, była Mara, która weszła do jej pokoju ze śniadaniem.

- Bardzo jest panienka na mnie zła? - zapytała służąca od wejścia.

- Żartujesz? - odpowiedziała entuzjastycznie Leia - Będę ci wdzięczna do końca życia. Uwierz mi, znajdę sposób, aby ci się odwdzięczyć, jak tylko się lepiej poczuję.

Tego dnia Han znów zabrał swoją księżniczkę do ogrodu, znów zerwał dla niej różę i bujał na huśtawce. A potem było już tylko lepiej. Z każdym dniem, z każdą godziną, księżniczce wracały siły. Lepiej spała, więcej jadła, a potem zaczęła w końcu wstawać z łóżka. Nie minęły dwa tygodnie, a już była jak nowa. Wszyscy mieszkańcy Naboo odetchnęli z ulgą na te wieści, szczególnie cieszyli się bliscy Lei. Dziewczyna dotrzymała także słowa danego Marze i "przypadkiem" wspomniała bratu o zauroczeniu, jakim darzy go śliczna służąca. Choć w sumie nie mogła już mówić o niej jako o służącej. Księżniczka mianowała ją i Jyn swoimi dwórkami i liczyła, że niedługo jej przyjaciółka zostanie kimś jeszcze ważniejszym. Przyszłą królową. Zwłaszcza, że jej uczucia okazały się odwzajemnione od dawna...

Pod koniec lata cała kraina Naboo żyła tylko tym niezwykłym wydarzeniem. Pierwsze ogłoszone zostały zaręczyny panienki Jyn z Cassianem. Ludzie lubili oglądać huczne wesela lepiej urodzonych, więc była to dla nich okazja do dyskusji.
Największym przedmiotem zainteresowania w domach szlachty stały się plotki o domniemanych zaręczynach następcy tronu z byłą służką, a obecnie dwórką księżniczki Lei, które wkrótce okazały się prawdą. Wzbudziło to spore kontrowersje, tak samo, jak ogłoszony nieco później ślub księżniczki Lei ze zwykłym stajennym. Jednak żadnej z par nie obchodziło, co gadają ludzie. Liczyła się tylko miłość.

Trzy śluby odbyły się tego samego dnia. Cały pałac obudził się o świcie, aby się przygotować. Najwcześniej wstały trzy panny młode, których życie miało się dziś zmienić. Denerwowały się, a równocześnie były najszczęśliwsze na świecie. Zrywając kwiaty z samego rana, aby zrobić bukiet, Leia przypomniała sobie, że jest to wyjątkowy dzień. Dziś mija dokładnie rok, odkąd pierwszy raz zobaczyła Hana Solo, miłość swojego życia. Raz jeszcze pomyślała o wszystkich cudownych chwilach, które przeżyli razem, a potem pobiegła się szykować. Widziała, że tego dnia jeszcze wróci w to miejsce. Właśnie tutaj odbędzie się potrójny ślub. W miejscu szczególnie ważnym dla księżniczki. W ogrodzie zakochania...










No więc (tak, wiem, psuję klimat) mamy taką Sorganę liczącą ponad 5000 słów i będącą moim objawieniem literackim (skromność).

No i mamy specjalną okazję, aby taka Sorgana się pojawiła. to urodzinki Gerwazy_Solo!!!
Gerwaś, mój ziomku, życzę Ci:
zdrowia, bo to zawsze najważniejsze
❤szczęścia, bo każdy powinien je mieć
❤radości, która jest taka potrzebna
❤uśmiechu i tańca na ulicy
❤dużo Obikina
❤jeszcze więcej Sorgany (przyznaj się, przez chwilę myślałaś, że ją zabiję? Nie ma mowy, nie zrobiłabym tego)
❤prawdziwych, kochających przyjaciół
❤spełnienia wszystkich marzeń
❤pewności siebie, bo się przydaje
❤jedzenia, przede wszystkim słodyczy (zwrócić uwagę, że nawet dla Ciebie wspominam o słodyczach. Doceń to poświęcenie)
❤żebyś była bogata, bo piękna już jesteś
❤żebyś w końcu się ze mną spotkała
❤i wszystkiego, czego tam jeszcze sobie życzysz

Sto lat Gerwaś!!!❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top