6. I knew you were trouble

Siedzę w moim ulubionym pubie w Camden i czekam na Karola, który powinien być tu piętnaście minut temu, ale na pewno szybko sprzeda mi jakąś bajkę o korkach, czy pomylonej linii metra. Bajki były jego specjalnością, nie znałam nikogo, kto umiałby tak gładko posługiwać się słowami, jak Janik. Spoglądam ponownie na telefon i wzdycham nerwowo na widok wiadomości od Hiddlestona.

Tom >Masz jakieś plany na wieczór?

>Dziś niestety tak.

Tom >Szkoda, chciałem zaproponować kolejny obowiązkowy punkt programu w życiu prawdziwego Londyńczyka.

>Następnym razem.

Tom >Trzymam za słowo, do zobaczenia na śniadaniu.

Chcę mu jeszcze odpisać, ale do środka wchodzi Karol, a ja nie mogę się nie uśmiechać. Nie wiem, jak on to robi, że cały czas wygląda, jakby miał dziesięć lat mniej. Jego czarne włosy są w nieładzie, za to przystrzygł brodę, ma na sobie szarą bluzę i skórzaną ramoneskę, która dostał w prezencie podczas naszej wyprawy przez Stany Zjednoczone. Wstaję, a on od razu łapie mnie w ramiona i przytula.

– Tak dobrze Cię widzieć Mała – szepcze mi na ucho, wtulając twarz w moje włosy.

– Ciebie też – odpowiadam, owijając go rękami w pasie i bardzo boję się, że się rozpadnę.

Przytulamy się stanowczo za długo, nawet jak na starych znajomych, ale żadne z nas nie chce tego przerwać. W końcu udaje nam się usiąść przy stoliku, a ja uśmiecham się, widząc, jak przeciera okulary serwetką i próbuje skupić wzrok na karcie przed nim.

– Ryba z frytkami, tak?– pyta, uśmiechając się lekko. – Mają tutaj ten cydr, który tak lubisz?

– Oczywiście, że mają. Nie musisz iść do baru, mam aplikację zamówię przez nią – mówię, a on przytakuje, mi, wpatrując się we mnie swoimi orzechowymi oczami, w których zawsze są całe oceany ciepła.

– Czemu Londyn? – pyta, przerywając ciszę między nami. – Nie wolisz jakiś cieplejszych miejsc?

– Jest wystarczająco daleko. I czuję się w nim jak w domu.

– Którym domu?

– Nowym domu – mówię krótko.

– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Dlaczego muszę dowiadywać się od znajomych? Szukać Twojego nowego numeru w wydawnictwie?

– Nie chciałam z Tobą rozmawiać – odpowiadam jednym stwierdzeniem na wszystkie jego pytania, a on wzdycha cicho. Widzę, że jest zły, jest zły na swoją bezsilność.

– Ok. Szczerość to dobry początek – mówi, siląc się na spokojny ton. – Co się stało dokładnie Joe?

– Pytasz, jak Darek umarł? Wypadek na budowie, źle zabezpieczone miejsce pracy, spadł z dużej wysokości. Nie sądziłam, że architekt może mieć wypadek w pracy, inny niż zranienie się papierem.

– Chcę, wiedzieć czemu uciekłaś. – Sięgamy po swoje piwa, a ja zaczynam stukać placami w blat dość nerwowo.

– Wiesz, że ludzie, którzy mnie otaczali w Łodzi, byli dwulicowi. Te okropne szczęśliwe pary z liceum, które uważają się za lepsze, bo mają coś, czego wy nigdy nie będziecie. Jak zostawiłam Darka i wyprowadziłam się do Ciebie, postawili na mnie krzyżyk.

– Wiem, przecież dlatego zmieniłaś numer telefonu, wszystkie profile w social mediach, dlatego do cholery krzyczałaś na mnie o każde zdjęcie, które nam robiłem.

– Które udostępniłeś Karol, byłeś dopiero co po rozwodzie.

– No i? Nie mogłem, pochwalić się tym jak bardzo Cię kocham?

– Kochałeś – poprawiam go, mimo że wiem, że to nie było przejęzyczenie. – I tak wyszłam na zdradziecką sukę, która rozbiła rodzinę.

– Wiesz, że to nie prawda.

– Prawda. Zdradzałam Darka z Tobą bez żadnych wyrzutów sumienia, Marlena odeszła od Ciebie, bo dowiedziała się o mnie.

– Ja i Marlena to już dawno był skończony temat. Wiesz o tym i ja o tym wiem, dziewczyny o tym wiedziały i ona też. Ty nie byłaś w szczęśliwym związku, ja nie byłem w szczęśliwym związku, ale byliśmy szczęśliwi ze sobą. Dlatego mnie zastanawia, czemu wróciłaś do tego legowiska żmij? – pyta, a ja od razu prycham na niego jak kot i widzę, jak przewraca oczami. – Nie chodzi mi o to, czemu my się rozstaliśmy.

– Co u Zosi? – pytam ze sztucznym uśmiechem.

– Nie zaczynaj mi tu z Zosią, Mała. Czemu wróciłaś do tego gamonia? Przecież sto razy słyszałem, że do siebie nie pasujecie, że on chce dzieci i żony, która będzie czekać z obiadem...

– Bo miałam ochotę zostać tą żoną od gotowania obiadów. Bo mnie kochał, nie sypiał z innymi, był dla mnie dobry, bronił mnie, kiedy wszyscy mówili mu, że popełnia błąd. Bronił mnie tak skutecznie, że prawie się nabrałam na to, że mnie polubili.

– Nigdy nie chciałaś być kurą domową.

– Może miałam w końcu dość skakania z miejsca na miejsce? Może miałam dość romansu, a nie związku? Może uznałam, że zrobiłam wystarczająco głupich rzeczy jak na jedno życie?

– Więc chciałaś się ukarać za nasze błędy i wróciłaś do faceta, którego nie kochałaś, bo był dla Ciebie miły?

– Nie chciałam się ukarać, chciałam uwierzyć, że zwykłe życie może być równie dobre. I nie masz najmniejszego prawa mówić, że go nie kochałam. Bo kochałam go jak szalona – wybucham, patrząc mu prosto w oczy.

Kelner stawia przed nami jedzenie, a my posyłamy sobie gniewne spojrzenia. Wiedziałam, że spotkanie twarzą w twarz z najgorszym i zarazem najlepszym co spotkało mnie w życiu do tej pory, nie będzie dobrym pomysłem. Jak mogłam wierzyć, w to, że akurat on nie będzie mnie oceniał? Jak mogłam uwierzyć w to, że kiedykolwiek stanie mi się obojętny?

– Przepraszam Mała. Nie powinienem tego mówić – wzdycha w końcu, wyglądając na szczerze skruszonego. – Wiem, że go kochałaś, znam Cię i wiem, że nigdy nie byłabyś z kimś, kogo nie kochasz. Ja byłem głupi, wierząc w to, że nie ułożysz sobie życia i kiedyś znów spotkamy się gdzieś w drodze. Wiem, że przez to, co nas łączyło, spadło na Ciebie wiele paskudnych rzeczy i w żadnym wypadku na żadną z nich nie zasłużyłaś, zwłaszcza teraz kiedy spotkała Cię taka tragedia, a oni Cię odrzucili, zamiast wspierać. To szczyt skurwysyństwa.

– Spodziewałeś się po tych ludziach czegoś innego? – pytam retorycznie. – A teraz mój wyjazd to tylko woda na ich młyn.

– Wiesz, co by ich naprawdę wkurwiło? – pyta ze swoim zawadiackim uśmiechem nastolatka. – Jakbyśmy spędzili razem zajebisty wieczór.

– A co na to Zosia? Wie, że się ze mną widzisz? Czy znów usłyszę bajeczkę „że żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią"?

– Zosia to trudny temat.

– Jesteście razem? – zadaję kolejne pytanie, a on niechętnie mi przytakuje. – Zdradzasz ją?

– Nie.

– Jakoś Ci nie wierzę – odpowiadam i zaczynamy jeść. Wiem, że cała ta rozmowa była nam potrzebna, musieliśmy w końcu oczyścić powietrze, po naszym rozstaniu, a jednocześnie wiedziałam, że nie powiedzieliśmy sobie jeszcze ostatniego słowa. – Co u dziewczynek?

– Uczą się, Franka trenuje karate, Daria kolarstwo. Zaczynam zabierać je ze sobą na konwenty. Wybierasz się na Comic Con w tym roku?

– Raczej nie.

– Chcę zabrać Frankę, mogę Ci załatwić prasówkę i pojedziemy razem – oświadcza, jakby ostatnie kilka lat nie miało miejsca, a ja nie chcę kolejny raz mówić „Zosia", więc tylko się śmieje.

– Pomyśle. Nie wiem, czy po świętach nie zostanę w Oklahomie na stałe.

– Ze swoją matką pod jednym dachem? Wytrzymasz to psychicznie?

– Odkąd nie sypiam z mężczyznami, którzy są od niej niewiele młodsi, nasze relacje uległy znaczącej poprawie.

– Niewiele młodsi? – parska urażony. – Przepraszam, ale trochę mi jeszcze do niej brakuje.

– Musisz w końcu zaakceptować, że nie jesteś nieśmiertelny.

– A cóż w tym fajnego? Myślę, żeby zabrać też Darię, wypożyczyć kampera i trochę pozwiedzać.

– Marlena nie da Ci obu dziewczynek na kilka tygodni w ciągu roku szkolnego – mówię, sprowadzając go na ziemię. – I nie mów nawet, że podróże kształcą, bo jak zabraliśmy je obie do Pragi na parę dni, to byłam pewna, że twoja była zadzwoni po policję i pójdziemy siedzieć za porwanie.

Karol wybucha śmiechem, przypominając sobie tamten weekend, gdy po prostu zabraliśmy je po szkole i uciekliśmy do Czech. To było dobre życie, cudze życie.

– Franka nie może przeżyć, że nie zabierasz jej już na zloty Star Warsowców do Torunia. W tym roku jak powiedziałem, że ja ją wezmę, to zapytała, czy możemy po drodze wpaść do Ciebie, żebyś ją uczesała.

– Nie umiesz zrobić bułeczek księżniczki Lei? – pytam, śmiejąc się jeszcze głośniej. – Co z Ciebie za ojciec!

– Zrobiłem kitkę jak Rey wiec chyba nie najgorszy. Mam zdjęcie.

Zamawiam nam kolejne piwa, przesiadam się obok niego i nadrabiamy zdjęcia bliźniaczek z konwentów i innych imprez z ostatnich dwóch lat. Karol mógł być dużym dzieckiem, ale przede wszystkim był dumnym ojcem, a ja kochałam jego dzieciaki, jakby były moje i kiedy się rozstaliśmy, tęskniłam za nimi jak głupia.

Pamiętam, jak Franka zadzwoniła do mnie z płaczem, że ich zostawiłam. Schowałam się wtedy z telefonem w łazience i obie płakałyśmy, kiedy próbowałam jej wszystko wytłumaczyć. A później dwie godziny udawałam przed Darkiem, że dostałam ataku alergii i dlatego mam opuchnięte oczy.

Na zdjęciach w jego telefonie prawie nie ma Zośki, co jest dla mnie nie małym zaskoczeniem, ale za to przypominam sobie zdjęcie innej blondynki, na innym telefonie... Radlak przestań być głupia.

Pijemy piwo za piwem, rozmawiając, jakby nigdy nic między nami się nie zmieniło, jakby zawsze był obok.

– Maciek ma dzisiaj koncert? – pytam, a Karol przytakuje z uśmiechem. – Więc czemu siedzisz tu ze mną, zamiast być na okropnym metalowym koncercie swojego przyjaciela?

– Dlatego, że jesteś dużo lepszym towarzystwem.

– Jak chcesz, możemy iść na koncert. Gdzie grają?

– Electric Ballroom.

– Żartujesz? To dziesięć minut spacerem, chodźmy.

– Na pewno chcesz iść słuchać jakiś okropnych metalowych zespołów w ciasnym klubie? – upewnia się, ale już wstał i zarzuca na siebie kurtkę.

– Możemy zawsze pić alkohol za sceną, to też rozrywka – odpowiadam i też szybko się ubieram.

Wychodzimy na rześkie jesienne powietrzne, Karol bierze moją dłoń, jakbym należała do niego, jakby nigdy mnie nie skrzywdził i w domu nie czekałaby na niego drobna blondynka. Ja jednak po dłuższej chwili zdobywam się na całą moją odwagę i chowam ręce do kieszeni.

W klubie jest głośno, duszno, jest mnóstwo ludzi, a ja czuję do samej siebie okropną nienawiść. Kiedyś to było moje życie, kiedyś umiałam się bawić i sprawiało mi to przyjemność. Jeszcze nie tak dawno temu miałam zarezerwowane przy barze w naszym Krakowie krzesełko, znałam całą obsługę i byłam w stanie spakować się w godzinę na dwu tygodniową trasę motorem przez Europę.

A teraz? Teraz nie czułam się pewnie, kiedy ekspedientka w Lushu była zbyt wylewna.

Karol znajduje Maćka, który mam wrażenie, jest jeszcze wyższy i szerszy w barkach niż zapamiętałam. Za to dobrze pamiętam, że zawsze na powitanie mnie obejmował i podnosił nad ziemię.

– Mała! – woła na mój widok, a ja nie wiem, nawet kiedy i skąd przykleiła się do mnie ta ksywa, po prostu się pojawiła.

Może wzięła się z tego, że Karol zawsze mówił o mnie „moja Mała" i nikt nigdy nie miał wątpliwości, że mówi o mnie. Może chodziło o dziesięć lat różnicy, może o moje metr sześćdziesiąt, ale lubiłam to określenie. Nawet jeśli w ustach wszystkich naszych kolegów brzmiało bardzo protekcjonalnie.

Zamawiają tequile, zamawiają mi też cydr, wiem, że to połączenie najpełniej mnie zabije, ale nie mogę odmówić, gdy alkohol tak słodko łagodził moje fobie społeczne. Jak kończy się pierwszy koncert, idziemy na zaplecze, gdzie siadamy z resztą zespołu, a Karol od razu dominuje rozmowę.

Kiedy spotykasz pisarza w tłumie, możesz być pewnym, że będzie on albo pewnym siebie i swojej wielkości dupkiem jak mój Karol, albo cichym obserwatorem jak ja.

Zespół Maćka wychodzi na scenę po kolejnych kilku kolejkach, a Karol łapie mnie w pasie i niesie przed scenę, żeby ich posłuchać. Śmieje się, próbuje wyrywać, ale wiem, że nie mam z nim szans. Stawia mnie na ziemi i oplata moje ramiona swoją ręką, która przyozdabia tatuaż z celtyckimi motywami, o który piszę książki. Drugą ręką odsuwa moje włosy, nachyla się i całuje mnie lekko w szyję.

– Moon of my life – szepcze prosto do mojego ucha, a biorę głęboki wdech, nie wiedząc co robić.

Może nie potrzebowałam rozmawiać z ludźmi, może nie potrzebowałam znajomych, komentarzy na fejsie czy plotkowania o pierdołach, ale potrzebowałam bliskości. Tak cholernie rozpaczliwie jej potrzebowałam, że prawie uwierzyłam, że Tom... mnie lubi? Jest mną zainteresowany? Bzdury.

Tylko teraz powtarzam te same błędy co kilka lat temu, a przecież przez te wszystkie błędy nie funkcjonuję już normalnie i kiedy to sobie uświadamiam, niechętnie wychodzę z jego ramion.

– Nie Karol, nie rób tego. Nie chce znów przez to przechodzić i mówię Ci to teraz, póki nie jestem całkiem pijana. Nie rób tego.

– Tylko Cię obejmuję, naprawdę możemy być przyjaciółmi Mała.

Może opowiadać mi bajki o przyjaźni i o tym, że Zosia mu ufa, że nie jest zazdrosna i wie, że się dziś ze mną spotkał, ale ja wiem, że to bzdury. Byłam z tym człowiekiem trzy lata, sądziłam, że będę wieczne. Umiem rozpoznać jego kłamstwa i niedomówienia, każdą najdrobniejszą nadinterpretację rzeczywistości.

Kolejny set, kolejny cydr, kolejny kieliszek i wszystko wokół mnie rozmywa się powoli, a ja nie mam pewności, skąd jego dłoń wzięła się na moim biodrze, a usta na karku. Jego koledzy opowiadają o koncertach, a ja bardzo próbuję trzymać się rzeczywistości, próbuję uciec od jego dłoni, ale one zawsze mnie odnajdują.

W końcu bierze mnie za rękę, pośpiesznie wyciągamy na siebie kurtki i wypadamy na ulice. Zimne powietrze na chwilę przywraca mi kontakt z rzeczywistością, ale on już obejmuje mnie w talii, zdejmuje mu z nosa okulary, a on się uśmiecha i nachyla do mnie. Mówię „nie", na tę sekundę tuż przed na pewno to mówię, pamiętam, że to mówię... Karol całuje mnie mocno, a ja rozchylam usta, chyba wierząc w to, że jesteśmy nie tu, ale dwa lata temu. Opuszcza dłoń na mój tyłek, a ja odsuwam się od niego.

– Muszę iść, nie mogę – mówię zdecydowanie.

– Masz rację, chodź. – Obejmuje mnie mocno ramieniem i idziemy w stronę Euston.

Zupełnie przeciwną stronę niż moje mieszkanie. Zamiast spróbować zaprotestować, mój mózg funduje mi przegląd największych przebojów i przypomina, jak się poznaliśmy. Jak kojarzyliśmy się z widzenia, ze swoich książek i dyżurów autografowych na konwentach, aż w końcu jego wydawnictwo postanowiło, wydać też mnie. Pojechałam nad ranem do Krakowa i na jedynym z jasnych korytarzy biura wpadłam na Karola. Staliśmy tam kilkadziesiąt minut, tylko rozmawiając, to było jak fajerwerki, jak iskry strzelające w każdą stronę tak, że nikt nawet do nas nie podchodził. Podpisałam umowę w dziesięć minut, pół godziny później siedzieliśmy już na Plantach i nie mogliśmy się zamknąć. Tego samego wieczora wynajęliśmy pokój w hotelu, w którym spędziliśmy dwa dni. Myślę, że właśnie wtedy się w nim zakochałam, w tej iskrzącej sekundzie między pierwszym „cześć" a ostatnim pocałunkiem na peronie stacji Kraków Główny.

Dziś, dopiero gdy jesteśmy w windzie, orientuję się, że jesteśmy w jego hotelu. Całujemy się, zrzucając z siebie ubrania, a ja jestem zbyt pijana, by protestować, gdy przenosi mnie z łatwością przez próg swojego pokoju. Zawsze to lubiłam to, że może mnie unieść, rzucić na łóżko i zrobić ze mną co zechce. Tak jak teraz, gdy opiera mnie o ścianę, pociągając moją sukienkę.

Nie będę się też oszukiwać, że seks z nim nie był przyjemny. Był. Za każdym razem. Było między nami coś nie do poskromienia, co zawsze kończyło się jego podrapanymi plecami i moimi podartymi rajstopami.

Tak jest też dziś, nawet nie próbuje mnie rozebrać do końca, tylko bierze mnie na tej cholernej ścianie, wpijając usta w moją szyję, a ja nie mówię nic, nie wiem, czy do końca jestem świadoma tego, jak tu trafiliśmy, jak znów wpadłam w jego sidła.

Budzę się po jakimś czasie, naga, w jego hotelowym pokoju, a on obejmuje mnie i całuje moje czoło. Mogło minąć kilka minut, mogły to być godziny...

– Kocham Cię Mała – mówi cicho, a ja siadam i próbuję skupić wzrok w poszukiwaniu mojej sukienki.

– Wtedy też mnie kochałeś, jak spałeś z Zośką w naszym łóżku?

– Musisz to wywlekać? – pyta zirytowany.

– Tak Karol, muszę. Zdradzałeś Marlenę, mnie, a teraz zdradzasz Zośkę. Kiedy w końcu przestaniesz?

– Wróć do mnie, to się przekonasz..

– Jesteś patologicznym kłamcą i bajkopisarzem, a ja wciąż ląduje z Tobą w łóżku. Ja nawet nie chce już z Tobą sypiać. Dlaczego ja tu jestem? – pytam trochę jego, trochę samą siebie i zaczynam zakładać stanik.

– Chcę Cię z powrotem. To, co mieliśmy, było niesamowite.

– Więc czemu do cholery poszedłeś z nią do łóżka? Z tą durną łanią bez charakteru o sarnich oczkach? Przecież nie mogło chodzić o seks ani o charakter. Więc czemu? – pytam znów gorzko, a on milczy. Więc ja też milczę, szukając swoich majtek i resztek godności.

– Nie dałaś, mi wtedy nawet nic powiedzieć.

– Minęły dwa lata, a Ty dalej nie potrafisz mi wyjaśnić, czemu to spierdoliłeś. Była taka chwila, że myślałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że spotkaliśmy się w idealnym miejscu, w idealnym czasie. Ty masz dzieci, ja ich nie chce, Ty chciałeś podróżować, ja chciałam wyrwać się z mojego szarego miasta, Ty piszesz, ja piszę, Ty dominujesz każdą rozmowę, ja mogę stać z boku i się uśmiechać. A Ty to zjebałeś Karol i to dlaczego? Bo miałeś ochotę na seks z jakąś naiwną blondyneczką.

– A Ty do cholery uciekłaś, zanim zdążyłem z Tobą porozmawiać, zanim zdążyłem Cię przeprosić i błagać, żebyś została – krzyczy na mnie, a ja zaciskam dłonie w pięści. – A teraz widzę, że to jedyne, w czym jesteś naprawę dobra. W uciekaniu, kiedy trzeba stawić czoła problemom.

– Spierdalaj – syczę i podrywam się z łóżka. – Spierdalaj z mojego życia. Jak możesz mieć jeszcze czelność zwalać winę na mnie?

Ubieram się z prędkością światła, a on łapie mnie za rękę i zaczyna przepraszać. Niemal odruchowo daję mu w twarz i uciekam do windy, w której kończę wkładać buty i kurtkę. Słyszę, że próbuje biec za mną, ale wypadam na ulicę i od razu łapie taksówkę, wyłączam telefon i dopiero na klatce schodowej mojego budynku zaczynam płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top