5. Say you fancy me, not fancy stuff

Staram się nie myśleć, o tym, kiedy Tom pojawi się w kawiarni, o tym, czy będzie po treningu, czy dopiero jak wypadnie do domu się przebrać. Wczoraj wrócił do Londynu, nie było go trzy dni i mam wrażenie, że były to za długie trzy dni. Pierwsze dwa mocno walczyłam z sobą, żeby do niego nie napisać, a później w środku nocy sam wysłał mi zdjęcie zachodzącego słońca gdzieś w Kalifornii. Wymieniliśmy kilkanaście wiadomości, od zwyczajnego „jak mija Ci dzień" przez przekomarzanie się, aż do lekkich sugestii o wspólnym śniadaniu.

Mogłam się okłamywać, że nie mam ochoty go znów zobaczyć, ale nic by to nie dało.

Czerwona pomadka i wełniana sukienka mówią same za siebie. Nie starasz się tak, bo po południu idziesz na zakupy do Tesco.

Odkąd wróciliśmy z kina, nie odpuszcza mnie wena, piszę jak szalona, w ciągu tych kilku dni jego nieobecności napisałam więcej, niż przez ostatnie dwa tygodnie. Jeśli nic nie zaburzy moich planów, książkę skończę jeszcze w listopadzie, a nie grudniu, co niezwykle cieszy wszystkich w wydawnictwie.

Od czasu awantury, jaką Tom zrobił swoim stalkerką, mam wrażenie, że się uspokoiły, oczywiście nadal przychodzą, ale w mniejszym gronie i mniej regularnie. Dziś byłby tylko dwie, siedziały w zupełnie innym kącie i udawały, że nie istnieją i nawet kiedy Tom w końcu wychodzi do środka, nie podnoszą wzroku.

Uśmiechamy się do siebie, kiedy składa zamówienie i jak tylko je odbiera, odsuwam krzesło przy swoim stoliku.

– Dzień dobry, czy to nie Pani deklarowała w zeszłym tygodniu, że nie lubi ludzi? – pyta, siadając obok mnie.

– Owszem, a później Pan zmusił mnie do zdobycia złotej gwiazdki za bycie miłą – odpowiadam, śmiejąc się razem z nim. Chowam komputer do torby, patrząc, jak zaczyna jeść śniadanie. – Jak było w Kalifornii?

– Tak właściwie to byłem na Florydzie, ale było dobrze, za miesiąc zaczynam zdjęcia.

– Powiesz mi co to za film?

– „Kong".

– „King Kong"? – pytam, krzywiąc się lekko, gdy mi przytakuje. – Nie przepadam za tym filmem od Jacksona

– Dlatego robimy nowy.

– Może się wybiorę do kina. Gra tam ktoś przystojny? – sarkam, a on od razu posyła mi spojrzenie pełne politowania. – Na długo przyjechałeś?

– Mniej więcej na trzy tygodnie, ale mój grafik jest dość zmienny, więc nie mogę nic obiecać.

– Pytam tylko dlatego, że nie wiem jak długo, nie będę miała spokoju rano.

– Mam się przesiąść? – pyta, wiedząc, że się z nim droczę.

– Absolutnie nie.

Milkniemy na chwilę, dając mu zjeść w spokoju śniadanie, a ja rozkoszuję się moją powoli stygnącą kawę i jego widokiem. Mam dość dużą nadzieję, że wciąż będzie wpadał tu co rano. Przy nim mogłabym być sobą, miałam czystą kartę, nie groziło mi, że ktoś opowie mu o mnie brudy. W sumie po to tu przyjechałam, poznać siebie na nowo, bez żadnych punktów odniesienia i teraz mogę zobaczyć, czy on będzie chciał mnie poznać.

– Jak książka? – pyta, odsuwając od siebie talerz.

– Fenomenalnie. Jestem bardzo zadowolona, z tego, co napisałam w ciągu ostatnich kilku dni. Mój wydawca jeszcze bardziej.

– Miałaś jakąś nową inspirację?

– Nie udawaj bezczelnego, nie pasuję Ci to – sarkam, a on obdarza mnie kolejnym uśmiechem.

Mój telefon zaczyna dzwonić piosenka Taylor I know you are trobule, a na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie Karola. Nie pamiętałam nawet, że przez cały ten czas go nie usunęłam i teraz on uśmiecha się do mnie z otchłani przeszłości, z balkonu w Hiszpanii, w dużych czarnych Ray Banach i starej koszulce z „Mad Maxa".

Widzę, że Tom patrzy na mój telefon, obracam go ekranem do dołu i uświadamiam sobie, że wciąż wyje piosenką napisaną przez jego była.

– Odbierz, nie mam nic przeciwko – mówi z uśmiechem.

Ja mam bardzo dużo przeciwko temu, by prowadzić tą rozmową. Nie chcąc jednak się tłumaczyć, odbieram telefon.

– Karol? – upewniam się, że to on, a nie któraś z jego córek.

– Byłem pewien, że znów nie odbierzesz Mała – mówi, nie kryjąc zaskoczenia, a moje wnętrze wzdryga się na dźwięk jego głosu. – Jak się masz?

– Wszystko w porządku, ogarniam powoli całe życie na nowo. Czemu do mnie dzwonisz?

– Za kilka dni będę w Londynie, chciałbym się z Tobą zobaczyć.

– Zuza też się chcę ze mną zobaczyć? – pytam, od razu wywlekając imię jego obecnej kobiety, jakbym mu chciała przypomnieć, że ją posiada.

– Będę z Maćkiem i Adamem.

– Tak, bo to tak wiele zmienia.

– Piwo i ryba z frytkami. Nic więcej – mówi krótko. – Po prostu się spotkajmy.

To tylko kawa, tylko skoczymy do Lublina, tylko jedna kolacja, tylko jedno śniadanie. Znałam to, jak mantrę, ale to było silniejsze ode mnie.

– Napisz, jak będziesz na lotnisku. I Karol, skąd masz mój numer?

– Z wydawnictwa Mała. Widzimy się niedługo.

Przez chwilę mam ochotę się uśmiechnąć, ale w końcu zagryzam lekko usta, by to powstrzymać. Za dobrze znałam samą siebie, za dobrze wiedziałam, jak czuję się przy Karolu i nie mogłam pozwolić sobie na to, by przechodzić kolejny raz te same błędy.

– Ktoś bliski? – pyta Tom od niechcenia, dolewając sobie herbaty.

– Nie, znajomy będzie w Londynie za kilka dni. A to akurat człowiek, który mną nie gardzi, więc chyba skorzystam i dam się namówić na kolejną dawkę interakcji społecznych. Mimo że mam wobec niego bardzo ambiwalentne odczucia.

– Chcesz o tym pogadać?

– To nie dotyczy mnie a mojej koleżanki – mówię, widząc, że jest ciekawy, widzę to po nim, a bardzo nie chcę wyjść na idiotkę w jego oczach. – Karola znam z wydawnictwa, też jest pisarzem, widywaliśmy się na różnych spotkaniach aktorskich i konwentach. To bardzo inteligentny, zabawny facet o wielkiej wyobraźni i syndromie Piotrusia Pana.

– Wieczny chłopiec? To masz na myśli?

– Tak, jest cztery lata od Ciebie starszy, ma dwie córki i jak go poznałam, miał też żonę. A później poznał moją koleżankę i zaczęli romansować, nawet się nie specjalnie kryjąc. Trwało to rok, żona go zostawiła, koleżanka rzuciła dla niego wszystko i kolejny rok mieli całkiem dobry, a później nakryła go w łóżku z inną. I niestety musiała to przeżyć, w końcu wróciła do rodzinnego miasta ze złamanym sercem, by słuchać od nas „a nie mówiłam?". A on dalej prowadzi życie wiecznego chłopca z czterdziestką na karku.

– Wybaczyła mu? – Zadaje mi cholernie trudne pytanie Tom, a ja zagryzam usta, myśląc nad odpowiedzią.

– Chyba tak, nie wiem. Nie zostali przyjaciółmi, ale wrogami też nie są.

– I dlaczego chcę się z Tobą spotkać?

– Myślę, że wydawnictwo trochę wykorzystuje okazję jego wizyty w Londynie, by szpiegować mój progres w pisaniu i byciu częścią społeczeństwa – odpowiadam z uśmiechem się, nie wiedząc, czy kupił moją historię o koleżance, ale sprawia takie wrażenie.

– Czy ważna część społeczeństwa ma ochotę gdzieś się dziś wybrać?

– Dokąd?

– A na co masz ochotę? Co lubiłaś robić w Polsce?

– Jestem strasznie nudna, moje spędzanie czasu poza domem raczej ograniczało się do kina, pubu ewentualnie picia w miejscach publicznych. Nie mam żadnych szalonych zainteresowań.

– Więc spacer?

– Jasne, o której?

– Wpadnę po Ciebie za dwie godziny? – upewnia się, a ja przytakuję i zaczynam powoli się pakować.

– W takim razie będę się zbierać. Muszę się przebrać i jeszcze popracować. Do zobaczenia.

Nachylam się i niemal odruchowo całuje go w policzek, co oboje kwitujemy uśmiechem. Całą drogę do domu nie mogę się przestać uśmiechać, dopiero w mieszkaniu przypominam sobie o telefonie Karola. Nie powinnam się z nim widzieć, a z drugiej strony spotkanie z kimś, kto znał mnie wcześniej, dobrze sprowadzi mnie na ziemię, zanim uwierzę, że Tom jest normalnym facetem, a nie playboyem z okładki GQ.

Zmieniam sukienkę na spodnie i gruby kardigan, planuję też zabrać kurtkę, za dobrze znałam już jesienną pogodę w Londynie, by jej zaufać, że nie zmieni się w ostatniej chwili. Siadam do komputera z kanapkami, piszę tylko kilka zdań, melduję Kaśce, że wychodzę i czekam na telefon od Toma.

W końcu słyszę, że samochód zatrzymuje się pod budynkiem. Jeśli rano wierzyłam, że to zwykły facet, z którym pijam kawę, to jego czarny Jaguar właśnie temu doskonale zaprzeczył. Będę świetnie pasować do tego auta w mojej kurtce znalezionej w lumpeksie i swetrze z Primarka za dziesięć funtów. Schodzę po schodach, zastanawiając się, w co ja się znów pakuję... a po chwili jego uśmiech mi to przypomina. Otwiera przede mną drzwi i wraca za kierownicę. Rozsiadam się wygodnie na skórzanym fotelu i obracam lekko w jego stronę, ściskając kurtkę, którą trzymam na kolanach.

– Dokąd jedziemy? – pytam, jak tylko ruszy spod mojego domu.

– Richmond Park, byłaś tam kiedyś? – Kręcę głową w odpowiedzi, a on się uśmiecha – Dobrze. Kolejna rzecz, która zarobisz ze mną pierwszy raz.

– A co jeszcze jest na liście rzeczy, które trzeba zrobić w Londynie? To jak z Nowym Jorkiem? Dopóki nie zaliczysz płaczu w metrze, nie masz co udawać lokalsa?

– Nie, nie miałem na myśli, tylko rzeczy związanych z Londynem – odpowiada, uśmiechając się szeroko.

– Czy Pan próbuje ze mną flirtować?

– Schlebiasz sobie – odpowiada, co komentuję parsknięciem śmiechem, a on zmienia bieg i na chwile kładzie dłoń na mojej. – Przepraszam. Nie powinienem tego robić. To odruch z poprzedniego związku.

– Wiem, o czym mówisz. Minęło siedem miesięcy, a ja wciąż czasem rano wyjmuję dwa kubki na herbatę z szafki. Mimo że to nawet nie ta sama szafka i inne kubki.

– Łatwo się przyzwyczajam do robienia niektórych rzeczy, do docinków, do dłoni na kolanie, kiedy prowadzę, do drugiej osoby w łóżku.

– Do picia rano kawy, do czułości, do najprostszych rzeczy – wyliczam dalej, patrząc przed siebie.

– Tak właśnie.

– Jeszcze się z tym nie pogodziłeś, prawda?

– Nie prawda – odpowiada ostro. – Podchodziłem się z tym że jej nie ma. I nie zrozum mnie źle, nie chcę jej z powrotem. Trudno mi się przyzwyczaić do samotności.

– Do tego, że nie masz komu powiedzieć „dzień dobry".

– Od jakiegoś czasu mówię je introwertyczce w dziwnej fryzurze – mówi, spoglądając na mnie, a ja się śmieję.

– Co proszę? Co masz do mojej fryzury?

– Teraz robisz to rzadziej, ale wyglądasz strasznie pociesznie, w tym czymś co chyba ma być kokiem – tłumaczy, odrywając dłoń od kierownicy, żeby zrobić palcem kółko nam moją głową.

– Tyle z mojej wizji, że wygląda to na artystyczny nieład. Teraz po prostu wiem, że wyglądam, jakbym się nie uczesała. Dziękuję.

– Mogłabyś przyjść do kawiarni w piżamie, a i tak bym się uśmiechnął na Twój widok.

– Poważnie, znajdź sobie kogoś. Musisz być cholernie zdesperowany – sarkam, a on szczypie mnie lekko w bok. – Jak dziecko! Normalnie jak dziecko. Ile Ty masz lat człowieku?

Udaje obrażoną i rozmasowuję żebra, gdy on śmieje się ze mnie bez cienia skrępowania. Zatrzymujemy się pod głównym wejściem do parku, Tom wręcza mi małą paczkę kukurydzianych chrupek, bez żadnych pytań wrzucam ją do torebki, a kurtkę zostawiam na tylnym siedzeniu. Idziemy przez kolorowy park, a ja i tak wiem, że i tak najpiękniejszą rzeczą w promieniu kilku kilometrów są jego kości policzkowe i niebieskie oczy.

Zaczynamy rozmawiać o obecnej sytuacji politycznej w moim małym, chorym kraju, a kiedy jestem pewna, że zaraz podetniemy sobie żyły, od poziomu depresji, w jaki wpadamy, zauważam grupkę jeleni.

– Ojej! Prawdziwe sarenki! – jęczę głosem zachwyconej pięciolatki

– Co z Ciebie za fanka naszego miasta, jak nie wiesz o jeleniach w Richmond?

– Jestem tu nowa. Nie byłam nawet na London Eye.

– Nadrobimy też to.

– Kolejny pierwszy raz? – pytam, siląc się na sarkastyczny ton.

– Lubisz łapać mnie za słówka, co?

Wolałbym złapać Cię za tą bluzę i przyciągnąć do siebie.

Wyluzuj Radlak. Pofantazjujesz sobie o tym wieczorem. Jak kilka tysięcy innych koniec na świecie, które uważają go za jeden z cudów.

– Idź do nich, zobacz czy nie będą uciekać – zachęca mnie, wskazując brodą na zwierzęta.

– Naprawdę?

– Tak, daj mi torebkę i idź. – Uśmiecham się jak dziecko, wchodząc na trawę i bardzo powoli podchodzę do sarenek, które ewidentnie nie są skore do tego, żeby się ze mną zaprzyjaźnić.

– Chyba jednak jelonki wolą chrupki niż księżniczki.

Odwracam się do Toma, który kuca przy mniejszej sarnie, jedzącej mu z ręki. Wstaje powoli i podaje mi paczkę, a ja nie mogę oderwać od niego wzroku. Wygląda tak zwyczajnie w jeansach, podkoszulku, bluzie i okularach, przerzucił moją torbę przez ramię, a w wyciągniętej dłoni trzyma komórkę.

Biorę kilka chrupek w rękę i idę kawałek dalej, do jelonka trzymajcie się trochę z boku.

– Też nie lubisz innych, co? Za to pewnie lubisz jedzenie, kto normalny nie lubi jedzenia – mówię spokojnie i kucam przy sarence, wyciągając chrupek w jej stronę.

Zwierze podchodzi niepewnie, ale w końcu zabiera mi go delikatnie z dłoni, a ja uśmiecham się i spoglądam na Toma, który robi mi zdjęcia. Ruszamy powoli dalej, chyba bawi go moje dziecięce podekscytowanie, ale nie mogę się powstrzymać. Dotykanie sarenek to najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała od bardzo, bardzo dawna. Zanim idę po kolejne chrupki, też robię mu zdjęcia i dopiero kiedy paczka robi się całkiem pusta, wracamy na ścieżkę do normalnej rozmowy.

– Uwielbiam Cię za ten pomysł. Uwielbiam wszystkie zwierzęta, mój szwagier śmieje się, że u nas to rodzinne, moja siostra przygarnęłaby nawet krowę, jakby miała okazję.

– Widziałem to, kiedy mówiłem Ci o moim psie, poza tym lubię ten park. A Ty jako nowa w Londynie pewnie nie ruszasz się poza Regents.

– Nie prawda. Lubię też St James – odpowiadam zawstydzona jak turystka.

– Kawa? – pyta, a ja przytakuje i idziemy dość długo, mijając coraz więcej osób, aż dochodzimy do małego placyku z budką na środku. Tom wraca po chwili z dwoma papierowymi kubkami i ruszamy w stronę stawów. – Kiedy byliśmy tu pierwszy raz, wieki temu był koniec lata, ale nie było za ciepło, to był bardzo męczący dzień, ja i moja starsza siostra koszmarnie się kłóciliśmy.

– Skąd ja to znam – wtrącam, a on się uśmiecha, stajemy na szarym piasku koło wody, patrząc przed siebie.

– Moi rodzice kompletnie sobie z nami nie radzili, mama była zmęczona niańczeniem Em, która miała może z cztery lata... w końcu chyba zabrałem Sarze opaskę do włosów, albo coś innego, a ona pobiegła za mną, zaczęliśmy się bić i ostatecznie wyrzuciła mnie do wody – mówi, a ja od razu wybucham śmiechem, patrząc na stan stawu, nie zazdroszczę mu za bardzo. – Wracaliśmy do domu w koszmarnej atmosferze i samochodzie pachnącym jak błoto.

– Moje młodsze siostry ciągle się tłukły, ojciec bez przerwy się na nie darł, ale gdy tylko znikał z pola widzenia, wszystko wracało do normy. Dopiero jak mama wracała, to się uspokajały.

– Dlaczego nie wyjechałaś z nimi do siostry?

–Pisałam książkę i miałam inne priorytety. A później wróciliśmy do siebie z Darkiem, planowaliśmy wesele... mówiłam Ci, że nie wyobrażałam sobie życia poza Łodzią.

– A dziś karmisz jelonki w Richmond. Ciekawie się układa życie.

Tak, osiem miesięcy temu piłam ciepła wódkę z kolegami mojego męża w parku w centrum, a dziś kończę drugą kawę z Lokim. Ciekawie doprawdy.

– Czasem wieczorami nie mogę przestać myśleć o tym, jak będzie wyglądać moje życie za pięć, dziesięć lat. Kiedyś, całkiem niedawno miałam na nie plan, a dziś chciałabym mieć kryształową kulę– mówię, patrząc przed siebie.

– A czego byś chciała? O czym marzysz?

– Chciałabym zobaczyć więcej świata i mieć w nim swoje miejsce, które będę miała z kim dzielić.

– Żadnego nobla literackiego i gromadki dzieci? – pyta, a ja parskam śmiechem i spoglądam na jego profil, uśmiechając się lekko.

– Piszę romanse, nie mam aspiracji do nagród. Moją aspiracją jest płacenie rachunków i sushi raz w miesiącu, a dzieci nigdy specjalnie nie były moim marzeniem.

– Sushi to dobry pomysł, chodź. – Bez słowa więcej, bierze mnie za rękę i znów prowadzi na ścieżkę, gdzie wysuwam dłoń z jego uścisku.

Nie dlatego, że mam coś przeciwko jego dotykowi, ale mnóstwo mijających nas osób powodowało we mnie niepokój. A co jeśli to jakąś jego fanka? Albo paparazzie? Co jak jutro moja matka odpali stronę The Sun i znajdzie tam moje zdjęcie?

Powrót do auta zajmuje nam naprawdę sporo czasu, nie byłam świadoma tego, ile dziś przeszliśmy i tego, że gdy tylko ruszymy z powrotem do centrum, to wpadniemy w popołudniowe korki.

– Dlatego wolę metro – mruczę pod nosem, gdy znów stoimy na czerwonym.

– Wolisz metro, bo nie masz auta.

– Metro w tym mieście sprawdza się dużo bardziej niż najdroższe auto. Choć to bardzo ładne auto.

– Zawsze jesteś taka marudna?

– Tylko jak jestem głodna – odparowuję, patrząc, jak Tom stuka palcami w kierownicę.

– Mogłaś powiedzieć wcześniej.

– Nie chciałam psuć mojego obrazu dziwaka, który funkcjonuje tylko na kofeinie i alkoholu.

– Mogłem nakarmić Ciebie tymi chrupkami, a nie jelenie – sarka, a ja się uśmiecham.

– Wyślesz mi zdjęcia, które mi dziś zrobiłeś? – pytam, a on na chwilę opuszcza wzrok z drogi, wpisuje kod, by odblokować swój telefon i mi go wręcza. Udostępniam sobie zdjęcia, przerzucając je po kolei, aż trafię na ostatnie, kolejne jest już jego selfie z jakąś piękną blondynką, na plaży.

Patrzę chwilę na jej uśmiech i czuję jakieś ukucie gdzieś w środku.

Dlaczego one zawsze są blondynkami?

Zatrzymujemy się w jakiejś małej uliczce poza centrum i wchodzimy do ciasnej, ale eleganckiej restauracji. Teraz już na pewno czuję się nie na miejscu w mojej biednym outficie i zabłoconych butach. Tom składa zamówienie, a ja nie mogę przestać się rozglądać.

– Daj spokój, nikt Cię nie wyrzuci, bo nie masz na nogach szpilek z czerwoną podeszwą – mówi, rozbawiony moim zakłopotaniem.

– Nie będę ukrywać, że Twój samochód kosztuje tyle, co moje mieszkanie w Polsce. A herbatą tutaj to moje tygodniowe zakupy.

– Wiesz, że pieniądze to nie wszystko?

– Wiem, że mówią tak ci, którzy je mają – odparowuję i dalej przerzucam kartki menu.

– Pieniądze są tylko zerami na koncie, jak nie masz czasu i z kim ich wydawać. Więc jeśli będę chciał zabrać Cię na najlepsze sushi w Londynie, to zrobię, a Ty masz mieć gdzieś co mamy na sobie i ile cyferek jest w menu.

– Zawsze jesteś taki dominujący? – pytam, a on przygryza usta i już ma to skomentować, ale kelnerka przynosi nam herbatę i tylko uśmiecha się do mnie rozbawiony.

Cóż blondynka ze zdjęcia na pewno nie ma problemu, z zabieraniem jej w takie miejsca. Ganię samą siebie za takie myśli i wracam do jego spojrzenia.

– Nigdy nie miałam luksusu, by nie przejmować się pieniędzmi, dlatego bardziej niż piękne rzeczy wolę piękne gesty. Moją ideą luksusu jest opłacony rachunek, nowa pościel z Ikei i sushi z dowozem.

– Nie mam pościeli z Ikei, ale myślę, że oni dowieźliby nam jedzenie do domu.

– To nie była sugestia, żebyśmy wzięli jedzenie na wynos i zjedli je w Twoim łóżku. – Odpowiadam, uśmiechając się do niego bezczelnie, a on odpowiada mi tym samym.

– Nie? Daj znać, jak będzie – mówi, nalewając mi herbaty, a ja mam ochotę kolejny raz zwrócić mu uwagę, że bycie bezczelnym mu nie pasuje.

Gdy idę do toalety, chwilę waham się, przeglądając jeszcze raz zdjęcia, które sobie wysłałam i w końcu jedno nich wrzucam na Instagram i Facebooka. Jako opisu używam jego uwagi, że jelonki wolą chrupki niż księżniczki i chowam telefon z powrotem do torebki, wracając do stolika.

– Wrzuciłaś zdjęcie? W końcu koniec Instagramowego wygnania? – pyta Tom, a ja spoglądam na niego zaskoczona.

– Skąd o tym wiesz?

– Podejrzałem nazwę twojego profilu w kawiarni, wtedy jak się potknąłem.

– To bezczelne – mówię rozbawiona, a on uśmiecha się i robi miejsce na stoliku, gdy kelnerka niesie nasze zamówienie. Zestaw jest ogromny, ale jest w nim mój ukochany opiekany łosoś, więc rzucam się, jakbym nie jadła dwa dni. Zagaduję go o pracę dla UNICEF w Afryce i słucham zafascynowana jego opowieścią.

Gdy znów wysiadamy do samochodu, nie mogę nie podejrzeć Facebooka. Widzę komentarze, mnóstwo polubień, głównie od czytelników i dalszych znajomych, aż na końcu jest komentarz najlepszego przyjaciela Darka.

Świetne zdjęcie, ciekawe tylko kto je robił.

Komentarz ma cztery polubienia od innych znajomych. Zaciskam mocno lewą dłoń, wbijając sobie lekko paznokcie w skórę, a Tom wyciąga rękę i wygasza ekran mojego telefonu.

– Cokolwiek napisali, miej to gdzieś. Ludzie zawsze będą gadać i plotkować, taka ich natura. Najważniejsze, żebyś tu miała pewność, że się mylą – mówi spokojnym głosem i dotyka mojej skroni, a ja przytulam policzek do jego dłoni. Przesuwa rękę na moją głowę i gładzi mnie przez chwilę po włosach, jakby to był najbardziej naturalny gest w naszym życiu.

– Jak Ty to robisz? Znosisz te plotki? – pytam cicho.

– Wiem, co jest prawdziwe i się tego trzymam. Nie zmienię myślenia innych, nie zmienię ich zdania na mój temat. Mogę za to skupić się na swojej opinii i tej należącej moich bliskich. A to najważniejsze.

Przytakuję mu, patrząc na mijane przez nas budynki. Milczymy, aż do momentu, gdy parkuje pod moim domem, wysiada pierwszy i gdy tylko otwiera mi drzwi i podaje dłoń, bym mogła wysiąść z auta, od razu się do niego przytulam.

– Dziękuję – szepczę wprost do jego ucha.

– Za co? Za to, że spędziłem miłe popołudnie?

– Za sushi – sarkam i znów wspinam się na palce, by musnąć ustami jego policzek, zanim pójdę do domu.

W łóżku jeszcze raz czytam wszystkie komentarze, odpisuje na wybrane, a ten, który wyprowadził mnie z równowagi, ukrywam. Dość. Nie jesteśmy już w liceum, nie dam się kolejny raz zastraszyć.

Wchodzę na Skype, gdzie znajduję kilka wiadomości od sióstr i Kasi. Wszystkie moje kobiety myślą tak samo i pytają dokładnie o to samo. O autora dzisiejszego zdjęcia. Zaczynam żałować, że je udostępniłam, ale zupełnie nie żałuję dzisiejszego popołudnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top