45. I was there, I remember it all too well
Stoję na Luton, pijąc trzecią kawę i czekam na moment, gdy przy numerze mojego lotu pojawi się informacja, do której bramki się udać. Jeden raz spóźniłam się na lot, dzięki czemu miałam nauczkę na całe życie. Teraz zawsze jestem na lotnisku kilkadziesiąt minut przed wylotem, właśnie po to, by wypić kawę, czy kupić dzikie ilości słodyczy dla wszystkich...
Dla kogo właściwie? Nikt tam na Ciebie nie czeka.
Mój telefon dzwoni pierwszymi nutami Helpless z „Hamiltona", a z wyświetlacza uśmiecha się do mnie mój mężczyzna, odbieram telefon, odsuwając się kawałek dalej od zgromadzonych ludzi.
– Nie śpisz jeszcze Skarbie? – pytam, spoglądając na zegarek, pokazujący mi aktualny czas w Wietnamie.
– Nie, zaraz będę się kładł. Chciałem porozmawiać z Tobą jeszcze przed wylotem. Jak się czujesz?
– Od wczoraj nie wiele się zmieniło – mówię, uśmiechając się lekko. – Dalej jestem kłębkiem nerwów, ale to tylko jeden dzień. Jutro wieczorem już będę spać w naszym łóżku.
– Tęsknię za naszym łóżkiem – mówi zmęczonym głosem. – Naprawdę nie wpadniesz, chociaż na kilka dni?
– Tom, kiedy? Za cztery dni przyjeżdża Marion i zostaje na dwa tygodnie.
– A ja zostaję tu do końca lutego.
– Spotkamy się w domu, na dwa dni i polecimy razem do Australii, a tam czeka nas szalone osiemdziesiąt dni na planie „Thora" – mówię, uśmiechając się i dopijając kawę, gdy on wzdycha cicho.
– Tęsknię za Tobą jak wariat.
– Nie jak wariat, to ja jestem tą szaloną osobą w naszym związku Kochanie. Też mi Ciebie brakuje, ale damy radę, to tylko dwadzieścia pięć dni.
– Napisz do Taiki, żeby nie był takim dupkiem, jak przylecimy.
– Nie mam wpływu na to, czy Cię lubi, czy nie – sarkam, śmiejąc się. – To, że lubi mnie, nic jeszcze nie oznacza.
– On dał Ci funkcję edytora scenariusza.
– Nic za nią nie dostanę! Wymienią mnie tylko w napisach, między kierowcami a osobami robiącymi wam kanapki – parskam znów śmiechem i biorę wdech. – I nawet nie próbuj być zazdrosny. Wiesz, jak bardzo Cię kocham?
– Wiem – odpowiada, a ja mam pewność, że się uśmiecha i zagryzam lekko usta. – Na pewno dasz sobie radę w Łodzi?
– Tak. Będę pisać, jak wyląduje. Idź spać. Kocham Cię.
Rozłączam się, widząc numer bramki i powoli ruszam w jej stronę, poprawiając torbę na ramieniu, dwie godziny i będę w Polsce. Moje serce wpada w dziwny rytm, coś pomiędzy ekscytacją a przerażeniem, więc przed wejściem na pokład popijam jeszcze jedną tabletkę wodą i z całych sił staram się trzymać tego, że to tylko jeden dzień.
Gdy podchodzimy do lądowania w zaśnieżonej Warszawie, czuję się już odrobinę spokojniej, w końcu miała tu czekać na mnie Kaśka. Nie rozmawiałam z nią od ponad dwóch tygodni, odkąd przyleciała do rodziców i znów wpadła w wir weselnych przygotowań. W końcu przechodzę przez kontrolę paszportową i obejmuję moją przyjaciółkę, jakbym nie widziała jej pół roku, a nie miesiąc.
Wsiadamy do samochodu, który pożyczyła od ojca i gdy wypadniemy już na autostradę, wypytuje mnie o wszystko, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu, a ja wiem, że chce na chwilę odpocząć od tematu ich wesela.
– Więc Benedict Cumberbach to twój ziomek? – pyta rozbawiona, gdy upijam łyk kawy ze stacji benzynowej.
– Nie wiem, nie wiem, czy on mnie lubi. Jest strasznym dupkiem, ale dupkiem w taki sposób, że masz ochotę przyjść, poprosić o więcej – odpowiadam, wzruszając ramionami. – Z resztą, serio, pomówmy o Tobie, o Twoim weselu o czymkolwiek poza mną.
– Chcesz iść dziś na cmentarz? – pyta bez uprzedzenia, bezpośrednio, bez żadnych środków łagodzących, a moja kawa nagle nabiera smaku popiołu.
– Tak, chcę. Najlepiej od razu.
– Jasne, a co robimy później? Na co masz ochotę? – udaję dłuższą chwilę, że nie słyszę jej pytania. Obserwuję szaro-bury krajobraz za oknem i próbuję się skupić, na tym, jak cholernie długo mnie tu nie było.
– Grają jeszcze „Sztukę Kochania"? – pytam w końcu, a Kaśka przytakuje radośnie. – Więc chodźmy do Bredni na makaron z krewetkami i wino, na ciasto do Wasiaków i do manufaktury na film. A wieczorem wypijmy tyle wina, żebym zasnęła jak kamień.
– Brzmi jak plan Kochana – mówi z szerokim uśmiechem, kładąc mi na chwilę dłoń na ramieniu.
Zaczynamy nadrabiać miniony czas, opowiadać o wszystkim, czego nie mówiłyśmy na Skypie, albo powtarzać to, co tylko wspomniałyśmy całą drogę do Łodzi.
Nie wiem, czy lubię moje miasto, kiedyś myślałam, że nigdy nie mogłabym mieszkać gdzie indziej, bo nigdy nie byłabym sobą, ale poznałam Karola. Teraz Łódź była dla mnie zbiorem kilku miejsc, z których mam dobre wspomnienia i kilku osób, które jeszcze wciąż mnie lubią.
Rudy kocur należący do rodziców Kaśki od razu zaczyna chodzić za mną krok w krok, jak tylko zdejmuję płaszcz, tak jakbym ostatni raz byłam tu wczoraj, a nie rok temu. Biorę go w końcu na ręce, nie przejmując się, że na moich ciemnych ubraniach znów na kilka miesięcy zamieszkają jego kłaki.
Przebieram się w cieplejsze ubrania i wychodzimy na autobus, by dwadzieścia minut później stać pod bramą cmentarza. Nie boję się tam iść, boję się kogoś tam spotkać, ale muszę to zrobić. I muszę to zrobić sama, a Kaśka doskonale to rozumie i czeka na mnie na ulicy, paląc papierosa, a ja idę wąskimi uliczkami aż do nowego nagrobka. Patrzę na złote litery układające się w jego imię i nazwisko, w datę urodzin, której nigdy nie mogłam zapamiętać i datę śmierci, którą pewnie będę pamiętać do końca życia.
Na dole tablicy widzę inskrypcję i wtedy dopiero czuję, jakby moje serce pękło.
Death doesn't discriminate
Between the sinners and the saints
– Asia? – słyszę głos za sobą i gdy się odwracam, widzę matkę Darka, jest jeszcze chudsza, jeszcze bardziej blada, w jeszcze okropniejszym płaszczu. – Wróciłaś?
– Nie, ja tylko na dziś... Jutro wyjeżdżam – mówię cicho, próbując ukryć drżenie głosu. – Widzę, że udało się zamieścić cytat.
– Tak. Bardzo pasuje.
– Widzę.
– Ułożyłaś to sobie jakoś wszystko? – pyta mnie, a ja czuję ogromną potrzebę, by kłamać, ale nie mogę, nie wypada, nie powinnam.
– Próbuję – szepczę w końcu.
– Próbuj, próbuj dziecko – mówi ciepło, stojąc obok mnie. – W Londynie dalej mieszkasz, czy pojechałaś do rodziców?
– W Londynie. Skończyłam pisać właśnie książkę.
– To dobrze – odpowiada, sięgając po coś do torebki i nagle wpycha mi w ręce kopertę. – Za mieszkanie.
– Za jakie mieszkanie? – pytam, widząc w środku banknoty.
– Jak to jakie? Darka mieszkanie.
– Przecież je wynajmowaliśmy, a mieszkaliśmy w moim, to nie moje – odpowiadam, próbując jej oddać kopertę, ale odsuwa się, jakbym była trędowata.
– A po co mnie te pieniądze? My już nic nie mamy. A Tobie się przydadzą na życie w Londynie.
– Ale ja mam wszystko... Ja nie potrzebuję.
– Ja też nie potrzebuję. Nie chcesz, to oddaj na Owsiaka – mówi chłodno, a ja ściskam kopertę w zmarzniętych dłoniach i zaczynam odchodzić.
– Ja muszę iść, Kasia na mnie czeka i...
– Wpadnij na szarlotkę następnym razem, upiekę, pamiętam, że lubisz.
– Dziękuję – odpowiadam i uciekam niemal biegiem, aż wpadam w ramiona Rogalskiej, trzęsąc się jak liść na drzewie.
Moja przyjaciółka chwilę gładzi mnie po włosach, a w końcu łapie mój łokieć i ciągnie za sobą w stronę przystanku autobusowego. Nie pyta o nic, chyba moja mina mówi aż za dużo. Za to zaczyna mówić, o śniegu, sparaliżowanej komunikacji miejskiej, o tym, jak Krystian tydzień temu prawie wpakował się pod samochód, bo nadal zapomina, że w Polsce jednak jeździ się inną stroną drogi, o smogu i o przecenionych rękawiczkach. A ja nie mogę uwierzyć w to, jaka jest wspaniała, jest najlepszą osobą na świecie, a ja nie miałam nigdy pojęcia jak okazać jej swoją wdzięczność.
Jedziemy na obiad i kiedy jestem pewna, że nie dam rady wepchnąć w siebie czegokolwiek poza winem, ona zamawia pizzę i makaron z krewetkami.
– Przestałam brać tabletki – mówi nagle, zupełnie poważnie i unosi kieliszek. – Wypij ze mną za to, żeby udało Ci się zostać ciocią.
– Naprawdę jesteś na to gotowa? – pytam, a ona uśmiecha się szeroko.
– Mam trzydzieści lat Aśka, bardziej gotowa nie będę. Wiesz, że w przeciwieństwie do Ciebie, dla mnie wizja macierzyństwa zawsze była dość kusząca.
– Cieszę się, będę trzymać kciuki, żeby wszystko było w porządku, jeśli tego chcecie – odpowiadam, stukając swoim kieliszkiem w jej. – A ja rozmawiałam z Thomasem o dzieciach i...
– Naprawdę? – wchodzi mi w słowo, zanim zdążę dokończyć i nie próbuje kryć zaskoczenia, patrząc na mnie. – Przecież Ty nie znosisz dzieci, zawsze jak jakaś nasza znajoma mówiła, że jest w ciąży, Twoją pierwszą reakcją nie było nigdy gratuluję, tylko ale cieszysz się, nie?
– Naprawdę on akceptuje, że nie chcę ich mieć. Odbyliśmy dojrzałą rozmowę na ten temat i on nie ma problemu z tym że nie chcę zajść w ciążę.
– Wow. Ja mówię o czymś ważnym w moim życiu, a Ty zawsze musisz to przebić. Rany. Oby tak dalej. Jak będzie tak trzymał poziom wzajemnego porozumienia, to dwa dni po moim ślubie Ci się oświadczy.
– Nie żartuj tak nawet – mówię, widząc jej roześmiane oczy.
– Nie żartuję, tak będzie, mówię Ci. Mogę się nawet o to założyć.
I wtedy to we mnie uderza, jakby ktoś walnął mnie pięścią w brzuch. Życie rodziny Darka wraz z jego śmiercią rozpadło się na kawałki, jego matka miała tylko jego, nikogo więcej poza mężem alkoholikiem. I ona tego nie poskłada, nie po tylu latach, nie po tak krótkim czasie, nie kiedy nie ma nic więcej. Minął rok, a ja siedziałam roześmiana z przyjaciółką w knajpie, rozmawiając o możliwości posiadania lub nieposiadania dzieci, gdy dla tej kobiety nie było już nic na świecie.
Czy to, że jestem teraz szczęśliwa, czyni mnie złą osobą?
W rok zmieniłam moje życie o sto osiemdziesiąt stopni, swoje życie, swoją psychikę, swoje pragnienia. Przeprowadziłam się do Londynu, poznałam faceta, zakochałam się, rozstałam, wróciłam, przeprowadziłam i napisałam książkę.
W rok.
W rok, który dla mnie minął w pięć sekund, a dla kogoś innego mógł być wiecznością.
Czy to czyni mnie złą osobą?
– Co się dzieje Asia? – pyta Rogalska, widząc moją minę, a ja kręcę głową i mówię, że muszę zapalić.
Wychodzę na dwór i kryję się w bramie kamienicy przed padającym z każdej strony śniegiem i obracam telefon w dłoni. Powinnam porozmawiać z kimś mądrzejszym, powinnam zadzwonić do Kamala, ale on nie jest już moim terapeutą, a moja obecna terapeutka słucha mnie tylko we wtorki i czwartki między piętnastą a szesnastą.
Więc jest jedna opcja.
– Luke...
– Czy ty idiotko wiesz, która tu jest godzina? – pyta mnie czule, zaraz po podniesieniu słuchawki.
– Wiem idioto. Potrzebuję Twojej pomocy. Chcę jutro wylecieć z Warszawy do was.
– Chcesz przylecieć do Wietnamu?! Proszę, nie mów, że chcesz z nim zerwać.
– Chcę mu zrobić niespodziankę – wzdycham. – Nie mam głowy, by ogarnąć to sama, nie wiem nawet, gdzie jesteście, gdzie macie zdjęcia...
– Daj mi dwie godziny, wyślę Ci szczegóły lotu mailem i zorganizuję kogoś, kto odbierze Cię z lotniska, ale będziesz mi coś winna.
– Co?
– Jakieś dobry polski alkohol – odpowiada i rozłącza się, zanim zdążę dopytać o jakiekolwiek szczegóły tego, co zazwyczaj pija i co uważa za dobre.
Wracam do środka, gdzie Kaśka czeka na mnie z pytającą miną, ale zbywam ją jednym machnięciem ręki i zaczynam jeść.
– A jak tam przygotowania do kręcenia „Thora"? – pyta, biorąc kawałek pizzy.
– Praktycznie prosto z Wietnamu leci do Australii, a ja mam zamiar dotrzymać mu towarzystwa.
– Ostatnio się to chyba nie sprawdziło za dobrze.
– Nie, ale teraz jestem edytorką scenariusza – mówię, sięgając po sztućce.
– Co?! – pyta zaskoczona Rogalska, a ja wybucham śmiechem i dolewam jej wina.
– Taika jak usłyszał, że nie chcę przyjechać na plan, stwierdził, że da mi lipną posadę, za którą nie dostanę ani grosza, ale wymienią moje nazwisko w napisach końcowych.
– Czyli to nie jest prawdziwa praca?
– Nie. Mam po prostu siedzieć z nim na planie i śmiać się z jego żartów – odpowiadam, powstrzymując parsknięcie śmiechem.
– Co na to Tom? Nie jest zazdrosny?
– Zazdrosny nie, wie, że może mi ufać. Raczej jest... zdegustowany. Nie to kiepskie słowo czuję wewnętrzny niepokój na myśl o osiemdziesięciu dniach pracy z panem Waititi. Nie dogadują się zbytnio.
– Dlaczego?
– Bo Tom... mimo całej mojej ogromnej miłości do niego i uwielbienia dla niemal każdej rzeczy, jaka jest z nim związana, jest strasznym sztywniakiem – tłumaczę z uśmiechem. – A Taika jest psychiczny.
– Jednego i drugiego mogłam się domyślić.
– Tom naprawdę stara się wykonywać swoją pracę najlepiej jak umie, ale Taika kocha grać improwizacją, dlatego mój wspaniały mężczyzna boi się kręcić ten film.
– A Ty?
– A ja nie mogę się doczekać. Serio, mogę tam tylko siedzieć z boku i obserwować, jak oni pracują. To jest absolutnie cudowne – przerywam na chwilę, by odczytać wiadomość i się uśmiecham.
Luke >Wystarczyło mi pół godziny. Kto jest najlepszy na świecie? Masz wszystko na mailu.
– Jutro wylatuję o szesnastej.
– Nie miałaś o osiemnastej lecieć? – pyta Rogalska, zamieniając nasze talerze, by też móc spróbować makaronu, a ja zaczynam czuć, że nie pójdziemy jednak do kina.
– Nie lecę do Londynu tylko do Hanoi.
– To na pewno dobry pomysł? Brać go z zaskoczenia, kiedy dopiero próbuje radzić sobie z balansem waszego związku do pracy?
– Nie wiem. Chcę się z nim zobaczyć, chociaż na chwilę. On też kilka miesięcy temu wyrwał się na trzy dni, by spędzić ze mną trochę czasu.
– Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
– Nie mogę zostać na długo, bo w poniedziałek Maryśka przylatuje do Londynu.
– Czyli znów dopiero przyleciałaś i już uciekasz? Trochę liczyłam, że pojedziesz ze mną jutro zobaczyć sukienkę...
– Kaśka, przecież i tak miałam jutro wracać. Dla nas to nic nie zmienia.
– Dla mnie zmienia – mówi, a ja wzdycham głośno, nie wiedząc nawet co mam powiedzieć. – Gdybym wiedziała, jak to będzie wyglądać, nie zmuszałabym Cię do przylotu na mój ślub.
– O czym Ty mówisz Kaśka?!
– O tym, że masz dużo ciekawszych rzeczy do roboty niż moja sukienka czy rozsadzanie gości. Sypiasz z cholernym Lokim, nie powinno mnie to dziwić. Sama milion razy żartowałam, jak to rzucę kiedyś wszystko i ucieknę do Sir. Kena, a Ty się ze mnie śmiałaś. A teraz masz życie, o jakim marzy każda kobieta w fandomie.
– To znaczy o jakim? O życiu, w którym codziennie rano budzisz się, zastanawiając się, czy dziś znów nie wybierze kariery? Czy o tym, czy nie dostaniesz ataku paniki na jakieś ważnej imprezie i to wszystko przekreśli? O paparazzie? O artykułach w brukowcach? O tej cholernej niepewności, gdy na zdjęciach z After Party tańczy z jakąś kobietą, która jest milion raz ładniejsza? O czym tak dokładnie marzy każda kobieta w fandomie? Zwłaszcza taka, która zaraz wychodzi za mąż za człowieka, który robi jej pad thai o trzeciej nad ranem, bo powiedziała, że ma ochotę na krewetki. I taka, której facet jest przy niej codziennie, a nie na drugim końcu świata?
Milczymy chwilę, Kaśka nigdy taka nie była, nigdy nie próbowała wytykać mi rzeczy, w których jestem lepsza lub tych, które jej wychodziły lepiej. Może to stres spowodowany weselem, ale miałam wrażenie, że odkąd wróciliśmy do siebie z Tomem, jest bardziej nieznośna.
– To, że do siebie wróciliśmy, nie sprawiło nagle, że wszystko jest idealnie – dodaję jeszcze po dłuższej chwili. – Ufam mu, ale wcześniej też mu ufałam i dziś boję się nawet trochę bardziej, że znów to zrobi. Znów mnie zostawi, a wtedy przysięgam Ci, że wyprowadzę się na Nową Zelandię, pisać z Taiką scenariusze.
– Po prostu wyglądasz świetnie... – mówi cicho moja przyjaciółka.
– Dwie godziny temu ledwo wyszłam o własnych siłach z cmentarza, ale cieszę się, że teraz wyglądam świetnie – sarkam i uświadamiam sobie, że to już czwarty kieliszek wina i nie skończy się to dobrze.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, tylko mi wytłumacz, o co chodzi.
– Takie rzeczy jak Twój związek, dzieją się tylko w fanfiction. Nie istnieją naprawdę, a jednak widzę te zdjęcia na Instagramie i czuję się, jakby ktoś mi na nowo opowiadał Kopciuszka.
– Zawsze wolałam Piękną i Bestię.
– W waszym wypadku to zdecydowanie on jest Bell.
– Zdecydowanie bliżej mi do Bestii – wybuchamy śmiechem, a ja sięgam po jej dłoń. – Przyjadę sama na wesele, dam radę. Ty jesteś ważniejsza.
– No chyba sobie ze mnie kurwa żarty robisz? Chce uściskać Toma w garniturze.
Znów parskam śmiechem i wracam do pizzy i wina. Jak tak dalej pójdzie, do wesela będę musiała odesłać sukienkę do poszerzenia, gdy nerwica nie zabiera kilogramów, powinnam zacząć panować nad tym co jem.
Następnego dnia z głową bolącą od ilości wypitego wczoraj z Kaśką i jej mamą wina idę przez Okęcie i nagle zauważam dziewczynę, idącą prosto na mnie. Nie przypadkiem, celowo mnie zauważyła i idzie w moją stronę z lekkim uśmiechem.
– Joanna Radlak? Rany uwielbiam Twoje książki! – mówi rozemocjonowana i wyciąga z torebki moje ostatnie dzieło, nie jestem Sherlockiem, ale tom wygląda na zbyt nowy, albo ja jestem zbyt podejrzliwa. – Nie zabieram Ci czasu?
– Nie, mam jeszcze chwilę – mówię, z wymuszonym uśmiechem. – Jak się podobała?
– Coś innego niż do tej pory, właściwie dopiero ją zaczęłam.
– Nowa będzie za kilka miesięcy, więc masz trochę czasu na przeczytanie – odpowiadam, powoli pozbywając się wątpliwości.
– Wiem ale mam dużo od Janika do nadrobienia. Znacie się, prawda? Z Karolem Janikiem? Tym co napisał cykl o Morrigan?
– To mały świat, znamy się, podobnie z Maja Kossakowską, czy jej mężem.
– Wow. Dokąd lecisz? – pyta, obserwując mnie uważnie.
– Do Wietnamu na kilka dni.
– Do Toma?
– A Ty? Dokąd lecisz? – pytam, czując się coraz mniej komfortowo, lubiłam rozmawiać z czytelnikami, dopóki rozmowy dotyczyły moich książek, w pozostałych wypadkach powodowało to u mnie taki sam strach jak zazwyczaj, gdy otaczają mnie obcy ludzie. – Jak masz na imię? Podpisać Ci książkę?
– Tak, dla Hanny – wręczam jej podpisaną książkę, a ona zastępuję mi drogę. – Jaki on jest? Loki?
– Nie wiem, nie znam. Nigdy nie byłam w Asgardzie – odpowiadam, siląc się na uśmiech. – Miło było Cię poznać, ale muszę iść.
– Jakim cudem go wyrwałaś? Nie jesteś nawet tak ładna, jak na zdjęciach – mówi, a ja odwracam się na sekundę do niej, przez chwilę myślę, co jej odpowiedzieć, ale czuję tylko ucisk w żołądku i pośpiesznie odchodzę do kontroli bezpieczeństwa. A w myślach już wyliczam rzeczy, które kupię Lukowi w strefie bezcłowej, za wykupienie mi wszystkich możliwych lotniskowych priorytetów.
Więc tak mają wyglądać moje wizyty w Polsce? Demony przeszłości, sprzeczki z tymi ludźmi, którzy mi pozostali i wyrzucanie mi w twarz, że nie jestem dość dobra?
To, co wiem sama, co jest w mojej głowie, powinno być najważniejsze, ale kiedy cały świat rzuca Ci w twarz przeciwności, znów boję się, że nie dam rady.
Radlak! Nie cały świat! Jedna zazdrosna psychopatka.
Zawsze byłaś tak cholernie dramatyczna. Skup się lepiej na tym idiotko, że za dwadzieścia cztery godziny będziesz w jego ramionach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top