40. Flashback to my mistakes

Tom P. O. V

Dwie sekundy po tym, jak zamknąłem drzwi hotelowego pokoju, wiedziałem, że popełniłem błąd. Mogłem sobie wmawiać, że tak będzie lepiej i dla niej i dla mnie, ale w głębi serca doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak cholerną pomyłką była cała ta rozmowa.

A przecież do tej pory nigdy mi się to nie przydarzyło, przecież do tej pory to praca była najważniejsza, to kariera była najbardziej istotna, a związek był czymś, na co nigdy nie miałem czasu i dzięki temu mogłem uciekać z każdej relacji, broniąc się kolejnym kontaktem. Tylko po to, by później wracać do pustego hotelowego pokoju i marzyć o związku, który nie miał prawa bytu.

Nie w tym układzie sił.

Ostatnie lata wszystko, co robiłem, miało być popchnięciem kariery krok do przodu.

Każdy krok w przód na scenie był krokiem w tył w życiu prywatnym.

Jeden związek już tak zakończyłem, bo wygodniej mi było być samemu niż przeprowadzić się do Nowego Jorku i dać mnie i Kat szansę. A później była Tay i ten cały medialny cyrk, który miał być tylko spektaklem, a dla mnie okazał się czymś o wiele większym.

I wtedy Ona. Codziennie Ona. Każdego cholerne dnia siedziała przy tym samym stoliku, uśmiechając się lekko na mój widok i ignorując później kompletnie. Zakochałem się w niej jeszcze zanim poznałem jej imię. W tej milczącej doskonałości jej czerwonych ust, ciemnych włosów i orzechowych oczu. Mogłem przychodzić tam codziennie tylko po to, by na nią patrzeć, na wszystkie jej pomysłowe fryzury, swetry i setkę odcieni czerwieni jej paznokci, Dokładnie tak samo, jak tamte dziewczyny przychodziły, patrzeć na mnie.

Dlaczego w ogóle się do niej odezwałem? Przecież wiedziałem, że ją zniszczę, a kto chciałby zniszczyć doskonałość?

To wszystko, co potoczyło się później, było jak kula śnieżna, jeden jej uśmiech, brzmienie jej imienia, słodka irytacja, gdy za mną pobiegła i zapach jej perfum w ciemnym kinie.

Dlaczego umówiłem się z nią znów, po tym, co mi opowiedziała? Dlaczego to zrobiłem, skoro wiedziałem, ile przeszła i jak łatwo ją zranić, jaka jest ufna i dobra.

Ponieważ byłem pewien, że uda mi się ją uratować.

Pieprzony bohater. Niby taki stary i taki mądry, a kiedy się do mnie przytulała, traciłem rozum. Jak tej ostatniej nocy zaraz przed wylotem do Australii, ile się wtedy spotykaliśmy? Kilka tygodni, a byłem gotowy powiedzieć, że się w niej zakochałem, bo patrzyła na mnie tak jak nikt inny.

Już widziałem ją budzącą się obok mnie codziennie, już niemal widziałem, jak wkładam jej pierścionek na palec, a później przyszła praca. Nie wiem dlaczego, nie mogłem tego pogodzić, nagle nie mogłem zaakceptować, że się boi, że się waha, że ma wątpliwości. Ja spędziłem lata w świetle reflektorów, a dla niej to wszystko jest nowe i przerażające i takie wprowadzające mnie z równowagi.

Tay kochała je za bardzo. Joe za bardzo się ich bała.

A ja wiedziałem, że w końcu ją to zniszczy. Widziałem, jak zapada się w sobie i w swoich myślach, jak z całych sił stara się być wystarczająco dobra, a mnie wciąż było mało.

Naciskałem na nią, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Aż do tamtego smsa. Może ten typ ma rację, może będzie szczęśliwa z kimś innym. Przecież wczoraj widziałem, że potrafi być szczęśliwa, potrafi się bawić, być pyskata i tańczyć. Dlaczego? Bo nikt tego od niej nie wymagał, nikt na nią nie naciskał. Bo ja tego nie robiłem. Znam ją, znam każda jej bliznę i wadę, a dalej robię te same błędy. W moim chorym dążeniu do perfekcji wymagam tego od niej.

I ją krzywdzę. Delikatnie. Codziennie.

I dlatego odwlekałem tę rozmowę. To było egoistyczne, jak wszystko, co robię, ale jej skora, jej dotyk, jej zapach to jak cholerne narkotyki. Tylko nie mogłem tego robić dłużej. Ostatnie co jestem w stanie znieść to świadomość, że krzywdzę kogoś, kogo kocham mocniej niż...

– Żyjesz? Cały lot milczałeś i teraz też nie będziesz się odzywał? – pyta Luke, wyrywając mnie zza myślenia, gdy wychodzimy z budynku Heathrow na londyńską zimę. – Wiem, że jest chujowo, bo Joe wyjechała, ale to była jej decyzja.

– To była moja decyzja.

– To kup jej kwiaty i przeproś. Ja mam Złote Globy do ogarnięcia.

– Nie będę kupował kwiatów i przepraszał – mówię, wchodząc mu w słowo. – Tak będzie lepiej.

– To nie kupuj. Rany. Tylko pamiętaj, że zaraz po Globach lecimy do Wietnamu...

– A później znów do Australii, a później znów do Stanów i tak w kółko. Wiem. Mam kalendarz.

– Nie wiem, czy jestem w stanie znieść Twoje dwa rozstania w ciągu roku – mruczy pod nosem Luke.

Ja nie wiem, czy jestem w stanie znieść to jedno. Zwłaszcza jak zostałem sam w pustym domu. Kiedy wyjeżdżaliśmy, w pośpiechu dopakowywała ostatnie rzeczy, porozrzucane po sypialni, teraz znów wszystko było w idealnym porządku.

Miała się tu wprowadzić. Miała zamienić ten budynek w dom samą swoją obecnością i tańcem w kuchni, gdy myśli, że jej nie widzę.

Brawo. Znów jesteś sam.

Nie wiele myśląc, podrywam się z łóżka, wsiadam w samochód i jadę do jej domu, tylko po to, by siedzieć w aucie kilka godzin i zastawiać się, czy w końcu zapali światło. Kilka godzin, żebym zrozumiał, że uciekła, zniknęła. Jakby nigdy nie istniała.

Następnego dnia, a może jeszcze kolejnego pojawia się Emma, wyciąga mnie z łóżka o świcie papierowym kubkiem z kawą. Nie czuję się dobrze, nie mogę spać mimo zmiany stref czasowych, a wypicie z Benem kilku litrów whisky też nie pomogło.

– Więc? – pyta, przeszywając mnie spojrzeniem swoich zimnych niebieskich oczu. – Co się stało tym razem Tommy?

– Ona zasługuje na więcej. Zasługuje na pierwsze miejsce, a nie kolejne w szeregu po moich filmach.

– A ona też tak sądzi?

– Ona jest zbyt delikatna na...

– Twój seksizm? Och my biedne, delikatne kobietki, za które mężczyzna musi podejmować decyzje, co będzie dla niej najlepsze – sarka moja siostra.

– Em...

– Tom? Może Ci się wydawać, że podjąłeś słuszną decyzję, ale jak patrzę na ilość pustych butelek pod zalewem, to sądzę, że skrzywdziłeś i ją i siebie.

– Nie znasz jej.

– Znam Ciebie. I Twój talent do niszczenia każdej relacji, zasłaniając się pracą.

– Po co przyjechałaś?

– Musimy kupić prezenty dla rodziców, Sary i dzieciaków. Zapomniałeś? Naprawdę?

– Daj mi chwile – proszę, a ona wzdycha ostentacyjnie.

Kilka godzin słuchania jej mądrości doprowadza mnie do szaleństwa, najbardziej doprowadza mnie do szału, że w większości spraw moja siostra ma rację. Nienawidzę jej za to, za to, że mimo tego, że buzia jej się nie zamyka, gdy prawi mi morały to zawsze są one w punkt.

I wtedy widzę Joe, widzę jej płaszcz, podkrążone ciemne oczy i włosy związane w kucyk, widzę, jak ucieka w tłum ludzi po naszej prawej, a za nią biegnie jej terapeuta. Mam ochotę rzucić się za nim i dać mu w ryj, za samo to, że ją objął, że wspiera ją po tym, co ja jej zrobiłem, za to, że w jego ramie wypłakuje się moja kobieta.

Moja. Straciłem prawo do nazywania ją moja, gdy pierwszy raz przeze mnie płakała.

Czy to normalne, że każdego poranka przewracam się w łóżku, szukając jej ciepła? To zabawne jak łatwo przyzwyczajamy się do drobnych rzeczy, do wspólnej kawy rano, do czułości. Rozbrzmiewa mi w głowie jej głos, który od początku miał w sobie coś pociągającego. Nawet jeśli mówiła o najgłupszych rzeczach, w barwie jej głosu pobrzmiewała dojrzałość i jakiś smutek. Jak dodatkowe nuty smakowe w drogiej whisky.

Po powrocie z kolejnego spotkania potykam się w progu o karton, a szafce dostrzegam klucze.

Pierwsza myśl – jest wciąż w Londynie. Druga – to pożegnanie.

Otwieram pudło i na stercie moich koszul, opakowania z zegarkiem i innych drobnych rzeczy będących namacalnym dowodem na to, że to wszystko, co było między nami, było naprawdę leży książka. Książka, której nigdy nie dokończyła mi czytać, jak zwiastun związku, który też miał mieć szczęśliwe zakończenie, a jedyne co dostał to kiepski cliffhanger i skasowanie po jednym sezonie.

Otwieram ją, idąc w stronę kanapy, przez sekundę przypominając sobie, jak przeciągała się na niej jak kot ubrana tylko w moją koszulę. Z końca książki wypadają bilety do kina i nawet przez chwilę uśmiecham się na myśl, że już wtedy je zatrzymała.

Czytam dedykacje, czując, jakby dała mi w twarz, jakbym kolejny raz musiał stać naprzeciwko jej zapłakanych oczu, jakby kolejny raz łamała mi serce, błagając, bym tego nie mówił. A ja to cholera jasna powiedziałem. Kocham ją tak bardzo... tak bardzo, że powinienem wsiąść teraz w samochód i spróbować ją znaleźć i na kolanach błagać o wybaczenie.

Tylko po co? Raz już ją zraniłem. Raz za dużo.

Kilka godzin później mój telefon przypomina mi o dwóch rzeczach zapisanych w kalendarzu o godzinie jej wylotu i wywiadzie, nie usunąłem numeru jej lotu i teraz jak idiota patrzę na komunikat o nakładających się godzinach. Niewiele myśląc, idę na górę uszykować sobie garnitur i czytam dalej tę piekielną książkę, byłoby mi dużo łatwiej, gdyby była kiepska, ale jest wręcz przeciwnie. Czuję się na nią zły, że mimo wszystkich swoich wad dla mnie dalej pozostawała idealna.

I o drugiej w nocy czytam zakończenie.

Czytam, jak jej cholerni bohaterowie wsiadają do samochodu i bez ani jednego słowa, ale jednym spojrzeniem ustalają całą resztę swojego życia. Decydują się uciec od wszystkiego, bo wszystko przy nich staje się niczym.

Nie potrzebuję, żebyś mnie ratował.

Ile razy mi to mówiła? I ile razy jej nie posłuchałem? Przecież właśnie to miała na myśli, mówiąc o niezaglądaniu na ostatnią stronę.

Nie potrzebuję, żebyś mnie ratował.
Potrzebuję, żebyś ze mną uciekł.

To przecież niemożliwe, by wiedziała dokładnie, co pomyślę, gdy przeczytam tę książkę do końca, jeszcze raz patrzę na dedykację i to jedno słowo. Miłość. Jestem takim cholernym idiotą, w żadnym wypadku nie zasłużyłem, by ktoś tak mnie kochał, by Ona tak mnie kochała.

Rano siedzę w samochodzie, tkwiąc w korku i patrzę co chwilę na zegarek. Założyłem ten zegarek. Tego tylko potrzebowałem tego, by założyć właśnie TEN pieprzony zegarek.

Heathrow pięć po dwunastej. Jeśli zmienię teraz trasę, mogę zdążyć.

Wywiad. Wywiad dla cholernego E! Dlaczego nie mogli zgodzić się na popołudnie? Dlaczego nie mogę pojechać i spróbować, ukraść ją gestem jak z komedii romantycznej? Dlatego, że taką wybrałem karierę.

I wtedy to do mnie dociera. Joanne kochałem bardziej niż własną karierę.

Błyskawicznie zmieniam pas i ruszam na lotnisko.

Po co właściwie mi to wszystko? Nagrody, pieniądze, sława i czerwony dywan jak nigdy nie będę miał tego, co Ben. A przecież o tym właśnie marzę w głębi duszy.

Tyle lat kariera i pieniądze przesłaniały mi absolutnie wszystko. Były wymówką dlatego, że nie muszę się starać w związku, budowanie własnego nazwiska zawsze wygrywało, było ważniejsze od wszystkiego. Tylko po co budować własne nazwisko, jeśli przez to kobieta, którą kocham, nigdy nie będzie go nosić.

Wybieram jej numer, gdy wpadam w kolejny korek, ale zamiast jej głosu słyszę powiadomienie o tym, że połączenie nie może być zrealizowane. Zablokowała mój numer. To takie logiczne. Takie w jej stylu. Odciąć się u uciec. Dokładnie to samo zrobiła z tamtym dupkiem.

A teraz ja zachowuje się jak jego kopia. Próbuję walczyć o kobietę, która nie chce mnie widzieć.

Gdy wbiegam na lotnisko, widzę jeden czerwony komunikat Gate Close. Wsiadła do tego samolotu i tu nie wróci. Nie ma po co wracać do Londynu. Wracam do auta i uderzam pięściami w kierownicę. Przegrałem. Wyjechała, zanim zrozumiałem, jak bardzo bez niej to wszystko nie ma sensu. Wracam do domu i idę pobiegać, biegam tak długo, aż jestem bliski płaczu i wyplucia płuc.

Na parkingu czeka na mnie Luke, opiera się o swój samochód, paląc papierosa i mierzy mnie wzrokiem.

– Wyglądasz jak gówno – mówi ciepło, wyrzucając niedopałek przed siebie. – Pojechałeś na lotnisko, prawda? Bez uprzedzenia mnie. Wiesz, ile musiałem się na wyginać, by przełożyć ten wywiad.

– Pieprzyć ten wywiad i każdy kolejny.

– Nie zdążyłeś, czy kazała Ci spierdalać? – pyta, gdy wchodzimy do domu.

– Nie zdążyłem. Zablokowała mój numer, więc nie mogłem jej powiedzieć, by nie leciała.

– A jesteś pewien, że by posłuchała? Że chcesz, żeby została.

– Tak. Dość tego. Dość mieszkania w samolocie, kontraktu za kontraktem, mizdrzenia się do kamer.

– Chcesz zwolnić?

– Tak. Te projekty, które są już zakontraktowane to jedno, ale nie chcę latać jak pojebany po świecie, promując kolejne filmy. Chcę być w Londynie i... chcę być z nią.

– Wszystko dam radę załatwić, jeśli naprawdę jesteś tego pewien – mówi Luke, gdy ja przytakuję i wstawiam wodę na herbatę. – Jednego jednak nie jestem w stanie zorganizować. Nie zmuszę jej, by do Ciebie wróciła.

– Polecę do Oklahomy.

– Świetny plan. Na pewno jej rodzina przywita Cię z otwartymi ramionami – sarka mój przyjaciel. – Wcale jej ojciec nie odstrzeli Ci jaj za kolejne załamanie nerwowe jego córki. Jeśli chcesz to zrobić, zrób to właściwie.

– Co sugerujesz?

– Maria.

– Jeśli jej ojciec odstrzeli mi jaja, to Młoda wydrapie mi oczy.

– Więc ją przekonaj. Przekonaj ją, że naprawdę jesteś pewien tego, że chcesz być z jej siostrą. Może w tym czasie upewnisz się, że sam tego chcesz.

Zaciskam dłonie na brzegu blatu. Wiem, że ma rację, rozum mówi mi to samo, ale moje serce podpowiada, by spakować się i lecieć do niej już dziś w nocy, tylko po to, by zobaczyć, jak uśmiecha się rano nad kubkiem kawy. Sięgam po telefon i odnajduje jej siostrę na komunikatorze.

>Potrzebuję Twojej pomocy. Zepsułem wszystko, co miałem z Joanne i nawet nie wyobrażam sobie, jak mocno skrzywdziłem ją samą. I dlatego błagam Cię na kolanach o pomoc.

Marion >POMOC?! JAKĄ POMOC! POMOC TO BĘDZIE CI POTRZEBNA, JAK CIĘ DORWĘ W SWOJE RĘCE. ZOSTAW JĄ W SPOKOJU.

– Powiedziała nie? – pyta Luke, uśmiechając się lekko.

– Delikatnie mówiąc.

– Pytałeś o przesłuchania do Londyńskiego „Hamiltona". Powiedz jej, że ma je w lutym.

– Załatwiłeś to?

– Podziękujesz mi na swoim weselu – mówi ciepło, klepiąc mnie po plecach i zostawia samego.

>Czy możemy porozmawiać? O nic więcej nie proszę.

Marion >Nie! Spierdalaj.

>Co musiałbym zrobić, żebyś mnie wysłuchał?

Marion >Umrzeć.
Marion >To było bez sensu. Nie będę z Tobą rozmawiać. Nie chcesz wiedzieć, w jakim jest stanie.

>Wysłałem Ci coś.

Marion >JESTEŚ CHORY! To ma być przekupstwo? Przesłuchanie za zdrowie psychiczne Joe?! Pierdol się. Ja nie jestem jak ty. Mam granice tego, co jestem w stanie zrobić dla własnej kariery.

Blokuje mnie. Nie jest to wielkie zaskoczenie, to tylko konsekwencje tego, co zrobiłem i z którymi będę musiał żyć. Najpewniej nigdy nie uda mi się naprawić tego, co się stało. I może tak będzie lepiej. Może opór Marii jest logiczny, może to znak, że naprawdę tak będzie najlepiej dla jej siostry, a o nic innego mi nie chodzi. Tylko o jej szczęście.

Za każdym razem, gdy podnoszę telefon, nie mogę nie spojrzeć na milion zdjęć, jakie zrobiłem jej przez ten czas. Jak idiota patrzę na każdy jej uśmiech i mam ochotę rozwalić telefon o ścianę.

Decyzja o przystosowany kariery jednak mimo wszystko ma sens. Muszę sobie dać czas, kiedy zrozumiałem, że nie jest ona wszystkim, każdy telefon jest bardziej irytujący, a każde zobowiązanie frustrujące. Potrzebuję odpoczynku. Chwili na życie.

Marion >Słucham.

>Słucham?

Marion >Miałam Cię wysłuchać. Więc proszę. Droga wolna.

>Co się stało?

Marion >Marnujesz swoją szansę chłopczyku.

>Rozstałem się z nią, bo byłem pewien, że tak będzie dla niej najlepiej, bo zasługuje na pierwsze miejsce, na kogoś, kto da jej życie, a nie cyrk. Nie zostawiłem jej bo jej nie kocham. I właśnie to zrozumiałem, gdy odeszła. Kocham Twoją siostrę jak nic innego na świecie i rzucę dla niej wszystko, jeśli taki będzie warunek.

Marion >Nie przypominam sobie, by moja siostra stawiała Ci jakiekolwiek warunki.

>Nie. Ona jest aniołem. Ja uważałem, że nie kocham jej tak, jak na to zasługuje.

Marion >I masz rację. Nie zasługujesz na nią Tommy. Powiedz lepiej, co się zmieniło?

>Kocham ją mocniej niż cokolwiek na świcie i zrobię absolutnie wszystko, by była szczęśliwa. Nawet jak to oznacza, że usłyszę od Ciebie, że mam się trzymać z daleka.

Marion >Ona Cię wciąż kocha. To nie katar. Nie mija w tydzień. Pewnie będzie Cię kochać do końca życia... I znam ją. Znam ją, jak znam własny umysł. Nie będzie szczęśliwa bez Ciebie.
Marion >Jednak ja Ci kurwa nie ufam. W tę nagłą zmianę i rzucanie kariery.

>Pomożesz mi się z nią spotkać? Żebym mógł to wszystko naprawić.

Marion >A jak za dwa miesiące znów zmienisz zdanie?

>To co ona teraz przeżywa, jest wprost proporcjonalne do tego, co ja czuję. Kocham ją. I nie zmarnuje kolejnej szansy, jeśli ją otrzymam.

Marion >Nie możesz się tu teraz po prostu pojawić. Nowy Jork. Po świętach tam będziemy i się spotkamy. Ty i ja. I dopiero ocenie czy dam Ci spotkać ją. Jeśli bez mojej zgody, chociaż migniesz jej na ulicy, dopilnuję, byś do końca życia nikogo nie poznał.

Ulgą, jaką czuję, czytając tę wiadomość, jest jak dar, dar, by nie spierdolić tego kolejny raz. Patrzę na nasze wspólne zdjęcie sprzed zaledwie kilku tygodni i mogę uwierzyć w to, jak głupi byłem. Mam ochotę cofnąć czas i dać samemu sobie w ryj.

Zielona kółko wciąż świeci się obok imienia Marion i nie mogę nie spytać.

>Skąd ta zmiana? Dlaczego decydujesz się mi pomóc?

Marion >Bo dziś jak zobaczyła jedną kreskę na teście, przez ułamek sekundy widziałam zawód w jej oczach. Żałowała, że nie jest z Tobą w ciąży. Nawet jeśli ten zawód trwał chwilę, przez ę chwilę był szczery.

Kilkakrotnie czytam tę wiadomość w kółko. Myślała, że jest w ciąży? Bała się, że jest w ciąży i do mnie nie napisała? Nie odezwała się nawet słowem, by podzielić się swoimi wątpliwościami? Naprawdę aż tak bardzo mnie nienawidzi, by nie skontaktować się w takiej sytuacji? A co jeśli byłaby w ciąży? Też byłaby zbyt dumna, by sięgnąć po telefon czy może... nie ona nie jest zbyt dumna. Jest zbyt skrzywdzona.

Planuję wyjazd do Nowego Jorku, rozważając każdy scenariusz, najczęściej ten najbardziej prawdopodobny, w którym ona nigdy mi nie wybaczy. Tak samo ten, w którym Maria zadecyduje, że nie zasługuję na drugą szansę. Przychodzące od niej wiadomości ociekają jadem, co wcale nie dziwi, patrząc na to w jakim stanie musi być jej siostra. Próbuję zrobić wszystko, by uwierzyła w moje decyzje, ale mam wrażenie, że walczę z wiatrakami.

>Chciałbym poza Tobą, spotkać się też z waszym ojcem.

Marion >Jesteś bardzo odważny. Głupi, ale odważny.

>Jeśli da mi w ryj, będę wiedział przynajmniej, że na to zasłużyłem.

Marion >Pamiętasz tę scenę z „Dark World", gdzie wszyscy bohaterowie po kolei dają Lokiemu w ryj? Tak właśnie będzie wyglądać Twoje spotkanie z moją rodziną.

>Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

Siedzę w kawiarni niedaleko Hell's Kitchen i czytam kolejny raz ostatni wpis na blogu napisany przez Joanne. Wpis, który dał mi więcej nadziei na nasze spotkanie za kilka dni, wpis mówiący jasno jakiego życia chce, a jakie jest tylko wspomnieniem. Przede wszystkim ze wpisu bije tak wielka pustka, jak ta, która czułem sam.

Popełniłem tyle błędów w ciągu ostatniego miesiąca, ile nigdy wcześniej przez całe moje życie. Wliczając w to telefony do jej terapeuty i próby picia takiej ilości alkoholu, która pozwoliłby mi na sen w pustym łóżku bez wyrzutów sumienia. A i tak większość nocy spędziłem na kanapie.

Widzę ją z daleka, idzie obok ojca, ciągnąc walizkę i rozgląda się, jakby próbowała zapamiętać każdy szczegół ulicy na potrzeby kolejnej książki. Chciałbym wstać i iść do niej, ale wiem, że to byłaby kolejna zmarnowana szansa. Jutro.

Następnego dnia czekam na Marie i ich ojca w restauracji, w kółko spoglądam na zegarek, cały czas ten sam zegarek jakbym miał przy jego pomocy wrócić do czasu, gdy zapinałem go na jej nadgarstku. Gdy wchodzą do środka, od razu wstaje, Marion ma upięte w kok włosy i zaczerwienione policzki. Może to mróz, może próba. Jej ojciec jest mniej więcej mojego wzrostu, ciemne włosy, opalenizna i mocny uścisk dłoni.

Na początku kariery zaliczyłem wiele stresujących spotkań,ale dopiero zajęcie miejsca twarzą twarz z jej ojcem, powodowało u mnie tak wielkie napięcie. Może tak właśnie czuje się Joe, za każdym razem, gdy zmuszam ją do poznawania nowych ludzi? W tym obcym wrogim świecie mojej pracy.

Maria jest tak różna od siostry, nie ma w nich niemal nic podobnego poza sposobem, w jaki przygryza wargę, tylko ona robi to ze złości, a Joanne z zakłopotania. Rusza w moją stronę i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, wymierza mi ostry policzek, a później jak gdyby nigdy nic siada przy stole. Większość spojrzeń zwraca się w naszą stronę, a jej ojciec stoi obok jej krzesła, szczerze się śmiejąc.

– Dziękuję za danie mi szansy – mówię od razu, gdy usiądziemy.

– Każdy zasługuje na drugą szansę, jeśli naprawdę zrozumiał swój błąd – odpowiada jej ojciec po polsku, a Młoda od razu zostaje naszym tłumaczem. – Nawet jeśli przez ostatnie dziesięć dni patrzyłem na moją córkę, płaczącą po kątach.

– Naprawdę nie wiem co powiedzieć...

– Może zacznij od tego, co chcesz od niej teraz – mówi spokojnie, ale ton, jaki tłumaczy Marion, mrozi krew w żyłach.

– Rozmowy. Chcę ją przeprosić i o nią walczyć i jeśli tylko zgodzi się przyjąć mnie z powrotem, to uczynić ją szczęśliwą.

– Och ona na pewno przyjmie Cię z powrotem. Czego by o Aśce nie mówić, ma za grosz silnej woli i ufa ludziom, którzy potrafią ranić ją latami. Więc tu wszystko rozbija się o to, co będzie później.

– Mam zamiar dać jej to, czego nam najbardziej brakowało. Czas.

– Ona Cię naprawdę kocha – wzdycha Pan Radlak. – Jakby Cię nie kochała, to w tygodniu pewnie uciekłaby z tym drugim kretynem, który niszczy jej życie.

Patrzę na Marie, a ona na mnie i po chwili wzdycha i zaczyna tłumaczyć, co dokładnie się wydarzyło tamtego dnia, gdy zobaczyła Karola na drodze. A ja poza wściekłością czuje jakąś głupią ulgę, że wybrała mnie.

– Jeśli kochasz moją córkę, choć w połowie tak jak ja, zrobisz absolutnie wszystko, by była szczęśliwa. I nic nie może być dla Ciebie ważniejsze, rozumiesz? Żadna kariera, żadna inna osoba, bo ona naprawdę dość już wycierpiała na jedno życie.

– Wiem...

– Wiem, że wiesz. Powiedziała Ci o wszystkim już na pierwszej randce. Ona taka właśnie jest, daje siebie całą, jak na dłoni odkrywając wszystkie swoje słabe punkty.

– Cokolwiek powiem, nie ma dziś większego znaczenia, słowami nie udowodnienie, że na nią zasługuje...

– Nie zasługujesz – śmieje się zarówno Maria, jak i jej ojciec.

– Ma Pan rację, ale postaram się zrobić wszystko by zmienić tę opinię.

– Jeszcze jedno. Zabierzesz ją z powrotem do Londynu, czy Australii, czy gdzie tylko będzie chciała, byle daleko stąd.

– Dlaczego? – pytam zaskoczony.

– Bo jak moja żona dowie się o tym dzisiejszym spotkaniu, to zrobi wszystko by uzmysłowić jej, że wasz związek się nie uda.

Próbuje nie powiedzieć nic, o wszystkich atakach paniki, jakie Joanne przeżywała za każdym razem, gdy miała rozmawiać z matką i tylko przytakuję, sięgając po swoją kawę. Marion je sałatkę i spogląda na mnie swoimi zimnymi oczami.

– Ona nigdy tego nie powie, ale to, że Karol ją załamał, nie było najgorsze, z tym by sobie poradziła. Karol ją złamał, ale to mama ją zniszczyła. I to jest właśnie stopień, do jakiego moja siostra ufa ludziom. Wasz związek może być na początku jak cholerny spacer po polu minowym, ale jeśli jesteś wystarczająco cierpliwy, to ona nigdy nie zwątpi i nie odejdzie – mówi Młoda, zapada chwila ciszy, która wypełnia tylko stukanie sztućców i talerzy w restauracji. – Więc kupiłeś pierścionek?

– Co? – pytam, a ona wybucha śmiechem.

– Żartuję. To nie jej książka, tylko życie. Powiedziałabym nie. Musisz ją przekonać siłą argumentów, a dopiero później brylantami. Masz jakiś plan?

– Przyjadę do Ciebie...

– Nie. Ona potrzebuje Hollywoodzkiego happy endu Tommy – mówi, a ja śmieję się, słysząc, że nazywa mnie dokładnie tak samo, jak Emma. – W sylwestra powiedziałam, że zabiorę ją na imprezę, ale zamiast tego przywiozę ją do Ciebie. Kup kwiaty i błagaj na kolanach.

– To jeszcze trzy dni.

– Czekałeś na nią całe życie, więc poczekasz jeszcze trzy dni.

I czekam. Czekanie jest najgorsze, patrzę przez okno na migoczące światła miasta, które do niedawna jeszcze kojarzyło mi się z Tay. A teraz ona sama, jak i wszystkie inne uczuciach wydają mi się odległym wspomnieniem. Czułem tylko i wyłącznie strach, że Joanne odejdzie na prawdę, zabierając resztki mojej nadziei na inne życie. Strach, że skrzywdziłem ją za bardzo i za mocno. Spoglądam na telefon, są już w samochodzie, a ja krążę nerwowo po pokoju. To gorsze niż wyjście na scenę na West Endzie, bardziej przerażające niż jakikolwiek talk-show. Tyle czasu żyłem tylko i wyłącznie na ekranie, że zapomniałem, jak stresująca może być rzeczywistość. W końcu jednak słyszę, jak otwiera drzwi i chwilę patrzę na nią z końca pokoju. Sukienka podkreślająca każdy detal jej urody, długie ciemne włosy opadające falami na ramiona i czerwone usta. Mam ochotę przejść przez pokój i złapać ją w ramiona, ale nie mogę zrobić ani jednego kroku.

– Dobry wieczór Joanne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top