22. This is why we can't have nice things
Rano robię wielkie zakupy, wiem, że wiele mogło się zmienić, ale zapas chipsów z octem i różowego wina to podstawa niektórych relacji. A podstawą mojej i Josie zawsze był alkohol, który rozwiązywał język i ułatwiał śmianie się z głupot przez całą noc. Czy za nią tęskniłam? Na początku byłam zła, później nie czułam już nic, a teraz było tylko rozczarowanie, że niektóre znajomości się kończą i nie zostaje nic.
– Mam opóźniony lot. Remontują pasy startowe na Okęciu i nie wylecę przez najbliższe dwie godziny! – mówi roztrzęsiona Josie w mojej słuchawce. – Więc nie wyląduję o osiemnastej, a po dwudziestej, mogłabyś przebookować mi bilet na autobus? I odebrać z centrum? Chociaż to bez sensu, nie będę miała internetu, od razu jak wyląduję, więc jak mi wyślesz bilet to i tak go nie pobiorę. Cholera! Pieprzone lotnisko! Pieprzona Warszawa! A mogłam jechać z Krakowa to nie, po co. Karol by mnie podrzucił i byłabym już dawno w samolocie, ale...
Szybko kalkuluję w głowie to, co teraz powiem, ale w końcu decyduję, że to najlepszy możliwy pomysł.
– Wyjadę po Ciebie. Pożyczę auto i przyjadę po Ciebie na lotnisko, napisz mi tylko smsa, że wsiadasz na pokład, to będę wiedziała, żeby wyjść z domu – odpowiadam, karcąc się za swoje dobre serce.
– Naprawdę? Jesteś wielka! Napiszę! – krzyczy jeszcze podekscytowana Josie.
Kończę się malować, piszę jeszcze jedną stronę tekstu i wyjmuję z szuflady klucze do domu Toma.
Sam tego chciał, sam to zaproponował. Przecież sam Ci powiedział o samochodzie i nie masz powodu, by czuć się tam jak intruz.
Próbuję mnie przekonać moja własna podświadomość, gdy wolnym spacerem dochodzę pod dom Hiddlestona i jeszcze chwilę obracam klucze w dłoni, zanim wejdę do środka i wpiszę kod do alarmu. Jednak nie umiem, się powstrzyma i w końcu do niego piszę.
>Właśnie wchodzę do „nas", muszę pożyczyć samochód i wiem, że to głupie, ale muszę spytać:
Nie masz nic przeciwko?
Sprawdzam telefon, nadal czekając na wiadomość od Józefiny i idę na piętro, od razu trafiam prosto do jego sypialni i rzucam się na białą pościel na łóżku. Wyciągam komórkę i robię sobie zdjęcie, żeby wysłać je do Toma i się uśmiecham, gdy niemal czuję jego zapach na poduszkach.
Tom >Jesteś tak piękna, że najchętniej bym się spakował i był teraz obok Ciebie. ❤
Możesz zostać, ile tylko zechcesz.
Jeszcze dłuższą chwilę czytam książkę na telefonie i w końcu schodzę na dół do garażu. Patrzę podejrzliwie na miedziane Audi i w końcu do niego wsiadam. Nie jest wcale mniej luksusowe niż jego Jaguar, ale jak już mam coś rozbić, niech to nie będzie jego ukochana zabawka.
Spędzam prawie godzinę drogi w popołudniowych korkach, przeklinając, że nie tak do końca miało wyglądać mój wieczór, ale w końcu trafiam na Luton. Czekam na Josie, nerwowo skubiąc koronkę w bluzce, aż w końcu ją zauważam. Najpierw jej białe jak śnieg krótkie włosy, a później mocno umalowane na czarno oczy. Ciągnie za sobą ogromną walizkę, jakby przyjechała na kilka tygodni, a nie cztery dni, ale wiem doskonale, że trzy zawartości tego bagażu to obiektywy.
Uśmiecha się na mój widok i od razu przyśpiesza, by rzucić mi się na szyję. Jak zawsze reaguję dość nerwowo na nieplanowany dotyk, ale uśmiecham się, jak tylko się odsuwa. Jest chuda, jest tak piekielnie chuda, że moja siostra baletnica to przy niej pączuszek.
– Tak się cieszę, że przyjechałaś, inaczej musiałabym tłuc się autobusem i pewnie byłabym przed dwudziestą drugą u Ciebie – mówi Josie, gdy idziemy przez halę przylotów. – Nie wiedziałam, że masz samochód.
– Nie mam, mówiłam, że pożyczę go od kogoś. Chodź, zanim policzą mi za kolejną godzinę na parkingu. Pomóc Ci z bagażami?
– Nie trzeba. Zawsze zjada mnie stres, jak nadaje sprzęt na bagaż rejestrowany w Polsce – mówi, gdy odnajdujemy samochód i wrzuca walizkę do bagażnika, a ja wsiadam do środka. – Bardzo przyjemne autko. Czyję to?
– Mojego mężczyzny – odpowiadam, włączając silnik, a z głośników znów zaczyna śpiewać Lin-Manuel Miranda.
– Wciąż słuchasz musicali! Rany! Jesteście takie beznadziejnie z Rogalską – śmieję się Josie, gdy przełączam na Panic! At the Disco. – Więc mieszkasz na Camden?
– Kawałek za Camden – odpowiadam. – Do metra idzie się mniej niż dziesięć minut, mogę Ci dać moje Oyster Card jutro.
– A nie jedziesz ze mną? Będziemy robić zdjęcia street artu, neonów... wiesz fotografia modowa w miejskim wydaniu – mówi podekscytowana, szturchając mnie lekko w bok.
– Nie wiem, czy się do tego nadaję.
– Będziesz mogła wykorzystać zdjęcia na blogu. Na pewno wybiorę coś w Twojej szafie, co będzie dobrze wyglądać.
– Na pewno – przyznaję niepewnie. – Więc co u Ciebie? Co z Marleną? Jesteście jeszcze razem?
– Jezu już bardzo dawno nie – wzdycha i spogląda na swoje dłonie. – Zostawiła mnie, podobno przestałam się starać. Co ja na to poradzę, że nie mam ochoty wiązać się na poważnie, kombinować ślubu za granicą, bo według polskiego prawa jesteśmy sobie obce. Już ruszyłam dalej, minął prawie rok. Prawie jak u Ciebie.
– Nie wiem co mam powiedzieć.
– Wiem, nie musisz nic mówić – odpowiada cicho, na chwilę znów się zawieszając. – Więc co porabiasz w Londynie? Poza książka i poznawaniem kolejnej miłości swojego życia.
Pierwsza szpilka, tak cienka, że prawie niezauważalna, ale ja to poczułam.
– Nic. Żyję. Po prostu żyję – odpowiadam cicho, jestem zaskoczona, że nie drąży tematu Toma. Może Kaśka kazała jej odpuścić albo zwyczajnie czeka na dobry moment.
W domu podgrzewam curry kupione po południu i nalewam nam wino. Spędzamy wieczór na piciu wina i przeglądaniu starych zdjęć, cofając się w czasie aż do liceum. Gdyby nie wspomnienia, nie uwierzyłabym, że to ja jestem na tych zdjęciach, dziewczyna w dredach pijąca tanie piwo na festiwalu muzycznym, jest mi tak obca, jak tysiące innych ludzi mijanych w metrze, a przecież to nie tak, że minęły wieki. Lata przeminęły, jak mrugnięcie okiem, koleżanki z podstawówki mają już po drugim dziecku i pierwszym mężu. A ja? Ja mam kilka książek, trochę blizn i psychiatrę.
Kolejne dwa dni spędzamy z Józefiną, na bieganiu po mieście z aparatem w międzynarodowym środowisku, z którego mam ochotę uciec po pięciu minutach. Odmrażam sobie tyłek w cienkich ubraniach, które dobrała mi Josie, ale zdjęcia, które robi, są kompletnie doskonałe. Wieczorem w czwartek jesteśmy tak zmęczone, że padamy po ostatnim kawałku pizzy i pierwszym kieliszku wina.
– Co najbardziej lubisz w Londynie? – pyta Józefina.
– Tanie żarcie – mówię bez zastanowienia, a ona parska śmiechem. – Serio. Z funtami na koncie czasem nie opłaca mi się gotować. Poza tym metro i pogodę, bo nigdy nie jest za gorąco na makijaż. No i ludzi.
– Ludzi? – pyta, patrząc na mnie zaskoczona.
– Lubię ich rytm, ten pośpiech, te uśmiechy, to, że idąc z dziewczyną za rękę, absolutnie nikt by nie zwrócił na was uwagi.
– Myślę, że też mogłabym tu mieszkać – mówi z uśmiechem. – Wiesz, że jutro idziemy do klubu? Znasz jakiś fajny klub, nie?
– Znam kilka na Camden, w jednym pracuje znajoma Rogalskiej, więc może ominie nas opłata za wstęp.
– Lubię takie koleżanki. – Uśmiecha się bezczelnie. – Poznam Twojego mężczyznę?
– Nie ma go w kraju. Wraca dopiero za cztery dni.
– Jest Polakiem?
– Nie, jest Brytyjczykiem, ma aktualnie zlecenie w Australii.
– Na bogato. Szkoda, liczyłam, że zobaczę kto, kryję się za tymi tajemniczymi kadrami z Insta.
– Nie wiem, czy byście się polubili – stwierdzam chłodno. – Przypominasz trochę jego byłą.
Wzdycha obrażona i zasypia pięć sekund później. Następnego dnia rano znów dzwoni kurier, któremu otwiera Józefina i patrzy na mojego nowego znajomego zaskoczona.
– Joanne, czy mam mu o czymś powiedzieć jak przyjedzie? Znalazłaś sobie dziewczynę? – krzyczy kurier, a ja wychodzę z łazienki, by podpisać papiery, mierząc go kpiącym spojrzeniem. – Cztery dni?
– Dokładnie, ale tylko na niecałe dwa tygodnie, później leci na Hawaje.
– Nie zazdroszczę – odpowiada chłopak, chowając tablet do kieszeni.
– Ja trochę zazdroszczę. To Hawaje! – mówię, a on wybucha śmiechem i macha mi na pożegnanie.
– Robi to codzienne? – pyta Josie, obserwując, jak wstawiam kwiaty do wody.
– Kurier? Tak, codzienne wdaje się w głupie dyskusje.
– Nie, kwiaty. Codziennie dostajesz kwiaty?
– Tylko jak go nie ma – odpowiadam i wracam do łazienki. – Uważa, że przez swoją pracę jest kiepskim materiałem na chłopaka, więc stara się jak może.
– Czym właściwie się zajmuję? – pyta Josephine, kończąc robić makijaż.
– Jest dilerem – sarkam i zaczynam kręcić włosy.
Wieczorem podjeżdżamy do Camden, jest piątek, jest tłoczno, głośno i wesoło. Od razu kierujemy się do klubu, w którym byłam dokładnie dwa razy w całym moim życiu, ale mam z niego całkiem niezłe wspomnienia, jak na fakt, że nie znoszę takich miejsc. Zamawiamy alkohol, a ja zauważam, że akurat zwalniają się dwa miejsca przy barze, które od razu zajmujemy, bo muzyka dudniąca z głośników jest tu, choć odrobinę cichsza i nie musimy do siebie wrzeszczeć. Stukamy się szklankami, moją z ginem z sokiem grapefruitowym i jej z mohito. Josie próbuje, jak zawsze wyciągnąć mnie na parkiet, jak zawsze odmawiam, stosując jako wymówkę za dużą ilość krwi w alkoholu, więc ona od razu zamawia nam kolejne shoty i znów siada koło mnie, a ja zauważam kogoś kątem oka. Po drugiej stronie baru w towarzystwie bardzo podobnego do niego mężczyzny stoi mój terapeuta.
– Cholera – syczę i obracam się lekko, by zminimalizować ryzyko, że też mnie zauważy, a Josie podąża za moim wzrokiem i się uśmiecha. – Nie rób takiej miny, to mój psychiatra, a nie potencjalny mąż.
– Może być nawet i księdzem spowiednikiem, jest całkiem przystojny.
– To nie ma najmniejszego znaczenia.
– Daj spokój, przecież nie chodzisz na terapię, bo pijesz, a dlatego, że jesteś szurnięta. To, że zobaczy Cię na mieście z drinkiem to chyba akurat progres w terapii.
– Jestem szurnięta i właśnie dlatego nie chcę się witać.
– Za późno. Idę do toalety – mówi, niezwykle subtelnie uciekając od baru, zanim Kamal podejdzie bliżej, uśmiecham się na jego widok, gdy on opiera się lekko o krzesło, które zajmowała Josie.
– Cześć. Nie spodziewałem się Ciebie tutaj – mówi z uśmiechem.
– Czy rozmowa poza terapią nie jest łamaniem jakichś zasad? – pytam, nerwowo pijąc drinka.
– Myślę, że przekroczeniem zasad etyki byłoby, gdybym chciał się z Tobą umówić, a nie tylko powiedział „cześć".
– Nie czuje się do końca komfortowo...
– Wiem. Leczę Cię z tego – odpowiada pewnie, a ja parskam śmiechem i zwracam uwagę na jego szklankę.
– Brak alkoholu, w takim miejscu?
– Nie pije. W ogóle.
– Postawa godna bohatera w dzisiejszych czasach – sarkam, a Kamal uśmiecha się i odchodzi, gdy macham do Josie.
– Do zobaczenia Joanne.
Józefina zamawia nam kolejne kieliszki, próbując, dowiedzieć się jak najwięcej o mojej terapii. Gdy skutecznie odmawiam kolejny raz, wyjmuję telefon, by upewnić się, o której jutro wylatuje. Wykorzystuję to, by odpisać Tomowi, który w odpowiedzi na moje zdjęcie sprzed wyjścia do klubu, wysłał swoje selfie na australijskiej plaży, a ja kolejny raz nie pojmuję, jak absurdalnie jest przystojny.
>Nie wysyłaj mi takich zdjęć, bo Cię zjem, jak wrócisz.
Kocham Cię do Szaleństwa ❤
– Więc Karol tak? – pyta nagle Josie, a mnie momentalnie krew zatrzymuje się w żyłach.
– Co Karol?
– To Karol jest znów tą wielką miłością prawda? – sugeruje z bezczelnym uśmiechem. – Wiem, że się widzieliście. Wiem, że znów wszystko zaiskrzyło i wiem, że nie tylko rozmawialiście.
– Skąd niby to wiesz?
– On mi powiedział. Właściwie powiedział każdemu, kto chciał go słuchać, że Cię odzyska. Wliczając w to Zośkę, którą wyrzucił z domu.
– Co?! – pytam jawnie przerażona.
– Dlatego pytam, czy to znów Karol? Ja nie oceniam, moim zdaniem byliście fenomenalną parą. Pisałaś wtedy najlepsze książki i wow... byłaś przy nim taka zajebista...
– Czy widząc, którekolwiek moje zdjęcie pomyślałaś, że to Karol?! Przecież Thomas jest tak bardzo inny...
– Nie pytam, z kim jesteś w związku, pytam, z kim się pieprzysz – odpowiada bezczelnie, a mnie opada szczęka.
– Co?! Chyba serio oszalałaś. Odstaw wódę Josephine – sarkam. – Poszłam z Karolem do łóżka raz, nawet tego nie pamiętam, tak byłam pijana... i to było przed tym, jak przeszło mi chociaż przez głowę, że będziemy razem z Thomasem.
– Więc rozstał się z Zośką, bo..?
– Bo może jej się nie spodobało, że przespał się ze mną!
Czemu ja jej się tłumaczę? Jaki to ma sens, bym się jej tłumaczyła? Co ją w ogóle obchodzi, czy wrócimy do siebie z Karolem? Przecież to właśnie przez niego rozpadła się nasza relacja, a to dopiero wierzchołek góry lodowej powodów, czemu do niego nie wrócę. Nigdy.
Nawet jakby kilkaset tysięcy kilometrów stąd nie było kogoś, kto kocha mnie... lepiej i bardziej.
– Nie kupuję tego – mówi Josie, a ja kręcę głową i wstaję z krzesełka, zabierając tylko papierosy.
– Nie musisz. Idę zapalić.
Zimny wiatr wdziera mi się pod sukienkę, gdy stoję przed klubem, a ja przeklinam w głowie we wszystkich znanych mi językach.
Jest taka bezczelna.
Ty też byłaś kiedyś taka bezczelna. Też wpieprzałaś się w życie innych, pod pretekstem przyjaźni.
Wypalam błyskawicznie dwa papierosy, bardziej z nerwów niż dla przyjemności. Tłum i hałas zaczynają mi przeszkadzać, chcę do domu, marzę, żeby zostać sama. Choć na chwilę. Zamiast tego jednak wracam do baru.
Od razu po jej minie widzę, że coś się zmieniło.
– Jak Ty to robisz? Proszę, wytłumacz mi jak ktoś taki jak Ty, może mieć takie cholerne szczęście! Niezależnie jak bardzo byś nie spierdoliła sobie życia, dostajesz kolejną szansę. Coraz lepszą i lepszą – wybucha Josephine, nie czekając, aż usiądę. – Zostawiasz dobrego gościa dla babiarza? Zero konsekwencji. Karol po trzech latach nadal kocha Cię jak pojebany. Wracasz do Łodzi? Darek wita Cię z otwartymi ramionami. Decydujesz się olać fantastykę? Piszesz gówniany bestseller! A teraz? Wszystkim dookoła wmawiasz jaka jesteś biedna, jak to wszystko, co się stało, Cię zepsuło, jak to wszyscy Cię nienawidzą... I co? Uciekasz z kraju, po to by kilka miesięcy później, umawiać się z jebanym pierwszoligowym aktorem z pieprzonych pierwszych stron gazet! Który jak widać, kocha Cię, a nie tylko pieprzy. Jak to jest kurwa możliwe?
Nie muszę pytać, skąd wie, trzyma w dłoni mój telefon, trzęsąc się ze złości, wręcz się gotuje z wściekłości, a ja zaczynam rozumieć, że nie było nawet cienia szansy, by wrócić do tego, co było między nami.
Wie o wszystkim, a nadal mi zazdrości. Ataków paniki? Nerwicy? Tej nocy, kiedy Karol mnie wykorzystał? Czy może tych, kiedy mnie zdradzał? A może pogrzebu? Tak na pewno zazdrości mi statusu dwudziestoośmioletniej wdowy.
Wstaję i wyrywam jej mój telefon, a zamiast niego wciskam jej klucze do mojego mieszkania.
– W szufladzie mam liściki, które są przy kwiatach, w szafie jedną jego koszulę i zegarek, który mi kupił, bo ten, który noszę jest jego – mówię chłodno. – Nic więcej nie znajdziesz, myszkując tam, więc możesz sobie darować. Jutro spotkajmy się w kawiarni koło czternastej, oddasz mi klucze i nie chcę Cię więcej widzieć.
Odwracam się na obcasie i ruszam w stronę wyjścia, przed klubem odpalam kolejnego papierosa i mam zamiar ruszyć w stronę metra.
– Joanne! – Słyszę za sobą znajomy głos. – Wszystko w porządku?
– Nie, ale myślę, że opowiem Ci o tym na sesji w poniedziałek – warczę, a Kamal się uśmiecha.
– Wracasz sama? Co z Twoją przyjaciółką? – dopytuje mój terapeuta.
– Ona nie jest moją przyjaciółką, a metro jest niedaleko.
– Jest późno i jest weekend, pozwól, że Cię odwiozę.
– A Twój kolega?
– Poczeka. Ile mi to zajmie, pół godziny? Daleko mieszkasz?
– Nie. Nie musisz tego robić Kamal.
– Oczywiście, że muszę. Chodź. – Wskazuję mi drogę i wychodzimy z bramy na głośną ulicę, skręcamy w alejkę obok i wsiadamy do jego szarego Forda. Staram się nie czuć nieswojo, ale za żadne skarby mi to nie wychodzi, upewniam się jeszcze raz, że mam klucze do domu Toma w torebce i podaję mu adres do wrzucenia w nawigację. Tkwimy w dość niekomfortowej ciszy, aż on pierwszy decyduje się ją przerwać.
– Przepraszam Joe, ale nie chcę wykorzystać do rozmowy nic, co mi mówiłaś na terapii i...
– Bez tego jesteśmy dla siebie właściwie całkiem obcy.
– Masz racje, Ty nic o mnie nie wiesz – stwierdza z uśmiechem. – Więc jestem Kamal, urodziłem się w Nottingham, moi rodzice pochodzą z Pakistanu. Nie jestem przesadnie wierzący w przeciwieństwie do mojej mamy i siostry. Mam starszego brata. Lubię koty, pizzę hawajską i tanie horrory – wylicza, a ja wybucham śmiechem, a on spoglądają na mnie z uśmiechem. – I zawsze doprowadzam dziewczyny do histerycznego śmiechu. Co akurat chyba nie jest żadną zaletą. Miło Cię poznać Joanne.
– Miło Cię poznać Kamal – odpowiadam. – Twoje imię coś oznacza prawda? Wszystkie tradycyjne staro arabskie imiona mają znaczenie?
– Tak, teraz dopiero zaczniesz się śmiać.
– Zawsze mogę wrzucić to w Google.
– Kamal znaczy doskonałość – mówi zawstydzony, parskam śmiechem, a on tylko kiwa głową. – I wbrew pozorom jestem najmniej doskonały z całej mojej rodziny, dlatego mieszkam w Londynie, daleko od nich. Głównie dlatego, że uparli się ostatnio na szukanie mi żony.
– Jednak moja matka nie jest chyba taka zła... – sarkam i teraz on parska śmiechem. – Choć jeśli Cię to pocieszy, też jestem najmniej udana. Mój tata żartuje, że z dziećmi jest jak z naleśnikami, pierwszy zawsze nie wychodzi.
Teraz oboje wpadamy w niekontrolowany chichot, aż zatrzymuje się pod domem Toma, gdzie chwilę jeszcze uśmiechamy się do siebie w ciszy, a w końcu otwieram drzwi.
– Naprawdę Ci dziękuję. Do zobaczenia w poniedziałek. – Wysiadam i zanim zamknę drzwi, nachylam się jeszcze i spoglądam na niego z uśmiechem. – Miło było Cię poznać Kamal.
Wchodzę do środka, gdzie od razu rozpoczynam wspinaczkę na piętro. W końcu zrzucam z siebie sukienkę w łazience i wymieniam ją, na pierwszy lepszy podkoszulek z garderoby Toma i rzucam się do łóżka, by zasnąć od razu, gdy moja głowa dotknie poduszki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top