20. All of this pining and desperately waiting

Budzi mnie dzwonek do drzwi, próbowałam, odespać noc nad morzem, która spędziliśmy na zdecydowanie lepszych rzeczach niż sen, ale nie było mi to dane. Zawijam się w szlafrok i otwieram drzwi, za którymi stoi uśmiechnięty czarnoskóry chłopak w podkoszulku firmy kurierskiej.

– Joanna Radlak? – pyta, a ja przytakuję w odpowiedzi, gdy wręcza mi bukiet stokrotek, owinięty papierem z małą kartką. – Chwileczkę muszę Panią odnaleźć, zmienili nam oprogramowanie i nie ogarniam go przed pierwszą kawą.

Wybucham śmiechem, odczytując liścik.

Nie mogę codziennie mówić Ci tego tak, jak bym tego chciał, więc będę robił to poprzez kwiaty.

Dzień dobry Kochanie.

– Coś przeskrobał? – zagaja znów chłopak, podając mi tablet do podpisu

– Nie, po prostu wyjechał na jakiś czas.

– Czyli będę częściej Panią odwiedzał. – Uśmiecham się lekko i przytakuję. – To do zobaczenia.
Zamykam drzwi i wstawiam kwiaty do szklanki, jeśli mam dostawać je co rano, powinnam pomyśleć o zakupie wazonów. Nie mam dziś ochoty wychodzić z mieszkania dalej niż do sklepu po jedzenie, wygrzebuję z szafki kawiarkę i parzę sobie od razu wielki kubek ze Starbucksa, który dostałam od starej znajomej. Siadam w łóżku i powoli zaczynam szukać sobie lekarza tu na miejscu, dopóki Rogalska nie przerywa mi telefonem.

– Młoda wie więcej niż ja i Kamila? – pyta, zanim zdążę choćby wyjąkać powitanie. – Dalszego Młoda wie najwięcej?

– Ok. Ile chcesz wiedzieć?

– O! Więc teraz łaskawie mi powiesz cokolwiek. Dziękuję. Jesteś świetną przyjaciółką – sarka, ale widzę, że umiera z ciekawości.

– Ma na imię Thomas, ma trzydzieści sześć lat, żyje pod dużą presją w pracy, dużo podróżuje, przez to wszystko nie bardzo ma czas na związek z kimś, kto nie mógłby się dostosować do jego grafiku. I właśnie porwał mnie na jedną dobę nad morze.

– Czyli znów jesteś na każde zawołanie starszego gościa, który zwyczajnie Ci imponuje.

– Nie mów jak moja matka. To zupełnie inaczej się rozgrywa tu niż w rozmowie... poza tym nie chcę Cię martwić, ale w tym roku skończysz trzydzieści lat i nazywanie kogoś sześć lat starszego od siebie „starszym gościem", już Ci nie przystoi – mówię, uśmiechając się wrednie.

– Czyli to nie kolejny zagubiony chłopiec? Porządny ogarnięty pracoholik? – upewnia się, a ja przytakuję lekko. – Czym się zajmuję?

– Obecnie jest najemnikiem

– Co do cholery? POCZEKAJ! – krzyczy, nagle łącząc fakty. – Czy Ty powiedziałaś Thomas? Thomas Wiliam Hiddleston?

Uśmiecham się szeroko, wysyłam jej zdjęcie z przedwczoraj z klifów, a ona piszczy, rzucając słuchawki na biurko i zaczyna podskakiwać. Ostatni raz taką reakcję wzbudziło u niej zakupienie biletów na „Złodzieja" z Sir. Kenem i chyba zaręczyny, ale tego drugiego nie mogę być pewna.

– Już? – pytam, gdy ponownie zakłada słuchawki, ale znów widzi zdjęcie, które jej wysłałam i wydaje z siebie jeszcze jeden krótki pisk rannego lisa. – Mam ochotę Cię uderzyć. I Ty się dziwisz, że nikomu nie mówiłam?

– Jak?

– Tak jak opowiadałam. Potknął się o moje krzesło i zaczęliśmy rozmowę, wszystko, co mówiłam, było prawdą Bułko.

– Seks.

– Tak. Seks też jest całkiem na prawdę – śmieję się, a ona zagryza mocno swoje pełne usta.

– To jest niemożliwe! Jaki on jest?

– Od kilku tygodni Ci o nim opowiadam Rogalska! To ten sam facet!

– Nie, ja tego nie ogarnę na trzeźwo! Ja muszę napisać Krystianowi!

– Krystianowi i nikomu więcej. Nikt więcej nie może wiedzieć, nawet Kamila – mówię zdecydowanie. – Zwłaszcza Kamila.

– Czemu? Przecież nie zdradza Twoich sekretów, komu popadnie.

– Komu popadnie nie, ale naszej matce już tak. Ona nie umie jej okłamać, jak zostanie przyparta do muru. Kto powiedział matce o Karolu? O naszej różnicy wieku? O tym, gdzie będziemy z jego dziewczynkami, jak ona na nas napadła? – wyliczam, widząc, jak moja przyjaciółka przytakuję mi. – Kama ma za słabą psychikę, nie boję się, że napisze tym na Twitterze, boję się, że powie matce.

– To wszystko było tak dawno, że zapomniałam o tym. Jednak to Tom, a nie jakiś Piotruś Pan z Krakowa. – Posyłam jej spojrzenie, mówiące wszystko o spodziewanej reakcji mojej matki na mój nowy związek. – A co do rzeczy, które były tak dawno, że trzeba by o nich zapomnieć. Józefina.

– Co z nią? – pytam, gdy nagle przywołuje imię naszej wspólnej znajomej z Łodzi.

– Słuchaj, bo Josie ma warsztaty fotograficzne w tym tygodniu i właśnie wysypało jej się Airbnb i zaproponowałam... ja zaproponowałam, nie ona, że pogadam z Tobą, czy jej nie przenocujesz. Przylatuje w środę w nocy, cały czwartek i piątek ma warsztaty, a w sobotę wraca. Trzy noce – mówi błagalnym tonem. – Czy mogłaby do Ciebie napisać? Pogadacie i może się dogadacie. Proszę.

– Dobrze, niech do mnie napisze. Nie mam serca z kamienia, jak twierdzą niektórzy.

– Jesteś wielka, już do niej piszę.

– A co u Ciebie?

– Poza tym, że moja teściowa to idiotka? Nie dobra, nie o weselu. Pomówmy o czymś innym, Krystian będzie jednak robił doktorat. Udało mi się, przekonałam go.

– Gratuluję.

– Poza tym napisałam ostatnio na blogu feministyczny tekst, czemu popieram czarny protest i obsiadły mnie prawicowe trolle. I wiesz, te męskie spod znaku żołnierzy zziębniętych nie są zaskoczeniem, to inne kobiety... jak można w dzisiejszych czasach sprowadzać nas do roli inkubatora. No jak?

– Nie wiem, na szczęście mieszkamy w cywilizowanym kraju, gdzie nikt nie wie lepiej niż ja, czy aktualnie chcę mieć dziecko.

– Właśnie. Więc czemu tam... cholera, ja naprawdę nikomu nie bronię realizować się w roli żony i matki. Sama bym kiedyś chciała, ale każdy ma swoje życie i sumienie. Moje mi mówi, że dzieci to powinna być świadoma decyzja.

– A co powiesz na zaostrzenie prawa...

– No jak ktoś to popiera, to w moich oczach jest sadystą – mówi, biorąc głęboki wdech i gładko przechodzi na temat seksizmu u siebie na uczelni i ogólnych praw pracowników. A mnie świadomość, że posiadam tak mądrą osobę za najlepszą przyjaciółkę, napawa dumą.

– Muszę kończyć – przerywam jej niechętnie. – Chcę się dziś umówić do psychiatry.

– Ulka się wkurwi, jak się dowie, że ją zwalniasz – mówi Kaśka, uśmiechając się do mnie gorzko.

– Powodzenia. Kocham Cię.

– Ja Ciebie też kocham Bułko.

Ulka. Moja zimna wyniosła matka jakimś cudem dla moich przyjaciół była fajną Ulką, co rozpali ognisko, naleje wina i zawsze ma dobre rady.

Ciotka Ulka dla wszystkich.
Doktor Urszula Radlak dla własnej córki.

Wybieram pierwszy numer, żeby dowiedzieć się o godziny i ceny wizyt, a wszystko wpisuję pod ostatnim zdaniem w mojej książce, jeden, drugi trzeci numer.

– Mam nadzieję, że okażesz się pieprzonym bestsellerem, bo inaczej skończę pod mostem – mruczę wściekle do pliku testowego, gdy w końcu wybieram numer ostatniego lekarza i się umawiam.

Jedna wizyta, jak się nie dogadamy, spróbuje innego. Nigdy nie byłam na prawdziwej terapii i teraz czuję nieprzyjemne zaciskanie żołądka.

Ach witaj koleżanko nerwico, dawno Cię nie było. Może herbatki? A może od razu wino?

Zabieram się za pisanie, ale nie udaję mi zdobyć na odpowiednie skupienie, więc wyłączam plik w cholerę i odpalam nowy sezon „Lovesick". Wieczorem z biciem serca zauważam wiadomość od Josie na Facebooku.

Josephine >Cześć, czy to już ten czas, że możemy puścić w niepamięć, wszystko, co spierdoliłyśmy i zachować się, jak na dwoje dorosłych ludzi przystało? Zacząć rozmawiać i może to wszystko naprawić? Nie tylko dla Kaśki, ale przede wszystkim dla nas? Kawał życia razem zmarnowałyśmy i nie będę ukrywać, że fajnie byłoby zmarnować jeszcze troszkę.

W całej wiadomości nie ma nawet cienia przeprosin, a nawet jakby jednak tam były, to czy ona wiedziałaby, za co dokładnie przeprasza? Pewnie nie. To nie ten typ człowieka. Doceniam, że nie napisała od razu o moim mieszkaniu i swoim przyjeździe. To prawie szczerze. Prawie bezinteresowne.

>Najwyższa pora moim zdaniem.
Choć nie wiem, czy uwierzę Ci, w to bycie dorosłym człowiekiem.

Zagryzam usta, bojąc się, że to nie jest dobry pomysł. Widzę trzy podskakujące kropeczki zwiastujące, że pisze, ale wtedy odzywa się mój telefon i od razu uśmiecham się, widząc, że to Tom.

– Kochanie! – słyszę w słuchawce najpiękniejszy zaspany głos na świecie.

– Cześć Skarbie, już wstajesz? U Ciebie jest bardzo wcześnie! – upewniam się, patrząc na godzinę na jego zegarku.

– Tak. Muszę jechać na plan. Jestem taki zmęczony...

– Mogłeś się wyspać, a nie bawić się w wycieczki do Londynu.

– Narzekasz?

– Nigdy. Martwię się.

– To miłe – mruczy leniwym tonem. – Kawa i będę żył. Dostałaś kwiaty?

– Tak, pisałam Ci przecież.

– Racja, nie ogarniam kompletnie, co się dzieje. Jak Ci mija dzień?

– Powiedziałam o Tobie Rogalskiej i znalazłam sobie psychiatrę, więc to całkiem szalony dzień – mówię z uśmiechem. – Jak na moje standardy oczywiście.

– Domyślam się, że zareagowała entuzjastycznie – śmieje się. – Chciałbym poznać jakiś Twoich przyjaciół.

– Wszystko w swoim czasie Kochanie. Poza tym właśnie próbuję, odbudować spalony most, napisała do mnie była przyjaciółka. To długa historia...

– Odpowiedź mi, włączę Cię na głośnik i będę jadł śniadanie.

– Dobrze, więc z Josie przyjaźniłam się jeszcze w szkole, wspólna ławka, Ci sami znajomi, pierwsze koncerty, pierwsze imprezy i było super. Ona też jest artystką, robi piękne zdjęcia, ale poza pracą różnie jej się układało, a ja nie dość, że dostawałam nagrody literackie, to jeszcze w życiu prywatnym zawsze miałam szczęście – mówię, słysząc, jak gorzki jest mój głos. – Przynajmniej wtedy. To zabrzmi okropnie, ale ona mi zazdrościła. Zwłaszcza jak z Darkiem zaczęło się psuć i bach nagle Karol, wielka miłość, Kraków, mieszkanie, romans jak z erotyka... – Tom chrząka niezadowolony, a ja zaczynam się śmiać. – Daj spokój, tu nie ma co porównywać. Wygrywasz na każdej linii Skarbie.

– On chyba łatwiej zdobył Twoje serce.

– Byłam wtedy młodsza, głupsza i łatwiejsza. Zdobył je w jeden dzień i w pięć minut złamał...

– Teraz Ci to nie grozi – mówi pewnie, a ja wiem dokładnie, w jaki sposób się teraz uśmiecha.

– Trzymam za słowo. Wracając do Josie, zazdrościła mi Karola. Strasznie. Strasznie źle wróżyła, że szybko się mną zbudzi. Minął rok. Że wróci do żony. Rozwiódł się. Że jego córki mnie nie zaakceptują. Po pół roku i były jak moje... ale w końcu mnie zdradził. Mój świat się zawalił, byłam w rozsypce, bo w jednej chwili straciłam całe moje życie... a od niej zamiast wsparcia dostałam salwy śmiechu i jedno krótkie „a nie mówiłam"'. Zwyczajnie ucieszyła się, że w końcu coś mi nie wyszło.

– Jesteś pewna, że chcesz jej wybaczyć? – pyta, a ja słyszę, że je śniadanie.

– Nie wiem, czy chcę jej wybaczyć. Jak zaczęłam brać lęki i wróciłam do Darka, odwróciła się ode mnie całkowicie. Nie mogła znieść „że znów spadłam na cztery łapy". Nawet jeśli spadając, przetrąciłam sobie kręgosłup. I od czasu jak znów zamieszkałam w Łodzi, trwałyśmy w tej zimnej wojnie. Nawet cholerny pogrzeb tego nie zmienił. Dalej za moimi plecami... nie jest lojalna. – Robię krótką pauzę, na złapanie oddechu i wzdycham cicho. – Chociaż może uda się to poskładać.

– Dlaczego po tym wszystkim chcesz jej wybaczyć?.

– Chrystus kazał wybaczać – sarkam, a on parska śmiechem.

– Od kiedy jesteś wierząca?

– To tylko ciekawość Tom. Jestem ciekawa, jak żyje i jak będzie.

– Jesteś pewna, że wyjedzie Ci to na zdrowie?

– Nie wiem. Chcę spróbować, jutro porozmawiam z tym o tym z lekarzem.

– Dobrze, że mnie słuchasz – mówi, a ja prycham zaskoczona.

– Co proszę?

– Powiedziałam Ci o innym lekarzu i się umówiłaś.

– Więc co, będziesz mi rozkazywał?

– Tylko w sypialni – odpowiada, a ja przygryzam usta, czując, jak łatwo zbił mnie z tropu tą uwagą.

– Nie będę miała specjalnie nic przeciwko.

– Tak? Tęsknisz już za mną?

– Od chwili jak się rozstaliśmy.

– Za dziesięć dni będę z powrotem w Londynie, a wtedy nie wypuszczę Cię z łóżka przez kilka dni.

– Trzymam za słowo Kochanie.

– Powinienem kończyć – mówi niechętnie. – Muszę się zbierać. Nie chcę, ale...

– Wiem, leć. Zadzwonimy się.

Jeszcze dłuższą chwilę żadne z nas nie chce się rozłączyć, a w końcu zapada cisza. Odkładam telefon i spoglądam na ekran komputera, gdzie miga nowa wiadomość od Józefiny.

Josie >Masz rację, z tą dorosłością grubo przesadziłam, ale czasem trzeba poudawać.
Jak żyjesz? Londyn, co? Mokry sen fana brytyjskiej popkultury.

>Londyn jak zawsze jest doskonały.
Słyszałam, że planujesz przyjechać.

Josie >Nie myśl, że piszę do Ciebie tylko dlatego, że potrzebuję noclegu.
Nie wiedziałam, czy będziesz chciała ze mną rozmawiać.
Czuję się chujowo, z tym, jak się popsuło między nami.

>Nie czuj się wyjątkową, nie rozmawiam z większością ludzi.
Jednak cieszę się, że przejdziesz i będziemy mogły się spotkać.
Muszę Cię tylko uprzedzić, że moje mieszkanie jest wielkości pudełka zapałek i nie mam drugiego łóżka.

Josie >Nawet nie udawaj, że się tym przejmujesz.
Spałyśmy tyle nocy na jedynce u Ciebie w Uniejowie, że nie będzie to nic nowego.
Poza tym po zdjęciach widzę, że nie przytyłaś, więc damy radę.
A i nie wiem, czy Kaśka Ci mówiła, ale to warsztaty z fotografii miejskiej więc jak chcemy, możemy zabrać modela.

>Porozmawiamy, jak przylecisz.
Środa tak?

Josie >Tak. Ląduje o osiemnastej, zgarniesz mnie z centrum?

>Jasne. Napisz, jak wsiądziesz w autobus na Luton.

Czułam się podobnie, jak przed przyjazdem Karola, czułam ekscytację pomieszaną z przerażeniem. Bardzo chciałam zadzwonić do mamy, by ocenić, w jakim stopniu popełniam wielki błąd, ale nie mogę tego zrobić. Nie chcę, czuć się gorzej.
Następnego dnia znów budzi mnie ten sam kurier z kwiatami, które wstawiam do następnej szklanki. Szykuję się i z laptopem w torbie wychodzę z domu.

Najpierw kawa później reszta świata.

W poczekalni u lekarza jestem sama, mam jeszcze dwadzieścia minut, więc odpalam komputer, żeby napisać kilka zdań, całą drogę miałam w głowie dialog, który musiałam teraz spisać, zanim mi ucieknie, jak wejdę do gabinetu.
Lekarz jest młody i na pewno ma hinduskie korzenie, co wywnioskowałam już po nazwisku. Jest może w wieku Karola, co nie ułatwia tego, żebym mu zaufała. Opowiadam mu po kolei całą historię mojego psychicznego rozpadu aż do dzisiaj i już po jego dwóch pierwszych zdaniach wiem, że nie jest pozytywnie nastawiony do mojej matki w kwestiach zawodowych. Rozmawiamy o atakach paniki i lekach, o przeprowadzce i w końcu o moim nowym związku.

– Co tutaj robisz Joe? – zadaje mi kolejne pytanie, a ja nerwowo szarpię rękaw mojego swetra.

– W Londynie? Piszę książkę.

– Nie, w moim gabinecie. Dlaczego zdecydowałaś się na zmiany?

– Bo wciąż nie czuję się pewnie wśród ludzi, wciąż się ich boję.

– Może musisz otaczać się innymi ludźmi – mówi, uśmiechając się ciepło, a ja zupełnie nie wiedzieć czemu, zaczynam się śmiać. – To nie jest zabawne. Wiesz o swojej chorobie więcej niż którykolwiek z moich pacjentów i wiesz jak sobie z nią radzić.

– Tylko sobie nie radzę.

– Radzisz sobie naprawdę dobrze. Nie zrozum mnie źle, powinniśmy się widywać i absolutnie powinnaś brać leki, inne leki, nie bój się – uspokaja mnie i uśmiecha się pocieszająco. – Jednak sposób, w jaki mówisz o sobie, jest niezwykle trafny.

– Dziękuję?

– Nie myślałaś, by o tym pisać? Jesteś pisarką, świetnie dobierasz słowa i to mogłaby być część Twojej terapii. Nie chowanie się w swojej komórce pod schodami, jak to określiłaś, tylko wyjście z tym do ludzi. Na przykład wirtualnie.

– Mam prowadzić bloga o sobie?

– O tym, jak sobie radzisz jako pustelnik w milionowym mieście. Bez stawiania się w opinii eksperta oczywiście.

– Oczywiście.

– Myślisz, że przelewanie rozmów w swojej głowie na papier nie ma sensu? – pyta, widząc dokładnie obawy, wymalowane na mojej twarzy.

– Wydaje mi się, że ma sens. Choć ostatnio moje przemyślenia dotyczą tylko jak zacząć nowy związek, jeśli nie jest się pewnym samego siebie. Jak mam pozwolić komuś na mnie podlegać, kiedy jestem tak... pogmatwana.

– Musisz przede wszystkim być szczera ze sobą i z nim. Udawanie kogoś innego nie ma sensu.

– Nie udaję, jestem z nim szczera, ale...

– Właśnie o takich rzeczach powinnaś pisać.

– Spróbuje.

– Rób albo nie rób. Nie ma próbowania – mówi mój terapeuta, a ja spoglądam w jego ciemne jak węgiel oczy i zaczynamy się śmiać.

– Może, zamiast płacić Panu tyle za godzinę, powinnam obejrzeć kolejny raz „Star Wars"?

– Po pierwsze mam na imię Kamal i to dużo lepsze niż oficjalne formy. Po drugie każdy moment jest dobry, by obejrzeć znów „Star Wars".

– Dobrze Kamal, zacznę pisać.

– Cieszę się, a teraz pomówmy jeszcze o przyjeździe Twojej przyjaciółki i tym czy jesteś na to gotowa.

Wracając do domu, myślę o całej rozmowie i uśmiecham się lekko, obserwując ludzi w metrze. Czuję się lepiej. Jedna wizyta, a ja czuję się lepiej niż kiedykolwiek po rozmowie z moją matką.
Na Kings Cross jak zawsze wsiada mnóstwo ludzi, robi się ścisk, a koło mnie siada starsza kobieta narzekająca na tłok. Słucham jej, uśmiechając się lekko i wyjmuję telefon.

Jak żyje się w milionowym mieście z fobią społeczną? Wszystko zależy od jej stadium i od miasta. W Polsce w autobusie zawsze towarzyszyła mi książka i słuchawki z głośną muzyką, zawsze celowałam w jedno konkretne miejsce. To jednoosobowe, najbliżej kierowcy, albo kładłam torbę na siedzeniu obok, licząc, że nie będę musiała jej podnieść do końca podróży.

Teraz czasem podświadomie wybieram bardziej zatłoczone linie, nie po to, by rozmawiać z przypadkowymi ludźmi, ale po to, by ich obserwować. Dlaczego? Bo Londyńskie metro jest jak rodzina, z niektórymi liniami jestem blisko, rozpoznaje konkretne typy pasażerów, zgaduję, dokąd jadą, gdzie się spieszą... a z innymi jest jak z niektórymi ciotkami, kiedy trzeba, uśmiechniesz się miło, ale nie wiesz, czy nawet się lubicie.

Może to moja natura pisarza, może lata terapii...

Prawie przegapiam swoją stację, ale udaje mi się wysiąść w ostatniej chwili i biegnę do domu skończyć pisać pierwszy wpis na bloga. Kiedy to robię, od razu wysyłam go do Kaśki, która podsyła go dalej i dwie godziny później mam już gotowy szablon bloga i logo, dzięki jej wszystkim znajomym z branży. Szybko decyduję się na wersję dwujęzyczną i tłumaczę tekst na angielski. Wybieram też nazwę London Daisy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top