Rozdział drugi

6 maja 2017 roku, Sobota

Abigail tak mocno pukała do moich drzwi, że wybudziła mnie ze snu. Nie zdawałem sobie sprawy ile ona ma siły. Mam coraz więcej argumentów ku temu by jej nie denerwować.

- Max, zrobić ci śniadanie? – zapytała.

- Nie, dziękuję. Sam sobie zrobię – odpowiedziałem na tyle głośno aby usłyszała przez zamknięte drzwi.

- Okej. Jak zjesz to masz pomóc w ogrodzie, dobrze?

- Ta... chciałabyś... - powiedziałem cichszym głosem, trochę podenerwowany. Najpierw nie daje mi się wyspać i jeszcze zagania do pomocy w ogrodzie...

- Co mówisz? – zapytała.

- Nic, nic. Nieważne – odpowiedziałem.

- Dobrze... Mam cię widzieć za chwilę na dole.

Po wyjściu z łóżka, ubraniu się i zejścia do kuchni, dużo myślałem o tym czego się ostatnio dowiedziałem. Przez cały ten czas myślałem, że moja mama nie żyje. Byłem na jej pogrzebie. Widziałem jak jej trumna powoli schodzi pod ziemię. A teraz dowiedziałem się, że ona gdzieś tam nadal żyje, a śmierć była upozorowana.

Myślałem także nad tym, że jeśli moja moc się uaktywniła teraz to ciekawe jest, kiedy pojawi się u Emily. Jej też wypadałoby powiedzieć. Ale wszystko w swoim czasie. Najpierw musiałem sprawdzić co zostawiła dla mnie mama. Gdy już zjadłem śniadanie wszedłem znów na górę.

Wziąłem spod ściany kijek z hakiem na końcu i za jego pomocą otworzyłem drzwi na strych, które były w suficie. Wysunęła się drabina, po której wszedłem.

Pełno zakurzonych pudeł. Ale jedno się wyróżniało. Na jednym pisało „MAX". Podszedłem do niego, mijając inne pudła, mniejsze i większe. Otrzepałem pudło z kurzu i zajrzałem do środka. Było w nim pełno zwyczajnych rzeczy takich jak moje pamiątkowe zdjęcia z mamą. Po kolei zacząłem wszystko wyciągać.

Ja z mamą w wieku 5 lat, gdy jeszcze nie było Emily... Pamiętam to bardzo wyraźnie. Zdjęcie było robione na naszym podwórku. Na huśtawce, której teraz nie ma przez moją można powiedzieć nieuwagę. Huśtawka zniknęła po tym jak przypadkiem Emily oberwała nią prosto w czoło jakieś cztery lub pięć lat po zrobieni tego zdjęcia. Byłem na tej huśtawce, nie potrafiłem jej zatrzymać, a gdy się już zatrzymała było za późno. Na szczęście został tylko siniak. Tata już miał wzywać pogotowie by sprawdzić czy nic jej nie jest, ale powstrzymał się. Myślał, że jak opowie im co się stało to uznają że kłamie i, że to on spowodował guza Emily. W końcu były to czasy, w których zdarzały się incydenty wyżywania się na dzieciach. Bałem się, że tata przeze mnie trafiłby do więzienia. Na szczęście wszystko dobrze się zakończyło. Do dziś się z tego śmiejemy.

Na innym zdjęciu byłem ja w parku linowym. Miałem wtedy jakieś 10 lub 11 lat. Moja pierwsza gleba z wysokości dwóch metrów, ale to mnie nie zniechęciło do dalszych prób. Źle się podpiąłem do liny i spadłem. Stłukłem sobie trochę tyłek, ale nic mi się nie stało. (Co było trochę dziwne. W końcu to dwa metry. Mogłem przynajmniej doznać jakiś zadrapań, ale oprócz lekkich stłuczeń nic więcej mi nie było.) Czym wyżej od ziemi tym lepiej się czułem. Adrenalina podskakiwała. Najlepsze były zjazdy na linie z wysokości 10 metrów. Jak zawsze, mama lubiła się ze mną droczyć i żartować, więc przed zjazdem dodawała mi otuchy słowami typu: „Nie bój się synku! Ta lina jest na pewno wytrzymała!" Ah! Uwielbiałem jak to robiła. Skupiałem się tylko na tym, że karabińczyk, na którym się jeździ może się zepsuć i będę wisieć nad miniaturowym wodospadem Niagara, ale gdy mi to mówiła to zastanawiałem się czy lina nie pęknie i nie wpadnę do tego wodospadu. Uwielbiałem jak to robiła. Tęsknię za tym...

Kolejne zdjęcie. Ja grający z Emily i mamą w piłkę. Z cyklu wypadki Emily. Co wakacje spotykał ją jakiś wypadek, od huśtawki się zaczęło... Później wypadek z koniem na biegunach i ten z piłką. Emily miała wtedy nie więcej niż trzy lub cztery lata, może pięć. Chciała przytrzymać piłkę nogą, piłka się poturlała, Emily straciło oparcie i upadła do tyłu rozwalając lekko głowę o kamienie. Poleciało trochę krwi. Następnym razem uważaliśmy by grać tylko na trawie...

Było jeszcze wiele innych zdjęć. Na przykład wszyscy w komplecie na jednym zdjęciu. Tata, mama, ja i Emily. To było ostatnie zdjęcie jakie zrobiliśmy w komplecie. Miałem wtedy jakieś jedenaście lat. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzy. Miesiąc po zrobieniu tego zdjęcia mama zachorowała (przynajmniej tak myślałem). Chorowała dziesięć miesięcy, a później zmarła (podobno). Przez dwa lata byliśmy w trójkę... to był ciężki okres w naszym życiu. Tata stracił wiarę w to, że bóg istnieje... ale po tych dwóch latach stał się cud. Na weselu, na które zostaliśmy zaproszeni przez pracownice salonu taty, Evelyn, poznał on Abigail. Siostrę pana młodego, Lucasa. Tacie wróciła wiara... znów był szczęśliwy. Półtora roku po poznaniu taty z Abigail był kolejny ślub... Tym razem ich. To było dziwne uczucie pójść na wesele własnego taty, ale cieszyłem się jego szczęściem. Nie chciałem siedzieć na tym weselu sam przypatrując się innym parą, więc zaprosiłem na to wesele Megan. Byliśmy wtedy wprawdzie tylko przyjaciółmi, ale co mi szkodziło? W sumie nie sądziłem, że się zgodzi. Wyglądała przecudnie. Miała na sobie piękną niebieską sukienkę, która idealnie pasowała do jej oczu. Zrobiła sobie loki i użyła trochę różu, chociaż wiedziała co myślę o makijażu. To był jeden z lepszych dni do których chciałbym wrócić. Chociaż wtedy w głowie ciągle powtarzały się myśli: „Co by mama sobie pomyślała, gdyby się dowiedziała, że została zastąpiona?" Wtedy odpowiadałem sobie tak: „Ona nie żyje! Już nie powróci! Nie wie co się dzieje na świecie... Zasnęła, ale w przeciwieństwie do normalnych snów ten był wieczny...nigdy się nie obudzi..." Te myśli zamiast mi poprawiać humor tylko go pogarszały. Umiałem pocieszać innych, ale nie siebie. Wyjąłem te zdjęcie z oprawki i schowałem do kieszeni.

Na samym dnie było coś innego. Wyglądał jak tablet, ale był trochę inny niż te, które znałem. Jego grubość była równa grubości kartki papieru, jeśli to w ogóle możliwe. Był praktycznie przeźroczysty, zabarwiony lekko na fioletowo. Wyglądał jakby był z gumy. Wyjąłem go z pudła. Można było nim giąć i zginać. Zabrałem go do pokoju.

W pokoju zacząłem szukać włącznika lub jakiegokolwiek przycisku, ale bez skutku. Odłożyłem urządzenie na bok. Pomyślałem, że jeśli to technologia z kosmosu to może i inaczej się je włącza.

Rozłożyłem dłoń na urządzeniu. Nic się nie działo. Już miałem ją zabrać, gdy nagle urządzenie się podświetliło. Wyglądało to jakby skanowało moją dłoń. Zaświeciło się na zielono i pokazał się ciemnofioletowy drukowany napis "ZGODNOŚĆ". Urządzenie się włączyło. Działał na tej samej zasadzie co i nasze tablety. Pokazało się coś na podobieństwo menedżera plików. W jego spisie był tylko jeden plik. Film zatytułowany „GDY POJAWI SIĘ FIOLET". Kliknąłem na film. Urządzenie jakby rzutnikiem najechało na ścianę i na niej wyświetlił się film. Na obrazie pojawiła się mama.

- Witaj Maxwellu - zaczęła mama z nagrania - nagrałam ten film by ci przynajmniej większość wyjaśnić w odpowiednim momencie. Jeśli to oglądasz, zapewne już kolor oczu zmienił ci się na fioletowy. Nie martw się nic ci nie będzie. Tata już ci pewnie mówił kim jestem i skąd pochodzę, więc przejdę do szczegółów. Fioletowe oczy sygnalizują u istot na mojej planecie, a raczej naszej, dojrzałość... Objawianie się tego jest nie określone. Działa to na zasadzie przypadku. U każdej osoby objawia się kiedy indziej. Tym bardziej jest nieprzewidywalne to u osób półkrwi, czyli u Holienów. Trochę ludzi, a trochę Grabiokomfoninów. Jeśli jeszcze się to nie stało to nie długo pojawi się twoja moc. Nie chcę cię straszyć synu, ale posiadanie mocy przez istoty półkrwi jest dla nich niebezpieczne. Moc może doprowadzić do nieuleczalnych chorób, fizycznych jak i psychicznych. Może także stopniowo skracać ci życie, jeśli będziesz używał niebezpiecznej ilości energii. Także twoje pochodzenie może ci przeszkadzać w funkcjonowaniu na Ziemi. Może zacząć ci przeszkadzać tlen, ponieważ u nas oddycha się innym pierwiastkiem. Nie wiem wiele o Holienach, są jednak różne plotki o tym, że mogą podobno posiadać więcej niż jedną moc. W naszej historii tylko raz zdarzył się przypadek kiedy to Grabiokomfianin posiadał dwie moce, natomiast u Holienów jest to niby naturalne. Jednak słyszałam tylko o Holienach, którzy posiadali góra trzy moce, więc niedługo twoje bóle głowy powinny przestać ci przeszkadzać... Tak zmieniając temat to pewnie chciałbyś wiedzieć czy z Emily też tak będzie. Zapewniam cię, że ona nie będzie musiała przez to przechodzić. Działa to tak, że tylko pierworodny otrzymuje specjalną zdolność. W każdym płynie taka sama krew, więc osoba najmłodsza z rodziny też będzie mieć pierwsze dziecko z mocami. Ja na przykład byłam najmłodsza z rodziny. Ale wracając do głównego tematu... Niedługo po pierwszym zaświeceniu się oczu, objawi się moc. Jeśli dziadek mówił prawdę, oczywiście ten z mojej strony, to otrzymasz moc telekinezy. Nie długo będziesz mógł nad tym zapanować. Urządzenie, które ci dałam, I.I.S. czyli Incidentally Information System, ma wiele użytecznych funkcji. Jedną z nich jest wyczytywanie zdolności. Myślę, że zadziała jeśli pojawi się kolejna moc. Działa także na komendy głosowe, więc Iis jest łatwa w użytku. Na razie tyle... A! No tak! Powiem ci jeszcze jak się nazywałbyś na naszej planecie... U nas imiona nadaje się pierworodnym dopiero, gdy ukarze się moc, a przy narodzinach u dzieci po pierworodnym. Mnie nazwano Megalin, a ty nazywałbyś się Maxkines, nadaliśmy ci to imię z tatą już dawno, czekając na pojawienie się twojej mocy miejąc nadzieję, że dziadek miał rację. Na zakończenie muszę dać ci ostrzeżenie. Jeśli moc już się objawiła będziesz musiał uważać na swoje emocje... Jeśli nie będziesz panował nad emocjami, możesz przestać kontrolować moc i zrobić coś czego nie będziesz w stanie powstrzymać. Musisz o tym pamiętać. A teraz... Do zobaczenia synku... - film się wyłączył.

Czyli jednak tata nie kłamał. Póki nie włączyłem tego filmu, brałem pod uwagę, że to może być jakiś głupi żart. Byłem przerażony tą sytuacją. Jednakże musiałem ją zaakceptować.

Postanowiłem trochę po przeszukać ustawienia urządzenia bym miał lepszą swobodę z jego korzystania. Po chwili szukania znalazłem coś... „Zmiana kształtu". Nacisnąłem i wyświetliły się propozycje.

„W co mam się zmienić?

1.Telefon ( „Już mam")

2.Zegarek („W sumie może być")

3.Tablet („Byłby nieporęczny")

4.Laptop" („To tym bardziej")

Nacisnąłem dwójkę, po czym nałożyłem nowo nabyty zegarek. Był o wiele chudszy i lżejszy niż zegarki, które dotąd używałem. Ponadto szukając ustawień przeczytałem, że jest odporny na wszystko. Na wysoką i niską temperaturę. To samo z ciśnieniem. I był także ognioodporny oraz wodoodporny. Po prostu czad!

Położyłem się na łóżku. Nagle przypomniało mi się, że w kieszeni mam zdjęcie mamy ze mną i resztą rodziny. Wyjąłem je z kieszeni i przyglądałem się mu trzymając je przed sobą. „Tęsknię za tobą mamo" – powiedziałem w duchu, chociaż wiedziałem, że nie usłyszy. Odłożyłem zdjęcie na półkę nocną. Wziąłem do ręki telefon i zadzwoniłem do Megan, w końcu obiecałem jej, że zadzwonię.

Po trochę dłuższej rozmowie wyszedłem z pokoju i ruszyłem w kierunku salonu.

Otworzyłem drzwi tarasowe i wyszedłem przez nie do ogrodu. Było ciepło. Słońce znów pięknie świeciło. Wiatru prawie nie było. Postanowiłem potrenować używanie telekinezy. Na szczęście Abigail nie posprzątała rzeczy potrzebnych jej do pielęgnacji ogrodu. Najwyraźniej wszystko sama zrobiła, gdy ja byłem na strychu. „Udało mi się uciec od obowiązków, ale czy na pewno? Pewnie będę musiał pomóc w inny sposób... Dobra! Bierzmy się do roboty!"

Skupiłem się na pierwszym przedmiocie. Grabie. Długo intensywnie myślałem by grabie się podniosły, ale nawet nie drgnęły. Chwila odpoczynku. Na to nie wygląda, ale to jest strasznie męczące. „Jakby o tym pomyśleć to męczę się myśleniem... Mam tak pierwszy raz." Znów spróbowałem. Coś się stało! Grabie się poruszyły! Ale nic więcej. „Czeka mnie jeszcze dużo pracy." – pomyślałem, coraz bardziej zmęczony.

Nagle ze strony domu odezwał się głos:
- Max? Co robisz?

Odskoczyłem gwałtownie i zacząłem się rozglądać skąd dobiega głos.

- Francisca? Ee... Ja tylko sprzątam po twojej mamie...

- Aha...

- Chcesz jeszcze coś ode mnie?

- Tak... Ethan dzwonił do ciebie. Zapomniałeś telefonu.

- Okej... dzięki za informację. Później oddzwonię. Możesz następnym razem nie zaglądać mi do telefonu? A co bardziej istotne, do mojego pokoju?!

- Zawsze zapominam, że nie wolno – zaśmiała się.

- Jeszcze Cię nauczę kultury!

- Tak! Na pewno! – powiedziała drwiąc ze mnie z sarkazmem. Chwilę później już zniknęła za framugą okna.

„Może na studiach psychologicznych nauczę się jak uczyć innych kultury... A może nauczę się manipulacji?! To też by było dobre. Ale do studiów jeszcze daleko."

Gdy odwróciłem się w stronę narzędzi bardzo się zdziwiłem. Nie mogłem ich zobaczyć, po prostu nie było ich tam gdzie powinny być. Nagle zauważyłem wszystkie przedmioty rzucone w stronę szopki na narzędzia. Jak się tam znalazły? Po chwili sobie coś uświadomiłem. Powiedziała mi to mama. „Jeśli nie będziesz panował nad emocjami, możesz przestać kontrolować moc i zrobić coś czego nie będziesz w stanie powstrzymać..." To miało sens, wystraszyłem się Francisci, ale żeby do tego stopnia, że moja moc zareagowała? Muszę uważać z emocjami.

Wróciłem do domu tą samą drogą co przyszedłem. Akurat zadzwonił domofon. Podszedłem do niego i podniosłem słuchawkę:

- Tak? – zapytałem.

- Cześć Max! Wpuścisz mnie? – odezwał się entuzjastyczny głos Ethan'a.

- Spoko... Już otwieram furtkę – powiedziałem z mniejszym entuzjazmem, co nie znaczy, że nie cieszyłem się z przybycia Ethan'a. Przycisnąłem guzik przy domofonie.

Po chwili do domu wszedł Ethan ze swoim plecakiem na ramieniu.
- Cześć przyjacielu – powiedział uśmiechnięty wystawiając do mnie rękę.

- Cześć – powiedziałem uścisnąwszy jego rękę – Dobra, chodź na górę.

Ethan zdjął kurtkę i buty, po czym ruszył za mną. Całe popołudnie tłumaczyłem mu w jaki sposób pisać wypracowania.

- Jest! W końcu to potrafię! Dziękuję Max! – wykrzyknął Ethan.

- Nie ma za co – odpowiedziałem mu krótko – Oprócz wypracowań trzeba także potrafić przeanalizować wiersz... Jak z tym u ciebie?

- To akurat od początku ogarniałem – wyszczerzył się.

- To się cieszę. Idziemy pograć trochę na konsoli? Dawno nie graliśmy. Ostatnio nabyłem fajną grę dla dwóch osób.

- Jasne stary! Chodźmy!

Zeszliśmy na dół do salonu. Włączyłem konsolę, włożyłem do niej nową płytę z grą, po czym zabrałem kontrolery i usadowiłem się na fotelu. Jeden z kontrolerów rzuciłem Ethan'owi siedzącemu na sofie. Złapał go bez najmniejszego problemu.

Chwilę później oboje już energicznie klikaliśmy przyciski na swoich kontrolerach. Ethan siedział na sofie do góry nogami i klął pod nosem, ponieważ w grze zabiłem go już piąty raz.

- I co w końcu masz z tymi oczami? Udało ci się zdjąć te soczewki? – zagadał Ethan.

- Z oczami? Na szczęście udało mi się je zdjąć. Raczej więcej ich już nie założę - skłamałem. „Na razie lepiej by nie znał prawdy..."

Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Aha... - powiedział, po czym zajrzał do telefonu - Kurna... Muszę się już zbierać. Zaraz przyjedzie po mnie mój stary.

- Spoko. Wyprowadzę cię.

Czekaliśmy na dworze przed domem około 10 minut zanim pojawił się tata Ethan'a. Gadaliśmy o różnych sprawach. Było już ciemno, więc jednym z tematów były oczywiście gwiazdy. Tej nocy było ich sporo.

- I jak myślisz? Są tam kosmici? – zapytał mnie Ethan.

- Mogą być bliżej niż ci się zdaje – odpowiedziałem ciszej, wzdychając.

- Co powiedziałeś?

- Nie, nic ważnego.

Tata Ethan'a w końcu podjechał.

- To cześć – powiedział Ethan, idąc w stronę samochodu.

- Do poniedziałku – odpowiedziałem machając powoli ręką.

Po powrocie do domu trafiłem akurat na porę kolacji. Po niej poszedłem do łazienki i wykąpałem się. Pomyślałem, że może z wodą spłyną ze mnie także myśli, które mnie dręczyły. I rzeczywiście tak się stało. Mogłem spokojnie położyć się spać...

***

W tym śnie niby uczestniczyłem, jednakże nie mogłem nic zrobić by zapobiec czemukolwiek...

Wraz z rodziną byliśmy w jednej z hurtowni samoobsługowych, które odwiedzaliśmy co jakiś czas. Z powodu niebezpieczeństwa spowodowanego przez przewóz ciężkiego towaru dzieci mogły w nim przebywać jedynie w niedzielę. Przechodziliśmy właśnie przez jedną z alejek. Siostry biegały przed nami chichocząc i nawzajem się szturchając, natomiast ja z rodzicami szliśmy powoli nie śpiesząc się z zakupami. Dziewczyny oddaliły się od nas na kilkanaście metrów.

- Emily, Francisca, Mia. Nie oddalajcie się – nakazała Abigail.

W tym momencie to się stało! Usłyszałem dźwięk przypominający pękanie drewna. Gdy spojrzałem w górę, zobaczyłem jak cała paleta ciężkiego towaru spada z regału wprost na moje siostry! Nie zdążyłem zareagować. Jedyne co mogłem robić to się temu przyglądać.

Czas spowolnił. Patrzyłem z przerażeniem na uśmiechnięte buzie moich nic niespodziewających się sióstr. „To nie może się dziać! Nie! Nie może się dziać!" Ciężki towar je przygniótł... Rodzice z przerażeniem na to patrzyli. Abigail zaczęła przeraźliwie piszczeć, a tata zaczął wołać o pomoc. Ja natomiast podszedłem bliżej miejsca wypadku, upadłem na kolana i patrzyłem na krew wypływającą się z pod ciężkiego towaru. Zacząłem płakać. „Jak... Jak to mogło się stać?!" Przez łzy jeszcze raz spojrzałem w tamto miejsce. Z krwi utworzył się napis: „Możesz temu zapobiec."

***

Wybudziłem się z krzykiem z tego koszmaru.

- To tylko koszmar! To tylko koszmar! – próbowałem sam siebie uspokoić – To się nie wydarzyło!

Gdy już się trochę uspokoiłem, drżącą ręką po omacku znalazłem telefon i sprawdziłem godzinę. Jest trzecia czterdzieści osiem. Czyli mamy już niedzielę, siódmego maja dwa tysiące siedemnastego roku.

Po takim koszmarze nie mogłem już dalej spokojnie spać. Jedyne co mogłoby mnie teraz uspokoić to muzyka. Wstałem z łóżka, wziąłem słuchawki, po czym podłączyłem je do telefonu. Otworzyłem listę ulubionych piosenek i włączyłem odtwarzanie. Piosenki mijały, a ja stawałem się coraz to spokojniejszy. Całkowicie wyłączyłem myślenie, jedyne co robiłem to wsłuchiwałem się w słowa piosenek. Po jakimś czasie w końcu udało mi się usnąć...

***

Obudziłem się gdzieś tak po dziewiątej. Próbowałem sobie przypomnieć co mi się wcześniej śniło, jednak wszystko wyleciało mi z głowy. Jedyne co zapamiętałem to to, że na pewno był to koszmar. Nie myśląc już o tym ubrałem się i wyszedłem na śniadanie. O godzinie jedenastej poszliśmy do kościoła. Gdy msza już się skończyła, a my wyszliśmy z kościoła zagadnąłem do rodziców:

- To co mamy jeszcze w planach? Gdzie jedziemy?

- Słyszałeś o tej nowej hurtowni samoobsługowej? Chcieliśmy się tam wybrać. Akurat dziś możemy tam pójść całą rodziną – powiedziała Abigail.

Poczułem dreszcz na plecach. „Mam jakieś złe przeczucie... Nie wiem tylko dlaczego. "

- Nie wiem czy to dobry pomysł... - mruknąłem pod nosem.

Jednak nie miałem żadnego wpływu na decyzję rodziców. Trzy kwadranse później byliśmy już w hurtowni. Moje złe przeczucia nasilały się. Przechodziliśmy właśnie przez jedną z dłuższych alejek. Siostry biegały przed nami chichocząc i nawzajem się szturchając, natomiast ja z rodzicami szliśmy powoli nie śpiesząc się z zakupami. Dziewczyny oddaliły się od nas na kilkanaście metrów.

- Emily, Francisca, Mia. Nie oddalajcie się – nakazała Abigail.

Wtedy przypomniałem sobie! To mi się właśnie śniło! Wiedziałem co zaraz się wydarzy. Czym prędzej ruszyłem w stronę sióstr. Gdy już do nich dobiegłem, wziąłem je w ramiona, jednak zanim zdążyłem się z nimi ruszyć usłyszałem pękanie drewna. „Cholera!" Spojrzałem w górę. Prosto na nas leciała paleta z ciężkim towarem. „Nie pozwolę by ktoś zginął! Nie pozwolę!" Zamknąłem oczy i uniosłem ręce w górę. „Niech ta cholerna moc zadziała!" – pomyślałem zaciskając ręce. Stałem tak jeszcze przez kilkanaście sekund... „Udało się?" Otworzyłem oczy. Przed sobą zobaczyłem swoją rodzinę. Tata i Abigail byli przerażeni, jednak nie z tego powodu co w śnie. Najwidoczniej nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Siostry przestraszone, dygotały wtulone we mnie.

- Dziewczyny uciekajcie do rodziców, szybko! – nakazałem im, przez zaciśnięte zęby.

„Cholera! Nie wiem jak długo jeszcze utrzymam to nad głową!" Dziewczyny usłuchały i szybko pobiegły w objęcia rodziców. „Ocaliłem je! Naprawdę temu zapobiegłem!"

- Max! Co robisz?! Jeśli zostaniesz w tym miejscu, to to cię przygniecie! – krzyczał tata.

Głębokie oddechy... „Wystarczy, że powoli opuszczę tą paletę na ziemię. Pestka." Całkowicie skupiłem się na ciężarze, który utrzymywałem nad swoją głową. Powoli, nie śpiesząc się opuściłem paletę niedaleko mnie. Chwilę później upadłem na kolana i straciłem przytomność...

***

Nie wiem dlaczego ostatnio ciągle budzę się z krzykiem. Tak było i tym razem, przez co przestraszyłem swoją rodzinę.

- Gdzie... gdzie ja jestem? – zapytałem rozglądając się dookoła.

- W szpitalu – odpowiedziała Abigail – Martwiliśmy się, że coś mogło ci się stać.

Tak rzeczywiście było. Byłem w niezbyt dużym białym pokoju. Leżałem na tak samo białym łóżku, podłączony do kroplówki i pulsometru. Moi rodzice i rodzeństwo siedzieli z obu stron łóżka.

- Nic mi nie jest. Możemy wracać do domu – powiedziałem, wstając z łóżka, odczepiając od siebie kroplówkę i wszystkie przyssawki – Ważniejsza sprawa czy z wami wszystko w porządku...

Spojrzałem na swoje siostry. Uśmiechały się do mnie. Nie dało się po nich poznać choćby małej części wcześniejszego przerażenia. Rodzice także nie wydawali się zbytnio przejęci tym co wcześniej zrobiłem.

- Nie martw się wyjaśnieniami – powiedział tata – One o wszystkim wiedzą.

- Że co?! – tego to już zupełnie się nie spodziewałem.

- Wyjaśniliśmy dziewczynką kim jesteś, skąd pochodzisz i co potrafisz.

- Czekaj... Wyjaśniliśmy? Skąd Abigail o tym wie?

- Na razie nie jest to ważne. Wyjaśnimy ci to później.

- Niech będzie – powiedziałem nie chętnie - Możemy wracać już do domu? – zapytałem trochę zmieszany tym wszystkim.

- Jasne. Zaraz przekażemy lekarzowi, że już wychodzisz - odparł tata.

***

Do domu wróciłem gdzieś tak po osiemnastej. Sprawdziłem czy nic nie mam zadane, po czym spakowałem się na jutro. Dopiero gdy nastała godzina dwudziesta trzecia przypomniałem sobie o projekcie na biologię. Olałbym to jak każde inne takie zdarzenie. „Jedna jedynka mi nic nie zrobi. Zresztą to nie moja pierwsza..." Ale to było co innego. Nie mogłem zawieść Lary. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Że mi się nie chciało nie znaczyło, że ona miała zawalić. Całą noc pracowałem nad plakatem i mową omawiającą plakat dla mnie i Lary. Dobrze, że drukarka którą miałem w szafce dalej działała.

Położyłem się gdzieś tak koło trzeciej, czwartej. Jakimś cudem i tak się wyspałem. Dziwne, ale nie narzekałem. W sumie i tak zazwyczaj dużo nie śpię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top