Rozdział 8 - I polecą piórka...
Od czasów tej pamiętnej walentynki Adrienowi ciężko było patrzeć na Mari inaczej. Dusił w sobie to nowe uczucie, bo przecież był zauroczony w Biedronce, jednak jak patrzył na koleżankę z klasy, aż serce szybciej mu biło. Czuł się jakby zdradzał swoją Panią, a przecież nawet nie wyznał jej co czuje. W związku z czym postanowił grzecznie ignorować swoje uczucia i skupić się na zdobyciu serca bohaterki Paryża. Dziwił się, że Mari nigdy tez nie zaczęła tematu tej kartki, ale było mu to na rękę. Nie chciał niszczyć relacji między nimi.
- Macie trzy dni na zaprojektowanie oraz uszycie jednego elementu ubioru, a waszą prezentację oceni znakomity projektant - Odsunął się klikając spację, aby przesunąć slajd na mężczyznę w średnim wieku. - Gabriel Agrest, ojciec waszego kolegi z klasy. - Chłopak poczuł jak się rumieni, czując się w centrum uwagi. Nino poklepał go po ramieniu na wieść, że będzie on na najbliższym pokazie nosił zwycięskie ubranie. W klasie wybuchła wrzawa ekscytacji.
- No to chyba wiadomo kto wygra. - Powiedziała Alix, patrząc w stronę Marinette, która podekscytowana wizją swojego pierwszego pokazu była w innym świecie. Dziewczyna miała na sobie koszulę i rybaczki własnego projektu.
- Nie wiadomo. - Odezwał się dyrektor. - Każdy ma szansę wygrać....
- Chyba, że Marinette dołączy. - Wtrącił się Kim. Ciemnowłosa poczuła napływ gorąca na twarzy.
- A tematem przewodnim jest... - Pan Domockles zignorował słowa chłopaka. - Melonik.
- Melonik?- Zapytała Marinette będąc już na przerwie w korytarzu. Przekładała kolejne kartki, marszcząc brwi. - Kto w dzisiejszych czasach nosi melonik.
- Mój tata. - Mruknęła oburzona Mylene i odeszła.
- Ale on jest mimem. To część jego stroju. - Westchnęła ciężko, ciągle przekręcając swoje projekty. - No nic nie mam. Żadnego szkicu. Nic dziwnego, meloniki nosiło się w osiemnastym wieku.
- Mari, chyba trochę...- Alya nie zdążyła dokończyć, chociaż była wyraźnie rozbawiona przyjaciółką.
- To nie ma znaczenia. - Westchnęła dramatycznie Marinette. - Bo znając siebie, w trakcie pokazu potknę się o swój głupi melonik i ten głupi ryj sobie rozwalę. - Ciemnowłosa opadła na krzesło obok, kładąc swoje projekty na nogach przyjaciółki. - Wszyscy będą się ze mnie śmiać, Pan Agreste mnie wyśmieje i przekreśli moją karierę. Skończę samotna, z trzema kotami na poddaszu u rodziców. Będę zajadać stres pączkami, aż nie będę w stanie zmieścić się w drzwiach.
- Dziewczyno. - Alya przerwała jej wywód. -Mówimy tu tylko o meloniku. Zaraz zobaczymy. - Otworzyła szkicownik, akurat, gdy Adrien stanął nad przyjaciółkami.
- Hej, nie wiedziałem, że masz taki talent Mari. - Odezwał się, biorąc do rąk zeszyt. Oparł sie nonszalancko o ścianę, przeglądajac kartki z zachwytem. - Nic dziwnego, że w klasie mówili, że wygrasz. Ja serio też to widzę. - Còrka piekarzy oblała się krwistym rumieńcem. Uśmiechnęła się nieśmiało, na co serce Adriena zrobiło fikołka.
- Dziękuję. - Powiedziała niepewnie, chowając się za mulatką. Dłonie oparła na ramieniu przyjaciółki, tak aby w każdej chwili mogla się za nią ukryć. - To moja pasja.
- Nie ma za co. - Odpowiedział jej ciepło. - Nie powiniennem mieć faworytów, ale liczę, że ubiorę twój melonik. - Ciemnowłosa znów zalała się rumieńcem, uśmiechając się rozmarzona.
- Slyszałaś to? - Zapytała Alya, strącając ręce przyjaciółki z ramienia. - Uważa, że masz szansę. Musisz mi tylko obiecać, że przestaniesz się tak stresować. Jak nic będe mieć siniaki. Więc zostaly ci trzy dni.
- To malo czasu. - Szepnęła. - Muszę... Muszę iść szukać inspiracji. - Marinette odwróciła się i wybiegła do szatni.
- Ona ma wygrać? - Po drugiej stronie korytarza stała blondynka, mierzac Marinette chłodnym spojrzeniem. - Nie sądzę. Szczególnie jak ja wystąpię w konkursie.
- Tak będzie. - Sabrina pokiwała gorliwie głową.
- Wiem. - Wzrok Chloe spocząl na szkicowniku. - Muszę tylko się dobrać do jej notatnika. - Po czym złapała Sabrinę za rekaw i ruszyła do wyjścia, aby śledzić ciemnowłosą.
Marinette znalazła sobie miejsce na placu niedaleko wieży Eiffla. Jej głównego punktu inspiracji. Rysowała kolejne pomysły na melonik, ale bez sukcesu, bo wszystkie pomysły jakie miała były jej zdaniem nudne i bez polotu. Wokół słyszała przyjemny szum mnóstwa skrzydeł, gdy szczelniej opatuliła się puchową kurtką. Może i nie była to najprzyjemniejsza pogoda. Było zimno, ponuro i z rana popadało trochę śniegu, więc ulice były w wielkich kalużach.
- Ciężko coś wymyśleć. - Powiedziała cicho, zamazując kolejne rysunki. - Gdy wie się, że ma się tylko trzy dni.
- Ratujesz świat pod presją czasu. - Powiedziała jej entuzjastycznie Tikki, a Marinette zrobiło się ciepło na sercu. - Narysowanie melonika, powinno być dla ciebie bułką z masłem.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła sie i zaczęła rysować. Każdy jej pomysł wydawał się gorszy od poprzedniego. W końcu westchnęla ciężko, zmazując wielką kokardę z czubka melonika, twierdząc, że popłynęła trochę z fantazją. Jej uwagę zwrócił dziwny mężczyzna, ubrany w szary garnitur z karykaturalnie wielką, niebieską muchą. Zaczął podchodzić do ławki, idąc jak gołębie, aż Mari z lekkim pobłażaniem dziękowała, że jest tak daleko od tego wariata.
- Jest taki piękny dzień! - Krzyczał, gdy zwołał za pomocą swojego drewnianego gwizdka wszystkie gołębie z okolicy. Marinette uśmiechnęła się łagodnie, przekrzywiając głowę. Było coś uroczego, gdy mężczyzna podał jednemu z ptaków ziarenko, a ten wykonal obrót niczym trenowany piesek.
- Cholerne, pierzaste szczury.- Rudy policjant rozgromił całą grupę ptaków, aż Mari zmarszczyła brwi. - Ile mam Panu powtarzać, Panie Rumier? Nie dokarmiamy gołębi. Potem cały Paryż jest zasrany.
- Ale ktoś musi o nie dbać. - Spróbował się bronić mężczyzna. - Jest zima, gdzie mają zdobyć pożywienie?
- Dla mnie moglyby i pozdychać. - Odpowiedzial mu mężczyzna. - Ma Pan zakaz wtępu do wszystkich Paryskich parków. Jeśli się Pan stąd nie wyniesie, zaaresztuje Pana. - Meżczyzna wstał z ławki i ruszył ku schodom.
- Strasznie mi żal tego człowieka. - Powiedziała Marinette, obserwujac cale zdarzenie. - Chciał tylko pomóc gołębiom.
- Ale zachowywał sie jak wariat. - Uznała Tikki. - Troche jakby był ptakiem. Prawie obrósł w pióra. - Zaśmiała się.
- Piora... - Ciemnowłosa zamyśliła się, po czym zaczeła szkicować, póki miała w głowie ten pomysł. Po skończeniu uniosła swój szkicownik dumna z projektu. - I to mi wyszło Tikki.
- Nam wyszło. - Zaśmiała się Chloe, popychając Sabrinę w jej stronę, aby zrobiła niezauważalnie kilka zdjęć szkicu Marinette. - Ciekawe jak Pan Agreste zareaguje, że mała Dupain-Cheng zrobila plagiat.
Pan Rumier zszedł nad Sekwanę, gdzie usiadł na jednej z niewielu ławek. Odetchnął ciężko, patrząc na swoich perzastych, niedocenianych przez Payż przyjaciół. Nie zauważył jak w gwizdek wnika mu czarna akuma.
- Panie Gołębiu! Jak to niesprawiedliwe, że tak piękne ptaki są tak źle traktowane. - Usłyszał głos w głowie. - Co służba może wiedzieć? Nikt nie ma prawa zakazywać ci dbania o twoich przyjaciól.
- Tak, tak Władco Ciem. - Zgodzil się natychmiastowo, przyjmując na siebie moc. Czuł jak oplata go lateks w gołębim kolorze od stóp do głów. Pobiegł przed siebie, udając gołębi lot i gruchotanie, aby wcielić w życie swoj diabelski plan.
Mari nieświadoma zagrożenia tworzyła w domu podstawy melonika. Mając wszystkie potrzebne rzeczy, wykrajała fałdy materiału. Wpadła w taki szał inspitracji, że do pietnastej miała skończony projekt i jedyne czego jej brakowalo to pióra. Szybko ruszyła na plac, gdzie mogła go znaleźć. Wybrała jedno, o bardziej szarawym odcieniu i w drodze powrotnej uderzyła w policjanta. Tego samego, który nakrzyczał na dziwnego człowieka w wielkiej musze.
- Bardzo Pana przepraszam. - Powiedziała zawstydzona, omijając go i nie zauważając ja ten pobłażliwie kręci głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie zauważyła też jak zostaje porwany prze stado gołębi, zostawiając pofarbowaną przez krew kałużę, w której stał.
Dopiero wracając do domu zauważyła, ze ulice stoją zakorkowane, a ulice są wręcz objęte przez gołębie. Na jednym z telewizorów zauważyla Nadię Chamack, namawiającą do schowania się w bunkrze przed inwazją tych właśnie ptaków.
- Dostałam właśnie komunikat. - Odezwała się dziewczyna. - Że niejaki Pan Gołab ma komunikat dla wszystkich Paryżan. - Na ekranie obok prezenterki wyświetlił się mniejszy obraz ze złoczyńcą, stojącym na wieży Eiffela.
- Gro, gro! - Zaczął naśladując gołębie, wobec czego ciężko było wziąć go na poważnie. - To są bardzo złe wieści do mieszkańców Paryża. Od dziś miasto należy do gołębi, gro, gro! - Czlowiek wymachiwał rękoma jak skrzydłami i groźnie marszczył brwi, ale sprawiał tak kuriozalne wrażenie, że nawet dzieci w wózkach ze śmiechem wskazywały w ekran. Marinette pobiegła do opuszczonego metra, gdzie się przemieniła.
Podróżując przez miasto odkryła ze zgrozą, że gdy mieszkańcy Paryża odkryli kim jest złoczyńca w ogóle się nim nie przejeli. Dalej zajmowali się swoimi sprawunkami, zamiast jak zwykle, w wypadku akum schować się do bunkrów. Rozumiała, że Pan Gołąb wydawał się zabawny i nieszkodliwy, ale nie znaczyło to, że w mieście było teraz bezpiecznie. Szczególnie, gdy w oczy zaczeły rzucać jej się w parkach poszczególne kałuże pomieszane z krwią czy też czapki policyjne poplamione tą cieczą. Mari miała złe przeczucia.
Zatrzymała się na dachu jednego z paryskich kamienic, widząc jak stada gołębi układają się w wielkie odrzutowce. Ciemnowlosej zabrakło słów do opisania tak dziwnego zjawiska, chociaż dzieciaki na placu zabaw były wyraźnie zachwycone nowym zjawiskiem.
- No, nareszcie. - Jej uwagę zwrócił męski głos jej partnera, lezacego na dachówkach. - Czekam i czekam jak jakiś dachowiec. - Po chwili kichnął, męcząc się z łzami napływającymi do oczu.
- Widzę, że to będzie dla ciebie ciężka walka. - Powiedziała Biedronka, patrzac ze współczuciem na partnera.
- Mam alergię na pióra. - Westchnął, ocierając łzy z oczu. - Ale sobie poradzę. To tylko część problemu. Strażnicy i policjanci znikają.
- Zauważyłam, niestety. - Ciemnowłosa, objęła się jedną ręką. - A w dodatku Paryżanie w ogóle nie biorą tego człowieka na poważnie. Nie chowają się, a nawet zachwycają tym co robią te gołębie.
- Nie martw się Biedronsiu. - Powiedział chłopak, kładac jej ręke na ramieniu. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
- Mam pomysł. - Podrapała się po brodzie. - I trochę liczę na głupotę gołębi.
Czrny Kot stał na środku parku w policyjnej czapce, podczas gdy Biedronka, schowana za drzewem, gratulowała sobie genialnego planu. Liczyla na szybkie pojmanie złoczyńcy, oczyszczenie akumy i powrót do melonika. Nie wiedziała, że na daremnie, bo Edgar, ulubiony gołąb ofiary akumy obserwował ich od kiedy pojawili sie w parku. Odlecial z lampy i wrócił do swojego przyjaciela zatrzymując mu się na ramieniu. Zagruchał mu do ucha.
- Biedronka z Czarnym Kotem się pojawili. - Ponownie posłuchał Edgara. - I uważają mnie za głupca, ktory nie rozróżni policjanta od bohatera? Świetna robota, mój przyjacielu. - Poglaskał stworzenie po brzuchu. Po czym udając dźwięk gruchania spadł z szczytu fontanny prosto na chmarę lecących ptaków.
W tym samym czasie grupa gołębi porwala kichającego Czarnego Kota, zmuszając zaskoczoną ich możliwościami, Biedronkę do pościgu za nimi. Oboje wyladowali na szczynie hotelu burmistrza, otoczeni niewyobrazalną ilością ptaków. Nie domyślali sie, że nawet taka ilość znajduję się w Paryżu.
- Gdzie ten ptasi móżdżek? - Zapytał blondyn, w tym samym momencie, gdy złoczyńca, na chmurze gołębi podlecial tak, aby być na ich widoku.
- Jesli chcesz spokoju dla gołebi. - Usłyszał męski glos w glowie. - Musisz się ich pozbyć. - Pan Gołąb wziąl swój gwizdek i z jego pomocą rozkazał ptakom poderwac się do lotu.
- Nagle poczułam się jak karma dla ptakow. - Szpnęła Biedronka, obserwujac to niezwykłe zjawisko, gdy wszystkie gołębie jak jeden mąż uniosly się w locie i zaczeły ich atakować. Pomimo chroniacego ich stroju, nie była to najprzyjemniejsza rzecz.
- Jakaś propozycja? - Zasugerowal chlopak, widząc, że nie są w najlepszej sutuacji i od czasu do czasu kichając. Nagle kilka ptaków, o chyba nadludzkiej sile uwięziło ich w wielkiej metalowej klatce. Marinette zamrugała kilka razy, nie dowierzając. Czy właśnie dotarła na szczyt absurdu, gołębie zamknęły ją za kratami.
- Gru, Gru! - Zakrzyknął mężczyzna, wyciagajac do nich ręke. - Oddaajcie mi natychmiast swoje miraculum. Bo jak nie...- Jak na zawołanie, otaczające ich gołębie odwróciły się i wystawiły w ich strony kupry. Ciemnowłosa już widziała oczami wyobraźni Ptasią grypę, biegunkę czy nawet zwykłą grypę.
- Kocie! O czym ty myślisz! - Krzyknęła poirytowana, a chłopak przywołał swoja moc destrukcji, aby szybko się uwolnić spod tego metalowego więzienia. Ruszyli w stronę spanikowanego złoczyńcy, który z kazdym krokiem zaczał zblizac sie tyłem do krańca dachu.
- Myślał gołąb o niedzieli. - Powiedział żartobliwie Kot, na co Biedrona zirytowana westchneła, prubujac jojem złapać ofiarę akumy.
- Nie sądzę, abym miał się czym martwic. -stwierdził człowiek unikajac migiczego sznurka i zagwizdał w swoja broń, po czym rzucił sie z dachu, udając dźwięk ptaka. Bohaterowie zgłupieli, myśląc, że będą mieli pierwszy przykład samobójstwa złoczyńcy i szybko pobiegli do krańcu budynku. Zobaczyli jak Pan Gołab na chmarze Gołębi wzlatuje w niebo.
- To stanowczo nasz najdziwniejszy przeciwnik. - Stwierdziło Biedronka, ignorując kolejne kichnięcia swojego partnera. - A tobie przydały by się jakies tabletki lub chociaż sprey do nosa. - Nim zdążyła zauważyć, jej partner złapał ją za ręke i pociągnał ku wejściu na klatkę schodową. Wielka grupa gołebi leciała na nich z zawrotną prędkościa, po czym zrobiła kilka dziur w metalowych drzwiach swoimi dziobami.
- To jest gorsze *kichnięcie* niż ptasia grypa. - Westchnął, przygladajac się dziurom na metalu.
- I nadal nie wiemy co stało się policjantom i strażnikom. - Stwierdziła zmartwiona Biedronka. - Czy w ogóle żyją.
- Mamy trochę większe zmartwienie. - Mruknał Kot, gdy na jego pierścieniu znikneła kolejna poduszeczka. - Bo raczej nie jesteś gotowa na moja doskonałość pod tym lateksem.
- Kocie, to poważna sytucja. - Powiedziała dziewczyna, zbiegając na ostatnie piętro. Ku jej przerażeniu, hotel działał sobie jak gdyby nic się nie stało. Burmistrz rozmawiał z recepcjonistką o nowych zasadach, a do boya hotelowego ustawiła się kolejka z bagazami. - To przecież poważna sytuacja.
- Ale tego nie widać. - Westchnął Kot, gdy zostali zauważeni przez Pana Bougrois. Mężczyzna spokojnym krokiem ruszył w ich strone wraz z nieodłącznym lokajem.
- Śmieszna sytuacja. - Powiedział i bohaterom jednak ciężko było zaprzeczyć.
- Ale nie wolno jej bagatelizować. - Powiedziała zmartwiona Biedronka. Po chwili Kot położył jej dłoń na ramieniu, kiedy jego pierscień znów zapikał.
- Lada chwila się ich pozbedziemy. - Wtrącił sie niezadowolonej partnerce w słowo. - Ale mam mały problem ze strojem.
- Och, rozumiem. - Powiedzial, kiwajac głową. - Jean Louis, zabierz szanownego Pana Czarnego Kota do apartamentu B316. Zapewnij mu wszystko co potrzeba. - Jego Lokaj kiwnął głową i ruszył w strone długich korytarzy. W ciągu dwóch minut dotarli do pokoju.
- Bardzo dziękuje. - Odpowiedział zamykając się w pomieszczeniu i szybko zdejmując przebranie. Plagg padł w jego dłonie zmeczony, stanowczo przedłużając jego typowe pięć minut.
- Dłuższych pogaduszek nie mogłeś mieć? - Zapytał zirytowany, gdy chłopak wyciągał z torby ser dla przyjaciela. podał mu kawałek. - I ja mam się tym posilić?
- W domu dostaniesz więcej. - Powiedział. - Ale musimy szybko pokonać tego dziwaka. Jest bardziej niebezpieczny niz sie wydaje. - Westchnął.
- Szczególnie, że nikt nie bierze go na poważnie. - Dopowiedziało sobie kwami, po czym pozwoliło blondynowi szybko się przemienić. Blondyn doszedł do niej w wyższej restauracji, gdzie pomiędzy jedzącymi gośćmi zastanawiała sie nad lecącymi w specyficznych grupach gołębiach. Dopiero, gdy z jednych z nich wyleciała policyjna czapka, aż cofneła się kilka kroków z przerażeniem, wpadając w ramiona blondyna.
- Musimy lecieć za tymi ptakami. - Powiedziała, wskazując na wielkie kule stworzeń. - Tam są ludzie w środku.
- O kurwa. - Warknął Kot, gdy dotarło do niego jak bezlitosny jest Pan gołąb. Pomyślał po pazurach wbijajacych się w ciała tych policjantów i strażników. Na pewno nie była to najprzyjemniejsza rzecz. Podbiegł do okna, aby je otworzyć.
- Czekaj. - Szepnęła. - Na wszelki wypadek... Zróbmy to, aby nas nie zauważli. - Biegli za ptakami pod dachami nad wejściami do klatek czy innymi chroniącymi ich od bezpośrednego widoku miejscami. Dotarli do Ratusza, gdzie przez otwarte drzwi zobaczyli w klatkach pozamykach strażników. Wszyscy byli pobrudzeni odchodami tych ptaków. Ich ciała były całe w zadrapaniach i gołebie od czasu do czasu, gdy któryś z nich za bardzo zbliżał sie do grat dzobały ich po palcach.
- To... To... - Chlopakowi zbierało sie na kichniecie, które jego partnerka szybko zatrzymała przykładając mu palec do nosa.
- Bo nas zauważą. - Szepnęła. - A cholera jedna wie, jakie choróbska przenoszą. Pan Gołab jest sprytnieszy niż nam sie wydaje... Musimy o tym pamiętać. - Złapała go za rękę i pociagnęła w sobie znanym kierunku, nie zauważając jak jeden gołab ukryty za kolumną wlatuje do środka.
- Prosze, prosze. Mamy gosci. - Odezwał sie z uśmiechem, głaszczac po główce swojego ulubieńca. - Będzie trzeba ich ciepło powitać. I potem dostaniesz swoje podziękowanie, mój drogi przyjacielu. - Ostatnie zdanie skierował do Władcy Ciem.
- Nie mogę się doczekać. - Usłyszał w głowie odpowiedź. Biedrona z Kotem biegli po dachu, dochodząc do szklanych okien.
- Akuma najpewniej jest w jego gwizdku. - Powiedziała. - Trzeba go pokonać i to nim znów zaczniesz kichać. Otwierasz okno, ja go łapie ciągne, a ty niszczysz gwizdek. Nawet nie zaregujesz. -Kot kiwnął głową. Jak tylko otworzył okno, zadziałał przeciąg, związany z otwartymi na dole drzwiami i masa piór wyleciała prosto w bohaterów. Biedronka nawet nie rzuciła jojem, gdy głośne kichnięcie zwróciło uwagę mężczyzny.
- Wybacz biedronsu. - Szepnął skruszony.
- Nie ma czasu. - Powiedziała, skacząc do środka i biegnąc w jego stronę. Blondyn ruszył za nią. Jak tylko znaleźli sie na dole, ptaki stworzyły na Panu gołębiu wielkie, zabawne rękawice bokserskie. Marinette musiała zebrać w sobie wszystkie siły, aby sie nie roześmiać, ale kiedy uderzony kot, uderzony przez ptaki, odleciał aż pod klatke z policjantem i odbił się od niej, wiedziała jedno. Ta sytuacja nie była ani troche śmieszna. Ten złoczyńca tylko wygladał kuriozalnie, ale nadal był groźny.
Wezwała swój szceśliwy traf, a w jej dłonie wpadła mała moneta w biedronkowe kropki.
- Wypuść nas, błagam! - Odezwał sie jeden ze strazników. Dziewczyna odwróciła sie do niego.
- No patrzcie, zapomniałam o was. Złapała Bym akume, a was bym tu zostawiła! - Odezwała się poirytowana, nie zauważając jak Czarny Kot do niej doszedł i bronił ją przed atakami gołębi. - Gdybyscie wzieli ten atak na poważnie i schowali sie na czas w bunkrze, nie byłoby problemu! - Dodała wściekła i odwróciła się do swojego partnera, aby pomóc mu w bitwie.
Jak jej wzrok padł na automat od razu wiedziała co robić. Z pomoca jojo powaliła Pana gołębia na ziemię, aby ten nie mógł przez chwilę nic zrobić, po czym kupiła w maszynie paczkę popcornu. Ruciła go do Czarnego Kota, który w powietrzu otworzył opakowanie, powodujac wśród ptaków poruszenie.
Gdy przekąska opadła na złoczyńce, jego dotychczasowi sojusznicy rzucili sie na niego.Biedrona wykorzystała nadal objętą linką kostkę Pana Gołębia i pociągnęła go tak, aby zawisł do góry nogami. Gwizdek spadł na podłogę, a Czarny Kot szybko go rozbil swoją nogą. Marinette delikatnie odstafiłę ofiarę akumy, łapiąc motyla i oczyszczając go ze złej energi.
Odrzuciła swoj szczęśliwy traf, sprawiajac, ze czysci juz strażnicy byli wolni, a Pan Rumier wrócił do swojej poprzedniej formy niszkodliwego dziwaka. Podeszła do grupy mężczyzn, ukrywając swoje poirytowanie.
- Mam nadzieje, że nie bedziecie jednak ignorować i bagatelizowac żadnego ataku akumy. - Powiedziała do nich, starając się jednak ich nie dotykać. - Prosiłabym, abyście wybrali się do szpitala na badania przeciw ptasiej grypie i na zastrzyki przeciw tężcowe. No i inne rzeczy, które zalecą lekarze, po kontakcie z gołębiami. - Powiedziała, mimo głupoty ludzi autentycznie zmartwiona.
- Przepraszamy. - Westchnął jeden ze strażników, po czym ruszyli ku wyjsciu.
Po trzech dniach przyszła na konkurs prawie, że spóźniona. Jej pióro nie chciało się trzymać i do ostatniej godziny kombinowała na wstążki i gorące kleje. Uznając pod glównym wejściem, ze nie ma sensu odbierać telefonu od Alyi, weszła radośnie na wielki dziedziniec jej szkoły. Od razu rzucił jej się fantazyjny melonik Rose z różami pomponami i we wstążki czy też Mylene z papieru z recyklingu.
- No nareszcie. - Mulatka, złapała twarz Mari w dłonie kręcąc jej głową. - Na własny pogrzeb się spóźnisz.
- To chyba nie możliwe. - Pomyślała na głos ciemnowłosa, wyjmujac swoje dzieło z pudełka. Jej przyjaciółka bardzo dokładnie mu się przyjrzała, a potem uniosła na nią powątpiewający wzrok.
- Słuchaj. - Westchnęła zirytowana samą myślą. - Ktoś cię srogo splagiatował. - Wskazała palcem na pracę Chloe. Mari odwrociła wzrok, unosząc brew. Do pomieszczenia weszła asystentka Gabriela Agresta, przedstawiajac się beznamiętnym głosem, wprawiając przy tym dyrektora w zadziwienie. Adrien natomiast wyglądał jakby się tego spodziewał. Skrzyżował spojrzenie z Mari i jedynie wzdrygnął ramionami.
- Nie martw się tym Alya. - Powiedziała córka piekarzy. - Orginał zawsze sie obroni. - Dodała z uśmiechem, który jednak był skierowany do blondyna. Chciała chociaż trochę go pocieszyć.
- Przepraszam... - Zawahał się Pan Domocles. - Ale gdzie jest Gabriel Agreste. - Nathalie włączyła ekran swojego tableta na którym pojawiła się twarz jej szefa.
- Witam. - Przywitał się mężczyzna. - Mój czas jest dosyć ograniczony, więc, aby się zjawić musiałem podjać specyficzne kroki. - Dyrektor kiwnął głowa i wskazał dłonią drogę.
- Nasi uczniowe wykazali się niezwykłą kreatywnośćią. - Powiedział. - Pokazując w swoich dziełach nie tylko umiejetność, ale też całe swoje serce. - Pan Agreste w bardzo kulturany sposób krytykował niektóre prace oraz chwalił za pomysłość. Na samym końcu doszedł do Marinette. Dokładnie przyjrzał się pracy ciemnowłosej.
- Nathalie, chce zobaczyć melonik Chloe. - Powiedział. Asystentka odwróciła go, a gdy zauważył jawny plagiat, poczuł irytacje. - Chce wyjaśnień, w tej chwili.
- To nie fair! - Krzyknęła, zanosząc się sztucznym szlochem. - Splagiatowano moją pracę. Moja fantastyczną pracę, którą...
- Przepraszam. - Wtrąciła się Marinette, nie mogąc słuchać tych bzdur. Wyciagnęła z torby swój szkicownik i otworzyła go na stronie z kilkoma rysunkami właśnie tego melonika. - Stworzyłam te dzieło od początku. Podała Adrienowi swój notatnik, aby dał swojemu ojcu lepiej się przyjrzeć i złapała za melonik. - Sama pszyszywałam pióra i komponowałam, aby to jedno się utrzymało w miejscu. Pióra są gołębie, ponieważ zainspirował mnie Pan Rumier, miłośnik tych ptaków, którego spotkałam na placu przed wieżą Eiffla. Mam też jeszcze jeden ukryty szczegół. - Odwróciła melonik do góry nogami, ukazując, że złoty szlaczek wyhaftowany na wstażce przy piórze jest tak naprawde jej podpisem. - Moje imię.
- Ohhh. - Rose wzięła czapkę Chloe zaintrygowana. - Faktycznie, tu też jest. - Powiedziała, zwracając uwagę wszystkich.
- Pewnie krawcowie nie zwrócili na to uwagi i pomyśleli, że to po prostu dekoracja. - Powiedziała Sabrina, nie wiele myśląc. Zawstydzona Chloe, czerwieniąc się mruknęła pod nosem kilka przekleństw pod nosem w stronę córki piekarzy i wybiegła z budynku.
- Świetna praca. - Powiedział ojciec Adriena. - Masz niezwykły talent. - Adrien podszedł do kolezanki, obejmując ją ramieniem.
- Nie tylko kapelusze robi. - Powiedział, wzbudzajac w ten sposób zainteresowanie ojca. Podniósł delikatnie dół niebieskiej sukienki dziewczyny, którą akurat miała na sobie z wyhaftowaną złotą nitką wzorem na końcach. Po odwróceniu okazało sie, że pomiędzy delikatnymi okręgami i szlaczkami również znalazł się podpis dziewczyny. - Sama szyje sobie ubrania.
- To... To nic takiego. - Marinette oblała się krwistym rumieńcem na nagły komplement blondyna.
- Nie powiedziałbym. - Uznał Gabriel Agreste. - Pokazuje to jak bardzo utalentowaną, młodą damą jesteś. - Zastanowił się chwilę. - W związku z tym oraz bardzo pieknej prezentacji stwierdzam, że Panna Marinette Dupain - Cheng zasługuje na pierwsze miejsce. - Kilka osób zawiedzione warknęło pod nosem zrzucając swoje meloniki i wychodząc. Jednak wszyscy z klasy Marinette doskonale wiedzieli, że jeśli dziewczyna wystąpi w konkursie, nikt nie będzie miał nawet cienia szansy.
- Bardzo, bardzo dziękuje. - Uśmiechnęła się radośnie, czując jak Alya obejmuje ją ze szcześcia mocno. Na twarzy Nathalie pojawił się lekki uśmiech, gdy wraz z Gabrielem Agreste w tablecie wychodziła ze szkoły. Chłopak złapał jej dłonie, w których trzymała kapelusz. Przez chwilę miała wrażenie, że zostali sami. Dopiero, po chwili dotarło do niej, że faktycznie zostali sami, bo wszyscy się rozeszli.
- Świetnie ci poszło. - Powiedział dumny. Wziął czapkę i założył ją na siebie, przyjmując charakterystyczną pozę modela. - I wygl... *Kichniecie* Głupia Alergia. - Ciemnowłosą dawno nic tak nie zdziwiło jak to, że dwóch tak biskich jej chłopaków ma uczulenie na to samo. I tak samo zielone oczy. I tak samo ciepły uśmiech. I przypomniała sobie, że nawet jeśli, to nie może wiedzieć, kim jest Czarny Kot, a alergie zdarzają się różnym osobom.
- Na zdrowie. - Uśmiechnęła się czule, wprawiając Adriena w palpitacje serca, gdy delikatnie zdjęła mu czapkę z głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top