Rozdział 6 - Idealne perfumy
Właśnie wyszła z metra prosto na deszcz, który nieprzerwanie leciał z nieba, zwiastując nieprzyjemności. Właśnie pokonali kolejnego złoczyńcę i powoli zaczęła przyzwyczajać się do udawania, że coś jej się stało w trakcie albo została w coś przemieniona. Z takich przemyśleń wybudziło ją drobne kichnięcie. Podniosła torebeczkę ze swoim kwami, ze zdziwieniem odkrywając, że stworzonko się pochorowało.
- Nie wyglądasz zbyt dobrze. - Powiedziała, jednocześnie otwierając jednym ruchem parasol.
- Zabierz mnie do lekarza. - Zaszlochało stworzonko jak małe dziecko. Dziewczyna zamrugała zaskoczona.
- Ale chyba nie istnieją lekarze od kwami. - Zdziwiła się.
- Znam...- Kwami zakaszlało przerywając swoją wypowiedź. - Znam jednego uzdrowiciela. - Powiedziało w końcu.
- I co mu powiem? -Zapytała Marinette, patrząc na drżąca od dreszczy Tikki. - Przecież to ma być tajemnica. Nabierze podejrzeń, domyśli się kim jestem... A w szkole będą pytać czemu się spóźniłam. Dasz radę wytrzymać do końca zajęć? - Zapytała stworzonko. Ta tylko kichnęła i położyła się w torebce. Aby jednak upewnić się, że jeszcze bardziej nie zmoknie, schowała ją do swojego plecaka, po czym pobiegła na pierwsze zajęcia z Panią Mendelejev.
Zajęcia były nieciekawe, więc każdy w miarę swoich możliwości, aby nie podpaść nauczycielce, zajmował się swoimi sprawami. Kobieta była bardzo surowa, więc gdy tylko się odwracała, wszyscy chowali swoje telefony pod biurka i zgodnie kiwali głową. Rose słuchała właśnie dziennikarki na bezprzewodowych słuchawkach w towarzystwie milczącej Juleki.
- Ochhh... - Westchnęła dziewczyna cicho, na widok młodego mężczyzny o ciemniejszej karnacji na swoim telefonie, który z uprzejmym uśmiechem machał ku ludziom.
- Książę Ali z Królestwa Bahrajnu, przylatuje do Paryża w odwiedziny. Wystąpi on oficjalnie w zbiórce na chore dzieci. - Chyba tym Rose poczuła się najbardziej urzeczona.
- Ma wielkie serce, jest dobry i czuły. - Tłumaczyła sobie swoje uczucia do osoby, której prawdopodobnie nigdy nie będzie miała szansy spotkać. - Ale wiesz co, napiszę list do niego! Może mój przeczyta. - Uznała, wyjmując z plecaka jeden z papierów ozdobnych, które tam miała. Zaczęła przelewać swoje uczucia na papier. Swój szacunek i, można tak to nazwać, zauroczenie. Zapakowała wszystko w piękną różową kopertę, ale czegoś nadal brakowało. Postanowiła poperfumować papier, aby pachniał nią. Aby jak najbardziej się wyróżnił.
- Rose, chcesz wysadzić klasę w powietrze? - Zapytała nauczycielka, podchodząc do nastolatki. Cała klasa zwróciła wzrok w jej stronę.
- A ja myślałam, że ktoś przyniósł na drugie wędzoną makrelę. - Skomentowała sytuację Chloe, powodując u Sabriny złośliwy chichot. Kobieta odebrała nastolatce perfumy.
- Nie wolno również używać smartfonów w klasie. - Zabrała komórkę z blatu i odeszła do biurka. - A teraz weź swoje rzeczy i idź do dyrektora. - Poinstruowała Rose, a sama pokazała za pomocą perfum dziewczyny, że gdy doda się trochę ognia, może spowodować to eksplozję. - Obyście to zapamiętali.
- Ja to zapamiętam. - Mruknęła Marinette, która, aż podskoczyła na nagły wybuch i rozbawiła tym komentarzem Alyę. Adrien nie zdążył na chemię i Nino przywitał go tuż przed szkołą.
- Wiesz, skoro nie było go na zajęciach... - Zasugerowała mulatka. -Powinnaś zanieść mu zeszyt.
- Ja? - Zapytała Mari i uśmiechnęła się lekko. - Mogłabym, serio... - Złapała za plecak, w którym trzymała Tikki. - Ale dziś nie dam rady, muszę coś szybko załatwić.
- Nie ze mną te wymówki. - Zaśmiała się jej przyjaciółka.
- To nie są wymówki! - Zirytowała się Marinette. - Ja naprawdę mam lekarza.
- Dobra, dobra. - Machnęła rękami, aby ją uspokoić. - Już się tak nie gorączkuj. To idź już. - Marinette wyjęła torebeczkę z plecaka i ruszyła schodami w dół, ciesząc się z dwugodzinnej przerwy.
- Gdzie iść? - Zapytała się stworzonka, ale nim zdążyła zareagować, potknęła o plecak któreś uczennicy. Sama stara się robić duże kroki, aby nie upaść, więc nie zauważyła, że jej rozchorowane i słabe kwami wypadło.
- Kości całe? - Zapytał z uśmiechem Adrien, trzymając ją delikatnie za ramiona. Marinette oparła głowę o jego tors, oddychając ciężko.
- Chyba tak. - Odpowiedziała, po czym się podniosła, patrząc jak chłopak odchodzi po schodach. Dopiero po chwili zobaczyła jak Chloe, największa suka i przekleństwo tego miasta, zabiera Tikki w swoje ręce. Sabrina opowiadała blondynce o zbiórce zabawek dla dzieci, kiedy ta wzięła kwami do ręki i zaczęła nim przerzucać. Czerwone stworzonko z miejsca zaczęło udawać laleczkę do zabawy.
- A to co? - Zapytała siebie Chloe, próbując w jakiś sposób rozgryźć, czy może jest na baterie albo wydaje jakieś dźwięki. - Jakaś zabawka? Strasznie brzydkie, ale jak dam to księciu, to na pewno z miejsca uzna mnie za niesamowicie dobrą oraz weźmie za żonę. - W końcu podjechała po nie limuzyna, a ta wrzuciła Tikki do swojej torebeczki. Rose nieśmiało podeszła do blondynki, czując się mała w jej pogardliwym spojrzeniu.
- Chloe, mówiłaś coś o księciu? - Rose tarmosiła w dłoniach różową kopertę.
- Nie do ciebie. - Ucięła temat córka burmistrza.
- Książe Ali nocuje dziś w hotelu taty Chloe. - Powiedziała Sabrina niczym jej asystentka, a nie przyjaciółka. - I zaraz spóźnimy się na jego przyjazd.
- Czy mo... Mogłabyś mu to dać? - Zapytała Rose, czerwieniąc się lekko. Chloe wzięła różową kopertę do dłoni.
- Serio uważasz, że coś tak podrzędnego i śmierdzącego powinno trafić w arystokratyczne ręce? - Zapytała blondynka, patrząc na nią z mieszaniną obrzydzenia i irytacji. - I co jeszcze myślałaś, że przeczyta to, zechce cię poznać i się w tobie zakocha? - Sabrina chichotała na słowa swojej przyjaciółki, kiedy ta darła go na strzępki. - Lepiej idź zaszyć się do tej dziury, którą nazywasz domem i zdechnij w samotności. Jak na kanalię przystało. - Rzuciła w zaszczutą oraz zapłakaną nastolatkę kwałkami papieru, tworząc w ten sposób kuriozalne konfetti.
- Idziemy. - Pośpieszyła ją Sabrina, wskazując na zegarek, po czym ruszyły limuzyną w drogę.
- Chloe! - Krzyknęła Mari, nie zwracając uwagi na rozgoryczoną dziewczynę, zbierającą strzępki listu. - Chloe, ta laleczka! Jest moja!
- To dużo wyjaśnia. - Odparła ze złośliwym uśmiechem i podniosła zaciemnioną szybę.
- Wredna dziwka. - Warknęła Mari pod nosem.
Rose schowała się w miejscu, gdzie nikt, a szczególnie nadzwyczaj wrażliwa Juleka, jej nie szukali. Zaczęła pisać swój list od nowa, chociaż w tym momencie poczuła się upokorzona i zlinczowana bez powodu. Wrażenie powiększającej się guli w gardle uderzało, gdy tylko próbowała schować mokry od łez list do różowej koperty. Czuła niezwykły ciężar na żołądku, w trakcie perfumowania tego listu.
- Witaj moja biedna, smutna księżniczko. - Odezwał się głos w jej głowie, gdy akuma wniknęła w jej perfumy. - Może czas na twój ruch? Zdobędziesz zainteresowanie swojego księcia i szacunek ludzi.
- Rozumiem, że w zamian chcesz Miraculów Biedronki i Czarnego Kota. - Szepnęła w odpowiedzi, po czym się przemieniła. Różowe w tej chwili włosy miała rozpuszczone, aby kaskadami spadały jej na plecy. Skóra przybrała zielonkawy odcień, podczas gdy pomalowana była wściekle różową szminką. Ubrana była w bufiaste krótkie czarne spodenki, pod którymi miała czarne rajstopy. Dodatkowo bluzkę z bufiastymi rękawami i koronkową górą. - Dostaniesz je. - Dodała, otwierając oczy. Miała różowe tęczówki i czarne białka.
Marinette uśmiechnęła się do boya hotelowego, mężczyzny w średnim wieku. Ku jej zdziwieniu odwzajemnił uśmiech.
- Dzień dobry, przyszłam do Chloe. - Powiedziała. Mężczyzna kiwnął głową i otworzył jej wejście.
- Apartament królewski, najwyższe piętro. - Powiedział. - Miłego dnia. - Dodał, gdy wchodziła na pięknie ozdobiony hol. Westchnęła cicho, nie dziwiąc się, czemu największe gwiazdy chcą spać w tym hotelu. Dojechała na najwyższe piętro.
- Książe Ali, przyniosłam tę zabawkę na zbiórkę. - Zatrzymała się tuż przed skrętem słysząc głos blondynki. - Och, wiem, że to bardzo ciepły gest, ale taka jestem. Cierpliwa, ciepła i dobra. - Marinette włożyła całą pięść do ust, żeby powstrzymać chichot. - Och, tak, książe z chęcią zobaczę twoje dywany. - Dodała, jeszcze, czekając na windę do swojego apartamentu. Marinette leciały stróżki łez ze śmiechu. Nie mogła wyjść teraz, bo wyszłoby, że ją słyszała. Weszła na klatkę schodową, szukać innego dojścia do Chloe.
- Witaj. - Odezwała się z miłym uśmiechem zaakumanizowana do pracownika recepcji. - Przyszłam do księcia Aliego. - Powiedziała. Mężczyzna przełknął ślinę, wiedząc doskonale, że jest w niebezpieczeństwie. Od razu spróbował w jakiś sposób uciec.
- Niestety nie mogę udzielać takich informacji. - Chłopak zaczął się cofać, a w oczach Wonnej Księżniczki zapłonęła złość. Złapała go za przedramię i przyciągnęła do siebie, mocno ściskając.
- Jak odzywasz się do księżniczki! - Krzyknęła, chociaż mężczyźnie ciężko było skupić się na jej głosie, czując jak łamie mu się kość. Łzy stanęły mu w oczach na przeraźliwy ból. - Trochę szacunku! - Wzięła swój pistolet i spryskała go gazem. Recepcjonista od razu zapomniał o ranie.
- Oczywiście, księżniczko. - Powiedział skruszony, kłaniając się nisko. - Wybacz mi me podłe i oburzające zachowanie. Już prowadzę cię do księcia Aliego.
Szesnastoletni książę w tym czasie stał i słuchał przemówienia burmistrza na najwyższym piętrze hotelu - w restauracji. Mówili wszystko to, co wiedział, że jest dobry, że organizuje zbiórkę, że jest księciem. Tak więc powoli zaczynała nudzić go cała ta mowa.
- W związku z urodzinami naszego gościa planujemy wieczorem zorganizować pokaz fajerwerek. - Chłopakowi zaświeciły się oczy. W końcu coś ciekawego. - Zostaną one wystrzelone z tej barki, tuż po tym jak zrobi się ciemno.
- Bardzo serdecznie dziękuję. - Powiedział nastolatek z uśmiechem. - To niezwykle miły gest.
- Niestety...- Odezwała się opiekunka chłopaka. - Masz bardzo dużo zobowiązań i spotkań, może być ciężko z czasem. Po zmroku może nas już tu nie być. - Westchnęła smutno, sama żałując, że musi zgasić zapał chłopca. Nagle cała trójka usłyszała specyficzne chrząkanie. Burmistrz uśmiechnął się, kładąc dłoń na plecach swojej córki.
- Książę. - Zwrócił jego uwagę. - Oto moja księżniczka, Chloe. - Przedstawił dziewczynę, gdy ta podała mu dłoń. Mężczyzna ukłonił się, biorąc rękę dziewczyny i całując jej wierzch.
- Miło mi panienkę poznać. - Stwierdził z miłym uśmiechem, a blondynka, wyciągnęła z kieszeni czerwoną laleczkę.
- Pozwól, że też coś przekażę na zbiórkę. - Stwierdziła. - Wiem, że to nic wielkiego, ale wiele dla mnie znaczy.
- To bardzo uprzejme z twojej strony. - Chłopak wziął Tikki w dłonie i schował do kieszeni.
- Och, książę, ale żeby tak od razu zostać twoją... - Szybko przerwała rumieniąc się lekko. Zakaszlała zażenowana, unikając zdziwionego wzroku księcia, podczas gdy paparazzi robili im zdjęcia. W tym momencie do sali weszła Marinette. Szybko schowała się za barem, ze zgrozą odkrywajac, że jej kochana Tikki jest w kieszonce przyszłej głowy Arabskiego królestwa.
- Kurwa.- warknęła pod nosem. Po chwili jej uwagę zwróciła Wonna Księżniczka, wychodząca z windy. - Jeszcze większe kurwa. - Zaakumaninizowana skierowała swój pistolet w stronę Chloe i wystrzeliła zielony dym, nim Mari zdążyła zareagować. Wszyscy natychmiastowo odsunęli się od blondynki z wyrazem obrzydzenia na twarzy, a ona sama powąchała się zdezorientowana odkrywając, że śmierdzi jak puszka z zepsutymi sardynkami.
- Do twych usług. - Wszyscy dziennikarze skłonili się przed zaakumanizowaną, gdy dostali bronią w plecy.
- Kim jesteś? - W przerażeniu książę zapomniał o swoich zwyczajnych, dobrych manierach, co zezłościło dziewczynę. Podeszła do niego, łapiąc go za ramię.
- Twoją przyszłą żoną, więc z szacunkiem! - Nakazała. Przyłożyła mu swoją broń do podbródka. - Ale nie martw się kochaniutki. Jedno kliknięcie i będziesz mój. - Marinette musiała coś zrobić. Pobiegła do konsoli i długo nie myśląc wcisnęła pierwszy lepszy przycisk, odpalając maszynki z konfetti. Wonna Księżniczka poirytowana puściła księcia, plując kolorowymi skrawkami papieru, które powpadały jej do ust.
Grupka osób, która uratowała się od dziwnego gazu manipulującego umysłem, uciekła na klatkę schodową. Zaczęli zbiegać po schodach w dół, chociaż Wonna Księżniczka nadal szła ich tropem. Marinette ukradkiem wyszła za nimi z nadzieją, że gdzieś po drodze zgubią Tikki. Cała grupka ukryła się w apartamencie prezydenta z pancernymi drzwiami.
- Nie ma szans, aby tutaj weszła. - Stwierdził dumnie mer. - Pancerne drzwi. - Nie przewidzieli jednak tego, że Wonna Księżniczka będzie miała inny plan oraz wpuści gaz przez szczeliny w drzwiach. Wszyscy zaczęli cofać się najbardziej jak mogli, jednak gaz wypełniał szybko pomieszczenie. Dziewczyna skakała rozradowana, rozpryskując swoją bronią na lewo i prawo, póki nie zauważyła, że gaz zaczął znikać. Marinette stała na końcu korytarza i wciągała go hotelowym odkurzaczem.
Marinette zabiło szybciej serce ze strachu, gdy Wonna Księżniczka z pomocą pistoletu przetransportowała się do gniazdka i odłączyła jej broń. To była jej ostatnia linia obrony. Zobaczyła skierowany na siebie pistolet. Serce biło jej jak szalone.
- Mamy szansę. - Szepnął burmistrz, otwierając drzwi i wybiegając z pomieszczenia, wszyscy wybiegli z pokoju. Ruszyli korytarzem, uciekając przed rozprzestrzeniającym się gazem. Wchodząc na klatkę schodową, niestety burmistrz nie zdążył uciec i został złapany w jej sidła.
- Złap ich! - Rozkazała mu Księżniczka. Marinette schowała się w windzie kuchennej i przetransportowała do kuchni. Przez małe okienko w drzwiach mogła obserwować jak książę, Chloe i opiekunka chowają się w apartamencie blondynki wraz z lokajem. Niestety i tu dostała się ofiara akumy przez windę, opętując przy okazji służącego blondynki. Otworzyła ramiona, patrząc czule na cofającego się księcia. - Chodź do mnie, ksi...
- Chyba trochę przesadziłaś z perfumami. - Odezwał się Czarny Kot w oknie. - A wiesz co jest dobre na perfumy? Mleko!- Po czym z pomocą swojego kija zaatakował jeszcze zdezorientowaną księżniczkę. Szybko wyrzucił ją do kuchni, a sam zrobił prowizoryczną zjeżdżalnię. - Muszę was stąd zabrać. - Wszyscy pokiwali głowami, nie zastanawiając się długo. Szybko zjechali po kiju kota jak po rurze strażackiej, gdzie Aliemu sprawiło to niezwykłą frajdę, po czym szybko odjechali autem.
- Musimy jechać do szpitala. - Czarny kot zmarszczył brwi. - Książę ma bardzo napięty grafik.
- Jest Pani świadoma, że żaden szpital nie działa? - Zapytał, po czym otworzył okno, nie mogąc znieść smrodu Chloe.
- Jak to? - Zapytała zdziwiona. - Przecież mamy być tam za 9 minut.
- Nie, za chwilę to wy będziecie w bunkrze. - Stwierdził Czarny Kot. - Tam, gdzie są wszyscy w tej chwili. Mamy atak akumy.- Po czym zaczął tłumaczyć dokładnie całą procedurę, nie zwracając uwagi na doganiająca ich Księżniczkę i jadącą na rowerze Marinette. Monolog przerwał im trzask, a jak spojrzeli do góre ujrzeli Wonną Ksieżniczkę z uśmiechem na twarzy.
- Książę, mój książe.- Szepnęła. - Koniec uciekania! - Krzyknęła wkładając pistolet przez otwarte okno Kota i wszystkich ich zaczadzając. W trakcie panicznej próby ratunku, Tikki wypadła z kieszonki księcia Aliego.
Marinette znalazła już puste auto, rzuciła rower byle jak na chodnik i podbiegła do otwartych drzwi samochodu. W panice rozglądała się za swoim kwami.
- Tikki! Tikki! - Szeptała przerażona, ze łzami w oczach, aż w końcu znalazła ją na podłodze. Wzięła ją w dłoń i przytuliła do policzka. - Och, Bogu dzięki.
- Marinette. - Odetchnęło z ulgą stworzonko.
- Musimy znaleźć pomoc... Ale jak, jeśli lekarz... wet... uzdro....- Tikki zakaszlała cicho. - No ten kto ci pomoże jest w bunkrze, to słabo.
- Nie mamy czasu, musisz się przemienić. - Powiedziało kwami. - Jakoś dam radę.
- Nie Tikki, nie. - Westchnęła. - Nie popełnię znowu tego błędu. Jeśli nie będzie tego lekarza w domu, to wtedy pomyślimy. - Kwami kiwnęło głową, świadome, że strażnik nie schował się w bunkrze.
Była u niskiego staruszka, który wyprawiał dziwne rytuały nad chorą Tikki, ale Marinette nie to dziwiło najbardziej. Nie mogła się skupić na tym, jak bardzo to jest dziwna sytuacja, ponieważ ten człowiek kogoś jej przypominał. Ona już go chyba widziała, ale nie mogła przypomnieć sobie ani kiedy, ani gdzie.
- Już. - Powiedział, odkładając miseczkę z dziwną pastą i oddając stworzonko dziewczynie. - Pani kot jest zdrowy. - Tikki otworzyła oczy i radośnie wtuliła się w policzek dziewczyny.
- Dziękuję, bardzo dziękuję. - Powiedziała i wyszła z pokoju pod jego czujnym wzrokiem. Szybko wybiegła z pomieszczenia i ukryła się za budynkiem. - Przepraszam. Bardzo źle się czułaś, od razu powinnam cię tu zabrać.
- Nic nie szkodzi. - Odpowiedziała jej Tikki. - W końcu i tak tu dotarłyśmy. Czekaj...- Kwami się zamyśliło wzlatując w powietrze. - Most kłódek, tam są. - Dziewczyna szybko się przemieniła i z pomocą swojego jojo przeniosła się na ten groteskowy ślub. Widziała jak jej partner trzyma różowe pudełko, a burmistrz idzie wraz z zaakumanizowaną jakby szli do ołtarza. Potem przekazuje ją księciu.
- Och, mój książę. - Księżniczka wzięła jego dłonie, czując niezwykłą radość. - Niedługo, zostanę twoją drugą żoną. Nie będzie nikogo, prócz pierwszej, ważniejszego niż ja! Merze!- Krzyknęła, a Bourgeois stanął pomiędzy nimi i zaczął mowę ślubną. Przy obrączkach, Biedronka nie mogła ze śmiechu, strąciła różowe pudełko do sekwany.
- Nie tak szybko. - Uśmiechnęła się, opierając o lampę uliczną. Gdy dziewczyna strzeliła w nią ze swojej broni, nawet nie starała się uciekać, zatkała sobie nos klamerką, oddychając przez usta.
- O ty! - Kobieta poczuła obezwładniającą złość. - O ty bezużyteczny stawonogu! Poddani! Atakować! - Krzyknęła i złapała swojego księcia, po czym uciekła z nim. Chociaż zwykłych obywateli bez problemu unieszkodliwiła, to gdy stanęła naprzeciwko Kota zabolało ją serce.
- O nie. - Szepnęła, po czym zaczęła robić uniki. - Kotku, proszę. To ja, twoja "Biedronsia".
- Oddaj mi swoje Miraculum. - Nakazał, zbliżając się w jej stronę, chociaż mimo wszystko wiedziała, że wewnętrznie nie używa całej siły. W jakiś sposób się hamuje.
- Kotku, na pewno gdzieś tam w środku jesteś. - Powiedziała zbolała. Ponownie wróciła do próby jakiegokolwiek unieszkodliwienia Kota. Przynajmniej póki nie zobaczyła wielkiej chmury różowego gazu. - No zajebiscie. Tego mi brakowało. - Jęknęła, wiedząc, że gaz szczelinami dostanie się do bunkrów. Rozejrzała się i gdy tylko jej wzrok padł na barkę z fajerwerkami przypomniała jej się lekcja chemii oraz ten wybuch.
- Oddaj mi swoje Miraculum! - Kot był coraz bardziej natarczywy. Dziewczyna wskoczyła na barierkę, czując się dziwnie z tym, że zaraz będzie się bawić jak Kot. Pokazała mu język oraz zrobiła głupią minę.
- Nie złapiesz mnie. - Zaśmiała się, po czym wskoczyła na barkę z fajerwerkami, świadoma, że zirytowany Czarny Kot pobiegnie za nią. Tak jak założyła, tak się stało. Dodatkowo, nawet bez jej złośliwości chłopak przywołał swoją moc. Ruszył na nią, więc ciemnowłosa musiała jedynie odsunąć się w odpowiednim momencie i podstawić mu nogę. Upadł prosto na panel sterujący, powodując swoją mocą zwarcie. Fajerwerki zaczęły wybuchać, a ogień, który wytwarzały, rozgromił kulę gazu. Dziewczyna natychmiast wykorzystała rozkojarzenie Kota i uciekła z barki za pomocą jojo, zabierając przy okazji kija, aby nie miał możliwości jej dogonić.
Wonna Księżniczka poczuła wściekłość na myśl, że nie udało jej się opanować całego miasta. Podeszła do swojego księcia i przyłożyła mu dłoń do policzka.
- Ucieknijmy z tego miasta, mój książę. - Szepnęła czule. - Jak najdalej stąd. - Marinette słuchała słodkich słów miłości Wonnej Księżniczki stojąc na dachu sąsiedniego budynku. Szybko przywołała Szczęśliwy Traf, a w jej dłonie trafił balon. Świadoma, że ma niecałe pięć minut, do przemiany jej partnera, skupiła się na wymyśleniu planu. Po chwili zauważyła małą rurkę przy basenie, co ją naprowadziło. Szybko złapała przedmiot, unikając ciosów Wonnej Księżniczki. Włożyła balon do tej rurki i rzuciła go celnie prosto w pistolet dziewczyny.
Gdy ten zaczął napełniać się gazem, dekoncentrując nastolatkę, Marinette złapała go w jojo i odebrać przeciwniczce. Szybko rzuciła go na ziemię niszcząc i tym samym łapiąc akumę, która z niej wyleciała, w celu jej oczyszczenia. Równie szybko odrzuciła Szczęśliwy Traf. Mając nadal w głowie Kota na barce podeszła do zdekoncentrowanego księcia i równie rozkojarzonej Rose.
- Mogę cię odprowadzić do opiekunki jeśli chcesz albo możesz też przespacerować się ze swoją największą fanką. - Zasugerowała, wskazując na Rose. Dziewczyna czerwona na policzkach, tarmosiła brzeg swojej sukienki.
- Przepraszam cię za to. - Powiedziała. - Ja nie jestem w tobie zakochana. Po prostu podziwiam to, co robisz dla ludzi oraz świata. - Książę uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie, co o akumach mówił Czarny Kot.
- Rozumiem, bardzo mi pochlebiasz. - Mężczyzna ujął jej dłoń i ucałował wierzch. - Czy mogłabyś mi towarzyszyć na wieczornym przyjęciu z fajerwerkami? - Niestety Biedronka nie usłyszała odpowiedzi - chociaż się domyślała - ponieważ śpieszyła się oddać Kotu jego broń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top