⑥⑦
Gdy tylko Lauren uchyliła powieki i przekręciła się leniwie na prawy bok z cichym mruknięciem, napotkała znajomą sylwetkę, która siedziała na ziemi, zwrócona plecami do kanapy, którą zajmowała przez całą noc. Starsza sięgnęła pięścią do własnych oczu i delikatnie je przetarła, zapominając o tuszu, który nadal znajdował się na jej rzęsach — zapewne wyglądała jak panda, ale i tak zapewne wyglądała okropnie po samym spaniu z makijażem na twarzy, więc raczej nie powinna narobić teraz większej szkody.
— Camila?
Brunetka delikatnie przekręciła głowę, przysuwając kant butelki z wodą do ust i uniosła pytająco brwi. Po sińcach znajdujących się pod oczami Jauregui mogła stwierdzić, że była zmęczona, co mogło sugerować, że mało przespała ostatniej nocy albo to kolejna z takich nieprzespanych.
— Zamówiłam śniadanie, jeśli jesteś głodna — wychrypiała przed wzięciem kilku łyków wody.
— Nie jestem szczególnie głodna — odpowiedziała cicho starsza, wsuwając pod poduszkę dłoń. — Duży kac?
— Nie śpię od czwartej przez migrenę.
— Mogłaś mi powiedzieć. Chyba mam jakieś tabletki przeciwbólowe w torebce.
— Wyglądałaś na zmęczoną — Alfa wzruszyła ramionami. — Jesteś pewna, że nie chcesz niczego zjeść?
— Ty nadal wyglądasz na zmęczoną — zwróciła uwagę drugiej kobiecie. — Jestem pewna — nie chciała dopowiadać, że nie jadała regularnie od kilku dni i powrót do stałych posiłków był trudniejszy niż można by to sobie wyobrazić.
— Dobrze — Camila pokiwała głową, nie komentując części o jej własnym wyczerpaniu. — Chcesz wrócić do domu czy... Umm, pamiętam wczorajszy dzień, więc nie wiem, czy chcesz porozmawiać o...wszystkim.
— Możemy porozmawiać, o ile jesteś gotowa. Wczoraj starałam się zdystansować do tego, co mówiłaś. Nie to, że powiedziałaś coś niezgodnego z prawdą, ale byłoby nie fair, gdybym ciągnęła temat byleby mieć wszystko z głowy.
Camila wzdychając cicho, podparła łokieć o zgięte kolano, przyglądając się kobiecie, która zdążyła unieść się wyżej na poduszce. Miała ogromny mętlik w głowie, a istniejący kac wcale nie pomagał.
Jednak musiała przyznać — była gotowa na ich rozmowę, po prostu...coś jej mówiło, że po pijaku mogłaby powiedzieć więcej swojej prawdy niż na trzeźwo. Wiedziała, że bez żadnych promili w alkoholu będzie ważyła każde słowo, aby nie zranić Lauren. Nigdy nie chciała jej ranić, nawet jeśli w dużym stopniu zawiniła.
— Przekładamy naszą rozmowę? — Głos Jauregui brzmiał na niepewny.
Camila dała sobie dłuższą chwilę, aby odpowiedzieć. Na szybko rozważyła wszystkie za i przeciw — przeważała, mimo wszystko, za każdym razem chęć powrotu do normalności, ich normalności. Nie chciała unikać się z kobietą. Zależało jej wystarczająco, aby spróbować omówić ich problem tak, żeby wszystko było klarowne i mogły ruszyć dalej. Dystans wydawał się słabym rozwiązaniem.
Camila tęskniła za Lauren.
— Chciałabym o tym porozmawiać — odpowiedziała powoli, spuszczając wzrok na podłogę. — Chcę to wszystko wyjaśnić.
— W porządku — Lauren uniosła się do siadu. — Nie wiem, od czego zacząć, to jest...złożona kwestia.
— Cóż, umm... Z mojej strony nie mam tak wiele do powiedzenia, więc może ja, umm, zacznę?
— Dobrze — starsza przetarła palcami skórę pod oczami z nadzieją, że pozbędzie się resztek po tuszu do rzęs, zanim na dobre ułożyła plecy na oparciu, czekając z zaciśniętym żołądkiem na słowa Cabello.
— Więc, umm, są dwie rzeczy, nad którymi myślałam. Mogłyby być trzy, ale o jednej już rozmawiałyśmy ostatnim razem... — zaczęła cicho Alfa. — Nie rozumiem, dlaczego i, umm, dlatego też nie spodobała mi się twoja reakcja w dwóch aspektach. Rozumiem to, że cię zaskoczyłam i to mogło być bardziej przytłaczające niż mogę to sobie wyobrazić, to, co do ciebie powiedziałam, ale... Ale nie spodobało mi się to, że wolałaś od razu mnie odrzucić, zamiast spróbować ze mną porozmawiać. Ja, um... — Camila odchrząknęła delikatnie. — Starałam się być w porządku względem ciebie, zawsze fair i liczyłam na to, że uda nam się porozmawiać. Nie chodzi o to, że oczekiwałam od ciebie odpowiedzi, bo sama nie planowałam tego powiedzieć, jednak...jednak to... Moim zdaniem twoja reakcja była krzywdząca i nie sądzę, że zrobiłam kiedykolwiek wcześniej coś, aby na nią zasłużyć i to było fair.
Lauren nie zdawała sobie sprawy, jak mocno ściska między palcami kołdrę i jak blade stały się jej knykcie.
— A t-ta... — głos Jauregui był cichy, słaby, stłamszony. — Ta druga rzecz?
Alfa przetarła leniwie lewą dłonią twarz, po czym ułożyła brodę na przedramionach opartych na zgiętych kolanach.
— Odnosi się do tego, co było po moim, cóż, wyznaniu. Chciałam tylko upewnić się, że wszystko z tobą w porządku i cię nie skrzywdzę, ale w pewnym momencie powiedziałaś... — urwała na moment. — Powiedziałaś, pamiętam to dobrze co do słowa: "Nie przeciągaj tego". Przecież... Ja naprawdę... Chciałam tylko upewnić się, że cię nie skrzywdzę, skoro chciałaś, żebym się odsunęła. Nie pytałam z innego powodu.
— Och.
Camila przymknęła powieki, starając się unormować oddech na miarę możliwości, zanim odpowiedzi ze strony Lauren nadeszły. Nie była gotowa — nie wiedziała na co powinna być przygotowana. Nie miała bladego pojęcia, jakie reakcje uzyska od kobiety i czy ostatecznie wszystko zakończy się względnie dobrze, czy może pogorszą sprawę.
— Nie wiedziałam, że powiedziałam coś takiego.
— Och — tym razem to Cabello była zaskoczona. — Więc nie miałaś tego na myśli?
— Nie, oczywiście, że... Oczywiście, że nie, Camila. Wiem, że to... Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam coś takiego, ale absurdem byłoby sugerowanie, że... J-ja... Wiem... — Lauren sięgnęła do własnych włosów. — Camila, wiem, że chciałaś upewnić się, czy wszystko ze mną w porządku i czy nie wywołasz jakiegoś dyskomfortu i, ja, sama nie wiem... Nie zdawałam sobie sprawy, że to powiedziałam, przysięgam.
— Och.
Jauregui powoli wysunęła nogi spod kołdry, układając stopy na miękkim dywanie. Zgarbiła się podczas kolejnego, porządnego wdechu, po czym oparła przedramiona w okolicach zgiętych kolan.
— Camila... Mogłabym spróbować powiedzieć wiele rzeczy, żeby tylko się wybielić. Mam na myśli, mogłabym zacząć rzucać ci argumentami o tym, że sama zostałam wiele razy zraniona, bardziej niż przyznam to przed samą sobą i odpłacam się tym samym nawet osobom, które nie zasłużyły. Mogłabym na wiele sposobów spróbować to wytłumaczyć, ale... Cóż, wiem, że to niewiele naprawi, ale, umm... — odchrząknęła delikatnie. — Przepraszam. Szczerze przepraszam. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. To nie było fair. Nie powinnam była tak zareagować.
— Przeprosiny przyjęte — usłyszała cichy głos Alfy. — W jakiej sytuacji pozostajemy?
— Nie jestem pewna... Wydaje mi się, że powinnyśmy to wszystko omówić?
— Gdzie chcesz zacząć?
— Umm... — Lauren potarła czoło dłonią. — Nie sądziłam, że żywisz do mnie takie uczucie. Zaskoczyłaś mnie.
— Zaskoczyłaś mnie swoją niewiedzą — Camila przez chwilę zerknęła na brunetkę. — Myślałam, że wiesz już wtedy, kiedy jednego razu wyjechałyśmy na weekend. Myślałam, że to, o czym chcesz porozmawiać odnosi się do tego, że dobrze wiesz, co do ciebie czuję i cię to przeraża albo odrzuca i że ten wyjazd jest... Że to forma pożegnania, ale w innych warunkach.
— Nie wiedziałam wcześniej. Wciąż raczej, uhm, nie dowierzam. Za to w tamten weekend...chciałam tylko wiedzieć, czy to, co między nami jest prawdziwe.
— Teraz może wydawać się za prawdziwe.
— Yeah.
Między kobietami zapadła chwila ciszy, w której trakcie każda wypatrzyła sobie punkt w przestrzeni, w który bezsensownie patrzyła. W przypadku Camili była to beżowa ściana, natomiast Lauren fragment dywanu znajdujący się między jej stopami.
— Czy, umm, miałaś wcześniej do czynienia z takimi...takimi uczuciami?
Głos Lauren był praktycznie szeptem.
— Poza platonicznymi uczuciami względem mojej rodziny to nie, nie było nikogo poza tobą.
— Och.
— Dlaczego mnie odrzuciłaś?
— J-ja... — starsza niemal zakrztusiła się własną śliną na pytanie prosto z mostu. — To jest... Jesteś jedną z dwóch osób, które mi to powiedziały. I Lucy, która zrobiła to wcześniej nie była z tym szczera. Ona... Myślała, że to będzie idealny sposób na zatrzymanie mnie, kiedy skonfrontowałam się z nią po tym, jak do ciebie zadzwoniła i potrzebowałaś przestrzeni ode mnie. I od samego początku wiedziałam, że to nie było szczerze, mam na myśli, jej uczucia względem mnie, dlatego tak się wkurzyłam i byłam też nieuważna na drodze i skończyłam w szpitalu. Ale, cóż, nie o tym teraz rozmawiamy... — wzięła głęboki oddech. — Wiem, że nie była szczera. Kiedy cię poznałam, nie byłyśmy razem od roku, więc teraz wychodziłoby na to, że rozeszłyśmy się półtora roku temu. I dopiero nagle postanowiła rzucić czymś takim w moją twarz, kiedy zamierzałam odejść spod jej drzwi. A teraz... A teraz ty to powiedziałaś i coś kliknęło w mojej głowie, że przecież nie musiałaś tego powiedzieć, ale to zrobiłaś i...i-i wszystko zaczęło tak szybko wskazywać na to, że miałaś wszystko naprawdę na myśli i to było szczere i, umm... Przepraszam, to jest... — przetarła wolną dłonią twarz, uważając na oczy, aby bardziej nie rozmazać resztek po tuszu. — Wcześniej nie musiałam się tłumaczyć. I nie umiem za ba-bardzo rozmawiać o swoich uczuciach.
— Nie chcę zmuszać cię do tłumaczenia. Ale chciałabym chociaż zrozumieć — głos Camili był zaskakująco łagodny, wręcz kojący, kiedy tak naprawdę mogłaby wrzeszczeć na Lauren, żądając wyjaśnień i to wciąż byłoby w pewnym sensie fair.
— Sama się pogubiłam, jednak jestem pewna tego, że... — powiedziała na jednym oddechu starsza. — Że w krótkim przedziale czasu zrobiło się bardzo poważnie i świadomość, że byłaś szczera ze swoimi uczuciami sprawiła, że próbowałam to od siebie odepchnąć. Bo tak jest łatwiej. Bo do tego się przyzwyczaiłam. Znaczy...nauczyłam się odpychać uczucia, bo zbyt wiele razy wierzyłam w coś, co nie miało prawa bytu i liczyła się tylko wzajemna atrakcja tego, co jest na zewnątrz. I kiedy uczysz się tłumić własne uczucia to z czasem staje się to nawykiem. A kiedy już przywykniesz do nawyku to czasami staje się pierwszym, po co sięgasz.
— Nie oczekiwałam od ciebie niczego. Wciąż nie oczekuję.
— Wiem, że teraz tak jest... — Lauren powoli zsunęła pośladki po kanapie, kucając niedaleko Camili, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, czyli praktycznie na łóżko. — Ale jeszcze trochę i to nie będzie wystarczające. Ty to wiesz. Ja to wiem. Łatwiej jest zamiatać to pod dywan i udawać, że umawianie się od pół roku i brak pewnej stabilności jest wystarczający. Ale obie wiemy, że niedługo stanie się to problemem.
— Wiele razy pytano mnie czy jestem w związku. Mając w domyśle ciebie, oczywiście — Camila postanowiła podzielić się informacją, którą dotychczas zachowywała tylko dla siebie, ale skoro zaczynały być ze sobą bardziej otwarte... Może takie drobne sekrety przyczyniły się do ich obecnego położenia, choć wydawałoby się, że nie ma to żadnego związku? — I kiedy po raz kolejny odpowiadałam przecząco, osoby, które mnie pytały zaczynały się śmiać. Nie w złośliwy sposób. Po prostu...jakbym opowiedziała żart. Bo mi nie wierzyli. Nie rozumiem dlaczego...
— Wiesz ile przeciętnie spotykają się pary, zanim decydują się na związek, Camila?
Brunetka pokręciła głową.
— Czasami jest to kilka spotkań. Czasami miesiąc czy dwa, jeżeli nie spotykamy się z kimś dobrze nam znanym. W naszym przypadku jest to praktycznie pół roku.
— Och. To wiele wyjaśnia.
— Camila, posłuchaj... — Lauren przełknęła z trudem ślinę, czując jak kropelka potu spływa po jej prawej skroni. — Nie chciałam cię zranić. Nie miałam takich intencji. Zdaję sobie sprawę, że wielokrotne przeprosiny niczego nie zmienią, a tym bardziej nie cofną nas w czasie.
— Wiem, że nie chciałaś mnie zranić.
— Jednak pomimo tego jest jeden problem. Kluczowy — Jauregui zamrugała kilkukrotnie, aby wyraźnie widzieć.
Camila dała sobie chwilę przed dopytaniem, mając nadzieję, że jej szaleńczo bijące ze stresu serce nie przebije się przez klatkę piersiową i nie ucieknie do jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie nic nie mogłoby go zranić.
— Jaki problem?
— Nie jestem w stanie dać ci tego, czego będziesz chciała — Lauren ledwie wykrztusiła słowa, o których myślała od dłuższego czasu. Za każdym razem próbowała wytłumaczyć sobie, że może uda się zrobić coś więcej; powiedzieć coś więcej; przekonać i samą siebie i Camilę, że jest jakaś realna szansa na to, aby nie męczyły się ze sobą w relacji, do której zdążyły przywyknąć przez ostatnie pół roku.
— Skąd wiesz czego będę chciała? Czego chcę?
— Jesteś za dobra. Zasługujesz na normalną relację, normalny związek, kogoś, kto będzie w stanie odwzajemnić twoje uczucia. Wydaje mi się, że mam za wiele problemów z samą sobą, aby dać ci cokolwiek z tego. A zasługujesz na każdą z tych rzeczy i jeszcze więcej.
— Nie jestem ślepa, Lauren — głos Cabello niebezpiecznie zadrżał, a pojedyncza łza spłynęła po policzku, jednak na szczęście po tym, który nie był widoczny dla starszej, więc dyskretnie go starła. — Nie zakochałam się w ideale... J-ja tylko... Zakochałam się w kobiecie, która ma swoje wady i niepewności, których nie lubi pokazywać, ale nie są one jedynym wyznacznikiem tego, jakim jest człowiekiem.
— To wciąż nie znaczy, że wytrzymasz w takiej relacji. Wciąż, do cholery, mówimy o relacji, bo nie potrafię... Związek jest... T-to wszystko...
— Lauren, spójrz na mnie, proszę — Jauregui ponownie zamrugała kilkukrotnie i dopiero po upewnieniu się, że nie widać wiele po jej oczach, przekręciła głowę, spoglądając w brązowe tęczówki.
— Tak?
— Kiedy na mnie patrzysz nie czujesz kompletnie nic czy może boisz się tego, co czujesz? — Alfa oblizała spierzchnięte wargi. — Jeśli pierwsza opcja jest naszą rzeczywistością to...nie wiem, co powinnam zrobić. Natomiast jeżeli to druga...wciąż mogę poczekać, być cierpliwa, nie pchać cię w coś, czego nie jesteś pewna.
Lauren zacisnęła mocno wargi, nie dając natychmiastowej odpowiedzi.
I im więcej czasu mijało, tym bardziej zaczęło trząść się ciało Camili, która nie mogła znieść niepewności. Jej oczy, dotychczas nadal pełne czułości, zaczęły robić się na nowo zaszklone, chociaż nie usłyszała ostatecznego werdyktu.
Z drugiej strony, na widok Camili w takim stanie — stanie z winy Lauren — kobieta zaczęła się łamać. Do tego momentu polegała tylko na sobie i, co najwyżej, jedyną osobą, której się zwierzała i której płakała w ramię była Allyson.
Tym razem było inaczje.
Widok, namacalny widok tego, jak bardzo zraniła Camilę; jak próbowała się z nią obchodzić, pomimo tego zamieszania z winy starszej; jak teraz próbowała się nie popłakać przeważyło szalę.
Ujmując to w bardzo prosty sposób, w Lauren coś pękło.
I gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, łzy zaczęły spływać po jej nagrzanych, rumianych policzkach, kiedy próbowała łapczywie przywrócić swój oddech do normalnego stanu, aby odpowiedzieć — bo wiedziała co.
Nie potrafiła się uspokoić. Po zrozumieniu, że jedna z jej barier się rozpadła, nie potrafiła odnaleźć tego stałego poziomu, na którym przeważnie się znajdowała od wielu, wielu lat. Czuła się naga przez to, jak wiele emocji pokazuje swoją reakcją i było to niesamowicie niekomfortowe, ponieważ Camila nigdy nie widziała jej tak słabej. Nawet wtedy, kiedy Mateo — bliźniak Cabello — rzucał groźbami, włamał się do domu Jauregui, ona nie znajdowała się w takim...takim... Sama nie wiedziała, jak to nazwać.
— Powiedz mi prawdę, proszę — głos Alfy stał się chrapliwy, niski od ciągłych prób złapania oddechu, co nie różniło się bardzo od tego, co sama Jauergui próbowała robić. — Czy nie czujesz nic, kompletnie nic albo czysto przyjacielską sympatię, kiedy na mnie patrzysz? Możesz mi to przyznać, że tak właśnie jest — że nie czujesz kompletnie, bezapelacyjnie nic?
Za pomocą rękawu bluzy, Lauren przetarła swoje policzki z mocno bijącym sercem, gulą w gardle oraz niepokojącym drżeniem ciała na emocje, które nią targały.
— Możesz mi powiedzieć, że tak jest? I że nie warto próbować?
Lauren owinęła ramiona wokół własnego brzucha, zsuwając się całkowicie na podłogę pośladkami.
— N-nie.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top