⑤④

oh, wow, ja żyję

———

Tym razem, kiedy Lauren zrobiła krok w stronę Camili, młodsza raz jeszcze przypomniała sobie słowa brata. Po takim zapewnieniu ze strony starszej brunetki nie powstrzymywała się przed — co prawda wciąż takim samym, bo łagodnym — objęciem talii kobiety, gdy ta przytuliła się do niej, oplatając opaloną szyję ramionami. 

Ciche westchnięcie pełne ulgi przemknęło przez wargi Cabello, kiedy delikatnie oparła brodę o ramię Lauren, niedaleko szyi, chłonąc jednocześnie ciepło bijące od jej ciała. Nie mogła nacieszyć się tą drobną chwilą, ponieważ naprawdę za nią tęskniła i taki przedział czasu nie był w stanie tego nadrobić.

— Coś się zmieniło — usłyszała cichy głos starszej brunetki. — Od jak dawna myślałaś, że się ciebie boję?

Cierpliwie poczekała na odpowiedź, która nie nadeszła od razu. Miała nadzieję, że trafnie wydedukowała zmianę, która zaszła nawet w sposobie uścisku. Wydawałoby się, że potwierdzenie braku obaw przed Alfą pozwolił na to, aby faktycznie dała sobie na luz, zamiast wiecznie się chować.

— Od kiedy wiedziałam, że jesteś człowiekiem — przełknęła ciężko ślinę. — Nie taka jak ja.

— Gdybym się ciebie bała to nie spędzałabym z tobą czasu.

— Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, że możemy się czegoś bać. Kogoś bać.

— Dlaczego nie porozmawiałaś ze mną na ten temat?

— Na początku to nie wydawało się dobrym tematem. Dopiero dowiadywałaś się o wszystkim.

— Miałaś wiele okazji — Lauren odchyliła odrobinę głowę, żeby spojrzeć na profil kobiety.

— Wolałam nie usłyszeć odpowiedzi.

Jauregui zacisnęła usta, kiedy pieszczotliwie przemknęła dłonią po karku brunetki. Z biegiem czasu czuła, że zaczyna relaksować się w jej ramionach, co nie było przeważnie takie proste. Camila od zawsze była pełna stresu, chociaż próbowała maskować wszystko swoją łagodnością i nadzwyczajnym taktem. Lauren nie mogła zrozumieć, dlaczego tyle niepewnych doskwiera Cabello — bo przecież musiał stać za nimi jakiś solidny powód, prawda?

Może ktoś w przeszłości ją z ranił i stąd obawa przed odrzuceniem?

Możliwości było doprawdy wiele, ale Jauregui nie chciała zagłębiać się w scenariusze w takiej chwili. Naprawdę tęskniła za towarzystwem Alfy i, pomimo tego, że przyszła tutaj porozmawiać, cieszyła się, że miała okazję znowu być blisko, ponieważ czuła się samotna. To nie było coś, do czego przyznałaby się otwarcie, jednak po przyzwyczajeniu się do obecności jakiejś osoby stara przyjaciółka postanowiła na nowo zapukać drzwi i, tym razem, Lauren nie odnalazła w niej okazji do wyciszenia, wręcz przeciwnie.

— Czy jest coś jeszcze? — Dopytała Jauregui, kiedy miała tylko możliwość spojrzeć na opaloną twarz kobiety, która pośpiesznie uciekła wzrokiem, na nowo się spinając. — Camila...

— Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku — zacisnęła powieki. — Ale nie jest. Nie będzie przez długi czas. Wtedy, w szpitalu i przy włamaniu... Miałaś okazję zobaczyć, co mogę zrobić.

— Już to przedyskutowałyśmy. Co jest więcej do dodania? Powiedziałam ci, co o tym myślę.

— Nie rozumiesz do końca — zerknęła na własne stopy, odsuwając się chwilę później od brunetki. — Łatwo jest mówić, kiedy w jednej sytuacji była to samoobrona, a w drugiej ostatecznie nic nie zrobiłam, bo akurat Dinah weszła do środka.

— Nie jesteś jedyną osobą, której mogą puścić nerwy.

— Ale jest między nami znacząca różnica, Lauren — zrobiła niewielkie dwa kroki w tył. — Gdybyś mnie uderzyła to, co najwyżej, miałabym czerwony policzek i czuła ból czy pieczenie w tym miejscu — oblizała szybko usta. — Gdybym ja zrobiła to za mocno, gdybym nie wyczuła, ile siły mogę użyć to mogłabym złamać ci kark.

— Podajesz skrajne przypadki — sapnęła cicho, będąc trochę poirytowana, bo przecież jeszcze chwilę temu miała wrażenie, jakby wszystko wracało na swój tor, a teraz Camila na nowo próbuje robić z siebie kozła ofiarnego. A właściwie to potwora, bazując na tych przykładach.

Gdy tylko Alfa zmusiła się do spojrzenia na kobietę, Lauren zobaczyła przebłysk wstrzymywanych łez. Wcześniej łagodny wyraz twarzy Cabello momentalnie zmienił się w posępny, pełen winy, a dodatkowo nagle pojawiło się w głowie Jauregui wrażenie, jakby dopiero teraz pokazała, że nie przespała wiele nocy.

Nie miała pewności czy to jakiś trik, czy Camila wyuczyła w sobie ukrywanie prawdziwych emocji i tego, jak na nią wpływają.

— Kiedy tego jednego razu mnie zostawiłaś, przez Mateo... — zaczęła powoli, wskutek czego Lauren mimowolnie się napięła na nieprzyjemne wspomnienia. — Straciłam kontrolę nad sobą. I nie trudno byłoby mi zrobić to ponownie. Konsekwencje, jakie by wynikały z tego, co zrobię po utracie panowania nad sobą są znacznie większe niż myślisz; są znacznie większe niż jakby to tobie puściły hamulce.

— Dlaczego wracasz do starego tematu? Obrałaś taktykę odstraszenia mnie, tak znikąd? Zaczynam się gubić, Camila.

— Pobiłam go — mówiąc to, patrzyła w ziemię. — Bardzo dotkliwie. Jestem od niego silniejsza, pomimo złudnego wrażenia, że jest na odwrót i mógłby złamać mnie wpół.

— Nie odpowiedziałaś mi — próbowała rozszyfrować wyraz twarzy Alfa, jednak na marne. Wpatrywała się, jakby z pustką, w podłogę, a część słabo upiętych włosów, która opadała na przód sprawiała, że tylko częściowo wyglądała na zawiedzioną. Sobą, rzecz jasna.

— Było dużo krwi — kontynuowała, kopiąc pod sobą jeszcze głębszy, metaforyczny grób. — Siniaków, które były niemal czarne, bo tyle razy uderzałam w te same miejsca.

— Camila.

— Połamałam mu kilka kości — zacisnęła szczękę, wzdychając ciężko. — Wpakowałam do ust tojad, który wiedziałam, że go poparzy tak samo, jak każdego z nas. Zostawiłam go w zamkniętym pomieszczeniu, nadal z tojadem w ustach, poparzonego, ledwo konającego — przełknęła ciężko ślinę, zamykając raz jeszcze powieki. — Wyszłam stamtąd i wbrew temu, co myślałam, dałam rodzicom znać, żeby go odebrali. Nie chciałam tego robić. Chciałam, żeby tam został. Naprawdę tego chciałam.

Lauren nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zdecydowanie nie spodziewała się takiego wyznania. Przecież nie o to tutaj chodziło; nie przez to powstał problem... Więc dlaczego pojawił się kolejny? Dlaczego Camila dokładała i dokładała sytuacje, które miały stawiać ich relację; ich znajomość pod znakiem zapytania? Dlaczego próbowała to zniszczyć, zamiast pozwolić żyć w złudnej iluzji, że wszystko będzie w porządku? Dlaczego nieprzerwanie podkładała im kłody pod stopy?

— Nie wiem, co mogłabym ci na to odpowiedzieć — przyznała szczerze, bo nie było innego wyjścia, tak naprawdę.

— Gdybyś go widziała... — potrząsnęła głową. — Z pewnością nie zostałabyś ze mną sama w jednym pokoju z własnej woli. Ba, nie zostałabyś nawet w tym domu — zacisnęła na moment wargi. — Podejrzewam też, że nie wjechałabyś na to osiedle na pierwszym miejscu.

— Po co mi o tym mówisz?

Naprawdę chciała wiedzieć; chciała zrozumieć.

Zaczynała się gubić w tym przyciąganiu i odpychaniu od siebie.

— Daję ci nową perspektywę — zaczęła bawić się palcami. — I szczerość, chociaż po czasie. Pokazuję ci, że mogłabym wyrządzić poważną szkodę. Gdyby nie był taki sam jak ja... Gdyby nie mógł się tak szybko wyleczyć to nie wiem, czy by z tego wyszedł, co potwierdza to, o co zapytałaś mnie tego dnia, zanim rozeszłyśmy się w różne kierunki.

— Nie jesteś potworem — wtrąciła szybko, chociaż umysł nadal nie przyswajał do siebie wszystkich nowych informacji. — Nie zabiłaś go. Wiedziałaś, kiedy przestać, nawet jeśli efekt waszego spięcia wyglądał paskudnie i bardzo groźnie.

— Chciałam go tam zostawić, bo, cóż... Tutaj pojawia się kolejna problemowa kwestia — powoli uniosła wzrok do zielonych tęczówek, jednak niewiele dało się w nich zobaczyć, bo nie okazywały wiele emocji, niemal żadnych. — Chciałam, żeby poczuł cząstkę tego, z czym się zmagałam po twoim odejściu. I problem w tym, że większość ludzi, normalnych ludzi pomyślałaby od razu, że mam jakąś obsesję skoro dopuściłam się do czegoś takiego względem własnego brata — nadal utrzymywała spojrzenie. — Problem tkwi również w tym, że dla mnie to było rozładowanie niewielkiej części emocji, które mną targały i z którymi nie mogłam poradzić sobie przez długi czas, bo naturalnie odczuwamy wszystko intensywniej. Znacznie intensywniej niż można by to sobie wyobrazić.

— Ale to było, Camila. Groził mi, bałam się go. To też była swego rodzaju reakcja po tym wszystkim, co się działo. Wiele emocji skumulowało się do punktu, w którym znalazłaś ujście. I może tego nie pochlebiam, ale każdy ma swoje granice, prawda? — Wzruszyła ramionami. — Ja też mam swoje granice. I też popełniam błędy. Myślisz, że jestem święta? Że nigdy nic złego komuś nie zrobiłam, nie powiedziałam? 

Wargi Camili wygięły się w grymas, który początkowo miał być drobnym uśmiechem. Tuż po tym pośpiesznie spojrzała w dół, na dłonie, które nadal co jakiś czas złączały ze sobą palce.

— Chyba jednak właśnie cię okłamałam — powiedziała Alfa, marszcząc brwi. — Może to nie była szczerość. Bardziej nadzieja, że jeśli ci to powiem to pomyślisz, że faktycznie jestem z tobą szczera, nie mam złych zamiarów i to swego rodzaju zapewnienie, że nie zrobię ci krzywdy. To bardziej samolubne pobudki wokół słów, które przedstawiają prawdę z tamtego czasu.

— Czy kiedyś w ogóle będzie dobrze? — Lauren wsunęła palce do tylnych kieszeni swoich spodni.

— Nie mam pewności, jestem zbyt inna. I, jak mówiłam wcześniej, jestem negatywnie inna i właśnie usłyszałaś idealną sytuację przedstawiającą mnie w tym pryzmacie.

— Dlaczego odnoszę wrażenie, że na siłę mnie odtrącasz? Tak nagle, kompletne nie na temat, wychodzisz ze starymi czasami i mówisz o nich w taki sposób, żebym spojrzała na ciebie zdegustowana lub przerażona. To nie jest w porządku.

— Może chcę przemówić ci do rozsądku.

— Bez urazy, ale umiem podejmować świadome decyzje.

— Ale wciąż tutaj jesteś.

Trafna uwaga, mimo wszystko — stwierdziła Jauregui, zanim zaczęła zastanawiać się, czy Camila, pomimo obietnicy, słucha jej myśli.

— Może jestem po prostu zmęczona tym twoim ciągłym wyciąganiem jakichś brudów bylebym odeszła? — Zmierzyła postać kobiety. — Zaczynam się gubić. Chcesz, żebym w ogóle znajdowała się w pobliżu, czy nie i wychodzę na natręta?

— Chcę, żebyś podjęła świadomą decyzję.

— Teraz robi się z tego błędne koło — westchnęła, będąc jeszcze bardziej sfrustrowana obecnym położeniem. — Wiesz co? Najpierw posortuj sobie w głowie, czego chcesz, bo naprawdę się gubię. W jednym momencie wydaje się, jakby wszystko zaczynało być w porządku, a w drugim wyrzucasz jakieś brudy — powoli ruszyła z miejsca z zamiarem wyjścia z sypialni kobiety, ponieważ zaczynała być przytłoczona. Informacje powoli wsiąkały do umysłu, który również zaczynał analizować ich przekaz i z pewnością sama potrzebowała przestrzeni, na nowo, ale tym razem głównie dlatego, że przestawała rozumieć Camilę. 

W tym samym czasie, kiedy Lauren była zaledwie kilka kroków od drzwi, Alfa wzięła głęboki, drżący oddech, zanim owinęła swoje ciepłe palce wokół bladego nadgarstka, łagodnie, a następnie pociągnęła za niego, aby zwrócić uwagę brunetki. Nie zwykła zachowywać się w ten sposób, ale sama czuła się zagubiona, bo nie potrafiłla werbalnie wytłumaczyć, dlaczego tak wszystko miesza. Wiedziała, czego chce, ale obstawiała, że Lauren nie zrozumie, ponieważ jeśli Camila tylko spróbuje jej wytłumaczyć, odstarszy ją na dobre, bo dla normalnych ludzi to za dużo.

Ale teraz, pierwszy raz od dawna, zrobiła chyba najbardziej ludzką rzecz, o której słyszała i którą widziała.

Przyciągnęła ciało kobiety do siebie, nadal delikatnie, samoistnie robiąc krok w przód, dopóki nie miała problemu z objęciem za pomocą obu dłoni ciepłych policzków. Nie zwracała nawet uwagi na to, że Lauren znajdowała się blisko ściany i najprawdopodobniej mogła się o nią oprzeć, bo mieszanka najróżniejszych emocji ponownie próbowała znaleźć ujście.

Plecy do ściany, ciało do ciała, dłonie do twarzy, dłonie do bioder.

Wargi do warg.

Żadna z kobiet nie wiedziała, ile czasu były tak blisko siebie, czując na skórze gorący oddech padający z ich nosów, jednak pewne okazywało się tylko to, że coś w tym było — pomimo głupiej, dezorientującej sytuacji między nimi, ponownie zresztą, coś w tym wszystkim było. Trudno stwierdzić, jakie uczucia nimi targały, kiedy znajdowały się tak blisko siebie, jednak faktem jednocześnie było, że znajdowały się one w kategoriach bardziej pozytywnych niżeli przeciwnie. Trudno było je odgadnąć, jeszcze trudnej nazwać, dlatego posiłkowały się czynami, zamiast prawdziwymi słowami, które rozwiałyby w kilka minut wszelkie niewiadome oraz wątpliwości.

Gdy tylko Camila napotkała zielone tęczówki, poczuła, jakby serce podeszło jej do gardła, bo — no naprawdę — nie zwykła zachowywać się w ten sposób. Nawet nie sądziła, że mogłaby to zrobić. Zaskoczyła samą siebie, bo miała wrażenie, że to krótkie, acz słodkie wydarzenie miało miejsce tylko w głowie, a w rzeczywistości stała w miejscu, natomiast Lauren kierowała się już do domu. 

Alfa oblizała powoli usta, kiedy Jauregui miała taki wyraz twarzy, jakby chciała zadać jeszcze więcej dezorientujących pytań, na które Cabello nie miała jeszcze właściwie ubranej odpowiedzi.

Więc wyprzedziła pytanie, chociaż jeszcze nie znała jego treści z nadzieją, że to na jakiś czas zamknie sprawę — jedną z wielu otwartych, wciąż trudnych do rozwiązania.

— Chcę ciebie, tylko ciebie. To wszystko.

———


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top