⑤①

Lauren była zmęczona.

Nie tyle pracą, co powtarzaniem schematycznej monotonii, do której wcześniej nie miała zastrzeżeń, a która stała się rażąco odrzucająca, kiedy została sama. Choć względnie Lauren była przyzwyczajona do trybu samotnika, coraz częściej przyłapywała się na tym, że brakuje tutaj chociaż jednej żywej duszy.

Przynajmniej jakiejś innej poza jej własną.

Ponownie wróciła podczas niemal trzytygodniowej przerwy do wypełniania domu muzyką, aby nie czuć się całkowicie sama, pozostawiona bez możliwości rozmowy z drugą osobą — a właściwie tą jedną, konkretną. Resztkami sił próbowała wmawiać sobie, że ponowne wejście w swoją poprzednią codzienność to nic takiego i wcale nie powinna być z tego powodu rozczarowana. Przecież naturalnie nie przepadała za jakimiś ekscesami, maskaradami, eskapadami i tym podobne. Jakkolwiek to zwać. Przecież Lauren nie była nadto towarzyska, co najwyżej miła oraz kulturalna, jeżeli wypadało podtrzymać rozmowę.

Kobieta uniosła mokre dłonie i przesunęła nimi po twarzy, zaczesując na koniec odrobinę wilgotne, po prysznicu, włosy w tył. Jej wzrok pozostawał wyjątkowo pusty w odbiciu, kiedy spoglądała na własne odbicie, nie będąc zadowolona z tego, co widzi. Cóż, w głębi nie była zadowolona, aczkolwiek wyraz twarzy pozostawał niebywale obojętny.

Coraz bardziej docierało do niej, że różnica obecności jednego człowieka może zrobić różnicę. Dotychczas żyła w przekonaniu, że powrót do swojej samotności, w pewnym sensie ostoi, nie będzie raniący — nie będzie dotkliwy w żaden sposób.

Tak bardzo się myliła.

Lauren ponownie westchnęła ciężko, przypominając sobie, że tego samego dnia, kiedy poznała Camilę, wypominała samej sobie, jak bardzo się oszukuje włączając muzykę w domu, ponieważ nie ma od kogo usłyszeć słów "pośpiesz się", gdy chodzi o tak zwykłe, pospolite zajęcie łazienki. Na nowo robiła uniki, próbowała wejść w stary tryb, ale coś nie pasowało. Czuła się pusta, bardziej pusta niż kiedykolwiek wcześniej i niemiłosiernie katowała się własną niewiedzą. 

A właściwie tuszowała wiedzę, która była oczywista i do której nie chciała się przyznawać. Bała się jej. Nigdy nie miała najmniejszej możliwości zetknięcia się z czymś takim i to, co czuła okazywało się na tyle przerażające, że wolała spychać wszystko w tył umysłu, okupując się pracą, nadgodzinami na nowym wydziale i stanowisku, muzyką oraz nadto częstą pielęgnacją własnego ciała, aby zbijać pozostały, wolny czas, zanim uda jej się zasnąć.

Lauren oparła dłonie po obu stronach umywalki, zaciskając palce na marmurze. Śledziła spojrzeniem własną twarz, jakby nie dowierzając, że przytrafiły się jej takie perypetie. Wydawałoby się, że wszystko, co robiła, a tym bardziej, o czym myślała, było chaotyczne, nieskładne oraz, najzwyczajniej na świecie, dezorientujące. Próbowała zdezorientować własną świadomość i rozsądek, dokładniej precyzując.

Tak bardzo obawiała się przyznać samej sobie, co tak naprawdę ją boli poza znajdowaniem się w ponownej otoczce samotności. Choć może nie podobał się jej ten powrót, nadal pozostawało to jedynym, co było znane kobiecie. Nie zwykła być duszą towarzystwa. Nie zwykła zawierać wielu znajomości. Nie zwykła się przywiązywać, ponieważ ilekroć miała jakąś nadzieję, coś się pieprzyło i na nowo zostawała sama ze sobą po uprzednim odrzuceniu oraz poniżeniu, wskutek własnej naiwności.

Wypuściła drżący oddech, zanim zebrała się w sobie i ruszyła do sypialni po uprzednim wyłączeniu muzyki. Teraz ta część, która dla osób po nadgodzinach wydawałaby się bardzo prosta, dla Lauren każdego wieczora była katorgą — sen. Nie mogła spokojnie odpłynąć i obudzić się rano przez alarm albo przed nim. Nie potrafiła wziąć takiego porządnego, głębokiego oddechu, który wyrzuciłby z zaciśniętej klatki piersiowej wrażenie, jakby nadal brakowało jej powietrza w płucach. Nie potrafiła zamknąć oczu i przestać myśleć. Nie potrafiła zająć jednej pozycji i spróbować, chociaż spróbować przysnąć, bo jej dłonie ciągle wędrowały po pustej, chłodnej połówce łóżka.

Tęskniła za nią.

Tęskniła za całą jej obecnością. 

Tęskniła za drobnym uśmiechem, łagodnymi gestami, spokojnym tonem, każdym zaakcentowanym słowem.

Tęskniła za charakterystycznym ciepłem, które zawsze biło od jej ciała; za sposobem, w jaki ją przytulała, który zawsze na koniec wskazywał, jakby Lauren mogła rozpaść się pod jej dotykiem niczym szkło; za tym niekoniecznie zgodnym z obecnymi czasami, ale nadal ujmującym, chwytaniem za dłoń i składaniem pojedynczego pocałunku na jej wierzchu.

Tęskniła za wieloma rzeczami, za wieloma cechami, za wieloma widokami.

Ale to nie było najtrudniejsze do przyznania. 

Lauren przełknęła ciężko ślinę, układając się na plecach, znajdując się centralnie na środku łóżka i wpatrując się w sufit.

Najtrudniejsze było powiedzieć przed samą sobą, że zwyczajnie się przywiązała i kiedy tylko była bliska zrozumienia tego na własną rękę, bez tego powrotu do samotności, Camila zdążyła umknąć z jej rąk.

Lauren przez lata wyuczyła w sobie pewną umiejętność — a może lepiej by to określić sposobem myślenia... Rzecz prosta, ponieważ kiedy nie widzisz szans, nie widzisz chęci powrotu, nie widzisz żadnej wiadomości, nieodebranego połączenia i jeszcze wielu innych rzeczy to...to po prostu chyba warto odpuścić.

I przez ten brak ciszy, choć była przerażona tą wizją, samoistnie zaczęła nastawiać się na scenariusz, w którym Camila nie zechce wrócić.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top