⑤⓪
— Żyjesz?
Dinah szturchnęła czubkiem buta ramię leżącej na ziemi brunetki, która tylko mruknęła coś pod nosem z grymasem. Blondynka prychnęła, pociągając za łańcuch, który był owinięty wokół części jej przedramienia, kiedy drugi koniec stabilnie oplatał szyję Alfy.
— Żyję, nie ma potrzeby szturchać mnie, jak psa.
— Jestem zdegustowana poniższym widokiem — stwierdziła szczerze, mlaskając głośno. — Więc co teraz? Strzelić ci z bukietu tojadu w twarz dla pobudzenia?
— Obrzuć jeszcze jemiołą i srebrem jak w legendach.
Beta przewróciła oczami.
— Łapię, że wielka tęsknota i usychasz, ale miejże trochę życia. Muszę cię powkurwiać, żebyś mogła zapanować nad własną zaborczością.
Camila złożyła splecione dłonie na własnym brzuchu, patrząc w sufit.
— Nie byłam chyba aż tak zaborcza. Nie powiedziałam nic takiego.
— Prawie wydłubałaś oczy tej lasce.
— Nie nazywaj jej laską — zmarszczyła brwi. — W tych czasach to określenie bywa pozytywne.
— Gadasz jak staruszka. No dalej, wstawaj i powiedz mi, co ci chodzi po głowie.
Wzdychając, Alfa powoli wstała na równe nogi. Nie miała ochoty na nic od kilku dni — a dokładniej od momentu, kiedy przestała mieć kontakt z Lauren. Ponownie nostalgia zagościła w jej sercu na własne życzenie i niejednokrotnie chciała zjawić się u drzwi do domu kobiety, ale wiedziała, że to za wcześnie. Jeszcze nie rozpracowała rozwiązania dla opanowania swojej drugiej natury. Musiała mieć nad nią całkowitą kontrolę, jeśli zamierzała być w pobliżu starszej brunetki. Nie mogła pozwolić sobie na puszczenie tego płazem.
— Wydaje mi się, że pomimo ich rozstania, coś nadal między nimi jest — przyznała, krzyżując ramiona. — Przecież zadzwoniła do mnie, a Lauren potwierdziła, że...z nią była — przełknęła z trudem ślinę na wspomnienie o ich bliskości.
— Tylko to cię drażni, prawda?
Camila nie odpowiedziała.
— Nie możesz znieść faktu, że z nią była — Dinah pociągnęła za łańcuch, który ostrymi końcami poranił skórę na szyi do tego stopnia, aby miejscami zaczęła krwawić. — Przytulała ją, całowała — Alfa zacisnęła szczękę, spoglądając na siostrę złocistymi tęczówkami. — Jak ona to określiła? — Przechyliła ciekawsko głowę. — Ach! No tak, pieprzyła się z nią.
W ciągu sekundy opalona pięść napotkała lewą stronę szczęki DJ, która odsunęła się o dwa kroki w tył, nadal trzymając za koniec łańcucha. Doskonale słyszała ciężki oddech, szybkie bicie serca oraz drganie mięśni siostry, która była pochłonięta swoją drugą naturą, która okazywała się tak bardzo kłopotliwa — która była powodem odsunięcia się od Lauren.
— Zresztą, nie pierwszy raz, prawda? — Powiedziała kpiącym tonem. — Przecież były razem przed dwa miesiące, czy coś w ten deseń. Na pewno to nie był pierwszy raz.
Nadszedł kolejny cios, pod którym kolana DJ odrobinę się ugięły, ponieważ drgawki od siły uderzenia przeszły od twarzy po całe ciało.
— Poza tym, mówiła, że była zdradzana, ale to nie znaczy, że z nikim więcej nie była poza nią? — Oblizała wargi, przypatrując się z zaciekawieniem kolejnej reakcji Alfy. — Dla ludzi chyba najbardziej pamiętliwy jest pierwszy raz, tak dosadnie określając. Ciekawe kto to był. Może nadal utrzymuje z tą osobą kontakt?
Na końcu języka miała jeszcze wiele uwag, które uderzały w najczulszy punkt Camili, jednak dłoń, która niespodziewanie objęła jej szyję, odcięła możliwość do dalszego zabierania głosu — dosadnie, ponieważ odrobinę się zakrztusiła z nagłego braku powietrza. Nie było to poważne, aczkolwiek wiedziała, że gdyby była zwykłym człowiekiem, jej siostra mogłaby wyrządzić komuś krzywdę. I właśnie o to chodziło — musiała wyłonić to, co niektórzy zwą bestią, aby stawić jej czoła, a następnie dać do zrozumienia, że nie ma prawa dokonywać czynów bez konsultacji ze zdrowym rozsądkiem oraz sercem, które zawsze były superlatywami starszej Cabello.
Zawsze rozsądna.
Zawsze taktowna.
Zawsze wyrozumiała, łagodna.
Zawsze dobra. Tylko dobra.
— Och, siostrzyczko, skąd ta złość? — Trwała przy swojej nowej roli. — Przecież to nic takiego. Ludzie lubią cielesność. Nie traktują tego poważnie. Co za różnica z iloma była?
Dłoń coraz bardziej się zaciskała, a to, w przypadku styczności z człowiekiem, mogłoby równoważyć się ze złamaniem karku pod wpływem stalowego uścisku myląco szczupłych, długich palców.
— Nie jesteś takim aniołkiem — zaśmiała się gardłowo na miarę swoich możliwości. — Zdrada zdradą, ale traktowanie jej, jak rzecz? Gdzie to twoje partnerstwo? Gdzie twój takt? Szlachetność, nawet bym powiedziała.
— Przestań — zawarczała złowróżbnie, sięgając drugą dłonią do koszulki DJ, która szybko zaczęła mieć dziury z powodu wyrośniętych, nieludzkich pazurów.
— Przecież tylko tym dla ciebie jest. Rzeczą, nikim więcej. Niczym więcej.
— Nieprawda — plecy DJ zetknęły się ze ścianą pod wpływem naporu ze strony starszej Cabello.
— Gdyby to nie było prawdą, nie zachowywałabyś się jak zazdrosna suka — sapnęła, chwytając nadgarstek Camili, który zaczęła stopniowo miażdżyć siłą palców, powodując, że po pomieszczeniu rozległ się dźwięk łamanych kości, jednak Alfa stała kompletnie niewzruszona, nadal nie zmniejszając mocy chwytu wokół szyi siostry. — Mówię to już w odniesieniu do psa. Dobrze, że jej nie obszczałaś, żeby zaznaczyć teren. Cóż za wstyd.
Alfa ponownie warknęła, zaczynając napierać na klatkę piersiową DJ, jednak tym razem blondynka przy użyciu kolana zaczęła odpychać jej ciało.
— Co by powiedział tata? Z pewnością byłby zawiedziony, że ktoś taki jest Alfą — zmierzyła brunetkę zniesmaczonym spojrzeniem. — Tak samo nie do opanowania, co Mateo.
— Nie porównuj mnie do niego!
Na moment uścisk wokół szyi przestał być problemem, ponieważ Camila obrała inną taktykę — chwyciła obiema dłońmi poszarpaną i podziurawioną koszulkę DJ, zaczynając kilkukrotne obijanie jej pleców o ścianę. Nie było to subtelne, nic z tych rzeczy. W pokoju odbijało się głuche echo uderzeń, dopóki Dinah nie zdecydowała się użyć z tylnej kieszeni tojadu, który chwyciła w grubą rękawiczkę, która wcześniej również ocierała skórę nadgarstka Alfy przy ostatniej próbie zmniejszenia jej agresywności.
Bez przemyślenia uderzyła niemal płasko dłonią w polik siostry, rozprzestrzeniając roślinę po całej twarzy z biegiem sekund, nie martwiąc się, czy dostanie się ona do jej nosa, ust, czy oczu. To nie miało znaczenia, ponieważ Camila i tak prędzej czy później się wyleczy, a ten sposób mógł być jedyną formą nauczki dla nieposłusznej drugiej strony.
Nie musiała długo czekać, bo Alfa cofnęła się chwilę później, puszczając ją całkowicie. Po mowie ciała, Dinah mogła stwierdzić, że przekroczyła granicę cierpliwości wszystkimi słowami, a użycie tojadu rozjuszyło zwierzę drzemiące w siostrze, czego skutkiem była natychmiastowa przemiana w wilczą formę, która pośpiesznie wybiegła na otwartą przestrzeń, z tyłu ich domu.
DJ nie chciała tracić okazji, dlatego szybko za nią pobiegła, nie drgając ze strachu na ciągłe warknięcia ze strony siostry, która sama trzęsła się, powstrzymując ostatkami sił ciało przed ruszeniem na blondynkę z całą siłą. Fakt, że nadal czuła na każdym zakamarku twarzy piekielne palenie i straciła na jakiś czas wizję był na korzyść DJ, bo w innej sytuacji, u pełni kondycji, mogłaby wyrządzić jej bardziej długotrwałą krzywdę.
Już raz to zrobiła, wbijając pazury w bok siostry, kiedy Lauren zostawiła ją z powodu Mateo i myślała, że mogłaby dokonać zabójstwa.
— Może Lucy ją kocha, co? — Usłyszała głos młodszej. — Może faktycznie miała rację i lepiej się nią zajmie niż ty kiedykolwiek byś mogła. W końcu ona ma ludzkie odruchy, a ty zachowujesz się jak zwierzę.
Kolejne warknięcie opuściło wilczy pysk, a przednia część ciała znacznie się obniżyła w przygotowaniu na atak.
— Może po prostu do niej wróci. Może już z nią jest. Może wybrała, bo ty nie potrafisz spełniać najprostszych oczekiwań — uniosła ramiona. — Przecież kto o zdrowych zmysłach chciałby wiązać się ze zwierzęciem? Dzikim, nieopanowanym, agresywnym zwierzęciem.
Ciało DJ zetknęło się z trawą, kiedy masa wilka powaliła ją na ziemię, a ostre kły wbiły się w lewy bark. Czuła każde szarpnięcie w swojej skórze, zanim zdołała prawą dłonią wbić własne pazury w bok Camili, co wywołało charakterystyczny pisk i zaprzestanie swoich ruchów. Niewiele myśląc, Dinah uniosła się na kolanach, aby chwycić za pysk wilka, a następnie siłą wepchnąć tojad do środka, nie martwiąc się tym, że zęby kąsały jej dłoń do krwi.
Na sam koniec ofiarowała Camili kilka uderzeń w nos, powodując dźwięk łamanych kości, a następnie w krtań i brzuch, powodując ostatecznie, że Alfa przekręciła się na prawy bok, głośno sapiąc, jednak będąc już spokojniejsza.
— Kurwa, mam twojego zęba w dłoni — skomentowała Dinah, opadając na plecy. — Dobrze, że odrosną — stwierdziła po wyciągnięciu kła ze swojej skóry i przed rzuceniem go w kierunku drzew. — Chyba złamałam ci jeszcze szczękę, nie jestem pewna.
Camila tylko mruknęła, nie chcąc porozumiewać się z siostrą.
— Idzie nam coraz lepiej. Na początku było gorzej, no nie? — Zerknęła na wilka. — Niedługo dojdziemy do drobnego kąśnięcia w pośladek.
—
Kiedy fikuśna szlanka została ułożona na serwetce przed Lauren, znajoma postać przysiadła się obok niej przy blacie. Nie musiała na nią patrzeć. Cierpliwie czekała aż zamówi martini u barmana. Korzystała z tego czasu, oczywiście, zbierając myśli w jakieś konstruktywne zdania. Wiedziała, że musi dojść do jakichś sensownych wypowiedzi albo chociaż pytań, ponieważ w innym wypadku będzie bezcelowo marnowała czas kobiety.
— Jak ona się czuje?
To było pierwsze, co przeszło przez usta Lauren. Nawet dobrze się nie przywitała.
— Bywało lepiej — odpowiedziała przed wzięciem niewielkiego łyka drinka. — Ale obecnie nie bywa najgorzej.
— Jak znosi to wszystko?
— Zależy co masz na myśli przez "wszystko" — oparła przedramiona o blat, patrząc przed siebie, na półkę z alkoholami, za którymi było lustro, więc czasami mogła zobaczyć twarz Lauren. Wszystko zależało od kąta, pod jakim tam zerkała. — Czy znosi obecność twojej eks? Niekoniecznie, ale nie przyzna się do tego. Czy znosi myśl o tym, że miałaś wypadek, a ona nic z tym nie zrobiła? Absolutnie nie. Czy znosi tę przestrzeń, którą sama narzuciła? Nie powiedziałabym, że tak jest, ale lubi zgrywać pozory. Jest zamknięta w sobie.
— Z Lucy... — Jauregui oblizała usta — To jest przeszłość.
— Ja to wiem. Ty to wiesz. Ona to wie, ale nie zrozumie tak, jak powinna.
— Dlaczego?
— Równie trudno jest to zrozumieć. Dinah nie była lepsza, wręcz przeciwnie w tej kwestii — przyznała szczerze. — Chorobliwie zazdrosna na samym początku, a nawet jeszcze się nie spotykałyśmy na dobre. Myślałam, że oszaleję.
— Ale jesteś z nią.
— Bo ją utemperowałam.
— Nie chcę zmieniać Camili — powiedziała cicho, bawiąc się szklanką z nietkniętym alkoholem.
— Ale musi się zmienić.
— Dlaczego? To zrozumiałe, że była zła. Każdy byłby zły.
— Złość złością, ale trzeba mieć na uwadze, że zbyt mocne uderzenie z jej strony w kierunku tej całej Lucy, a mogłaby już więcej świata nie ujrzeć — Normani westchnęła cicho. — Musi zluzować, a to nie jest takie proste, ponieważ ich druga natura w takich sytuacjach podpowiada, żeby być terytorialnymi.
— Camila nie zachowała się źle.
— Ale też nie dobrze. Nie tak, jak swoim zdaniem powinna.
— Nie obwiniam jej o nic. Mimo to...odeszła. Na jakiś czas, mam nadzieję.
Lauren przełknęła ciężko ślinę, czekając na odpowiedź kobiety, która nie przyszła tak szybko. Obawiała się, że faktycznie nie zrozumie wszystkiego tak, jak powinna i przez to wydłuży się pozostanie w dystansie od Camili. Chciała mieć nową perspektywę, chciała być jeszcze bardziej wyrozumiała.
Chciała szczerze móc zapewnić Cabello, że wszystko jest w porządku.
— Główną kwestią, która jest problemem to zrozumienie, jak mocno reagują na konkretne emocje w przeciwieństwie do nas. Dla nas zazdrość może co najwyżej doprowadzić do zrobienia jakiejś głupiej sceny czy kłótni — Normani zmrużyła powieki, zanim zdecydowała się spojrzeć na Lauren, która powtórzyła owy ruch. — Dla nich to coś więcej. Zaczynają się zastanawiać, co takiego złego zrobili, że dana osoba zwraca uwagę na kogoś innego. Zaczynają wyszukiwać w sobie jakichś wad. Zaczynają mieć nawał kompleksów w krótkim przedziale czasu. Zaczynają być rozczarowani sobą, ponieważ w jakimś stopniu muszą nie spełniać oczekiwań drugiej osoby skoro zwróciła się do kogoś innego. Takich negatywnych domniemań o sobie jest bardzo dużo i to wszystko dzieje się w głowie w ciągu chwili — zmarszczyła brwi. — A takie myślenie o sobie albo może sprawić, że chcą się wycofać, albo w bardzo pierwotny sposób pokazać to, że nikt nie ma prawa zajmować uwagi tej ich konkretnej osoby.
— Nie zrobiła niczego złego — powtórzyła Lauren. — Mogłabym z nią o tym porozmawiać, ale zdążyła podjąć decyzję o wycofaniu się i nie mogłam przymusić ją do dyskusji na ten temat.
— Camila jest inna. Dinah prędzej powiedziałaby wszystko w twarz albo udawała rozwydrzonego bachora, a ona... — Pokręciła głową. — Camila zawsze czuje się za wszystko i wszystkich odpowiedzialna. Nie uważam, że siedzę w jej głowie, ale najprawdopodobniej czuje się również odpowiedzialna za to, że kiedykolwiek zwróciłaś się do swojej eks, kiedy już się znałyście. Czuje się odpowiedzialna za to, że tym, co ci powiedziała, wywołała taką a nie inną reakcję, która na koniec doprowadziła do wypadku. Czuje się za to wszystko odpowiedzialna i najprawdopodobniej widzi siebie jako problem. Uwagi twojej eks nie pomagały w tym, aby spróbowała spojrzeć na wszystko bardziej trzeźwo. Podrzegała tę gorszą stronę, powodując, że zachowała się jak nie-Camila. Bo Camila nigdy nie pokazywałaby, że jest zazdrosna, ponieważ jest bardzo zamknięta i tego typu kwestie tym bardziej trzyma tylko dla siebie.
— To by wyjaśniało, dlaczego sama stwierdziła, że coś sobie wymyśliła i musi zająć się tym na własną rękę — mruknęła bardziej do siebie. — Mogę zrozumieć większą ostrożność, ale... Ale ona mi nic nie mówi. Jest bardzo zamknięta w sobie i nawet nie wiem, kiedy nieświadomie mogłabym zrobić coś, co ona odebrałaby w taki sposób, że znowu uważałaby się za problem.
Normani przekręciła na bok głowę, lustrując Lauren na tyle intensywnym spojrzeniem, że ta poczuła się przez chwilę dziwnie obnażona.
— Dlaczego się tym przejmujesz?
— Cóż... — chrząknęła cicho, aby nie zdradzić się po głosie, jednak róż na policzkach wszystko powiedział o nagłym zawstydzeniu. — Nie chcę, żeby źle się między nami układało.
Normani uniosła brwi, czekając na dalsze rozwinięcie, a Jauregui zaklęła w myślach.
— Wiem, że jest dobrym człowiekiem. Nie wątpiłam i nie wątpię w to. Chciałabym, aby mówiła mi więcej, ale nie wiem, w jaki sposób do niej dotrzeć. Nigdy nie zrobiła, tak naprawdę, niczego, co mogłoby sprawić, że pomyślałabym, że mogłaby mieć złe zamiary względem mnie albo że chciałabym zerwać z nią kontakt — przewróciła oczami, kiedy Normani zmrużyła sugestywnie powieki. — To było tylko raz, dawno temu i pod wpływem Mateo. Poza tym, nie było takiej sytuacji, ponieważ nie robiła nic złego.
— Hm.
— Znasz ją dłużej... Więc jak do niej dotrzeć?
— Zależy ci na niej.
Lauren wyprostowała bardziej plecy, niemal przewracając szklankę z pełnym drinkiem.
— C-co?
— Dziwne. Ja na takim etapie byłam jeszcze w stanie kopnąć DJ w jaja — skwitowała. — Nadal jestem, ale nie tak często to wykorzystuję.
— Nie jestem za przemocą? — To zabrzmiało jak pytanie, bo nie wiedziała wprawdzie, w jaki sposób zareagować.
— Powiem ci tak — przerwała na moment, aby napić się martini. — Oni wszyscy są do bani, jeśli chodzi o związki, nie wspominając o mówieniu o uczuciach...
Lauren mimowolnie się napięła. Sama nie wędrowała myślami w tę stronę. To było, jej zdaniem, zbyt wcześnie.
— Kierują się bardziej instynktem, są zaborczy, no i jeżeli nie ma się cierpliwości to nie dojdzie się do porozumienia — westchnęła ciężko. — Trzeba mieć cierpliwości za dwie albo trzy, żeby przejść przez pewne rozmowy i jakoś pociągnąć je za język, żeby doszło do sensownego konsensusu. Poza tym, nie ufają tak łatwo i często, więc czasami trzeba wyjść z inicjatywą, aby dostać to samo w zamian — powoli wstała z miejsca, dopijając drinka.
— Myślisz, że wróci?
Normani ułożyła dłoń na szczycie ramienia Lauren.
— Ona? — Uniosła brwi. — Nigdy nie odeszła.
Drobny uśmiech wytworzył się na wargach Hamilton.
— Czas na mnie — poinformowała. — Pewnie i tak wyczuje twój zapach na mnie i będzie dopytywać gdzie byłam, co robiłam, o czym rozmawiałam i co u ciebie.
— Tak myślisz? — Lauren próbowała udawać, że sama nie słyszy krzty nadziei we własnym głosie.
— Ja to wiem — Normani posłała kobiecie życzliwe sporzenie. — Do zobaczenia.
Kiedy Hamilton obróciła się na szpilkach z zamiarem odejścia, dłoń Jauregui zdążyła chwycić jej biceps, uniemożliwiając dalszą drogę. Bez pośpiechu zwróciła głowę w jej stronę, przez ramię, oczekując jakiejś ostatniej wypowiedzi.
— Mogłabyś jej coś przekazać? — Lauren nerwowo przygryzła dolną wargę. — Jeśli by pytała...
— Oczywiście.
Brunetka przełknęła ciężko ślinę.
— Miała rację — powiedziała cicho. — Z pracą. Udało mi się.
Normani nie dopytywała.
Kiwnęła głową i odeszła.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top