④⑦

Miała być łagodniejsza wersja, ale wczoraj za bardzo nasłuchałam się Nightmare Halsey, soo...

Słowa: +/- 5,1k.

———

Lauren pomimo inicjatywy Camili miała trudny dzień. Ciężko było patrzeć w kierunku Lucy, kiedy wspólnie omawiały kilka standardowych umów z nowymi firmami po tylu wypowiedzianych słowach. Oczywiście trzymały się tematu, nie było ponownego powrotu do poprzedniej rozmowy, jednak napięcie dało się wyczuć. Było niewątpliwie upierdliwe, frustrujące oraz bardzo ciążące na klatce piersiowej. I było również trwałe, rzecz jasna, co potwierdzał dziwny nastrój, który trzymał się Jauregui do powrotu do domu.

Nie mogąc poradzić sobie z nagłym powrotem przeszłości, postanowiła sięgnąć do starej metody odcinającej ją od rzeczywistości — malowania. Pokój, w którym znajdowały się dawne prace, zarówno te nietknięte, jak i mniej uszkodzone przez złodziei, zaczął napawać kobietę nostalgią. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zrobiła coś dla siebie, tylko dla siebie bez myślenia o innych. Choć nie zawsze można było to zobaczyć, często stawiała przed sobą odmienne priorytety, a natura dość zamkniętej w sobie osoby nie pozwalała na zmianę tegoż stanu rzeczy.

Ponowne wzięcie między palce starych pędzli pozwoliło Lauren na chwilowe odżycie i przywołanie sobie tych dobrych momentów, kiedy lata temu potrafiła spędzać sama ze sobą czas i miała przy tym bardzo dużo frajdy. I satysfakcji, rzecz jasna, ponieważ zatracała się we własnym świecie na tyle mocno, aby prace, które wychodziły spod ruchów rąk oraz koniuszków palców, były zachwycające.

Niespełna pół godziny później odcienie czerni, szarości, granatu, bieli oraz krwistej czerwieni zdobiły lewe przedramię kobiety, dokładnie jak za starych czasów, kiedy miała dość trzymania palety między palcami. Wmawiała sobie, że ten dziwaczny styl nakładania farb pozwalał jej na bliższy kontakt z pracami, które później powstawały. Wolała wcielać się zarówno w tak prostą rzecz, jaką jest paleta, jak i początkującego artystę — nigdy nie uważała się za kogoś więcej. Tworzyła dla siebie. Zawsze tworzyła dla siebie. Tworzyła to, czego nie mogłaby wytłumaczyć. Tworzyła to, co bywało niezrozumiałe przez abstrakcyjność.

Tłumaczyła sobie, że na koniec dnia abstrakcyjność widniejąca na zapełnionych płótnach była bardziej przemawiająca, dotykająca oraz, przede wszystkim, zrozumiała, ponieważ to życie samo w sobie oraz jako ciągła ścieżka, którą kroczymy, jest jedną wielką niewiadomą.

Choć społeczeństwo może przejawiać schematyczne zachowania to wszystkie jednostki zawsze staną przed podjęciem decyzji w sytuacji losowej, a to już zmienia — choć nie zawsze w dużym stopniu — kierunek, którym teraz będzie podążać.

Dla Lauren do pewnego momentu czas się zatrzymał — a może inaczej, czas nie miał znaczenia, ponieważ była w swojej bezpiecznej bańce. Wydawałoby się, że ta bańka ma jakąś siłę, która wyciąga z niej wszelkie troski i wyrzuca za barierę, więc już nie mogą niepokoić jej umysłu. Po takim wyzbyciu się negatywności w umyśle pozostała czystość, a dłonie nieprzerwanie łączyły kolory na delikatnym płótnie, kreując jakąś formę, choć przed oczami Lauren nie było zaplanowanego żadnego wizerunku.

Jednak nie trwało to wiecznie.

Nastała taka chwila, w której ubrudzone czerwoną farbą palce zatrzymały się i zadrżały przed bielą płótna. Pomieszczenie, które było wyciszone przeistoczyło się w zdradliwą formę utopii, ponieważ dobry czas dobiegł końca. Cisza przestała być słyszalna, a zamiast tego w uszach Jauregui zaczął dudnić stabilny dźwięk. Nie był głośny, jednak sprawił, że przypadkowo przesunęła palcem po malunku, nakreślając prostą, choć odrobinę psującą koncepcję wcześniej wolnego umysłu, linię.

Lauren powoli wracała do rzeczywistości, bo bezpieczna bańka przestała być szczelna. Szare komórki zaczęły szukać dobrego odpowiednika do tego, co odbierał słuch, finalnie uznając, że to bicie serca.

Zanim kobieta przyswoiła do siebie skojarzenie, pojawił się kolejny dźwięk, który znacznie szybciej rozpoznała i który był donośniejszy od poprzedniego — kroki.

Zacisnęła dłoń w pięść, zastanawiając się krótko, czy nie odchodzi od zmysłów, kiedy nos zaczął wyczuwać bardzo charakterystyczny zapach — i nie była to farba. Nuta słodkości, czegoś mocnego, ale jednocześnie kobiecego podsunęła tylko jedną osobę, która tak pachniała, a nawet nie używała często perfum, na których Lauren — w kompletnym przeciwieństwie — traciła sporą sumę, aby uzyskać dobrą jakość.

Camila.

Proste słowo.

Proste imię.

Gdy tylko przeszło jej przez myśl, rozbrzmiał dzwonek, który obudził zastygłe ciało.

To było takie dziwne, domyślać się w taki sposób, że ktoś mógłby się zbliżać, po czym faktycznie być świadkiem spełnionej wizji. Przeważnie ma się dziwne przeczucie, że ktoś nas odwiedzi, ale to samo przeczucie. Nic więcej. Nie czujesz zapachu tej osoby. Nie słyszysz jej kroków.

Nie słyszysz bicia jej serca.

W ekspresowym tempie Lauren znalazła się w łazience, w której szybko obmyła dłonie oraz przedramiona, po czym wytarła je w ciemny ręcznik, który z pewnością będzie nadawał się do prania przez niedokładność. W drodze do drzwi widziała, że na jej skórze nadal znajduje się farba tyle, że w bardziej rozmazanym stanie niż wcześniej.

Po takim dniu starsza brunetka miała drobne oczekiwania — liczyła przynajmniej na to, że po spotkaniu Camili zobaczy jej uśmiech i odrobinę się rozchmurzy w szarej rzeczywistości. Coś w wyrazie twarzy Alfy, kiedy wykonywała ten gest sprawiało, że Lauren czuła się znacznie lepiej. Nie miała pojęcia, co to dokładnie było, ale przy takiej sposobności najchętniej by z niego skorzystała.

Jednak się przeliczyła.

Twarz Camili była zaskakująco poważna, oczy skoncentrowane, choć nadto uciekające, brwi zmarszczone, a uśmiech całkowicie ukryty. Nawet w gorsze dni, Cabello trzymała się własnej pozytywności, zwłaszcza kiedy widziała się z Lauren, więc taki widok był zadziwiający oraz niepokojący.

— Wejdź — Lauren odsunęła się na bok po przywitaniu, które również nie było zbyt wesołe. — Po samochód, tak?

— Tak — Alfa kiwnęła powoli głową. — Zostawiłam u ciebie kluczyki.

— Są w kuchni. Musiały ci wypaść z kieszeni rano w łazience — kobieta zamknęła za nimi drzwi. — Chciałabyś coś do picia? Albo jedzenia?

Camila jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, spuszczając wzrok do kluczyków z breloczkiem, które miała już między palcami.

— Nie, dziękuję — odpowiedziała odrobinę ciszej.

— W porządku — Lauren uważniej przyjrzała się jej postawie. — Czy coś się stało? 

Kiedy padło na głos oczywiste pytanie, Cabello westchnęła cicho, zaczęła wędrować spojrzeniem po kuchni, unikając Jauregui, wyglądając przy tym na zagubioną. Coś zdecydowanie nie pasowało i Lauren miała dziwne przeczucie, że jeśli Camila wyjaśni, w czym rzecz, sprawa nie okaże się taka prosta do rozwiązania.

— Nie wiem.

Starsza brunetka sięgnęła do tyłu dłońmi, aby oprzeć się o blat. Potrzebowała chociaż drobnego wsparcia, bo nie czuła się pewnie przy Camili, która nie mówi wprost, co się dzieje. Dotychczasowa postawa wystarczająco wystraszyła Jauregui, a odpowiedź, którą usłyszała wzmogła wszelkie obawy.

— Dostałam dzisiaj telefon. W środku spotkania — Alfa przełknęła ciężko ślinę na wspomnienie tego wydarzenia. — Odebrałam, ponieważ myślałam, że rozmowa dotyczyła stricte twojej osoby — zacisnęła na moment wargi. — Nie do końca była stricte o tobie, bo również o Lucy, która wykonała to połączenie — Lauren poczuła, że jej ciało tężeje, a nieprzyjemny gorąc zaczyna rozchodzić się do każdej kończyny. — Nie mogę nazwać tego właściwie do końca rozmową, ponieważ głównie słuchałam z racji tego, że kilka par oczu mnie obserwowało z przekonaniem, że to doprawdy ważna sprawa — Camila przesunęła palcami po czole, na którym uformowało się kilka kropli potu. — To był krótki telefon, ale... Ale, muszę przyznać, niekomfortowy.

Lauren na ogół nie była wierząca — tak, żeby sprawa była jasna. 

Jednak w tym momencie w głowie modliła się do Boga, bogów, czegokolwiek, co może znajdować się nad nimi. Modliła się, żeby Lucy nie zrobiła czegoś naprawdę, naprawdę głupiego oraz zawstydzającego. Modliła się, żeby to nie było nic takiego.

— O co chodziło? — Wykrztusiła z trudem pytanie.

Camila przesunęła palcami po całej twarzy — tym razem. Nie wiedziała, jak zebrać w odpowiednie słowa to, czego się dowiedziała, ponieważ wiadomość od Lucy była jasna i bez cenzury. Jasna i bez cenzury, aczkolwiek Cabello nie tolerowała takiego języka z czystego przyzwyczajenia. Nie tak była wychowana, dlatego trudnością było odnalezienie łagodniejszych określeń, pozostawiając informacje wystarczająco przejrzyste.

— Nie jestem w stanie ubrać tego w adekwatne słowa — przyznała z westchnięciem, krzyżując ramiona pod piersiami. — A powtórzenie wiadomości od Lucy byłoby w moim przekonaniu...upadlające.

— Och... — nie miała pojęcia, co powiedzieć. — Może chociaż ogólnie? Jestem zdezorientowana, bo rozmawiałam z nią dzisiaj i dałam, wydawałoby się, dobitnie do zrozumienia, że ma przestać wtrącać się w moje życie oraz między nas.

— Próbowała wzbudzić we mnie kwestionowanie zaufania względem ciebie — Alfa przystąpiła z nogi na nogę, czując coraz większy gorąc buzujący w klatce piersiowej, który potrzebował ujścia. — Powiedziała, że niedawno... — zmarszczyła brwi i przymknęła powieki na pojawienie się nieprzyjemnej guli w gardle, przez którą nie mogła wykrztusić powodu swojego zachowania. — Że niedawno byłyście ze sobą — odchrząknęła z trudem — w intymnej sytuacji, to mam na myśli, mówiąc precyzyjnie, choć nie tak wulgarnie — zwilżyła wargi. — I że zastanawiałaś się nad tym, aby ponownie się z nią związać.

Camila zaniepokoiła się, kiedy usłyszała, jak bardzo przyśpieszyło serce Lauren. Nie taka powinna być reakcja, jeśli to wszystko było kłamstwem. Przeważnie widać efekty złości na skórze czy w gestach. Czysto biologiczne kwestie, jak przyśpieszony oddech, rozszerzone źrenice, czy przyśpieszone bicie serca, stawiały wiarygodność pod znakiem zapytania. Przynajmniej w większości przypadków, nie każdym.

Teraz była zdezorientowana, niesłusznie zła i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej ciałem oraz umysłem targały dwie strony — ta taktowna, człowiecza strona Camili oraz wilcza, która była terytorialna, zaborcza i chciała posiadać. Ta walka nie miała końca od momentu dostania tych wszystkich informacji od Lucy Vives. To był tak naprawdę pierwszy raz, kiedy Cabello obawiała się, że zatrze własną samokontrolę i zrobi coś doprawdy głupiego.

Nie chodzi oczywiście o skrzydzenie kogoś, przynajmniej fizycznie.

Najbardziej bała się tego, że powie lub zrobi coś względem Lauren, czego będzie żałować, ponieważ konsekwencją będzie przekonanie kobiety, że w Alfie jest więcej dzikiego zwierzęcia niżeli człowieka.

A tego by nie zniosła.

— Może usiądziesz?

To pytanie, zamiast zaprzeczenia wzmogło wątpliwości oraz podsunęło odrażające obrazy tej dwójki razem. Wilcza strona coraz bardziej pogrywała sobie z psychiką Camili, co wydawało się wiecznością, a nie — tak naprawdę — kilkoma sekundami.

— Nie trzeba — odpowiedziała z wciąż zamkniętymi powiekami, kiedy przetarła jeszcze bardziej spocone czoło rękawem koszuli tuż przy nadgarstku. — Czy... — głos Cabello zadrżał. — Czy n-nie byłaś ze mną sz-szczera?

— Byłam z tobą szczera. Nadal jestem. Nie okłamałabym cię.

— Ale coś... Coś jest prawdą, t-tak? Coś z tego, co powiedziałam?

— Tak.

Camila poczuła, jak uginają się jej kolana. Nadal utrzymywała się w pionie, jednak jawne potwierdzenie całkowicie zamieszało jej w głowie. Czuła, że jest bliska wybuchu, choć tkwiła w agonii. Nie można było inaczej nazwać palącego, niemal rozrywającego klatkę piersiową oraz miażdżącego serce bólu na tyle możliwości — przecież nie było wiadome, która część była zgodna z prawdą, ale każda z nich okazywała się tak samo okrutna. 

Bardzo trudno było utrzymać na miarę możliwości stabilny oddech i pohamować się od transformacji w drugą formę, aby zaszyć się gdzieś w głębi lasu, sama ze sobą i wyżyć. Tak strasznie chciała to zrobić, ale wiedziała, że nie może; że to niewiele teraz pomoże; że najpierw powinna zderzyć się z prawdą i dopiero po tym podjąć kolejne kroki.

— Ale nie do końca taka prawda, jaka została ci przedstawiona — Lauren powstrzymała się od podejścia do Camili, która wyglądała, jakby coś ją bolało, bo jednocześnie bała się odrzucenia z jej strony. — Nie mówiłam ci o tym, bo nie widziałam w tym większego sensu. Nie spotykałyśmy się wtedy, nie było czegoś regularnego między nami, a poza tym to był czas, kiedy nasze drogi się rozeszły po sprawie z Mateo — zaczesała w tył włosy w nerwowym geście. — To był dziwny czas. W złym sensie dziwny. Popełniłam błąd, bo faktycznie byłam z Lucy — niemal wzdrygnęła się z obrzydzenia na swoje własne zachowanie. — Nie jestem z tego dumna, że się z nią przespałam, bardzo szybko tego pożałowałam. Mimo to, ta sytuacja nie była "niedawno". To kupa czasu i nie zrobiłabym czegoś takiego, gdybyśmy miały naszą obecną relację. Brzydzę się czymś takim, więc... — wzięła większy wdech. — To nie była do końca prawda to, co ci powiedziała. Ta druga część jest już całkowitym kłamstwem, ponieważ to ona liczyła na to, że się zejdziemy, ale kategorycznie tego odmówiłam. Nie zmieniłam swojego zdania i nie zmienię — Lauren zrobiła niepewny krok w przód. — Zrobiła to, w sensie zadzwoniła, żeby cię zdenerwować. Nie rozumiem jej ciągłych prób wchodzenia między nas, zwłaszcza że wyraziłam się dzisiaj jasno, ale wbiję jej ostatni raz do głowy, że ma się odpieprzyć.

Camila nie słuchała dalszych słów. Nie mogła.

Przed oczami, choć miała zamknięte powieki, widziała je dwie razem i to bolało. Umysł podsuwał coraz to nowszy obraz, który wbijał kolejną szpilkę w serce oraz przyprawiał o niesamowite palenie w klatce piersiowej. Praktycznie czuła efekty tej wizji przez swoją wilczą stronę, która nieustannie zabierała głos — niedosłownie, jedynie pobudzała instynkt, ale to było wystarczające, żeby znajdować się na skraju.

Mieć ją. Wziąć ją. Oznaczyć ją.

Trzy krótkie sentencje obijały się o głowę Cabello, która wiedziała, że jeśli zrobi cokolwiek w stronę Lauren to bez wątpliwości odstraszy ją na dobre. A tego nie chciała.

Potrzebowała odetchnąć.

Ale tak na dystans.

Wzdrygnęła się, kiedy chłodna dłoń została ułożona na szczycie jej lewego ramienia. Wykrzywiła wargi w grymasie, bo dotyk Lauren palił. 

Bolał, palił, sprawiał wrażenie, jakby rozszarpywał skórę — tak podpowiadała wilcza strona.

Normalnie koił, przyciągał oraz dostarczał nowych, pozytywnych dosnań — tak podpowiadała ludzka strona.

— Camila, posłuchaj...

— Potrzebuję przestrzeni — szepnęła pośpiesznie.

— Och — na moment zabrała rękę, aby chwilę później sięgnąć do gorącej, spoconej dłoni Alfy. — Wiem, że to zabrzmi źle, ale to nie był taki czas, w którym byłyśmy ze sobą blisko. Wręcz przeciwnie. W pewnym sensie nie masz powodu, dla którego miałabyś być na mnie zła.

— Wiem — pokiwała w gorączce głową. — Wiem, wiem.

— Więc o co chodzi? Nie zamierzam do niej wracać, Camila. I tamta sytuacja nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i pierworzędnie żałuję, że się w niej znalazłam. Nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć w tej kwestii.

— Wiem.

Alfa prawie traciła oddech przez ciągłą walkę w głowie.

— Potrzebuję przestrzeni — powtórzyła, wciąż szeptem, bo nie potrafiła wywrzeć takiej presji na struny głosowe. — T-to nie twoja wina. To j-ja, um...

— Camila, spójrz na mnie, proszę — nagle obie chłodne dłonie znalazły się na rozpalonych policzkach i to bolało. Naprawdę bolało, chociaż dotyk był nadto delikatny. — O co chodzi? Nie rozumiem.

— N-nie chcę zrobić czegoś nie-nieodpowiedniego. Ja, um...muszę się uspokoić. N-na odległość. To nie chodzi o to, że-że coś zrobiłaś, po prostu... Ja, uch, muszę po-poukładać s-s-sobie wszystko w głowie. Tak, żeby niczego złego nie zrobić.

— Jakoś nie wierzę w to, że mogłabyś ją skrzywdzić. Wiem, że zachowała się podle, ale... — Camila pokręciła głową w odmowie na słowa brunetki.

— Nie mówię o niej — Alfa wzięła drżący wdech. — Nie chcę zrobić czegoś w twoją stronę.

— Och — zmarszczyła brwi. — Dlaczego na pierwszym miejscu miałabyś coś zrobić?

— T-to nie... To nie byłoby fair, gdybym kierowała ne-negatywne emocje na ciebie — oblizała wargi, uchylając minimalnie powieki, aczkolwiek Lauren nie mogła dojrzeć jej tęczówek. — Być może mentalnie jestem, um, z innych czasów. Po prostu... Nie dostaję takich telefonów. Nie wyrażam się takim językiem. Nie mówię o kimś w taki sposób. Nie stawiam nikogo w takiej sytuacji — cofnęła się o krok, aby przesunąć palcami po włosach, przerywając kontakt między nią a starszą kobietą. — Nie słucham o czymś takim, Lauren, t-to... — sapnęła ciężko. — To trochę za dużo. Słuchać tego. To nie jest...j-ja...muszę poukładać sobie w głowie. N-nie musisz teraz zro-ozumieć. Teraz i-i tak nie potrafiłabym dobrze tego wyjaśnić. Ja, uch, moja druga natura potrafi, um, być bardzo porywcza. I defensywna. I zaborcza. I n-nie zawsze bierze pod uwagę to, jakie zachowania w społeczeństwa są-są akceptowalne, więc...

Nareszcie Camila spojrzała na Lauren, która rozszerzyła własne powieki. Nigdy nie obawiała się oczu kobiety bez względu na to, czy patrzyła w brąz, czy złoto. Nie miała powodów do tego, tak właściwie. 

Aczkolwiek teraz była poważnie zaniepokojona, ponieważ oczy brunetki migały — raz szlachetnym złotem, a raz ludzkim brązem, jakby Cabello nie mogła się zdecydować, jaką stronę pokazać. Laruen nie wiedziała, jak zareagować, czy zwrócić jej uwagę. 

Alfa, z drugiej strony, miała coraz większy problem, aby utrzymać na wodzy wilczą stronę. Czuła, że z każdą chwilą coraz bardziej do niej przemawia i jedynie cienka granica dzieli ją od zrobienia czegoś, co mogłoby odstraszyć Jauregui. Musiała jak najszybciej stąd odejść, zaszyć się gdzieś, zamknąć, wyżyć czy pozwolić komuś, aby się na niej wyżył, żeby dać do zrozumienia swojej nieludzkiej naturze, że taki stan jest nieakceptowalny. Musiała pohamować te pierwotne instynkty, które chciały osaczyć i oznaczyć Lauren z każdej możliwej strony.

Kiedy tylko starsza brunetka wyciągnęła dłoń, aby sięgnąć do ramiona Cabello, Alfa pokręciła głową i sama wysunęła rękę w znaku odmowy.

Rękę, która niekoniecznie wyglądała ludzko.

Paznokcie, które wcześniej były krótkie, teraz przybrały bardzo, bardzo wydłużoną formę, nadal wpasowującą się w zwierzęcą niżeli osoby, która po prostu je zapuściła. Widok był o tyle przerażający, że Camila natychmiastowo zaczęła machać dłonią, aby tylko Lauren nie skupiała na detalach spojrzenia, po czym ledwie cofnęła proces transformacji. To był zaledwie początkowy, oczywiście, który normalnie nie dało się policzyć nawet w pełnych sekundach, jednak samo pojawienie się go sygnalizowało, że sytuacja nie ma się ku poprawie w najbliższym czasie.

— Hej, Camila, spokojnie — odezwała się starsza po ciężkim przełknięciu śliny, po czym całkowicie instynktownie ułożyła dłoń na boku szyi Cabello, żeby odrobinę ukoić jej stres. — Spokojnie, dobrze? 

Alfa pokręciła głową, zaciskając na moment powieki.

— Proszę, nie — wychrypiała z ciężarem na klatce piersiowej. — To mnie boli — czuła, jak pot zaczyna spływać po jej skroni. — Boli mnie ta sytuacja, a jeszcze ba-bardziej twój dotyk w tej chwili.

Lauren natychmiastowo zabrała ręce z ciała kobiety, która instynktownie przesunęła po odpowiednim miejscu na szyi własną dłonią z taką presją, że skóra na moment miała jaśniejszy odcień, odzwierciedlając wędrówkę jej palców. Starsza brunetka patrzyła na nią z szokiem wymalowanym na twarzy, nie potrafiąc pojąć, co się tutaj, tak właściwie, dzieje. Może to było bardzo samolubne — tak bardzo-bardzo — ale takie odrzucenie przez Camilę bolało, a słowa, choć niezłośliwe, były gorzkie dla szalejąco bijącego serca. Trudno było teraz patrzeć prosto w oczy Alfy, ponieważ nie spodziewała się, że rozmowa z Lucy zajdzie tak daleko i poniesie za sobą takie konsekwencje.

Tyle-o-ile Lauren spodziewała się, że Camila będzie zła, rozczarowana czy może nawet zniesmaczona, jednak takiego obrodu spraw nie byłaby w stanie wytworzyć w głowie. To było coś nowego, nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji, nie potrafiła pomóc Cabello, chociaż bardzo tego chciała. Ilekroć robiła coś, co w jej mniemaniu mogłoby odrobinę ukoić nerwy oraz zmniejszyć napięcie w panującej atmosferze, prowokowała z nieświadomością kobetę, wskutek czego pogarszała ich obecne położenie.

— J-ja, um... — Jauregui odsunęła się o dwa kroki, aby dać brunetce przestrzeń. — Czy to będzie stałe? W sensie, n-na stałe... — zerknęła w mieniące się tęczówki — o-o-odejście ode mnie — chrząknęła cicho na koniec, ponieważ pod wpływem emocji jej głos zaczął ukazywać się w znacznie wyższym, niemal piskliwie przerażonym, tonie.

Camila bez przemyślenia pokręciła głową w odmowie. Nie mogła wyobrazić sobie takiego scenariusza — oczywiście, że nie chciała zostawiać kobiety wcale, ale teraz było to dla jej dobra. Najchętniej zostałaby tutaj z nią, jednak takie posunięcie było nadto ryzykowne. 

A nie chciała ryzykować całej ich znajomości przez własne widzimisię oraz słabość. W tej sytuacji, pomimo — trzeba przyznać — tej względnej słabości, bo nadal walczyła sama ze sobą, musiała pozostać na tyle silna, żeby odejść. 

Nie dać się do niczego przekonać i odejść.

— Oczywiście, że nie — odpowiedź padła szeptem, ale sposób wypowiedzi tych kilku słów dawał wrażenie, jakby to było coś niebywale oczywistego. — Um, nie odejdę od ciebie, dopóki, uch, nie będziesz tego chciała, ale ta...ta sytuacja jest dość, em, wyjątkowa. Zo-ostanie tutaj mogłoby mieć złe skutki dla każdej z nas. To nie będzie, um, nie będzie długi czas, mam nadzieję. 

— Dobrze — z trudem przytaknęła, obserwując z wrażeniem zacieśniającej się klatki piersiowej, jak kobieta odchodzi w stronę drzwi frontowych. — Wrócisz? — Mimowolnie dopytała, kiedy Camila przymierzała się do przejścia przez próg.

Alfa przystanęła w miejscu, biorąc głęboki wdech. Niewiele dzieliło ją od samochodu, przy którym czekała Dinah na jej prośbę — skomunikowała się z nią w potrzebie, jednak prosiła o to, aby o nic nie dopytywała i pozostawała w bezpiecznym dystansie. Nie miała ochoty zmierzać się z ciekawską stroną siostry, ponieważ najzwyczajniej na świecie byłaby jeszcze bardziej rozjuszona i nie obyłoby się bez kłótni.

Po przełknięciu śliny z trudem przez zaciśnięte gardło, Camila odwróciła się do Lauren, ukazując ostatni raz poczerwieniałą, spoconą twarz oraz mieniące się brązowo-złotym kolorem tęczówki.

— Będę wracała tyle razy, ile zechcesz przyjąć mnie z powrotem.

Trochę, chociaż nie nadto długo, czasu zajęło Lauren przyswojenie do siebie obecnej sytuacji. Po odejściu Camili czuła się otępiała oraz zdezorientowana i nie wiedziała, co powinna dalej zrobić. Nie miała bladego pojęcia, jak wziąć się za całą sprawę, ponieważ tak naprawdę była niczym pasożyt-tasiemiec. Wątek wiecznie był ten sam, jednak dziadostwo nie miało końca i wykańczało początkowo tylko Lauren, jednak Cabello najwyraźniej miała wszystkiego dosyć. I starsza kobieta nie mogła mieć jej tego za złe. Rozumiała to postępowanie. Doceniała szczerość. 

Tak właściwie w Jauregui buzowały różnorodne emocje w tym samym czasie, aczkolwiek w chwili przyjęcia do umysłu, że za tym wszystkim — za zaburzeniem jej chwilowego punktu, gdzie była całkiem szczęśliwa — stoi jedna osoba, czerwona lampka mocno zaświeciła nad głową. Można by nawet powiedzieć, że Lauren widziała również na czerwowo w przypływie większej furii niżeli rozczarowania na to, jak sytuacja jej oraz Camili się potoczyła. W tej jednej konkretnej chwili, kiedy przyswoiła sobie, że musi skonfrontować się z powodem całego zamieszania — a właściwie z problemem numer jeden od bardzo dawna — wiedziała również, że nie będzie miała skrupułów.

Cokolwiek by Lucy nie powiedziała, Lauren zamknie ich znajomość na dobre, jeszcze dosadniejszymi słowami niż wcześniej.

Jauregui nie pamiętała dokładnie drogi, którą jechała do domu swojej byłej przez odtwarzanie w głowie słów, które mogłyby dać brunetce do zrozumienia, że skoro skończyła z nią raz, to skończyła na zawsze.

I, kurwa, amen.

Po niekoniecznie zgrabnym zaparkowaniu, Lauren trzasnęła za sobą drzwiami samochodu, po czym w nad wyraz krótkim czasie przeszła dzielącą ją odległość do wejścia. Nie kwapiła się z użyciem dzwonka — bo przecież po co — tylko użyła pięści, którą zaczęła walić dolną częścią o drewnianą powierzchnię. Nie musiała w ten sposób długo czekać, aby zobaczyć przed sobą Lucy, która miała na sobie szlafrok i najprawdopodobniej niewiele pod spodem.

— Coś ty zrobiła? — Pierwsze słowa padły ze strony Jauregui.

Vives zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, zakrywając się szczelniej szlafrokiem po ciaśniejszym zawiązaniu jedwabnego paska.

— Że co? — Zaczesała w tył włosy. — O, malowałaś — wskazała palcem na przedramię brunetki, która nawet nie myślała o kolejnej próbie zmycia farb ze skóry.

— Dlaczego do niej zadzwoniłaś?

Wargi Lucy ukształtowały literę "O", kiedy kiwała jednocześnie głową, bardziej do siebie.

— Powiedziałam jej prawdę. Zasłużyła na prawdę — stwierdziła. — Była bardzo zaskoczona, tak sądzę, więc nie jesteś z nią tak szczera. 

— Nie powiedziałaś jej żadnej prawdy, Lucy. Okłamałaś ją! Świadomie!

— Nie okłamałam — zmierzyła Lauren wzrokiem. — Ale sądząc po twoim zachowaniu, nie ma do ciebie pełnego zaufania skoro musiała odstawić jakiś numer, który cię tak wkurwił.

— Ty mnie wkurwiłaś, nie ona! — Jauregui wskazała na Vives palcem wskazującym. — Miałaś zostawić Camilę i mnie w spokoju, mówiłam ci o tym jeszcze dzisiaj! Czego nie zrozumiałaś, do kurwy nędzy?!

Kobieta jedynie westchnęła ze znużeniem.

— Wejdziesz do środka?

— Nie będę nigdzie wchodziła, zapomnij — oznajmiła stanowczym tonem, krzyżując ramiona pod piersiami. — Dlaczego zrobiłaś coś takiego? Po co zrobiłaś coś takiego? Nie możesz zrozumieć, że nie znaczy, do kurwy, nie! — Lauren wzięła głęboki wdech. — Nie wrócę do ciebie. Nie wybaczę ci tego, co zrobiłaś. Nie będziemy dłużej przyjaciółkami. Nie będziemy nawet koleżankami. Nie będziemy nigdzie razem wychodzić poza spotkaniami stricte związanymi z pracą. Nie będziemy utrzymywać kontaktu poza pracą! — Skrzyżowała ich spojrzenia. — Zrozumiano?

— Rozumiem, że się wkurwiłaś, okej? — Lucy przesunęła po rozpuszczonych włosach, wzdychając. — Ale zrozum, że mi na tobie zależy. Wiem, że spieprzyłam w tamtym czasie i tego żałuję, naprawdę żałuję i chciałam tylko, abyś dała mi jedną szansę, a tymczasem pocieszyłaś się kimś, kogo w ogóle nie znasz — rozłożyła ramiona z bezsilności. — Mnie znasz od lat, Lauren. Jestem bezpieczniejszą opcją, która może dać ci stabilność, a wiem, że tylko tego potrzebujesz. Ta kobieta jest za młoda na to, aby pakować się w poważny związek. Przecież ile ona ma lat, 23? Może i skończyła studia szybciej, bo wcześniej przeskoczyła klasy, jednak nie zmienia to faktu, że nadal jest niedojrzała i...

— Nic o niej nie wiesz — Lauren zrobiła krok w stronę brunetki z wymierzonym w nią palcem wskazującym. — I nadal o mnie nic nie wiesz. Nie próbuj przedstawiać się jako dobrą postać. Spieprzyłaś, Lucy! Spieprzyłaś na całej linii i mam serdecznie dość twojego zachowania! Przestań przychodzić do mojego domu, przestań przywoływać nasz stary związek i przestań mówić przekłamane bzdury Camili! Odpieprz się od niej i ode mnie!

— Jak mam się nie wtrącać, skoro nie chcę zobaczyć, jak ona cię rani? — Prychnęła. — Ona jest młoda, Lauren! Wbij sobie do głowy, że w momencie, kiedy zasugerujesz stały związek, ona będzie spieprzała na drugi koniec miasta. Takie rozwydrzone, młode osoby tak postępują! Nie jesteś dla niej wyjątkowa. Ludzie tyle razy cię nabierali, a ty nadal musisz wplątywać się w kolejne toksyczne dla ciebie relacje? — Lucy pokręciła głową z rozczarowaniem. — Masz zaraz 30-stkę na karku, Lauren. Chcesz stabilizacji. I ja to rozumiem. Ona niekoniecznie musi rozumieć to teraz.

— Nie udawaj, że w ogóle cię obchodzę — Jauregui sapnęła z rozdrażnieniem. — Chcesz tylko uwagi, niczego więcej. Pokazałaś mi to zbyt wiele razy.

— Popełniłam błędy, których szczerze żałuję i chcę naprawić to, co miałyśmy.

— Między nami nic już nie ma i nie będzie. Pokazałaś mi wystarczająco, że jestem dla ciebie nudna, bez dobrego hobby, opierdalająca się na kanapie przed filmami, leniwa, kompletne nieinteresująca i nic reprezentująca o sobie — Lauren zacisnęła na moment szczękę. — To ty jesteś niedojrzała. Kiedy ja wolałam zostać w domu, ty wolałaś iść na imprezę. Kiedy ja miałam kolejną rocznicę śmierci babci, która wcale nie tak dawno zmarła, ty chciałaś wyciągnąć mnie na imprezę, chociaż wolałam zostać sama ze sobą. Kiedy ja próbowałam choć trochę zrelaksować się po pracy i wróciłam do malowania, ty krytykowałaś moje prace, bo to "bazgroły". Kiedy ja kupowałam ci wszystkie prezenty czy kwiaty tak po prostu, bez okazji, ty potrafiłaś zapomnieć, że mam urodziny.

— Jest różnica między tym, kiedy nieświadomie kogoś niedoceniasz, a tym, kiedy zdasz sobie sprawę, że ta osoba zasługuje na wszystko, co najlepsze. Wiem, że... Wiem, że to nie było tylko kilka błędów z mojej strony, ale chciałabym ci pokazać, że próbuję być lepsza. Może nie pokazuję tego dobrze, bo ta Camila wokół ciebie działa na mnie jak płachta na byka. Wkurwia mnie, że przyłazi do ciebie w trakcie godzin pracy i non stop przychodzi do ciebie kurier.

— Nawet nie zaczynaj z kurierem. Nie obchodzi mnie twój problem z tym, że widzisz na własne oczy, że można mnie traktować dobrze bezinteresownie, tak po prostu. Odpuść sobie. Całkowicie sobie odpuść, bo mam naprawdę dość.

— Jak niby mogę odpuścić? — Lucy oparła się o drzwi, czując obezwładniającą bezsilność. — Jak mam odpuścić skoro cię kocham?

Usłyszenie tych dwóch ostatnich słów było niczym uderzenie w twarz Lauren. Natychmiastowo, kompletnie instynktownie, zrobiła dwa kroki w przód. 

Dosłownie w przeciągu kilku sekund czuła paraliż ciała oraz przerażenie, ponieważ Jauregui nigdy nie miała do czynienia z tego typu wyznaniami. Ludzie nazywali ją różnie, często wychwalali, jednak był to w jakimś sensie zachwyt wyglądem — ewentualnie bełkot o charakterze, który okazywał się picem na wodę. Tak naprawdę Lauren nigdy nie miała do czynienia z miłością. 

Nikt nigdy nie wyszedł naprzeciw z takim uczuciem, a kobieta sama nigdy nie czuła, aby była blisko zakochania. Zauroczenia, owszem, ale to inna sprawa. Czyjś wygląd czy względnie dobrze przedstawiona osobowość potrafiła oczarować, jednak było to bardzo przelotne. Nigdy nie miała okazji czy ogólnie sposobności, żeby być z kimś na dłużej, chociaż chciała prawdziwego, stabilnego związku, i zobaczyć, czy takowe uczucie zacznie się w niej budzić.

Lucy nie była wyjątkiem od osób, w których Jauregui mogła być, co najwyżej, zauroczona. Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby zakochać się w kobiecie i nic nie wskazywało na to, aby Vives mogła mieć o tej kwestii inne zdanie.

To po prostu przeraziło.

— Proszę, zastanów się nad tym wszystkim — oczy Lucy patrzyły na brunetkę z łagodnością. — Wiem, że to może być teraz przerażające, naprawdę rozumiem. Po prostu...długo myślałam nad nami. Zależy mi na tobie, dlatego ciężko jest odpuścić. Jeszcze trudniej jest widzieć cię z kimś innym.

Lauren przesunęła palcami po twarzy, która wydawała się płonąć. Nie mogła uwierzyć w taki obrót spraw. Przyszła tutaj opieprzyć Vives i dać najdosadniej do zrozumienia, że między nimi nie będzie już nic poza relacją oraz sprawami czysto zawodowymi, a tymczasem dostała w twarz wyznaniem miłości. Nie miała bladego pojęcia, czy to faktycznie prawda, czy zagrywka, ponieważ Lucy z natury nienawidzi być odrzucana, ignorowana oraz pozostawać jako ta "gorsza".

— Między nami nic już nie będzie — jedynie szept przeszedł przez usta Lauren, kiedy patrzyła w ziemię przed poważnym zebraniem się w sobie, aby spojrzeć finalnie na kobietę przed planowaną ucieczką z tego miejsca. — Nie kocham cię, Lucy — powiedziała z trudem, bo rozczarowanie oraz smutek gościły już na twarzy brunetki. — I nigdy cię nie pokocham.

Po tych słowach pozostałe wydarzenia zaczęły się rozmywać. Lauren nie pamiętała, jak szybko dotarła do samochodu, jak szybko go odpaliła i jak szybko odjechała. Może gdzieś tam usłyszała pisk opon auta podczas wykonywania zakrętu, ale poza tym wszystko działo się na tyle chaotycznie oraz mgliście, że nie mogła spamiętać własnej reakcji.

Wiedziała, że jej serce bije niesamowicie szybko, a dłonie pocą się i kurczowe trzymanie kierownicy niewiele pomaga w utrzymaniu jakiejś stabilności, ponieważ całościowo nie jeździła w tym momencie pewnie. Normalnie Lauren była dobrym kierowcą, nawet bardzo dobrym i nigdy nie pozwalała na to, aby emocje pochłonęły jej uwagę oraz przekreśliły koncentrację podczas jazdy.

Ale jedno jest pewne — Lauren popełniła błąd.

Bo kiedy nie jesteś pewien; nie jesteś pewna, czy możesz wsiąść za kierownicę, to tego nie robisz. Dzwonisz po kogoś, aby przyjechał, co kobieta mogła zrobić. Dzwonisz po taksówkę, co również mogła zrobić.

Tak naprawdę Lauren mogła siedzieć na miejscu pasażera, a Allyson ze spokojem kierowałaby się do domu Jauregui.

Tak naprawdę Lauren mogła siedzieć na tyle taksówki, a samochód odebrać spod domu Lucy nawet wtedy, kiedy miałaby pewność, że będzie już w pracy albo gdziekolwiek indziej, aby uniknąć konfrontacji.

Taka sytuacja, można by powiedzieć, stresowa nie pozwoliła Lauren na przemyślenie własnych działań, co było błędem.

Wszystko ciągnie za sobą konsekwencje. Czasami małe, czasami duże.

Czasami myślimy, że może uda nam się jakoś wywinąć. 

Ale Lauren się nie udało.

Przy następnym skrzyżowaniu w uszach zadudnił zgrzyt metalu oraz niezidentyfikowany huk, po czym przed oczami zagościła ciemność.

Pusta, przerażająca ciemność.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top