④⑤
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, a byłby zainteresowany, możecie znaleźć mnie na Twitterze pod nazwą: d_escapism. Zdarza się, że tam szybciej informuję o rodziałach, czasami daję wybór, za które fanfiction zabrać się w mojej wolnej chwili i wstawiam notki, które dla wattpada są zbyt długie, a trudno jest mi skrócić informacje, bo znaczna większość wydaje się istotna.
Słowa: +/- 5,6k.
———
Kiedy Lauren otworzyła drzwi, nie spodziewała się, że ujrzy za progiem brunetkę, która w przeciwieństwie do niej była — jak zwykle, zresztą — idealnie ubrana. Granatowy, całkiem przyległy kombinezon podkreślał sylwetkę kobiety w odpowiednich miejscach, a sama prostota tego wyboru nadal pozostawiała po sobie klasę. Co więcej, botki na obcasie, które dobrała całkowicie dopełniły ubiór kogoś, kto dopiero opuścił pracę, ale w dobrym tego określenia znaczeniu.
Cóż, Lauren za to miała na sobie luźniejsze dresy, starą koszulkę Nirvany o wyblakło czarnym kolorze, niechlujnie spięte włosy w koka i jakby tego było mało, okulary na nosie, które na te czasy można by określić w stylu retro.
— Dzień dobry.
Starsza zaczesała w tył opadające na oczy kosmyki, unosząc przy okazji brwi, ponieważ nie spodziewała się wizyty w dzień, kiedy obiecała sobie sprzątanie — a uściślając, była już po ogarnięciu całego bałaganu i nie marzyła o niczym innym poza jedzeniem oraz łóżkiem.
— Hej — przesunęła się na bok, dając znak, aby kobieta weszła, aczkolwiek nawet nie drgnęła.
— Masz może odrobinę czasu? Czy może przyszłam w nieodpowiedniej chwili?
Lauren oparła się lekko o drzwi, uprzednio upewniając się, że nie runie z nimi na ścianę znajdującą się kilkanaście centymetrów dalej.
— Właśnie skończyłam wielkie sprzątanie, co pewnie po mnie widać — złapała między palec wskazujący a kciuk pomiętą koszulkę. — Zamierzałam zrobić sobie tylko coś do jedzenia i nic nie robić, tak właściwie, więc to raczej nie jest nieodpowiedni moment — zmierzyła krótko Alfę, ale tym razem z większą uważnością niż na początku. — Wejdziesz czy wolisz stać na zewnątrz, swoją drogą? — Uśmiechnęła się lekko, a Cabello potrząsnęła głową, bardziej do siebie.
— Lubisz japońską kuchnię?
— Tak, lubię.
— I masz trochę czasu?
— Tak — skrzyżowała ramiona. — Do czego zmierzasz, co? Robisz niezłe podchody.
Camila zawiesiła odrobinę głowę, spoglądając na własne buty. Zwilżyła pośpiesznie wargi, zanim odchrząknęła łagodnie i na nowo uniosła głowę, ukazując tym razem wypieki na policzkach.
— Cóż, ostatnim razem, jak rozmawiałyśmy — zaczęła powoli. — Rozmawiałyśmy, nie pisałyśmy to wspominałaś, że powinnam dać sobie trochę luzu, więc przyszłam cię odwiedzić — zacisnęła usta na kilka sekund, zanim zdecydowała się wysunąć zza pleców papierową torbę z nieśmiałym półuśmiechem. — I mam jedzenie.
—Skoro tak stawiasz sprawę... — przesunęła się jeszcze bardziej na bok, wykonując dosadny gest ramieniem, aby weszła do wnętrza domu. — Zapraszam.
Lauren zamknęła za kobietą drzwi, po czym pokierowała ją w stronę kuchni. Bez konsultacji, Alfa położyła na wysepce kuchennej papierową torbę, a następnie zaczęła wyciągać z niej zakupione jedzenie. W tym samym czasie starsza z nich wyjęła z szafki kieliszki. Nie była pewna, czy Camila chciałaby pić, a ostatnio wyglądało na to, że odmówiła z czystego przyzwyczajenia i dlatego, że kelner wyszedł z taką propozycją na samym początku. Nie chciała w żaden sposób jej upijać, nic z tych rzeczy. Brała pod uwagę możliwie słabą głowę skoro nie miała wcześniej z tym styczności, ale nawet mała lampka by nie zaszkodziła, a z pewnością nie upiła. Przynajmniej w mniemaniu Lauren. Sama całkiem dobrze trzymała się po trzech czy czterech, dopiero później odczuwała efekty promili we krwi — poza wyjątkami, gdzie miała pusty żołądek, oczywiście.
— Chcesz jakiegoś soku albo wody, czy może spróbować wina? — Zapytała lekko, jakby to było nic takiego. Nie zamierzała wymuszać na niej czegokolwiek. Poza tym, nie była przekonana, czy rodzeństwu kobiety spodoba się styczność Camili z alkoholem, więc wolała pozostać ostrożna.
— Nie jestem pewna — podrapała się nad brwią, faktycznie rozważając ostatnią propozycję.
— Nic na siłę — powiedziała od razu. — Mogę wlać ci niewiele do kieliszka na spróbowanie. Nie każdy preferuje wino. To kwestia gustu.
— A jakie to jest?
— Czerwone, słodkie — zerknęła na etykietę. — Właściwie jedno ze słabszych, bo bardziej owocowe niż zazwyczaj można spotkać przy winie z wyższej półki. Nie pamiętam, kiedy je kupiłam, ale jak ostatnim razem piłam to konkretne, to wydawało się nie mieć takiego kopa.
— Hmm.
Lauren odstawiła butelkę, którą wcześniej wyciągnęła z lodówki, po czym zaczęła znosić opakowania z jedzeniem do salonu, na stolik. Dopiero po ponownym wejściu do kuchni, Camila zdecydowała się na niewielką ilość, na którą starsza przystała.
W ciszy zajęły miejsce na wygodnej kanapie przy cicho włączonym telewizorze na przypadkowym kanale. Zerkały w jego kierunku od czasu do czasu podczas rozpakowywania posiłku, a następnie powolnej konsumpcji. Dla Lauren taka sytuacja była niecodzienna — może nie to, że z kimś jadła, ale cisza, komfortowa cisza, należała do nowości. Nie czuła potrzeby zagadywania młodszej w obawie przed jakąś niezręcznością. Camila najwyraźniej również nie miała nic przeciwko zwykłemu przebywaniu obok siebie. Takie drobne sytuacje, które normalnie zepchnęłoby się na boczny tor, zaczynały coraz bardziej przekonywać Jauregui do tego, że powinna zastanowić się nad ich relacją. Od samego początku nie miało to być coś normalnego, wiedziała o tym, ale odnajdywanie takich faktów, jak komfort w ciszy przy osobie, którą pomimo wszystkiego nadal w pełni nie zna, niesamowicie zadziwiał.
Co więcej, Lauren czuła się bardzo dobrze z takim obrotem spraw. Nie podejrzewałaby kiedykolwiek, że mogłoby tak być, ponieważ w jej umyśle bardziej kreował się obraz pary staruszków, którzy spędzili ze sobą ponad połowę życia i nie potrzebują słów do komunikacji. Z pewnością nigdy nie miała wizji, gdzie znajduje się z kimś przy sobie w obecnym wieku.
Nie miała pojęcia, czy powinna porozmawiać o tym z Camilą, ponieważ jednocześnie aktywowałaby na nowo temat partnerstwa, który wcześniej odrobinę pokomplikował między nimi sprawy. Z drugiej strony — jednak — chciała poznać opinię kobiety, która pozostawała sama w sobie niesamowicie skryta. Czasami brunetce wydawało się, że nie chodziło już o czystą nieśmiałość, która nierzadko emanowała od Alfy, ale dziwną, powtarzaną sposobność do ukrywania prawdziwej siebie. Możliwe, że powodem było ich jedyne rozstanie, które do przyjemnych nie należało w żadnym stopniu. Ale możliwe również było, że Jauregui zupełnie się myliła.
— I jak?
Lauren zerknęła na młodszą, która po zjedzeniu połowy swojego sushi sięgnęła pierwszy raz po kieliszek. Zrobiła to niepewnie, oczywiście, przyglądając się przez dłuższą chwilę zawartości, zanim rzeczywiście jej posmakowała.
Po wyrazie twarzy brunetka nie mogła wyczytać wiele od Alfy. Nie wykrzywiła się, co mogło być albo dobrym znakiem, albo słodkim kłamstwem, jeśli nie przypadło jej do gustu, a nie chciała wychodzić na niegrzeczną.
— Trochę dziwne. Dobre, owocowe, ale ma dziwny posmak.
— Mimo wszystko to alkohol, a nie zwykły sok.
Camila mruknęła potakująco, biorąc kolejny drobny łyk, testując jeszcze raz swoje kubki smakowe na nowe doznanie.
— Myślałam, że będzie gorsze w smaku; że się skrzywię. Ale jest dobre — stwierdziła ostatecznie, na co Lauren łagodnie się uśmiechnęła. — Jak jedzenie?
— Nie mam pojęcia skąd je wytrzasnęłaś, ale świetne — ułożyła zgięty łokieć na szczycie oparcia kanapy, po czym ułożyła na otwartej dłoni policzek, przekręcając się na bok i tym samym całkowicie przodem do brunetki. — Mój żołądek mówi, że już wystarczy, ale oczy nadal chcą jeść.
— To była pierwsza restauracja, w której byłam po przyjeździe tutaj.
— Och?
— Dinah i Ariana oprowadzały mnie po różnych miejscach, żebym im się nie zgubiła.
— Nie miałam okazji rozmawiać z Arianą — skomentowała całkiem cicho.
— Jest bardzo energiczna, ale przy nowych osobach utrzymuje dystans, dopóki się do nich nie przekonuje albo dopóki nie jest pewna tego, że zamierzają być w pobliżu przez dłuższy czas. Taki ma charakter — wyjaśniła. — Ale jest bardzo miła. Dla ciebie byłaby miła. Czasami trudno do niej przemówić, ale nie jest straszna.
— Na ten moment to jedyna osoba, z którą nie miałam za wiele do czynienia.
— Nie jest zła. Mam nadzieję, że pozostałe rodzeństwo nie wypadło źle. Nie wspominając o DJ, oczywiście. To jest chodzący ewenement.
Lauren zaśmiała się pod nosem, kręcąc delikatnie głową.
— Wydawali się w porządku. A przynajmniej poznałam ich w całkiem dogodnych sytuacjach.
— Widzisz, poznałaś większość mojego rodzeństwa. Ja poznałam tylko twoją siostrę.
— Nawet mi nie przypominaj — westchnęła. — To była jedna wielka wtopa. Żałuję, że musiałaś być tego świadkiem.
— To nic takiego — wzruszyła ramionami, mówiąc to całkowicie szczerze. — Wspominałaś mi już o niej, więc nie byłam bardzo zaskoczona, a poza tym to są wasze sprawy. To, że coś słyszałam nie oznacza, że będę to oceniać czy potępiać.
— Mimo wszystko, to spotkanie od początku do końca było paskudne. Mój brat jest jeszcze gorszy.
— Mówiłaś, że to wieczny kawaler.
— Tak i przez to składałby niemoralne propozycje — zaznacza dosadnie. — Dlatego nie warto go spotykać. Może nawet lepiej, że utrzymujemy telefonicznie kontakt. To takie praktyczne i w większości bezstresowe.
— To nadal twoje rodzeństwo. Rodziny niestety nie da się wybrać.
— Prawda.
Kiedy obie kobiety dokończyły pozostałe jedzenie, skupiły się na odcinku jakiegoś serialu, który leciał w telewizji. Ponownie nie potrzebowały ciągłych rozmów, aby ten czas został faktycznie dobrze spędzony. Lauren nadal nie wiedziała, jak do tego podchodzić, ponieważ z natury przyzwyczaiła się do podtrzymywania rozmów niżeli milczenia. Czasami wydawało jej się to niekomfortowe, po czym w drugiej chwili nad wyraz przyjemne.
— Jestem taka zmęczona — starsza ziewnęła, zasłaniając uprzednio dłonią usta, po czym rozciągnęła się delikatnie, finalnie kończąc oparta o ramię Camili. — Jak ci minął dzień?
— Większość czasu pracowałam nad projektem. Progresywnie ruszamy naprzód, ale do końca daleka droga.
— Na pewno wszystko wyjdzie świetnie — stwierdziła, przekręcając głowę, wskutek czego lewy policzek był przyciśnięty blisko mostku brunetki.
— Taką mam nadzieję — zerknęła w dół, na Lauren. — A jak minął twój dzień? Zabrałaś się za sprzątanie po pracy?
— Odkładałam to od czasu włamania. Poprzebierałam jakieś rupiecie i część powyrzucałam. Okazało się, że zbyt wiele rzeczy trzymam w szafie, które nie będą w przyszłości potrzebne.
— Mhm, rozumiem. A jak w pracy?
— Względnie dobrze. Niedługo będzie zebranie zarządu. Chyba w czwartek, tak mi się wydaje. Poza tym, że część osób zaczęła wykonywać pracę jak za trzech na pokaz, to jest w porządku. Nic nie uległo zmianie.
— Myślisz, że zasugerują się chwilowymi wysiłkami przy wyborze?
— Nie jestem pewna. Znam osoby, które są w zarządzie, więc nie powinni tego zrobić, ale...kto wie? Może dobiorą kogoś pod względem podejścia do innych w sensie motywacyjnym niżeli do pracy–pracy. Ja bardziej należę do tego drugiego grona, bo mam własny gabinet i poza jakimiś drobnymi sprawami nie mam bezpośredniego kontaktu z pozostałymi pracownikami.
— Co da wam stanowisko kierownicze, które się zwolniło?
— Dojdzie nadzór nad jednym wydziałem. Wydaje mi się, że również nad osobami, które do nas dołączą i będą potrzebowały wprowadzenia. Poza tym proponują wyższą płacę i to by było na tyle.
— Nie wydaje się tak źle.
— Bo nie jest, ale jeżeli ktoś nie należy do kompetentnych osób w kwestii opanowania ludzi na wydziale, których potrafi być 20 jednocześnie to może być problem.
— Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś się do ciebie rzucał w pracy — uśmiechnęła się, a Lauren pokiwała głową, muskając przypadkowo czubkiem nosa ciepłą szyję, do której dziwnym zbiegiem okoliczności miała bliżej niż wcześniej. — Albo, żeby ktoś powiedział ci "nie".
— Jestem aż tak przekonująca? — Jauregui uśmiechnęła się, tym razem, już bezpośrednio w miękką, charakterystycznie przyjemnie pachnącą skórę.
— Cóż, to również pewien istotny aspekt.
— A poza tym?
Camila próbowała się nie wzdrygnąć, kiedy poczuła gorące powietrze obijające się o wrażliwą szyję oraz — może dla Lauren ledwie wyczuwalne — muśnięcie dolną wargą. Alfa miała głęboką nadzieję, że policzki nie zaczną na nowo płonąć, a palce drżeć na tyle mocno, aby było to zauważalne. Nienawidziła tego, jak łatwo mogła pokazać swoje naturalne reakcje na tę kobietę, ale z drugiej strony była wniebowzięta za każdym razem, kiedy miała w ogóle okazję, żeby jakkolwiek reagować.
— Wspominałaś o uroku jednego dnia — zwilżyła własne wargi. — Też go posiadasz.
— Hmm.
Wibracje, które ciepłe usta kobiety dostarczyły szyi Cabello sprawiły, że ta natychmiastowo obniżyła swoje ciało na kanapie — nie w dużym stopniu, ale jednak — a oprócz tego zwróciła głowę w stronę brunetki, wskutek czego niemal opierała podbródek o jej własną głowę. Jakby tego było mało, Lauren celowo uśmiechnęła się we wrażliwą skórę, na co Camila zmrużyła powieki, bo z tego nie mogło wyjść nic dobrego. A przynajmniej nie mogło wyjść coś, co nie zawstydziłoby jej jeszcze bardziej.
— To byłaby dla nich wielka szkoda, gdyby, umm — przełknęła z trudem ślinę, kiedy dotknął ją kolejny podmuch gorącego powietrza — odrzucili kogoś tak kompetentnego.
Lauren ułożyła prawą dłoń na szczycie lewego ramienia brunetki, całkowicie się w nią wczepiając. Nie wiedzieć czemu, cieszyła się ze sposobności do takiej bliskości między nimi. Normalnie taka nie była. Naprawdę. Przez lata zbyt wiele razy zawodziła się na ludziach, aby wykazywać się czułością. Nie wspominając o tak wczesnym etapie w relacji. Nie było o tym mowy.
Ale znowuż, to była Camila.
A Camila była inna.
Nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób inna, poza tym, co oczywiste, ale inna. Pozytywnie, póki co.
— Jesteś słodka — odrobinę otumaniona ciepłem bijącym od ciała Alfy oraz dziwnie przyciągającym zapachem, przytknęła nie do końca przypadkowo usta do skóry na miękkiej szyi zaledwie na sekundę, ale wywołała tym reakcję.
Reakcję, która zaskoczyła obie, ponieważ spomiędzy ust młodszej brunetki wydostał się cichy, urywany śmiech.
— To łaskocze — powiedziała, powstrzymując się przed chęcią podrapania miejsca, które miało styczność z wargami Lauren.
Jauregui uniosła wzrok, aby w końcowym momencie wychwycić to, w jaki sposób wygięły się usta Camili i choć ledwie się załapała, był to widok niezwykle urzekający. Na tyle urzekający, że miała chęć ujrzeć go ponownie, więc bez zbędnego myślenia nad konsekwencjami, ponownie ucałowała miękką skórę, która natychmiastowo zaczęła posyłać wibracje, wskutek śmiechu.
Żadna z nich nie była pewna, ile czasu spędziły w ten odrobinę dziecinny i bezsensowny sposób, ale wydawałoby się, że dla każdej z kobiet nie był to czas całkowicie zmarnowany. Camila miała przesłodki śmiech, którego Lauren chciała słuchać godzinami i nie byłaby w najmniejszym stopniu znużona. Co więcej, był on na tyle zaraźliwy, że między kolejnymi, drobnymi atakami, starsza sama z siebie się uśmiechała, niekoniecznie świadomie, choć progresywnie, zmieniając miejsca i kierując się coraz wyżej wzdłuż smukłej szyi.
Dopiero, kiedy miękkie wargi zetknęły się z mocno zarysowaną szczęką, śmiech ucichł. To nie był już czuły punkt, który nadawał więcej zabawy i swawoli atakom Lauren. Teraz to był punkt, który przykuwał uwagę na muśnięcie ustami, dlatego też uzasadniona była reakcja Cabello — przekręciła głowę w kierunku Jauregui bez świadomości, że jej twarzy znajduje się zdecydowanie bliżej niż mogłaby podejrzewać. Praktycznie czuła gorące powietrze, które miało zapach wina na swoich wargach. Mimowolnie drgnęły one w chwili zetknięcia się spojrzenia jasnego z ciemnym, a to z kolei nadało inny tor atmosferze.
Już nie było w tym zabawy. Już nie było w tym rozrywki. Już nie było w tym frywolności.
Teraz pojawiło się napięcie, nerwowość Camili ukazała się na policzkach, a Lauren nie miała przekonania, czy powinna przekroczyć granicę. Rozważała to, oczywiście, ale brała pod uwagę fakt, że brunetka wypiła dwie lampki wina — prawie i w znacznie mniejszej ilości, ale jednak. Wolała nie robić czegoś, czego mogłaby później żałować. Wolała nie burzyć czegoś, co dopiero się budowało.
W chwili, kiedy głowa Camili, nie wiedzieć czemu, delikatnie się uchyliła, po domu Jauregui rozległ się dzwonek. Obie natychmiastowo od siebie odskoczyły z podobnym gorącem odczuwalnym na policzkach.
— Pójdę sprawdzić, um, kto to — Lauren odchrząknęła, po czym zaczęła głaskać dłońmi własną koszulkę, jakby miało jej to pomóc w wyprostowaniu pomiętego materiału.
Nie minęło dużo czasu, aby Jauregui nabrała ochoty na przeklinanie całego świata na swój pech. Już nawet nie wiedziała, tak naprawdę, czy to faktycznie pech, czy karma za jakieś złe czyny, których dokonała w przeszłości. W końcu ileż można wracać do podobnie zawstydzającej sytuacji?
Z głośnym westchnięciem bez żadnego przywitania spojrzała na twarz kobiety, która ukazała się za drzwiami frontowymi. Lauren nie mogła powstrzymać się przed przejechaniem po twarzy dłonią ze znużeniem — choć nadal uważając na okulary, znajdujące się na nosie.
— Lucy, jestem po pracy... — zaczęła, ale nie miała możliwości rozwijać swojego niezadowolenia z powodu Vives.
— Wiem, dlatego przyjechałam — brązowe tęczówki zmierzyły jej sylwetkę. — Chciałam porozmawiać.
— Nie mam zbytnio czasu — zaznaczyła niezbyt miłym tonem, ponieważ wolała siedzieć z Camilą niżeli wdawać się w kolejne perypetie z Vives.
— To zajmie chwilę. Chciałam porozmawiać, um... — zmarszczyła brwi — o Rebecce.
— Spójrz, nie interesuje mnie, co między wami jest, okej?
— To nie było w porządku — zaczęła bawić się kluczykami od samochodu między palcami. — Wyszła głupia sytuacja.
— Mogłaś o tym pomyśleć, zanim z premedytacją podeszłaś do naszego stolika.
Camila, która dotychczas znajdowała się na tym samym miejscu, zaczęła poważnie się denerwować. Mogła doskonale wyczuć, jak niekomfortowo i źle czuła się Lauren, a to przyprawiało ją niemal o ból serca, ponieważ ta dobra kobieta nie zasłużyła sobie na bycie wciąganą w takie sytuacje. Miała ochotę podejść do Lucy i kazać jej raz, a porządnie dać spokój Jauregui, ale... Cóż, nie miała do tego najmniejszego prawa. Nie była z Lauren w czymś oficjalnym, nie było żadnych obietnic, nie było żadnych deklaracji i zobowiązań. Na razie to było coś, co rozwijało się, choć trudność przyprawiało nazwanie w jakiś sposób tej relacji. Pozostawała pod znakiem zapytania, ale to i tak nie zmieniało chęci wstania i przerwania tego cyrku, który Lucy zaczynała odstawiać.
Camila przestała przysłuchiwać się temu, o czym rozmawiają, ponieważ po urywkach głosu Lauren, sama zaczęła coraz bardziej się irytować. Nie zasłużyła sobie na to, w żadnym stopniu. To nie było fair. To nie było w porządku. I trzeba było temu zapobiec, dlatego — może przez odwagę po wypiciu trochę ponad jednej lampki wina — Alfa postanowiła wstać. Chwyciła między palce nóżkę kieliszka, w którym nie zostało wiele alkoholu, pomimo tego, że Lauren i tak nie nalewała go dużo, wręcz przeciwnie — brała pod uwagę to, że Camila ma z nim styczność po raz pierwszy i nie warto przesadzać.
Lauren podskoczyła, kiedy poczuła za sobą obecność brunetki i jeszcze dla potwierdzenia usłyszała jej głos, który wskazywał na przywitanie z Lucy, chociaż wymuszone. Nie sądziła, że odważy się wstać i zainterweniować, aczkolwiek było to całkiem miłe zaskoczenie, bo rozmowa z Vives o niej i Rebbece nie należała do przyjemnych i wolała zostać uratowana z opresji.
— Jakiś problem?
Camila, jak zwykle z pełną klasą, wyprostowała się, po czym zerknęła bezpośrednio na twarz Lauren, układając ledwie wyczuwalnie dłoń na dolnej części jej pleców, trzymając w prawej kieliszek z winem. Zmarszczyła brwi, udając dezorientację, wywołując tym u starszej kobiety trudną do powstrzymania chęć wtulenia się w jej ciało po zamknięciu drzwi przed nosem Lucy.
— Nie mówiłaś, że nie jesteś sama — odpowiedziała Vives, koncentrując wzrok na twarzy Jauregui.
— Lucy — westchnęła ciężko. — Nie widzę powodu, dla którego miałybyśmy o tym rozmawiać. Naprawdę mnie to nie obchodzi.
— Nie wyglądało na to — zmierzyła Cabello z niezbyt przyjazną miną.
Kiedy Lauren spojrzała ponownie na Alfę, wyglądała całkowicie obojętnie. Chociaż nie. To byłoby nieodpowiednie określenie. Miała wysoko uniesiony podbródek, a przez szpilki przewyższała zarówno Jauregui, jak i Vives. Spojrzenie ciemnych tęczówek było pewne, skoncentrowane oraz nieugięte, co w połączeniu z luźno trzymanym kieliszkiem wina w dłoni dawało niepozornej Camili aurę pani wszystkich i wszystkiego. Lauren nawet nie wiedziała, kiedy rozchyliła wargi na ten widok.
— Nie potrzebuję tłumaczeń. Tym bardziej niewłaściwie wysuniętych wniosków — stwierdziła, mając doprawdy dość tego bezsensownego stania i ciągnięcia rozmowy, która i tak do niczego nie prowadziła.
— Posłuchaj...
Gdy tylko Lucy zrobiła krok w przód, całkowcie przypadkowo blokując spojrzenie z Camilą, wystraszyła się. Jej ciało zesztywniało, kiedy po raz pierwszy zobaczyła na twarzy tej kobiety coś niepokojącego. Choć osobiście nie przepadała za faktem, że kręciła się wokół jej Lauren, to teraz miała przed własnymi oczami dowód na to, że tutaj działo się coś nienormalnego — nawet jeżeli trwało to zaledwie sekundę. Lucy natychmiastowo się wycofała o tej jeden, nieszczęsny krok, w głębi będąc przerażona złocistą barwą, która pojawiła się w tęczówkach Cabello. Nie dość, że to należało do jakichś paranormalnych zjawisk, to jeszcze spojrzała na nią tak, jakby mogła rzucić się w każdej chwili — zwłaszcza wtedy, gdyby chociażby tknęła Lauren palcem.
— Dobra — Vives odchrząknęła cicho, przybierając na miarę możliwości neutralną postawę. — Nie będę przeszkadzać — wycedziła przed obróceniem się na pięcie i pośpiesznym odejściem w stronie samochodu z mocno bijącym sercem.
To nie było, kurwa, normalne.
I to na pewno jej się nie przywidziało.
—
Lauren westchnęła ciężko, chcąc rzucić przeprosinami w stronę Camili, która odłożyła za nią kieliszek na stolik. Gdy tylko się obróciła, ponownie były zbyt blisko siebie i mimowolnie, wskutek zszarganych nerwów, sięgnęła do szczytu ramion brunetki, która spojrzała na nią z wyrozumiałością w brązowych ślepiach.
— Przepraszam, że...
— Nawet nie zaczynaj — wcięła łagodnym tonem. — Nie przepraszaj za nic. Chyba przynoszę ci pecha, bo ilekroć jestem z tobą, Lucy pojawia się na horyzoncie.
— Przynajmniej ją spłoszyłaś — stwierdziła, minimalnie się przybliżając po objęciu dłońmi opalonego karku brunetki. — Trochę spokoju.
— Wyglądało na to, jakby chciała się ze mną kłócić.
— Nie wyobrażam sobie ciebie w kłótni — zaczęła przeplatać między palcami ciemne kosmyki włosów. — Jesteś zbyt miła.
— Cóż, bywają momenty, gdzie przestaję taka być — przyznała cicho. — Niewiele brakowało, abym powiedziała o dwa słowa za dużo i tym samym niekoniecznie kulturalnie wcisnęła się do tematu. Ale to dlatego, że takie zachowanie nie jest w porządku — przyjrzała się uważnie całej twarzy Lauren, chłonąc każdy detal tego pięknego obrazu przed jej oczyma. — Może nie jestem specem od relacji międzyludzkich, ale wydaje mi się, że każdy byłby dotknięty i zraniony przez taką zdradę i ciągłe odgrzebywanie tematu nie pozwala na całkowite odejście od przeszłości — oblizała wargi. — Choć pierwszorzędnie nie rozumiem, jak mogła w ogóle to zrobić, bo nie zasłużyłaś sobie na takie traktowanie.
— Najwyraźniej czegoś brakowało — odpowiedziała, nie wiedząc, co więcej mogłaby powiedzieć, ponieważ Camila zaskoczyła ją wejściem w temat.
— Może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że mam takie same oczy, jak wy — przekręciła ciekawsko głowę w bok. — I nie widzę przed sobą żadnego braku, wręcz przeciwnie. Widzę przed sobą niewątpliwie inteligentną, niezależną kobietę, która ma niesamowitą charyzmę oraz oczarowujący i onieśmielający urok. Urodę, oczywiście, również, nie zrozum mnie źle.
Lauren przygryzła dolną wargę, przesuwając w nerwowym geście wzdłuż karku brunetki. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz...a właściwie czy kiedykolwiek ktoś zwrócił się do niej w taki sposób. Nigdy nie potrzebowała słów na wzrost ego, to nie o to chodzi. Po prostu większość bardziej doceniała wygląd — to, co cieszy oczy — niżeli prawdziwą osobowość, czy inne cechy, które można u drugiego człowieka wymienić. Takie ciepłe słowa, które brzmiały nadto szczerze z ust Camili sprawiły, że to trochę oziębłe serce zmiękło i Lauren miała tylko nadzieję, że to nie jest jakaś iluzja. Miała nadzieję, że to nie jest pic na wodę, tylko faktyczna opinia, która utrzymywałaby się dalej, a nie skończyła się tuż po spędzonej razem nocy. Nie tego chcała. Zbyt wiele razy przerabiała mniej lub bardziej podobne schematy, przez które kolejna igła wbijała się we wrażliwe serce.
— Nie zmuszaj mnie to tego, żebym cię pocałowała — powiedziała starsza, po czym odrobinę nerwowo sie zaśmiała.
— Nie zmuszam cię — uśmiechnęła się, dopełniając całkowicie uroczy widok, bo jednak policzki pozostawały zwyczajowo zarumienione. — Nic z tych rzeczy. Tym bardziej nie próbuję perswazji. Po prostu nie rozumiem sposobu myślenia co niektórych. Chyba widzimy tak samo, więc skąd tak beznadziejne pomysły? Przecież nie zasłużyłaś na to, aby ktokolwiek cię ranił.
— Camila — mruknęła z przymrużonymi powiekami.
— Mówię prawdę, naprawdę — zmarszczyła brwi. — Prawdę–naprawdę — powtórzyła z rozbawieniem.
— Chyba wystarczy ci wina — potrząsnęła głową. — Jakbym cię pocałowała to jutro albo byś tego nie pamiętała, albo żałowała.
— Nie jestem pijana — prychnęła cicho. — Wyraziłam tylko opinię, o którą nikt nie pytał. Wy, ludzie, tak robicie cały czas i co? — Ponownie posłała Jauregui uśmiech. — Nie kłamię, naprawdę. I nie próbuję cię przekabacić.
— Niech będzie, że ci wierzę. Ale co do wina to się nie zgadzam. Pani już wystarczy.
— W porządku, w porządku — uniosła obronnie dłonie. — Poza tym, wspominałam ci, że jestem trochę tradycjanolistką w specyficzny sposób. Do tego przyczyniło się surowe wychowanie rodziców, więc nie w głowie mi jakieś pochody, czy jakkolwiek zwać drogi do przekonania danej osoby do zrobienia czegoś — ostrożnie wysunęła ręce w kierunku twarzy Lauren, ale nawet jej nie tknęła. Cierpliwie poczekała aż zielone tęczówki skrzyżują się z jej własnymi i będzie miała pewność, że nie zrazi tym kobiety.
Kiedy już była pewna, przybliżyła je jeszcze bardziej. Starsza była pewna, że po prostu chwyci ją, jak to się zazwyczaj robi, ale Alfa miała odmienny plan. Z niebywałą delikatnością musnęła zewnętrznymi stronami dłoni policzki kobiety, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie mogła nacieszyć się widokiem zielonych tęczówek, które za każdym razem, niczym manges, przyciągały uwagę, a oprócz tego trudno było sobie odmówić możliwości zetknięcia ze skórą brunetki, która wydawała się tak niesamowicie krucha. Camila miała nawet wątpliwości, co do swoich poczynań przez moment, ponieważ nie chciała w żaden sposób zranić tegoż, można by powiedzieć, alabastrowego płótna, które posiadało wyjątkowo szlachetne rysy.
— Piękno nie jest tylko na zewnątrz, ale również w środku — zaczęła Cabello, nie zaprzestając powolnego głaskania skóry Lauren. — Piękno powinno się podziwiać, a nie umniejszać jego wartość.
— Dobra, chyba mnie przekonałaś — znowuż nerwowo się zaśmiała, bo z pewnością nigdy nie miała do czynienia z takim zachowaniem i zwyczajnie była zawstydzona oraz bezradna. — Naprawdę chcę cię pocałować.
— Nikt cię nie zatrzymuje.
— Nie chcę wykorzystywać faktu, że napiłaś się wina — przygryzła dolną wargę. — I nie chcę, żebyś podczas nagłej ucieczki wybiła mi okno. Wystarczy tych wymian.
— Nie jestem pijana, Lauren — odpowiedziała wystarczająco poważnym tonem, aby Lauren była skora do uwierzenia. — I obiecuję dobre zachowanie.
Kiedy Camila opuściła dłonie, przerywając między nimi kontakt z jej strony, starsza była na tyle niezadowolona, że przytuliła się do kobiety. Mimowolnie zmusiła ją do tego, aby objęła zaskakująco szczupłą talię. Ciepło rąk Alfy przebijało się przez cienki materiał koszulki, wskutek czego Lauren z większą przyjemnością naparła na ciało Cabello. Nie chciała przyznawać tego na głos, ale zawstydzająco mocno lubiła momenty, w których mogła być blisko niej, ponieważ doznawała bardzo komfortowego odczucia zwrotnego. Nie rozumiała prawdziwej przyczyny, która to wywoływała, ale wolała niczego nie kwestionować.
Camila wzdrygnęła się odrobinę, kiedy Jauregui przesunęła czubkiem nosa wzdłuż jej szyi, ku górze, kończąc tuż przy linii szczęki. Obecność tej kobiety za każdym razem wpływała na nią tak samo, choć nieprzewidywalne zachowanie nie potrafiło uchronić od potencjalnie zawstydzających reakcji. Prawdopodobnie Lauren zdawała sobie ze wszystkiego sprawę, ale ku szczęściu Cabello, niczego nie komentowała. I tak było również tym razem.
Tak naprawdę jedno krótkie spojrzenie wystarczyło. Było w nim nieme upewnienie się przez starszą, czy Camila nie ma przypadkiem zaszklonego wzroku, który wskazywałby na nadmiar alkoholu w organizmie, a oprócz tego chciała zobaczyć, czy faktycznie jest pewna swojego zdania. Doprawdy nie zamierzała wykorzystywać chwili, dlatego dopiero po zebraniu potencjalnie zezwalających na kolejny ruch informacji, przechyliła głowę.
To było coś nowego. Już przy początkowym kontakcie z malinowymi wargami, Lauren doznała wrażenia, jakby dziwny prąd przeszedł przez całe jej ciało i jednocześnie zmusił do jeszcze bliższego kontaktu z ciałem Camili — a najlepiej, wtopieniem się w nie. Starszej brunetce wydawało się, jakby własny organizm po raz pierwszy budził się do życia, dając wrażenie, jakby dotychczas znajdowało się w stanie uśpienia, i natychmiastowo domagało się kolejnych bodźców, które rozbudzą każdą komórkę. I tymi, właściwie dwoma, bodźcami był dotyk oraz usta Camili. Choć zabrzmi to oklepanie, Lauren nie mogła się nasycić ich miękkością oraz dziwnie słodkawym posmakiem, pomimo wypitego wina. Czuła się trochę tak, jakby sama wypiła za dużo, co było dalekie od prawdy, a ciało domagało się jeszcze więcej procentów do odjazdu, który, jak się okazało, dawała jej Cabello.
Kiedy tylko odsunęły się od siebie, każda poczuła nieprawdopodobną pustkę, którą musiały zapełnić kolejnym, kolejnym i jeszcze kolejnym pocałunkiem. W tej konkretnej chwili nie liczyły się konsekwencje, ewentualny pośpiech, ponieważ zadziwiająco naturalna dzikość w chęci bycia coraz bliżej siebie przyczyniła się do utraty poczucia czasu oraz wylądowania na kanapie z gorącym ciałem Camili trwale napierającym na Lauren.
To było coś nowego, odświeżającego, frustrującego, kiedy dobiegało końca, przyciągającego, uzależniającego oraz dzikiego w jakimś sensie, zdaniem Lauren. Nie mogła przywołać w głowie jakiejkolwiek sytuacji, która wpędziła ją w podobny rollercoaster, tak w ogólnym ujęciu. O jakimś pocałunku, choć tak prostym, nie wspominając. To zdecydowanie było coś, czego nie chciała kończyć, chociaż można było wyraźnie zauważyć, że niespecjalnie przejmuje się czasem i brakiem tlenu. Ilekroć powracała z ustami do Camili, miała wrażenie, że coraz bardziej odżywa, a pierwotna chęć bycia jak najbliżej jej ciała, najlepiej skóra do skóry, sprawiło, że już i tak objęła kobietę nogami w biodrach i przyciągnęła do siebie na tyle mocno, na ile pozwalała jej własna siła.
— Zostaniesz na noc? — To był moment, w którym Lauren wymsknęła się propozycja podchodząca trochę pod zbyt sugestywną, a w rzeczywistości po prostu chciała obecności Cabello.
Kobieta uniosła wzrok, do tęczówek drugiej z rozchylonymi wargami, mocno zarumienionymi policzkami oraz czerwonymi po same czubki uszami.
— W porządku.
Lauren oblizała usta, mimowolnie spoglądając na to, jak opuchnięte były Alfy.
— Powinnaś dać znać DJ, że zostajesz. Lepiej, żeby znowu się nie włamywała.
— Och, um — pokręciła głową, bardziej do siebie, powoli wracając do rzeczywistości. — Tak, racja, dam jej znać.
— Robi się późno — skomentowała Jauregui, zerkając w stronę okien, kiedy Cabello nie do końca zgrabnie podniosła się, aby wyciągnąć telefon z kieszeni.
— Em, rzeczywiście — przygryzła wnętrze policzka. — Napiszę, um, do niej — dodała ciszej, kiedy Lauren zajęła normalnie miejsce na kanapie, poprawiając włosy.
— Yeah, w porządku. Pójdę, um, poszukać ci jakichś rzeczy do spania.
—
Kiedy Lauren wyszła z łazienki, Camila leżała na jej łóżku ze wzrokiem utkwionym w suficie. Starsza pozwoliła sobie na dokładniejsze przyjrzenie się sylwetce Alfy. Miała zgięte ramiona pod głową, oddychała całkiem miarowo i wyglądała na względnie spokojną. Ubrana, które na sobie miała całkiem dobrze pasowały, chociaż przy tej pozycji, koszulka nieznacznie się podwinęła, odkrywając fragment opalonej skóry.
— Już jestem — powiedziała Jauregui, aby przypadkiem nie zawędrować myślami tam, gdzie nie powinna.
Cabello natychmiastowo podniosła się do siadu. Przyjrzała się brunetce, która zmierzała w jej stronę ze zmarszczonymi brwiami, ukazując część zmartwienia. Lauren zaniepokoiła się tym widokiem, ponieważ od razu połączyła fakty — coś nie pasowało przez to, co zrobiły i konsekwencje pojawiają się tak szybko. Przynajmniej szybciej niż podejrzewała.
— Co się stało? — Zapytała w końcu po wejściu pod kołdrę i ułożeniu się na boku z policzkiem wspartym na dłoni.
— Co będzie jutro?
Lauren wolała grać na zwłokę.
— Środa.
Camila spuściła spojrzenie na pościel, przesuwając po nim dłońmi w nerwowym geście.
— Jutro mamy kolejny dzień — kontynuowała starsza, nagle czując się okropnie przez własną odpowiedź.
Alfa westchnęła cicho, nie będąc pewna, w jakie słowa mogłaby ubrać nurtującą ją kwestię. Nie chciała zabrzmieć tak, jakby czegoś wymagała albo czegoś się domagała. Nie o to chodziło. Chciała po prostu wiedzieć, jak Lauren widzi tę konkretną sytuację, ponieważ teraz było względnie dobrze, jutro już nie musiało takie być.
— Jak będzie jutro między nami? — Zapytała drżącym głosem, wywołując u kobiety dziwną troskę w jej stronę przez tą nierozłączną niepewność do wszystkiego, co z nią związane. — Nie chodzi mi o, umm, jakieś oczekiwania. Po prostu... Sama nie wiem, ciężko powiedzieć, co będzie jutro i-i...
— A jak chcesz, żeby było?
Cabello pokręciła głową.
— Nie chodzi o to, co ja chcę. To całkiem oczywiste, w jakiej pozycji się znajduję. Pytam ciebie, bo to tylko od ciebie zależy, jak będzie wyglądało jutro. Jeżeli uznasz, żeby zrobić krok w tył, czy, um, zapomnieć to...to w porządku, zrozumiem i uszanuję twoją decyzję.
Lauren westchnęła ciężko. Nie lubiła być stawiana w miejscu, gdzie jest jedyną, która ma ostateczne zdanie. Wolała kompromise, czy dłuższe rozmowy, aby nie wychodzić później na taką, która wiecznie się rządzi. Sama nie lubiła takich osób i z pewnością nie zamierzała się taką stawać. Nie chciała pokazywać Camili, że to ona jest zdana na łaskę Lauren i powinna być na każde skinienie bez względu na to, co będzie chciała.
To nie było w porządku.
— Posłuchaj... — przełknęła ciężko ślinę z mocno bijącym sercem, które Alfa z pewnością doskonale słyszała. — Wolę nie myśleć o tym całym partnerstwie. Nadal tego do końca nie rozumiem i pewnie nie tak szybko zacznę. Wolę nie skupiać się na tym, bo ostatnim razem, kiedy obie to zrobiłyśmy, nic dobrego z tego nie wyszło. Oczywiście przyczyniły się do tego również inne zbiegi wydarzeń, ale tym razem... — przygryzła dolną wargę w krótkim zastanowieniu. — Tym razem wolę skupić się na tobie. Faktycznie cię poznać. Bo jeśli poznam ciebie to reszta również nie będzie dla mnie obca, tak? Przynajmniej mam takie wrażenie i dlatego wolałabym skupić się bezpośrednio na naszej relacji.
— A jaka jest teraz nasza relacja?
— Cóż — chrząknęła cicho — ciężko mi to określić. Aczkolwiek...aczkolwiek idziemy progresywnie w przód, tak?
Camila kiwnęła głową w zgodzie.
— Także wydaje mi się, że dobrym rozwiązaniem byłoby skupienie się na tym, aby dalej ten progres był zauważalny — zerknęła na kobietę, która patrzyła bezpośrednio na nią z uważnością i ostrożnością jednocześnie. — Jeśli chociaż w jakimś stopniu się z tym zgadzasz to chyba nie powinnyśmy martwić się jutrem po tym wszystkim. Wtedy... — nie wiedzieć czemu zaczęła mówić coraz ciszej. — Wtedy byśmy szły naprzód, więc nie byłoby niedomówień i...po prostu...trzymały się tego, co jest obecnie i zobaczyły, jak relacja rozwinie się z czasem — uniosła się na wyprostowanym ramieniu. — Co ty na to?
Nie musiała długo czekać na odpowiedź.
— Brzmi rozsądnie — kiwnęła głową w pełnym zrozumieniu. — Więc teraz...?
Lauren uniosła jedną brew, kiedy Camila przechyliła się odrobinę w jej kierunku.
— Więc? — Powtórzyła, choć palcem wskazującym pokazała, aby Alfa się przybliżyła, co szybko wykonała. Gdy tylko miała możliwość, sięgnęła do ciepłego policzka brunetki, muskając go kciukiem, zanim pochyliła własną głowę, będąc zaledwie kilka centrymetrów od twarzy Cabello. — Więc, o ile jesteśmy zgodne, nie musisz martwić się jutrem.
— Jesteśmy, jesteśmy — odpowiedziała pośpiesznie, co brzmiało jak pomruk, na który Jauregui się uśmiechnęła.
— Więc nie martwimy się jutrem — tuż po tych słowach szybko złączyła ich usta w krótkim pocałunku.
— Nie martwimy się — tym razem to Camila powtórzyła słowa, ofiarowując Lauren uśmiech, który dał nieskryte zapewnienie, że jutro rzeczywiście nie będą musiały się niczym przejmować.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top