④②

Kiedy Camila uchyliła powieki i zaspana rozejrzała się po pomieszczeniu, które okazało się nadal być sypialnią Lauren, zdała sobie sprawę, że kobiety nie ma w pobliżu. Niemal automatycznie przesunęła dłonią po miejscu, na którym wcześniej spała szatynka i które okazało się zimne, więc musiała dużo wcześniej wstać. Przetarła leniwie oczy przed uniesieniem się do pozycji siedzącej i zaczesaniu w tył włosów. Przypomniała sobie w pigułce wrażenia z minionej nocy. Nie miała pewności, czy napotka kobietę w dobrym humorze, czy nadal przejętą zaistniałą sytuacją związaną z włamaniem i jej siostrą. 

Cholerna Dinah Jane.

Pokręciła głową przed wstaniem z łóżka. Miała nadzieję, że Lauren nie będzie tak bardzo zła za interwencję Bety i bardziej skupi się, jak już, na złodziejach i wyjaśnieniach na policji, które jeszcze dzisiaj trzeba będzie złożyć. W trakcie drogi do kuchni, z której dobiegał przyjemny zapach jedzenia, zastanawiała się, jak teraz między nimi będzie. Nie rozmawiały dużo o ich randce, ponieważ nie było faktycznie dobrej okazji, aczkolwiek Lauren przyznała, że mile spędziła ten czas. Camila nie znała się na takich rzeczach, dlatego nawet nie próbowała domyślać się, jaką strategię powinna obrać i w jaki sposób zachowywać się przy kobiecie. Gdzieś w głębi również miała cichą nadzieję, że Jauregui wyjdzie z inicjatywą i prędzej, czy później poruszy temat.

Uśmiech wkradł się na malinowe wargi Alfy, kiedy zobaczyła szatynkę stojącą do niej bokiem, tuż przy wysepce kuchennej. Zwinnie kroiła coś nożem, jednak nie jedzenie przykuło uwagę Camili. Wyjątkowo Lauren miała związane włosy w niechlujnego koka, który dodawał jej jeszcze większego uroku — chociaż już i tak posiadała go zbyt wiele, zdaniem Cabello — a oprócz tego na nosie znajdowały się okulary. Brunetka nie mogła przypomnieć sobie okazji, w której mogłaby zobaczyć Jauregui w tej odsłonie, dlatego doznała przyjemnego zaskoczenia i niekoniecznie chcianej palpitacji serca na tak cudownie rozkoszny widok z samego rana.

— Hallo — usłyszała głos szatynki, który skutecznie sprowadził ją na ziemię. — Głodna?

— Dzień dobry — mruknęła z łagodnym półuśmiechem. — Spałam tak długo?

— Nie jest aż tak wcześnie — zerknęła na brunetkę. — Robię śniadanie. Zostajesz?

— Cóż — podrapała się po policzku. — Jeśli chcesz i nie będę przeszkadzać...

Drobny uśmiech przemknął przez usta Jauregui.

— Mogą być tosty francuskie? 

— Oczywiście.

— Dopiero będę je robiła, więc możesz w międzyczasie skorzystać z łazienki, jeżeli potrzebujesz — powiedziała, kiedy ustała na palcach, aby sięgnąć dwie szklanki z półki. — Chcesz świeże ubrania?

— Poradzę sobie, dziękuję.

Kiedy nastała chwila ciszy, Camila postanowiła się oddalić. Pośpiesznie zebrała swoje ubrania, a następnie skorzystała sprawie z prysznica. To było takie dziwne, znajdować się tutaj ponownie i korzystać z tych samych produktów, których używa na co dzień Lauren. Nie przywykła do takich sytuacji, jednak nie śmiała narzekać. W pewnym sensie przez jakiś czas będzie czuła na sobie zapach kobiety z powodu użycia jej żelu. Miała tylko nadzieję, że Dinah nie weźmie tego za jednoznaczne sparowanie. Nie byłaby zaskoczona, ponieważ blondynka ma tendencję do tworzenia teorii spiskowych i...właściwie, to tak ogólnie, teorii. Dlatego też nie byłoby to zaskakujące, jednak z pewnością zawstydzające. Nie chciałaby tłumaczyć się z tego, co robiła, a kwestia oficjalnego parowania z pewnością nie przechodziła przez jej myśli. Na razie chciała skupić się na dobrej relacji z Lauren, zamiast próbować cokolwiek pośpieszać. Temat sam w sobie był wrażliwy i, tak szczerze, nie wiedziała, czy kobieta nie byłaby obrzydzona taką nadnaturalną formą. Trochę inaczej patrzyła na formę wilka, który dla większości ludzi wyglądał jak porządnie zbudowany pies. 

Kwestia intymności to całkowicie inny poziom, na który Camila nie śmiała w najbliższym czasie wkraczać. Nie tylko ze względu na obawy, ale z czystego szacunku do Lauren. Nie chciała pchać się w te wszystkie skomplikowane, niezobowiązujące ludzkie relacje, które same w sobie okazywały się niebywale trudne do zdefiniowania oraz dezorientujące. Wolała coś stałego, a do tego potrzeba czasu — o ile przy potężnym szczęściu będzie Jauregui rozważałaby jakiś związek. Kwestie cielesne wolała zepchnąć na najdalszy plan. 

Gdy Camila była już przebrana we wczorajsze ubrania, a te, które pożyczyła Lauren zostawiła ułożone w łazience, wyszła z sypialni, będąc natychmiastowo zaatakowana przez zapach tostów, o których wspominała szatynka. Nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała, czy ma w czymś pomóc, kiedy tylko przekroczyła próg kuchni, aczkolwiek kobieta odmówiła i zaproponowała jej zajęcie miejsca. Nie minęło dużo czasu, aby dwa talerze pełne tostów, kilka dodatków oraz chłodne napoje znalazły się na wysepce kuchennej, przy której ostatecznie siedziały.

Między nimi nie było większej rozmowy, raczej przyjemna cisza, która wydawałoby się, że zwiastowała neutralny grunt po randce oraz nieprzyjemnych wydarzeniach z poprzedniego wieczora. W duchu Alfa cieszyła się, że Lauren nie wygląda na szczególnie złą, wręcz przeciwnie — miała raczej dobry humor, a przynajmniej wskazywała na to jej mimika, która od czasu do czasu wyrażała uśmiech, kiedy ich spojrzenia się napotkały. Ta miła otoczka wyglądała trochę jak bańka, w której przeważnie zamyka się parka i do której nie chce dopuścić bodźców z szarej, nudnej i niekiedy trudnej rzeczywistości. Nadal to była miła odmiana, ale jasne również było, że ta passa ulegnie końca i w którymś momencie dojdzie do rozmowy o tym, jak czują się po tym nowym — jak dla ich znajomości — doświadczeniu.

Camila, tak w duchu, nie odczuwała wyraźnej różnicy. Kiedy tylko pozwoliła sobie na trochę luzu, miała wrażenie, jakby była na jednym ze standardowych spotkań z Lauren. Jedyną różnicą była zmiana lokalizacji. Dla niej było to coś względnie pozytywnego, że nie została wrzucona na głęboką wodę, choć początek wydawał się — a przynajmniej w głowie — trudny. Bardziej niepokojące było to, czy dokonała dobrej oceny i czy kobieta by ją podzielała.

— Wcześnie wstałaś? — Zapytała Alfa, nie wiedząc, w jaki sposób mogłaby zacząć rozmowę prowadzącą do tematu, który pierwotnie powinny przedyskutować, aby nie było niedopowiedzeń.

— Nie tak dużo wcześniej od ciebie. Kiedy przyszłaś, dopiero zaczynałam robić śniadanie — sięgnęła po szklankę, aby upić kilka drobnych łyków soku.

— Wyspałaś się chociaż trochę?

— Nie było najgorzej — oparła policzek na dłoni. — Jednak pokusiłabym się później na jakąś drzemkę. Oczywiście, jak załatwię wszystko na komisariacie i szklarz wstawi nowe okno.

— Och, no tak. Dzwoniłaś już do jakiegoś?

— Chwilę po tym, jak wstałam. Powinien przyjechać w okolicach drugiej.

— To dobrze. Jedno zmartwienie mniej. Później tylko komisariat.

— Mam nadzieję, że nie będę musiała ich widzieć — przyznała. — Nadal pamiętam, jakby jeszcze chwilę temu jeden z nich biegł prosto na mnie.

— Ale nie dobiegł — Cabello oblizała usta. — I nie dobiegłby. Mogłaś zostać w samochodzie.

Lauren opuściła spojrzenie na prawie pusty talerz.

— Miałam złe przeczucie — odpowiedziała cicho. — Nie chciałam, żeby coś ci się stało.

— Zawsze dam sobie radę. 

— Nie myślałam w tamtym momencie o tym, że możesz z łatwością ich powalić.

— Rozumiem — kiwnęła głową. — Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. Poza nimi, oczywiście. Trochę oberwali.

Szatynka westchnęła cicho, pozwalając na to, aby wyraz jej twarzy uległ zmianie. Od samego rana przemykała myśl o tym, co by było, gdyby nie widziała się tamtego dnia z Camilą. Nie chciała, naprawdę nie chciała rozważać tego scenariusza, jednak najmroczniejsze wizje na siłę próbowały dostać się do głowy i nie mogła zrobić nic, aby im zapobiec.

— O co chodzi? — Zapytała Alfa, dostrzegając od razu nagłą zmianę nastroju.

— Gdybyśmy wtedy nie wyszły i zostałabym tutaj sama...

— To nadal nic by ci się nie stało — wcięła bez wątpliwości. — Zjawiłabym się i załatwiła w ten sam sposób sprawę.

— Nie wiesz, czy byś zdążyła, gdyby oni mogliby coś... — nie potrafiła dokończyć tego zdania.

— Nie zrobiliby ci niczego. Co najwyżej mogliby zauważyć, że ktoś jest w domu, a niedługo po tym byłabym w środku — zapewniła. — Wyczułabym, że coś jest nie tak. 

— Skąd możesz mieć pewność?

Camila przekręciła na bok głowę.

— Nie tylko wyczuwam...wyczuwamy te dobre odczucia — niepewnie dotknęła opuszkiem palca wskazującego wierzch dłoni kobiety, co sprawiło, że przyjemne ciepło zaczęło rozprzestrzeniać się od tego miejsca. — Na te złe jestem jeszcze bardziej wyczulona. Nie pozwoliłabym na to, aby stała ci się krzywda, Lauren.

Starsza posłała Alfie drobny półuśmiech, kiwając ostatecznie głową.

— Dziękuję — zacisnęła na moment wargi. — Za wczoraj. 

— Zrobiłam to, co wydawało się właściwe, nic więcej. To żaden powód do wdzięczności. Zawsze ci pomogę.

— Nie mówię tylko o tym... — uniosła powoli wzrok. — Wcześniej dobrze spędziłam z tobą czas.

Policzki brunetki pokryły się delikatnym rumieńcem, a spojrzenie wydawało się zmięknąć — o ile tak można to nazwać. Prawdopodobnie można by to określić rozczuleniem, jednak Lauren wolała inne określenie. W ten sposób sama nie wpadała w krąg zawstydzenia naturalną otoczką klasy, którą Camila zawsze wokół siebie miała. Do tego nie dało się przyzwyczaić.

— Cieszę się — zabrała dłoń ku ukrytemu niezadowoleniu Jauregui. — Na tym mi zależało.

— Mam nadzieję, że kiedyś...

Głowa Alfy gwałtownie zwróciła się w kierunku drzwi, kiedy ktoś zadzwonił dzwonkiem w połowie zdania kobiety siedzącej naprzeciwko. Usłyszała jej westchnięcie, a następnie zobaczyła, że kobieta podchodzi, aby sprawdzić, co za niespodziewany gość zjawił się w domu. Nie umawiała się z nikim, to na pewno. Allyson wiedziała, że idą na randkę, więc swoją wizytę z pewnością by zapowiedziała.

— Lauren!

Para ramion owinęła się wokół szatynki, która zbita z tropu zrobiła znaczny krok w tył. Musiała przez chwilę przetworzyć obecną sytuację w głowie, aby ostatecznie odwzajemnić uścisk, zanim napotkała brązowe tęczówki, tak odmienne od tych, które sama posiadała.

— Tak dawno cię nie widziałam. Wcale się nie odzywasz — dostała kuksańca w ramię, na co Camila uniosła się z krzesła ze zmarszczonymi brwiami.

— Nie, żebym się nie cieszyła, ale co ty tutaj robisz, Taylor?

— Nie mogę cię odwiedzić?

— Nigdy nie odwiedzasz mnie bez przyczyny — skomentowała, na co kobieta prychnęła na pokaz oburzona przed wejściem w głąb domu, nie pozostawiając Lauren wyjścia, która musiała zamknąć za nią drzwi frontowe. — O, przeszkadzam w czymś? — Wskazała w kierunku kuchni i jednocześnie miejsca, w którym nadal znajdowała się Cabello.

— Och, to jest... — chrząknęła cicho za plecami niezapowiedzianego gościa.

— Dzień dobry. Jestem Camila — typowo wysunęła dłoń z łagodnym półuśmiechem.

— Dzień dobry — kobieta zmrużyła powieki. — Taylor, siostra Lauren.

— Ach, rozumiem — potarła ręce, kiedy uścisk został już przerwany. — W takim razie może nie będę wam przeszkadzać. Domyślam się, że to jakieś sprawy rodzinne, więc... — zerknęła na Lauren, przybierając neutralny wyraz twarzy. — Porozmawiamy przy innej okazji?

— W porządku — powiedziała na wydechu. — Taylor, możesz...

— Obsłużę się w kuchni — wcięła. — Miło było cię poznać, Camila.

Alfa, jak zwykle pozostawiając po sobie klasę i nienaganne zachowanie, uśmiechnęła się urzekająco, pochylając się delikatnie przed pożegnaniem. W drodze do drzwi czuła za sobą kroki Lauren, która przekręciła za nią zamki w ostatniej chwili i zatrzymała po przekroczeniu progu.

— Nie wiedziałam, że przyjdzie — wytłumaczyła szeptem.

— Rozumiem. W porządku.

— Nie wyrzucam cię, Camila — potarła nerwowo czoło.

— Wiem, spokojnie — Cabello ponownie się uśmiechnęła. — Porozmawiamy przy innej okazji. Nie chciałabym, żeby okazja rozmowy z siostrą się zmarnowała. Może to coś ważnego. Innego dnia możemy dokończyć.

— Dobrze, dobrze — ostatecznie się zgodziła, po czym niepewnie wyciągnęła ramiona w stronę szyi Alfy, która zwyczajowo pozwoliła na uścisk, choć jej nadal pozostawał nadzwyczaj delikatny oraz wyważony. — Dziękuję za wszystko — szepnęła przy uchu brunetki. — Tak dobrze spędziłam z tobą czas. Później porozmawiamy o tym, tak?

— Oczywiście. Tak długo, jak będziesz chciała — posłała jeszcze jeden firmowy uśmiech.

— W porządku — odchyliła lekko głowę, aby na kilka sekund przyłożyć wargi do ciepłego policzka. — Daj znać, jak dojedziesz do domu, okej?

— Napiszę — potwierdziła po tym, jak odsunęły się od siebie i rumieniec na policzkach był widoczny dla zielonych tęczówek. — Do zobaczenia.

To nie tak, że Lauren nie cieszyła się na widok siostry.

Po prostu...nie spodobało się jej trefne wyczucie czasu. Nie miałaby nic przeciwko wizycie, gdyby przyszła później, po wyjściu Camili. 

— Przerwałam plany?

Starsza Jauregui zacisnęła zęby, kiedy pośpiesznie zbierała naczynia, aby wyrzucić resztki do śmietnika. Nie chciała wędrować w tę stronę z rozmową na samo dzień dobry, ponieważ siostra była taka sama jak rodzice — prędzej czy później zacznie interesować się jej życiem miłosnym, czego szczerze nie chciała. Nie lubiła tej przesadzonej ingerencji w życie, które dotychczas nie istniało, ponieważ nie miała w planach go wytwarzać. Lata temu straciła nadzieję w to, że sobie odpuszczą i zaakceptują jej plany na przyszłość. Za bardzo się różnili. Podobnie było z Christopherem, który okazywał się jeszcze większym wyrzutkiem niż Lauren. On nie krył się ze swoim kawalerskim trybem życia, natomiast szatynka wolała nie wspominać o swoich ekscesach z przeszłości. Nie była taka, jak on, to na pewno, bo nie wolała mieć kogoś tylko na jedną noc, po czym wszcząć nowe poszukiwania następnego wieczoru. Chris należał do tego typu, jednak za takim zachowaniem stały próby oderwania się od szarej rzeczywistości oraz pracy, która pochłaniała dużo czasu i energii.

— Czemu zawdzięczam tę niezapowiedzianą wizytę? — Zmieniła temat, opierając pośladki o blat, kiedy szmatką przecierała świeżo umyte sztućce, które zamierzała wpakować do odpowiedniej szuflady — normalnie nie robiłaby czegoś takiego, ale wyjątkowo chciała zająć dłonie. No i oczy, jeśli będzie potrzeba uniknięcia wzroku siostry.

— Nie mogę odwiedzić siostry?

— Od kiedy do mnie przyjeżdżasz w niedzielę z samego rana? — Uniosła brwi. — Gdzie twój mąż i dziecko?

— Przyjadą po mnie.

— A więc to nie do końca wpadnięcie przez przypadek — westchnęła. — O co chodzi tym razem? Matka nasłała cię na zwiady? Czy ojciec?

— Lauren, nikt mnie nie przysłał.

— Ostatnim razem też tak mówiłaś.

— Chcieli wiedzieć, co u ciebie, a nie odbierasz telefonów.

— W przeciwieństwie do niektórych, praca pochłania mnie na tyle, że nie bawię się nim w każdej wolnej chwili. 

— Teraz za każdym razem będziesz mi to wypominała? Nawet nie powiedziałaś nam wtedy, że masz dziewczynę! 

— Masz do mnie pretensje? — Prychnęła. — Jeśli nie chcę się czymś podzielić, to znaczy, że mam do tego powody. Nie potrzebuję bacznego obserwatora w swoim życiu, który natychmiast poleci wyspowiadać się do rodziców.

— To było dawno, Lauren. Naprawdę chcesz rozgrzebywać temat?

— Trudno niczego nie rozgrzebywać, kiedy każda twoja i rodziców wizyta kończy się próbą wpychania się w moje życie — burknęła nieprzyjemnym tonem, mając od samego początku dość rozmowy. — Przejdź do rzeczy tym razem. Bez podchodów — ponownie westchnęła, kiedy sięgnęła po talerz, aby wytrzeć go tak, jak pozostałe naczynia. Niedługo przestanie mieć przedmioty do zajęcia rąk.

Między siostrami nastała chwila ciszy. Lauren wędrowała już w myślach po najgorszych scenariuszach — a może nie tyle, co najgorszych, a najbardziej irytujących. Tak, jak szatynka potrafiła być cierpliwa, tak traciła wszelkie pokłady, kiedy chodziło o wścibstwo. Nie lubiła dzielić się czymś z rodziną, czego nie uważała za słuszne. Nie zamierzała tym bardziej chwalić się związkiem, kiedy status, w którym się znajdowała mógł szybko ulec zmianie. Wolała na własną rękę pozostać w cieniu ze swoimi nowinkami, wskutek czego przez 28 lat życia Lauren w domu rodzinnym nie znalazła się osoba, do której mogłaby się przyznać — a przynajmniej w kwestii związania się.

— Jestem w ciąży.

Talerz, który znajdował się między palcami starszej Jauregui wypadł, roztrzaskując się o kafelki, wskutek czego po domu rozniósł się nieprzyjemny dźwięk. Kobieta nawet nie zareagowała, tylko wpatrywała się w przestrzeń przed nią, początkowo nie przyswajając do siebie tych słów. 

— Lauren?

Nie zareagowała. W głowie miała tylko myśl o tym, że jej siostra wpakowała się w powiększenie rodziny, kiedy nadal nie uporała się z kredytem, który kazał wziąć Edward. Czasami zdarzało się tak, że wiązali koniec z końcem i musieli pożyczać pieniądze — innymi słowy, Taylor prosiła Lauren o pomoc. Kolejne dziecko w drodze z pewnością nie było dobrym rozwiązaniem, chyba że mąż kobiety znalazł na to jakiś plan.

— Co to, do cholery?

Lauren uniosła wzrok, spoglądając na siostrę, która przysunęła się bliżej. Wychyliła lekko głowę, bo Taylor nie była już zwrócona ku niej, tylko spoglądała na coś w salonie. Kilka sekund minęło, zanim zielone tęczówki napotkały brązowe, znajdujące się pod postacią wilka. Nie spodziewała się, że Camila wparuje tutaj przez taras.

— Um, to jest... — zatrzymała się na moment.

— Co to za bydlak?

— To mój pies — wytłumaczyła na poczekaniu, mając ochotę już po chwili palnąć się w czoło. 

— Pies? Taki wielki? Od kiedy ty go masz?

— Tak, pies. Nie nazywaj jej bydlakiem.

— Jej?

— Um, tak — zmarszczyła brwi, kiedy zaczęła zbierać szkło, a Camila zbliżyła się do niej, jawnie sprawdzając, czy dookoła wszystko jest na swoim miejscu. — To, em, suczka.

— Do najdrobniejszych nie należy — skomentowała. — Gryzie?

— Użre cię w dupę, jeśli jeszcze raz nazwiesz ją grubą — mruknęła. — Jest po prostu puszysta.

— Tiaa...

— Może pójdźmy do salonu — zaproponowała, gdy wszystkie szczątki po talerzu zostały już wyrzucone. — Nic się nie stało — szepnęła do Camili, kiedy Taylor się oddaliła. — Po prostu...zaskoczyła mnie. Nic więcej.

Alfa kiwnęła lekko głową.

— Wybacz, nie chciałam cię wystraszyć.

Machnęła łapą z mruknięciem.

— I nie chciałam nazwać cię psem, ale... Nie wiem, czy moja siostra dobrze by to zniosła w takim momencie.

Ponownie dostała kiwnięcie głową.

— Od kiedy masz tego psa?

— Od kiedy to cię interesuje? — Burknęła do siebie, ale ruszyła w stronę salonu. — Od jakiegoś czasu.

Camila nadstawiła uszy, kiedy usłyszała gwizdnięcie, a Lauren przewróciła oczami. Miała nadzieję, że Taylor nie przywiąże do niej szczególnej uwagi i będzie mogła wrócić do siebie, zamiast pakować się w jej perypetie.

Nic bardziej mylnego.

Młodsza z sióstr zawołała do siebie Camilę, używając określenia "psina", po czym zaczęła cmokać. Lauren nie powstrzymała się od zdegustowanego wyrazu twarzy przed ruszeniem w stronę salonu i upomnieniem, aby jej nie wołała. Taylor zwyczajowo nie posłuchała i gdy Alfa znalazła się wystarczająco blisko, zaczęła głaskać ją po głowie i pod pyskiem.

— Trochę tłuszczyku ma — poklepała bok, w jej mniemaniu, psa.

— Nieprawda, przestań — kiwnęła na nią palcem. — Nie klep jej.

— Jak się nazywa? — Ignorując siostrę, przesunęła dłonią wzdłuż kręgosłupa Alfy.

— Umm — oblizała wargi — Wilczek.

— Lepszych imion nie było?

Camila odsunęła się w tył, kiedy ręka Taylor znalazła się zbyt nisko, ale nic sobie z tego nie zrobiło. Dopiero Lauren wyzwoliła ją z uścisku, gdy poklepała miejsce obok siebie, dzięki czemu mogła natychmiastowo odbiec od młodszej siostry.

— Nie klep jej tak — tym razem nie siliła się na miły ton. — Zwłaszcza po tyłku. Czy chcesz, żeby obcy tobie tak robił?

— To tylko pies.

— Nie lubi, jak ktoś to robi — przygarnęła do siebie Camilę, wsuwając palce w miękkie futro przy szyi. — Poza mną.

Taylor przewróciła oczami.

— I nie odwracaj mojej uwagi od tego, co powiedziałaś.

— Co mogę więcej dodać? Jestem w ciąży, Lauren.

— Kolejnej. Masz w ogóle jakiś plan? — Z nerwów wtuliła nos w czubek głowy Alfy, która pozwoliła na to, aby lekko się o nią oparła.

— Zamierzamy się przeprowadzić do nowego domu.

— Nowego domu? Z dzieckiem w drodze? Nie przypominam sobie, abyś wspominała o tym, że spłaciłaś kredyt razem z Edwardem.

— To jest w toku. Dlatego też...

Lauren wybuchnęła krótkim śmiechem, który nie miał w sobie krzty humoru.

— No jasne. Przyszłaś do mnie po pieniądze.

— Nieprawda. Przyszłam do ciebie również dlatego, że dawno cię nie widziałam. Swoją drogą, co to była za kobieta?

— To Camila. Przedstawiła ci się — ucięła krótko. — Skąd pomysł, że wytrzasnę ci pieniądze znikąd?

— Była tutaj tak wcześnie.

— Gratuluję za dobre spostrzeżenie. Ty również jesteś tutaj bardzo wcześnie, a nawet nie zostałaś zaproszona. Nie śmiem wspominać o tym, że nie raczyłaś mnie uprzedzać.

Taylor odchyliła się na fotelu.

— Nie wiedziałam, że tak, jak Chris preferujesz wieczory ze śniadaniem. Chociaż on prawdopodobnie wychodzi w środku nocy, tak po przemyśleniu.

— Nie porównuj mnie do niego — posłała złowróżbne spojrzenie siostrze. — I tym bardziej trzymaj język za zębami, zamiast wysuwać pochopne wnioski o kimś, kogo nie znasz.

Miała głęboką nadzieję, że Camila nie zrozumie instynuacji Taylor. Nie chciała, aby było jej przykro. Kobieta miała to do siebie, że pochopnie oceniała to, co przed oczami, zamiast najzwyczajniej na świecie zapytać. To mogło być w tym momencie raniące dla brunetki, która nie zrobiła nic złego — wręcz przeciwnie.

Mimowolnie mocniej ją objęła.

— Więc to twoja dziewczyna?

— Więc to nie twój interes — odparła chłodno. — Taylor, nie pożyczę ci pieniędzy. 

— Jestem twoją siostrą. Ciężarną siostrą.

— Masz męża, który powinien wspierać cię finansowo. Chyba, że to jego cudowny pomysł, aby dokładać sobie kolejne dziecko i zmieniać miejsce zamieszkania?

— Edwarda to nie dotyczy.

— Przychodzisz do mnie znikąd, wysuwasz pochopne wnioski, bo nie jestem sama we własnym domu, po czym myślisz, że polecę do banku albo z miejsca przeleję ci pieniądze. Chyba oszalałaś, naprawdę.

— To nie jest duża suma.

— Skoro nie jest taka duża to nie ma potrzeby, abym interweniowała.

— Zaczynasz być sknerą.

— Nie jestem sknerą.

— Lauren, nie masz nawet jednego dziecka, na które miałabyś wydawać pieniądze — podniosła głos. — Tym bardziej nie potrafisz sobie nikogo znaleźć!

— Jeśli to wszystko, znasz drogę do drzwi — przetarła twarz, próbując nie pokazać w mimice, że siostra sprawiła jej przykrość, a dodatkowo przyniosła wstyd, bo Camila wszystko usłyszała. — Fakt, że jesteś ciężarna nie oznacza, że wszystko ci wolno. Nie będziemy w taki sposób rozmawiały. Co więcej, jeśli tylko po to zamierzasz do mnie przyjeżdżać, to lepiej odpuść sobie jakiekolwiek wizyty — urwała na moment, aby z trudem przełknąć ślinę. — Wlicz do tego święta, bo zapewne ani Chris, ani ja nie zjawimy się na gwiazdkę.

— Po prostu powiedziałam ci prawdę w twarz, a ty już się obrażasz. Martwię się o ciebie. Nie jesteś już taka młoda, żeby nadal pozostawać przy statusie panny.

— Jeżeli będę chciała to przy nim zostanę do usranej śmierci i nikomu nic do tego!

— Jesteś na tyle samotna, że musiałaś sobie kupić psa do towarzystwa?

Tym razem Alfa nie mogła znieść wszelkich obelg i zawarczała. Nie chciała robić z siebie typowego zwierzęcia przy Lauren, aczkolwiek nie potrafiła dalej słuchać tego, jak członek rodziny jej partnerki wypowiada tak krzywdzące słowa. 

— Trzymaj go na smyczy, jeżeli dalej ma na mnie warczeć jak pojebany.

— Wynoś się z mojego domu i lepiej tutaj nie wracaj, Taylor — odparowała, praktycznie wtulając twarz w futrzaną szyję Camili, aby znaleźć chociaż odrobinę komfortu, który zawsze od niej bił. — Ciężarna czy nie, nic się w tobie nie zmieniło.

Nie minęła chwila, a Cabello oraz Jauregui zostały same. Między nimi była cisza, oczywiście, i Alfa częściowo cieszyła się, że nie jest werbalna, ponieważ mogłaby powiedzieć coś niewłaściwego po tak napiętej sytuacji. Lauren nadal wtulała się w jej ciało, na co pozwalała z nadzieją, że poczuje się choć troszkę lepiej. Nie chciała niczego więcej poza zniszczeniem tego złego humoru, w który wprawiła ją siostra w zaledwie kilka minut. Teraz nie miała się czemu dziwić — dystans między rodzeństwem nie był bezpodstawny, a wszelkie powody były zakorzenione w przeszłości. 

Najgorsze w tym wszystkim było ciągłe przywoływanie tego, że Lauren jest samotna. Chociaż nie. Poprawka. Wmawiano Lauren, że jest samotna, pomimo tego, że mogła czuć się inaczej. Nic więc dziwnego, że mogła później pozostawać odsunięta od nowych znajomości, a zdobycie jej zaufania wydawało się być nie lada zadanem. Skoro tak często najbliższy podcinali szatynce skrzydła, to jak tu znaleźć wiarę w dobre intencje drugiej osoby?

— Przepraszam, że musiałaś być tego świadkiem — mruknęła, na co Camila przekręciła głowę. Spojrzała na nią złocistymi ślepiami, zanim pochyliła się delikatnie, szturchając w pocieszającym geście ramię Jauregui. Wydawało jej się, że odniosła niemały sukces, kiedy drobny uśmiech został posłany w odpowiedzi razem z przesunięciem dłonią po karku w niebywale czuły sposób. — Nie patrzę na ciebie w ten sposób — Alfa przekręciła ciekawsko głowę, nie rozumiejąc. — Mówię o tym, o czym wspomniała Taylor. 

Camila nie zrozumiała. Przeważnie nie potrafiła się rozeznać w ludzkich metaforach z racji tego, że nigdy nie wnikała we współczesne, nowoczesne określenia.

— Nie szukam kogoś na chwilę.

To już zdecydowanie zrozumiała.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top