③⑥
Lauren po raz szósty przeglądała tę samą stronę od początku, nie mając pojęcia, co tak naprawdę czyta. Cały dzień była rozkojarzona, co zauważyła również Lucy, ale na ten moment nie czepiała się tego roztargnienia. Jauregui, mimo słów Camili, wciąż wracała do poranka, który całkowicie spieprzyła. Nie miała pojęcia, co strzeliło jej do głowy, aby ją pocałować. Przecież już to przerabiały — nie miały się śpieszyć tylko dać czas na prawdziwe poznanie, zamiast zaczynać relację na niepewnym gruncie. Lauren chciała uniknąć wszelkich niemiłych niespodzianek, a z drugiej strony sama stawiała sobie przeszkody.
Próbowała dociec skąd ta reakcja na obecność Camili obok niej. Oczywiście, lubiła towarzystwo Alfy, a było jeszcze przyjemniejsze rano po tym, jak jej pomogła, ale to nadal nie dawało wyjaśnienia, dla którego zrobiła ten pierwszy, niebezpieczny krok. Mogłaby zgonić wszystko na tak mocne przyzwyczajenie do samotności, że obudzenie się przy kimś rano dawało sygnał, że jest przy osobie, którą mogłaby swobodnie pocałować — w pierwszej chwili właściwie zrzucała winę na takie wytłumaczenie, ale nie trwało to długo. Lauren była świadoma tego, że nie ma żadnego solidnego wyjaśnienia na jej zachowanie.
Zrobiła to, czując się zbyt komfortowo, a bycie zaspaną i otuloną ciepłem oraz zapachem Camili uśpiło umysł na tyle, żeby nie pomyśleć o konsekwencjach swoich działań.
— Co z tobą?
Lauren powoli uniosła czoło, które przycisnęła w połowie wewnętrznych rozterek do sterty papierów, aby spojrzeć na kobietę stojącą przed jej biurkiem ze skrzyżowanymi ramionami pod piersiami oraz uniesioną brwią.
— Co? Ze mną? — Poprawiła się na krześle. — Nic, a co ma być? Przeglądam dokumenty.
— Mhm, właśnie widziałam.
Lauren powstrzymała się przed przewróceniem oczami, ale pozwoliła sobie na ucieczkę wzrokiem do oszklonej ściany, przez którą widziała miasto. Nie miała najmniejszej ochoty użerać się z Lucy — miała nadzieję, że da sobie spokój i wróci do siebie, zostawiając ją w spokoju.
Nic bardziej mylnego.
— Znam to spojrzenie.
Szatynka westchnęła cicho niewzruszona, gdy Vives usiadła bokiem na jej biurku z dłońmi ułożonymi na lewym udzie. Przyglądała się Jauregui ze stoickim spokojem, wiedząc doskonale, czym spowodowane jest rozkojarzenie. Nie zdarzało się to często — Lauren była pracoholiczką nie bez żadnego pokrycia. Lucy wiedziała, jak bardzo ceni sobie pracę i normalnie daje z siebie więcej niż inni, więc taka chwila luzu w trakcie przebywania w tym budynku nie była do niej podobna w żadnym stopniu. Oczywiście Vives nie chciała tego przyznawać na głos, ponieważ obawiała się, że dojdzie do tego momentu, w którym każdy ruch z jej strony będzie zablokowany — i tak, jak skrycie podejrzewała wgłębi siebie, spóźniła się, choć kobieta przed nią zapewne nie zdawała sobie z niczego sprawy. Po takim czasie przyjaźni, pomijając nieudany epizod, kiedy były razem przez dwa miesiące, znała Jauregui na tyle, aby stwierdzić po jej zachowaniu, co dzieje się w tej wiecznie pełnej myślami głowie.
Lucy chciała powiedzieć wszystko na głos od razu, razem z tym, co miała Lauren do przekazania od dawna, ale ciężko było przecisnąć chociażby jedno słowo przez gardło.
— Jako kto do mnie przyszłaś? — Zapytała wprost. — Jako szefowa, eks, czy przyjaciółka? Nie zamierzam psuć sobie dnia przez twoje humorki.
— Ałć.
— Jeśli masz coś ważnego do powiedzenia to mów, bo chcę wrócić do pracy — oznajmiła chłodno, uświadamiając po raz kolejny Lucy, jak duża przepaść zdążyła się między nimi pojawić.
— Przyjaciółka, tak sądzę.
— Tak sądzisz? — Uniosła brew. — Jeśli nie jesteś pewna i zaraz masz zamienić się w moją eks z pretensjami to podziękuję takiej rozmowie.
— Nie ma potrzeby, aby się na mnie wyżywać, Laur.
— Nie wyżywam się — zaprzeczyła szybko, spoglądając w brązowe tęczówki Lucy.
— Oczywiście — wywróciła oczami. — Jest z tobą gorzej niż myślałam. Podejrzewałam, że to czasowe. Tak, jak większość.
— O czym ty mówisz?
Lauren zaczynała być poirytowana tą grą na zwłokę.
— O tym spojrzeniu i zachowaniu. Rzadko zdarza się, aby coś cię dekoncentrowało w pracy. Zawsze odkładałaś życie prywatne na bok.
— Przejdź do rzeczy — odchyliła plecy na oparcie.
— Mało osób przyciąga tak bardzo twoją uwagę — Lauren poczuła, jak gorąc uderza w jej ciało przez te słowa, wywołując dziwną panikę. — Nawet ja, będąc osobą, z którą najdłużej się związałaś, nigdy nie zwracałam twojej uwagi do tego stopnia, żebyś chodziła rozkojarzona z głową w chmurach.
— To nie...
Lucy uśmiechnęła się delikatnie, mimo tego, że smutek zalewał brązowe tęczówki, które z każdą sekundą stawały się coraz bardziej przygaszone. Przez myśl przeszło jej, że też zachciało mi się spróbować czegoś z inną kobietą. Gorzkość zagościła w sercu Vives, jednak nie śmiała winić Lauren, tylko samą siebie, ponieważ to ona zniszczyła zaufanie, które od niej dostała i powiedziała za wiele kąśliwych, celowo raniących słów na odchodne, żeby żyć nadzieją o naprawie tego, co zostało stracone.
— Zawsze mówiłam, że jesteś kochliwa.
— Nie jestem...
— Tak, tak — przerwała jej z cichym westchnięciem, kiedy wypowiadała te słowa. — Nie zakochujesz się, co najwyżej chodzi o zauroczenie — powtórzyła formułkę Lauren. — Teraz na to nie wygląda, skoro ta kobieta odciąga cię roboty, a obie dobrze wiemy, jaką pracoholiczką jesteś — spojrzała w zdezorientowane, choć w większości przerażone tęczówki tymi słowami. — Trudno nie wychodzić teraz na zazdrosną eks, czy coś, więc trzymając się tego bycia przyjaciółką powiem tylko że — urwała na moment, oblizując usta. — Zbierz się, kurwa, do kupy, Lauren.
Kobieta wyszła po tym zdaniu z mocno bijącym sercem, pozostawiając w kompletnej rozsypce Jauregui, która wiedziała już na sto procent, że praca będzie ostatnim, co przyjdzie jej dzisiaj na myśl do momentu spotkania z Camilą.
—
Lauren czuła się zestresowana.
I żeby było jasne, Lauren rzadko doświadcza stresu. Przez lata zdążyła wyuczyć się trzymania w sobie wszelkich emocji, więc nawet jeśli pojawiał się cień tego uczucia, zawsze doskonale go maskowała.
Dzisiaj jednak było inaczej.
Kobieta czuła, jak bije od niej stres zapewne razem z potem, ponieważ nie mogła zapanować nad reakcją ciała, co było frustrujące oraz zawstydzające. Zwłaszcza że spotykała się z kimś, kto miał jakiś super węch, więc z pewnością ten fakt nie zostanie pominięty.
W głowie Jauregui nadal gościły słowa Lucy, których pierwszorzędnie się nie spodziewała. Drugą kwestią było ich znaczenie, które przerażało doszczętnie szatynkę. Lauren nie zwykła mówić o swoich uczuciach otwarcie, zawsze potrzebowała dużo czasu, aby wyczuć, czy dana osoba jest godna zaufania i nie złamie jej serca, nawet jeśli dla instynktownego zabezpieczenia nie przywiązywała się zbyt mocno.
Teraz było inaczej. Czułą względem Camili coś, co było czymś więcej niż przywiązaniem. Uwielbiała jej towarzystwo, można by nawet śmiało powiedzieć, że cieszyła się jak dziecko z każdej chwili spędzonej z kobietą. Najgorsze w tym przerażającym odkryciu było to, że brunetka nie ubiegała się o uwagę Lauren, co akurat należało do nowości, a mimo to ciągle ją przyciągała każdą swoją czynnością. Jauregui dryfowała po morzu niebezpieczeństwa, ponieważ ze swojej strony zdecydowanie za szybko pozwoliła uczuciom się rozwinąć i teraz tkwiła w martwym punkcie.
Zrobiła ogromną głupotę, kierując się jakimiś prześwitami instynktów, całując po raz kolejny Camilę, odstraszając ją od siebie. Ilekroć wydawałoby się, że szły w dobrym kierunku taką bezpieczną drogą, Lauren zawsze — no, kurwa, zawsze — musiała coś spierdolić. I przez to właśnie znajdowała się również na niepewnym gruncie. W końcu Alfa powiedziała, że to nic takiego, a po dłuższym przemyśleniu całej sprawy oraz słów Lucy, Jauregui niekoniecznie chciała, żeby było uznawane za to nic.
Takie wnioski przerażały ją jeszcze bardziej, sprowadzając niemal do agonii.
— Dzień dobry.
Lauren podskoczyła w miejscu, uderzając kolanem o spód stolika, zanim spojrzała nerwowo w górę — na Camilę, której przyjścia nie zauważyła, dopóki się nie odezwała. Oczywiście brunetka nie skomentowała reakcji, którą zobaczyła tylko zajęła miejsce z delikatnym uśmiechem.
— Hej — odpowiedziała zbyt cicho niż normalnie by to zrobiła.
— Zamawiałaś już?
Lauren przez swoje roztargnienie pominęła lunch, więc byłby to jej pierwszy posiłek.
— Nie, czekałam na ciebie.
— Och, w porządku. W takim razie — rozejrzała się krótko, przyciągając chwilę później spojrzeniem jednego z kelnerów — lepiej zamówmy. Zapewne jesteś głodna po pracy.
Lauren czuła się nieswojo, kiedy po złożeniu zamówień, nastała między nimi cisza. Wzrok Camili wędrował po jej twarzy tak, jak zwykle, ale dzisiaj czuła się bardziej onieśmielona niż zazwyczaj. To nie było do niej podobne — takie zachowanie. Zaczęła z tego wszystkiego przejmować się słowami Lucy, obawiając się, że mogłaby mieć rację.
To było doprawdy przerażające — mieć styczność po raz pierwszy z czymś tak nowym i jednocześnie tak istotnym, ponieważ rozwiązanie zależało od dwóch osób. Camila z pewnością zauważyła zmianę w zachowaniu Jauregui, jednak pozostawała pod tym względem taktowna, nie mówiąc słowa, dopóki nie przyszło do nich gotowe jedzenie, dzięki czemu mogła życzyć jej smacznego posiłku.
Po raz kolejny łagodny stosunek Camili względem Lauren dał o sobie znać i to dobitniej niż zwykle. Dzisiejszy dzień odkrywał przed oczami szatynki nową wersję Alfy, której jeszcze nie miała możliwości zaobserwować — jej uśmiech zawsze był taki ciepły z drobnymi, uroczymi dołeczkami w policzkach; oczy przeważnie pozostawiały tak samo rozbawione przy takich uśmieszkach, a delikatne zmarszczki w ich kącikach dawały wrażenie, jakby cała twarz uśmiechała się w ten sposób do Lauren i tylko Lauren; każdy gest, który wykonywała Camila wydawał się sprecyzowany, przemyślany, łagodny i nigdy nie zdarzyło się, aby był natrętny względem szatynki; wszystko w niej, tak naprawdę, było stonowane, jakby z troską o Lauren.
— Jak głowa? — Zapytała Cabello, przed wzięciem kieliszka z wodą w dłoń.
— Hmm? — Jauregui zamrugała kilkukrotnie. — Umm, dobrze. Nic szczególnego się nie działo, ale... Obawiam się, że to wróci.
— Zapewne tak będzie — kiwnęła głową. — Stopniowo zyskujesz pewne cechy, które posiadam i rozumiem, że jest to przerażające — wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. — Z czasem, jeśli będziemy utrzymywały kontakt, tych cech pojawi się więcej, ale na ten moment uzyskałaś jedną z najbardziej dezorientujących i drażniących na początku — przyznała ciszej. — Oczywiście da się nad tym zapanować, to nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać tylko potrzebna jest cierpliwość.
— Co powinnam zrobić? Chyba najlepszym byłoby, żebym szybko to ogarnęła, zanim dojdzie do kolejnej sytuacji, w której nie będę mogła się skupić — przygryzła dolną wargę. — Następnym razem mogłabym spowodować wypadek, gdybym akurat jechała samochodem.
— Możemy zacząć jutro — zaproponowała łagodnym tonem, nie chcąc się narzucać, jeśli Lauren miałaby już plany. — Kiedy tylko zechcesz, właściwie.
— Jutro brzmi dobrze — kiwnęła głową. — Co będziemy robić?
— Sprawdzimy twoją cierpliwość.
— Brzmi jak proszenie się o walkę ze mną.
Camila uniosła prawy kącik warg.
— Ciężko będzie pokonać kogoś szybszego i silniejszego.
— Jeden kop i właściwie leżysz — prychnęła z rozbawieniem, zaczesując w tył włosy. — Nie, żebym była za przemocą, oczywiście.
— Oczywiście — Cabello potrząsnęła głową. — Ale nie będziemy się bić. Ani jutro, ani później.
Między kobietami nastała cisza w tym samym momencie, kiedy podszedł kelner z proszonym wcześniej rachunkiem.
— Ja płacę — powiedziała Lauren, rzucając ostrzegawcze spojrzenie kobiecie siedzącej naprzeciwko. — Będzie kartą.
— Oczywiście.
Szatynka odwróciła się na prawą stronę, żeby sięgnąć z torebki portfel, ale kiedy sięgnęła do zamka, znajome piknięcie dotarło do jej uszu, a tuż po tym głos Camili.
— Bez potwierdzenia, dziękuję.
Lauren powoli wróciła do poprzedniej pozycji, a Cabello wzruszyła delikatnie ramionami, uciekając w zabawny sposób oczami do widoku za oknem, jakby zobaczyła coś ciekawego na ulicy. Finalnie szatynka sapnęła pod nosem, będąc niezadowolona ze zrujnowania momentu niezależności.
— Pójdę na moment do toalety, zanim wyjdziemy, dobrze?
Jauregui pokiwała głową i odprowadziła wzrokiem Camilę — ponownie — zauważając na nowo kobiece kształty, które posiadała i których pozazdrościłaby niejedna. Mimowolnie oblizała usta, gdy jej oczy uważnie obserwowały widok odchodzącej brunetki, zatrzymując się na dłuższą chwilę na pośladkach, które — trzeba przyznać — były widowiskowe nawet w takich eleganckich spodniach. Gdyby miała na sobie jakąś obcisłą sukienkę...
Nah, nah, nah. Nie będziemy wracać do lesbijskiego działu w piekle. Nah, nah, nah.
Mimo wszystko wizja ciała Camili nadal tkwiła przed oczami Lauren, mimo że kobieta zdążyła zniknąć za drzwiami toalety w restauracji, która po przemyśleniu byłaby dobrym miejscem na randkę. Myśl o tym, że ktoś z obecnych osób — choć w niewielkiej ilości — mógłby pomyśleć, że w takim kontekście jadły obiad, nie była tak przerażająca, jak mogłoby się początkowo wydawać.
— Cześć, piękna.
Lauren leniwie wyprostowała się na miejscu, próbując zmyć z twarzy rozmarzony wyraz przed spojrzeniem na wysokiego mężczyznę o jasnej cerze, ciemnych włosach oraz piwnych oczach. Uniosła pytająco brew, nie będąc pewna, dlaczego podszedł do jej stolika skoro nie był ubrany jak kelner.
— Hej? — Przekręciła na bok głowę. — Pomóc w czymś?
— Właściwie to tak — uśmiechnął się szeroko, rozkładając zbyt ochoczo ramiona, na co Lauren odchyliła się na krześle w kierunku okna i tym samym jak najdalej od nieznajomego. — Potrzebuję pomocy w zapisaniu twojego numeru.
Lauren nie mogła się powstrzymać przed śmiechem, ponieważ tekst był idiotyczny, a sytuacja dość komiczna w jej mniemaniu. Mężczyzna z nieznanych powodów również cicho się zaśmiał, prawdopodobnie odbierając reakcję tej pięknej kobiety za pozytywną.
— Przykro mi, ale to nieudana próba.
— Co? — Zmarszczył brwi. — A to dlaczego?
— Nie jestem zainteresowana — odpowiedziała delikatnym tonem, ponieważ nie chciała, tak mimo wszystko, urazić tego faceta.
— Mogę postawić ci drinka — wskazał na nią palcem. — Dla zapoznania.
— Jestem samochodem, nie piję.
— Mogę odprowadzić cię do domu.
Lauren uniosła brew.
— Nie dam ci mojego numeru — powiedziała tym razem dosadniej, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
Nieznajomy wykrzywił usta w grymasie, zanim przechylił na bok głowę i wysunął dłoń, która mogłaby z łatwością chwycić ramię szatynki, gdyby nie interwencja opalonej, damskiej dłoni.
— Jeśli kobieta mówi, że nie chce podać numeru, to nie oznacza to, że możesz w zamian wyciągać do niej ręce — ciepły ton, którym wykazywała się Camila względem Lauren przepadł na dobre, a na jego miejscu pojawił się chłodniejszy i nieprawdopodobnie poważny.
— Rozmawialiśmy, więc doradzam nie wtrącać się z jakąś solidarnością kobiet — burknął w odpowiedzi.
Camila puściła jego nadgarstek, gdy upewniła się, że łapska mężczyzny są z daleka od Jauregui.
— Chcesz z nim rozmawiać? — Przez brązowe tęczówki przeszedł przebłysk złota, gdy napotkała zielone.
— Nie.
— Słyszałeś? — Zwróciła się do bruneta. — Rozmowa zakończona.
— Chcę numer, więc lepiej daj sobie spokój, kobietko — spojrzał na nią z góry.
Camila puściła ten komentarz mimo uszu, skupiając się na Lauren, która zarzuciła na ramię pasek torebki, będąc gotowa do wyjścia. Uśmiechnęła się do niej bardzo subtelnie, aby uspokoić ją chociaż w takim stopniu — słyszała doskonale przyśpieszone bicie serca.
— Możemy iść — dłoń szatynki napotkała mostek Alfy, a ona kiwnęła głową.
— Nie skończyliśmy — ostrzegawcze warknięcie opuściło usta mężczyzny, gdy chciał pośpiesznie chwycić jej ramię i zapewne przyciągnąć do siebie, jednak Camila była szybsza.
Pozwoliła sobie na to, aby odrobinę zmiażdżyć łapsko faceta, przyciągając drugą dłonią — bardzo delikatnie i w opiekuńczy sposób — Lauren do swojego boku, która przypatrywała się tym szybkim poczynaniom z szeroko otwartymi oczami.
— Po pierwsze, to jest kobieta, a nie obiekt, więc naucz się taktu. Po drugie, ta kobieta powiedziała, że nie chce mieć z tobą do czynienia, więc uszanuj jej decyzję. Po trzecie, nie obchodzi mnie, z jakiej watahy jesteś, ale śmiem podejrzewać, że wyedukowano cię tam na tyle, aby mieć świadomość, że taka Omega, jak ty jest niczym dla Alfy. Gdyby nie moja cierpliwość — pozwoliła sobie na trwałe ukazać złote tęczówki — to z pewnością leżałbyś na ziemi za złe spojrzenie w stronę tej kobiety. Możesz domyślać się, jak wyegzekwowałabym twoje bezczelne zachowanie po tak niekulturalnym potraktowaniu.
Lauren jeszcze nigdy nie była świadkiem takiej wersji Camili. Mogła wyczuć, jak gorąca staje się jej skóra — w sposób nienaturalny — i nie wiedziała, co powinna zrobić. Miała drobne pojęcie, że brunetka może kontrolować temperaturę ciała, ale to, co wyczuwała było bardzo niepokojące.
Jauregui przełknęła ciężko ślinę i niepewnie chwyciła wolną dłoń Alfy w swoją, muskając kciukiem gorący wierzch, a złote tęczówki natychmiastowo skupiły na niej całą uwagę. Mężczyzna, który stał znacznie dalej był jeszcze bardziej blady, więc zapewne na dobre go odstraszyła, chociaż nie przyswajała do siebie możliwości większej wymiany zdań między tą dwójką — bardziej martwił ją stan brunetki.
— Chodźmy stąd.
Camila pokiwała głową i uśmiechnęła się łagodnie, po czym skierowała się w stronę wyjścia z restauracji, trzymając kurczowo przy swoim brzuchu ich złączone dłonie w obawie bycia odseparowaną od Lauren. Oczywiście przepuściła ją w drzwiach, choć trudno było wykonać zgrabny manewr ze splecionymi rękami, ale jakoś się udało.
— Camz?
Alfa wzdrygnęła się, czując drugą dłoń kobiety na swoim ciele — tym razem na boku, który w, wydawałoby się, czuły sposób pogłaskała palcami. Spojrzała na nią natychmiastowo, maskując swoją drugą naturę całkowicie, więc ciepły brąz napotkał zdezorientowaną zieleń.
— Tak?
— Jesteś cała rozpalona — zmartwienie górowało w głosie szatynki.
— Wszystko w porządku — zapewniła szeptem. — To normalne, kiedy się zdenerwuję. Ta Omega wytrąciła mnie z równowagi. Czekał aż odejdę od stolika, żeby do ciebie podejść.
— Nie wnikając już w szczegóły z Omegą i tą waszą hierarchią... — Westchnęła cicho. — Spróbuj się uspokoić, proszę.
— Wszystko w porządku — powtórzyła. — Zaraz ta temperatura nie będzie odczuwalna.
Lauren ostrożnie rozłączyła ich dłonie, układając w zamian obie wczepione w silne, spięte barki. Była na tyle blisko, że Camila mogłaby ją przytulić — i zaskakując obie rzeczywiście to zrobiła. Oczywiście dotyk palców kobiety na talii Jauregui był niemal niewyczuwalny, a uścisk pozostawiający, mimo wszystko przestrzeń... Ale to zawsze coś, prawda?
— Podszedł, bo nie jestem twoją partnerką, prawda? — Szepnęła w lewy obojczyk Cabello. — Nie w taki sposób, w jaki powinnam.
— Nie podszedłby, jeśli byłabym blisko — odpowiedziała niebezpośrednio. — Mój zapach wokół ciebie nie był na tyle ostrzegawczy, żeby miał sobie odpuścić.
— Gdybym była twoją partnerką to by tego nie zrobił...
— Na podejście do ciebie odważyłby się wtedy tylko ktoś bardzo, bardzo głupi i szukający problemów — skomentowała zgodnie z prawdą. — Ten zapach idzie w dwie strony, oczywiście.
— Więc wszystko sprowadza się do jednego, co? — Wypowiedziała te słowa niekoniecznie przyjemnym tonem, wciąż będąc pod wpływem szoku po zaistniałej sytuacji.
Jedna z dłoni Camili bardzo łagodnie ujęła prawą stronę szczęki Lauren i delikatnie uniosła jej głowę, żeby bezproblemowo spojrzeć w te zielone, przyciągające tęczówki. Widziała zmartwienie oraz strach w kobiecie stojącej przed nią, pomimo prób zamaskowania przejęcia.
— Nie — powiedziała cicho, ale stanowczo. — To była jednorazowa sytuacja, Lauren — oblizała powoli usta. — Nie waż się myśleć, że musisz coś zrobić, bo...bo trzeba. Nigdy bym... Wiesz, że niczego bym nie zrobiła, prawda?
— Wiem.
— To tylko jednorazowa sytuacja — powtórzyła. — I ani ta, ani każda inna sytuacja nie może być powodem zmieniającym twoje decyzje. To nie jest w porządku. Względem każdej z nas, naprawdę.
— To zabrzmiało bardzo źle, ale... Uch — zacisnęła wargi. — Przepraszam, to zabrzmiało gorzej niż chciałam.
— W porządku — łagodność w spojrzeniu potwierdziła te słowa. — Mimo wszystko chcę, żebyś wiedziała, że nie masz żadnego obowiązku zmuszać się do zrobienia czegokolwiek.
Lauren pokiwała tylko głową w zgodzie, nie będąc pewna, czy jakieś słowa byłyby tutaj odpowiednie.
— Dziękuję za, um, pomoc — powiedziała jedynie, gdy oparła czoło o miejsce łączące szyję oraz ramię Camili.
— Nie musisz dziękować — mruknęła bezwiednie, muskając kciukiem policzek szatynki. — Dla ciebie zrobię wszystko.
Lauren pomyślała, no to teraz mam miejsca w piewszym rzędzie w tym lesbijskim dziale, co?
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top