③⑤

Camila obudziła się w zaskakującym cieple, które z pewnością nie biło od samej kołdry. Miejsce, które zajmowało było inne od tego, na którym zwykle leżała, a oprócz tego znajdowała się na czymś miękkim. Przynajmniej częściowo. Była pewna, że jej dłoń jest zetknięta z czymś miękkim, ciepłym i delikatnym. Przesunęła po tym palcami, czując jakiś materiał pod opuszkami palców. Cabello zdecydowanie była zdezorientowana i normalnie otworzyłaby oczy, aby rozejrzeć się dookoła, ale leżenie tutaj miało tak przyjemny odbiór, że dała sobie jeszcze chwilę do powrotu do szarej rzeczywistości. W tym czasie do jej nozdrzy dotarł przyjemny kokosowy zapach — subtelny, w żaden sposób niedrażniący, a w dodatku pomieszany z czymś słodkim i trudną do określenia kobiecą nutą. Samo to, co wyczuła sprawiło, że ciało coraz bardziej budziło się do życia, pozostając mimo wszystko zrelaksowane, a oprócz tego doznała dziwnego poczucia bezpieczeństwa.

To nie tak, że nie czuła go będąc sama — przeważnie była względem tego aspektu neutralna, skoro w każdej sytuacji mogła sobie poradzić. Teraz doświadczała czegoś innego, nowego i z domieszką obawy, ponieważ nie rozumiała powodu pojawienia się takiego czegoś. To ostatnie — ta obawa — głównie pojawiła się przez niespodziewane doznanie bezpieczeństwa, którego nie podejrzewała, że mogłaby nie mieć przy swojej niezależności. To było miłe, naprawdę miłe, ale jednocześnie tak obce, że przez chwilę czuła się zagubiona w tej mieszance ciepła, miękkości i kojącego zapachu.

Głowa Camili uniosła się gwałtownie, przerywając wszelki ciąg myśli, gdy po pomieszczeniu rozległ się dźwięk alarmu, który wcale nie brzmiał na ten, który miała ustawiony. Brązowe tęczówki dopiero po kilku sekundach rozpoznały proste wnętrze sypialni, więc naturalną reakcją — po kilku sekundach — było spięcie mięśni ciała. Dała sobie chwilę przed spojrzeniem w dół, na swoje ciało, które częściowo pokrywała Lauren. Przełknęła z trudem ślinę na ten widok, nie wiedząc, jak powinna zareagować.

Gwałtownie opadła głową na poduszki, kiedy zaspana kobieta uniosła się niespodziewanie przy pomocy prawego ramienia ze zmarszczonymi oczami i jednym otwartym okiem, po czym uniosła się na kolanach. Przerzuciła lewą nogę przez Camili, aby z łatwością sięgnąć do telefonu i wyłączyć alarm. Tuż po tym z lekkością opadła na klatkę piersiową Alfy, nie przejmując się tym, że żadna z nich nie ma ubranego stanika, więc są zbyt blisko siebie, a w dodatku lewa noga nadal pokrywała silne uda kobiety, która nie odważyła się nawet drgnąć.

Brunetka nie wiedziała, co ze sobą zrobić — nic nie wskazywało na to, aby Lauren miała zamiar się podnieść, a Camila nie wiedziała, gdzie mogłaby ułożyć ramiona, żeby jej nie dotknąć. Próbowała znaleźć jakieś optymalne rozwiązanie, które nie wyglądałoby dziwacznie oraz niezręcznie jednocześnie, aczkolwiek możliwości manewru sprowadzały się jedynie do całkowitego rozłożenia wyprostowanych rąk albo ułożenia zgiętych ramion pod głową. Ostatecznie postawiła na drugą opcję, ponieważ jeszcze głupsze byłoby pozostanie z uniesionymi dłońmi.

Krótki, urywany oddech przeszedł przez usta Camili, kiedy Lauren uniosła się odrobinę z pomrukiem, przyciskając delikatnie swój policzek oraz nos do policzka kobiety. Nie spodziewała się aż takiej bliskości, już i tak uważała, że została przekroczona granica przyzwoitości, na której pokonanie nie zebrałaby się z racji tego, w jaki sposób została wychowana. Jej ojciec dopilnował tego, żeby traktowała innych z taktem, nawet jeśli z charakteru okazywała się dość specyficzną — choć łatwiej można by powiedzieć, że dziwną — osobą. Z tegoż powodu przez myśl nie przeszłoby Cabello, aby bez żadnego zapytania objąć kobietę chociażby na czysto przyjacielskim podłożu, a co dopiero o przytulaniu w nocy i rozkładaniu się na jej ciele, jakby była wygodniejsza niż materac. To nie jest coś, na co mogłaby się zdobyć, jednak nie oznaczało to jednocześnie, że była zła na Lauren. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się z takich drobnych interakcji — problem tkwił w tym, że wychodziły one na wierzch z czystego przypadku, a to powodowało nie taki mały smutek.

— Nie chce mi się wstać — mruknęła szatynka, wzdychając cicho ze wciąż przytkniętym policzkiem do policzka Cabello.

Alfa przełknęła ślinę.

— Jestem taka zmęczona — Camila mimowolnie zamknęła oczy, gdy kobieta potarła w czuły sposób ich policzki. 

— Możesz — chrząknęła cicho przez zbyt mocną chrypkę. — Możesz zrobić sobie drzemkę, kiedy wrócisz.

— Masz później czas? 

Brunetka marszczyła brwi na to pytanie wzięte znikąd oraz na fakt, że Lauren zaczęła przekładać między palcami materiał koszulki, którą Cabello miała ubraną w okolicach prawego obojczyka.

— O drugiej mam spotkanie, którego nie mogę przegapić — odpowiedziała. — O trzeciej powinnam mieć wolny czas.

— Mogłybyśmy pójść coś zjeść — zasugerowała cicho, również przymykając powieki, ponieważ bycie tak blisko Camili było zbyt przyjemne.

Lauren najchętniej zasnęłaby w takiej pozycji na nowo, ale wiedziała, że obowiązki w pracy wzywają i nie może od tak nie pójść. Zresztą, nawet jeśli w jakiejś innej rzeczywistości udałoby jej się znaleźć wymówkę, to kobieta leżąca obok niej również musiała jechać do firmy, więc nie było opcji, aby spędzić cały dzień w taki sposób we dwójkę.

— Dobrze — mimowolnie kiwnęła głową, gdy odpowiedziała delikatnym tonem, ponownie ocierając ich policzki o siebie.

Lauren mruknęła z zadowoleniem, a Camila postawiła na milczenie z racji tego, że nie chciała celowo wykonać tego gestu. Skarciła się w myślach, oczywiście, ponieważ to nie było właściwe w jej mniemaniu i normalnie przeprosiłaby, ale nie chciała psuć przyjemnie lekkiej za całą ubzduraną, nieuzasadnioną nerwowością, atmosfery. Dzień zapowiadał się zbyt dobrze, żeby niszczyć go tak szybko swoimi odchyłami, jeśli chodzi o rozumienie w pełni interakcji między ludźmi w takiej relacji, jaką posiadała z Jauregui.

— To jesteśmy umówione — usłyszała ciepły głos kobiety raz jeszcze, co sprawiło, że ciało Alfy na nowo zaczęło się relaksować po tym, jak przyswoiło do siebie tak bliską obecność drugiej osoby.

Camila zmarszczyła brwi, kiedy coś musnęło jej usta chwilę później — nie była pewna, co to było, ponieważ trwało na tyle krótko, ale z drugiej strony na tyle długo, aby zareagowała wypychając odrobinę wargi, stykając je z czymś miękkim. 

Nieprzyjemny dreszcz na nowo zagościł na ciele Alfy, kiedy po otwarciu oczu ujrzała twarz Lauren nad sobą. Zapewne było widać w mimice, jaką ukazywała czyste przerażenie, które również zaczęło oddziaływać na szatynkę. Powieki kobiety rozszerzyły się, ukazując większość zielonych tęczówek, dzięki czemu mogła wpatrywać się w szoku — i z coraz bardziej bladą twarzą — na Camilę. 

— P-proszę — Jauregui szybko ułożyła dłoń na mostku brunetki. — Proszę, n-nie uciekaj — po raz drugi uniosła się na kolanach, a onieśmielona kobieta mimowolnie przesunęła swoje ramiona, żeby zakryć klatkę piersiową, która była schowana w swojej okazałości jedynie cienkim materiałem. — Przepraszam, j-ja... — Przebiegła palcami wolnej dłoni po włosach. — Nie jestem przyzwyczajona, żeby ktoś ze m-mną był i, umm, i... — Przełknęła ciężko ślinę, zaciskając na moment powieki. — Przepraszam, to brzmi jak okropna wymówka — dodała pośpiesznie. — Tak bardzo cię przepraszam, Camila, wiem, że nie powinnam była... Tak dobrze nam szło, a ja...j-ja, uch, spieprzyłam na całej linii, huh? Ja, umm...

Camila zamrugała jedynie kilka razy z rzędu, czując, jak gorąc gości na jej policzkach. W dotychczasowych, specyficznych wytłumaczeniach Lauren zrozumiała, co miało miejsce i nie sądziła...nie śmiała podejrzewać, że ten poranek zadziwi ją nawet najdrobniejszym, najdelikatniejszym, czy najkrótszym pocałunkiem ze strony kobiety. 

Przez moment rozważała nawet, czy nie zrobiła czegoś, co mogłoby na to wpłynąć i teraz wpędziła ze swojego powodu szatynkę w poczucie winy.

A to poczucie winy znaczyło, że nie chciała tego zrobić.

Więc nie myśli o nich poza czysto przyjacielską relacją.

Camila była na to gotowa — przynajmniej tak sądziła do tej chwili. Kiedy takie fakty są wyrzucane w twarz, choć nie w pełni bezpośrednio, to jest to zwyczajnie smutne. 

W dużym stopniu również żenujące, tak w głębi Alfy, ponieważ nie spełnia oczekiwań, które mogłyby zadecydować o zmianie zdania Lauren względem jej osoby.

Cabello, wiedząc, że nie przyjęła do siebie części tłumaczeń szatynki, westchnęła cicho i kiwnęła głową, wracając do rzeczywistości. Powoli uniosła spojrzenie do zielonych, rozbudzonych oraz przejętych tęczówek, zauważając mimo wszystko rumieńce na jej policzkach. Oblizała bezwiednie usta po oparciu się na zgiętych przedramionach i chrząknęła cicho przed zabraniem głosu.

— W porządku — wysiliła się na słaby, choć nadal ciepły uśmiech. — Nic się nie stało...

— Camila, ja...

— Nic się nie stało — powtórzyła jak mantrę, która z pewnością będzie jej towarzyszyła przez następne dni. — Umm, lepiej już pójdę — zacisnęła lekko wargi. — Jest już późno, a nie chciałabym, żebyś z mojego powodu spóźniła się do pracy i miała przez to nieprzyjemności — na chwilę uciekła od niej wzrokiem. — Jeśli coś by się działo tak, jak wczoraj z tymi... Z tymi głosami to daj mi znać, dobrze? Postaram się przyjść i pomóc, jak tylko mogę — poczekała cierpliwie na kiwnięcie kobiety, która nadal miała spięcie wymalowane na twarzy. — Pamiętaj o oddechu — uniosła się do pozycji siedzącej, będąc w ten sposób niemal naprzeciwko Lauren. — I widzimy się później, tak? — Teraz niepewnie zetknęła ich spojrzenia. — I, umm, proszę nie przejmuj się niczym. Wszystko w porządku. Naprawdę — spróbowała brzmieć przekonująco, nim wstała po tym, jak kobieta usunęła się na bok, przestając blokować nogą zejście z łóżka. 

Camila przeczesała palcami włosy i powoli wstała. Szybko odszukała wzrokiem butów, które wsunęła na stopy, a następnie zawiązała. Słyszała za sobą nierównomierny oddech Lauren oraz zbyt mocne i pośpieszne bicie serca za pomocą swojej drugiej natury, aczkolwiek niczego nie skomentowała. Miała świadomość, że szatynka nadal jest przejęta zaistniałą sytuacją i najlepsze, co mogła teraz zrobić ze swojej strony to dać jej czas. Ewentualnie ostatnie zapewnienie, że wszystko dobrze przed wyjściem.

— Nie zaprzątaj sobie tym głowy, proszę, Lauren — powiedziała łagodnym tonem, patrząc ostatni raz tego poranka na kobietę, która siedziała na własnych piętach z dłońmi ściskającymi częściowo odkryte, blade uda. — Nic się nie stało — zmusiła się raz jeszcze do ciepłego i, miała nadzieję, przekonującego uśmiechu. — Miłego dnia w pracy, Lauren. Pamiętaj, aby odezwać się, jeśli głosy znowu się pojawią.

Lauren kiwnęła jedynie głową, żałując, że nie może zmusić się do odpowiedzi. Miała tak wiele słów na końcu języka, które chciała przyznać otwarcie, ale bała się, z jaką reakcją będzie musiała się zmierzyć. 

Finalnie posłuchała rady Camili i rozpoczęła swój dzień, jakby ten poranek nie istniał.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top