②⑨

Camila zacisnęła mocno zęby, kiedy przesunęła się gładko po podłodze, ślizgając się przy pomocy kolan. Z ukosa zerknęła na postać wilka, który teraz oblizał się po pysku i cicho westchnęła. 

— Miałaś się nie ograniczać.

Powoli uniosła się całkowicie, a następnie wypuściła spięty oddech. Przesunęła mimowolnie dłonią po odkrytym, spoconym brzuchu, gdy językiem oblizała spierzchnięte usta. Przez krótką chwilę spoglądała w stronę siedzącej teraz postaci, zanim zdecydowała się na ledwie zauważalne kiwnięcie palcem.

— Mówiłam coś.

Nie.

Camila zaklęła w myślach, przenosząc dłonie na biodra. Uniosła brwi i posłała wilkowi poirytowane spojrzenie. W zamian za to dostała widok ułożenia się przez niego na podłodze w geście protestu do dalszego trenowania.

— Beta — mruknęła. — DJ, jeszcze raz.

To nie ma sensu.

— Ma — rozciągnęła powoli ramiona. — Muszę wrócić do formy.

Minęły cztery dni. 

— No i co? — Pokręciła głową. — Chcę wrócić do formy. A tobie przyda się więcej ruchu.

Sugerujesz, że jestem gruba?

— Jeśli to sprawi, że w końcu się ruszysz to owszem. Jesteś gruba.

To futro jest takie puszyste, a nie ja!

— Dinah — westchnęła ciężko. — Chcę wrócić do formy, a ty miałaś mi pomóc.

Co z tego będę miała? 

— Nie dam ci karmy dla psów. Wystarczy?

Chamsko.

— Nie przeżywaj.

Ćwiczysz, bo ona ci kazała, czy co?

Alfa zacisnęła usta, obserwując, jak Dinah ponownie się podnosi. Beta oblizała się po pysku i machnęła potężnym ogonem, a następnie przekręciła lekko w bok głowę, widocznie czekając na odpowiedź. Na samo wspomnienie Lauren tęczówki Camili błysnęły złotem, czego DJ już nie skomentowała. Znała doskonale odpowiedź na pytanie, które zadała, ale chciała, aby jej Alfa ponownie więcej mówiła. Od czasu, kiedy była w tej swojej wielkiej żałobie przestała odzywać się tak często, jak wcześniej.

I to ją smuciło.

— Ćwiczę, żeby zacząć normalnie funkcjonować.

Oszukujesz tylko siebie.

— Co to ma znaczyć? — Burknęła niezadowolona, chociaż tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi swojej Bety.

Kiedy się z nią widzisz?

Camila uniosła brwi i zacisnęła wargi w wąską linię. Ponownie przesunęła dłonią po spoconym, odkrytym brzuchu, wypuszczając bardzo powoli oddech przez nos. Jej spojrzenie wędrowało po sali treningowej, dopóki nie miała możliwości na spojrzenie na nic innego, oprócz postać wilka.

— Muszę zadbać o siebie.

Bo ona ci to powiedziała?

Alfa nawet nie zwróciła uwagi na szybki ruch swojej Bety, która uderzyła niepozornie silnym ogonem jej nogę, owijając się wokół kostki, dzięki czemu z łatwością mogła przewrócić kobietę na plecy. Ta wydała z siebie stęknięcie pełne zaskoczenia, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. 

W przeciwieństwie do niej Dinah usiadła tuż przy jej głowie i zerknęła na nią z góry, będąc dla Camili całkowicie do góry nogami. Ich tęczówki napotkały się po kilku sekundach, z czego Bety błysnęły srebrem, kiedy Alfa westchnęła ciężko, układając sobie dłonie na brzuchu.

Na pewno nie miała na myśli bezsensownego treningu tylko to, żebyś jadła i ogarnęła się wizualnie, bo wyglądałaś gorzej niż menel.

Kobieta zamrugała kilkukrotnie, a Dinah zmrużyła uwagi.

Jak na Alfę jesteś nadzwyczaj tępa.

Camila wykrzywiła usta w grymasie.

Na początek ogarnij swój wygląd, a później się z nią spotkaj. Proste.

— Łatwo mówić.

I tak robię w tym momencie więcej niż ty.

— Pieprz się.

Nie jestem tobą. Przynajmniej mam partnerkę obok i nie sram w gacie na wizję spotkania się z nią na osobności.

Powiedzieć, że Camila była poddenerwowana to ogromne niedopowiedzenie. Po raz kolejny przetarła spocone dłonie o materiał spodni, a tuż po tym przetarła wierzchem jednej z nich czoło i cicho westchnęła. Rozejrzała się po kawiarni, chociaż wiedziała, że Lauren jeszcze nie przeszła przez drzwi. Na siłę szukała punktu, który odciągnąłby ją od własnych myśli na tyle, żeby przestała się stresować. Jak tak dalej pójdzie to szatynka zastanie ją tutaj spoconą, śmierdzącą i w kompletnym bałaganie słownym. O ile coś z siebie wyduka, oczywiście.

Camila przygryzła wnętrze policzka, uciekając wzrokiem od spojrzenia jednej z kelnerek, która ponownie zerknęła w jej kierunku. Za każdym razem reakcja Cabello była taka sama — zażenowana swoim nerwowym siedzeniem i rozrywaniem serwetek udawała, że zachowuje się całkowicie normalnie. Będąc oazą spokoju, warto by dodać.

Jedyny moment, kiedy przerywała swoją ciągłą ucieczkę był wtedy, gdy drzwi dawały o sobie znać. Za każdym razem nabierała się, że może to kobiety, a kiedy do kawiarni wchodziły obce osoby zaczynała nabierać wątpliwości, czy Jauregui w ogóle się pojawi. Niby umówiły się na takie zwykłe spotkanie, ale przecież mogło jej coś wypaść... I nie dała o tym znać, ponieważ padła bateria w telefonie. A nie miała przy sobie ładowarki. I była bardzo zapracowana, więc nie mogła pytać ludzi w pracy o pożyczenie jednej.

Oczy Camili rozszerzyły się znacznie, gdy ciemnowłosa kobieta, ubrana jak zwykle idealnie — co dostrzegła już z takiej odległości — przekroczyła próg pomieszczenia. Wargi Alfy zadrżały, a palce nerwowo zwinęły w kulkę wszelkie strzępki serwetek, które tak napastowała od dobrych trzydziestu minut i na siłę wepchnęła je do torebki z nadzieją, że Lauren nie spojrzała jeszcze w jej stronę i nie zauważyła tego idiotycznego zachowania.

— Tutaj jesteś — usłyszała cichy głos kobiety. — Hej.

Camila celowo bardzo wróciła do poprzedniej pozycji na krześle i spojrzała na Lauren, która siedziała już naprzeciwko niej. Uśmiechnęła się delikatnie, kiwając głową.

— Dzień dobry — odniosła wrażenie, że jej głos zabrzmiał dziwacznie, jak u jakiegoś pisklaka.

— Nie zamawiałaś nic? — Zaprzeczyła ruchem głowy. — Och, w porządku. Długo czekałaś?

— Nie, nie... 

Byłam tu przynajmniej pół godziny wcześniej.

— Dzień dobry — Camila uniosła wzrok na kelnerkę, która wcześniej się na nią patrzyła, ale nie dała po sobie poznać zawstydzenia. — Karty dla pań — uśmiechnęła się do nich miło, po czym znowu powędrowała niebieskimi tęczówkami do Alfy. — Chyba, że pani zdążyła już coś wybrać?

I w tym momencie brunetka wręcz czuła, jak gorąc oblewa jej policzki. Nie odważyła się chociażby zerknąć na Lauren, która nie skomentowała w żaden sposób pytania tej kobiety. 

Sprzedała mnie...

— Umm, nie — zmarszczyła brwi, wlepiając bezmyślnie spojrzenie w kartę. — Złożymy wspólne zamówienie — dodała ciszej i bardziej wyprostowała plecy.

— Oczywiście.

Między Lauren a Camilą wciąż trwała cisza, która w mniemaniu Alfy zaczynała robić się niezręczna, a przecież był to dopiero początek ich spotkania. Miała ochotę ochrzanić tę kelnerkę za to nieszczęsne pytanie, które mogło zasugerować bardzo dobitnie, że zajmowała miejsce dłużej niż tylko chwilę.

— Cóż za powodzenie.

Cabello uniosła głowę na mruknięcie szatynki, która jedynie posłała jej drobny uśmiech. W zamian dostała zdezorientowaną minę połączoną ze zmarszczonymi brwiami.

— Słucham?

Lauren oblizała usta.

— Mierzyła cię wzrokiem. Całkiem niedyskretnie.

— Mierzyła? — Powtórzyła powoli. — Mam metr sześćdziesiąt pięć.

Spomiędzy warg Lauren wydobył się cichy śmiech, który przyczynił się do szybszego bicia serca Camili. 

— Nie o to mi chodziło — powróciła do karty menu. — Więc jak długo przede mną tutaj byłaś?

— Niedługo przed tobą — niemal szepnęła. — Wybrałaś już coś dobrego? — Zmieniła niezgrabnie temat, na co Jauregui jedynie się uśmiechnęła.

— Jak definiujesz słowo "niedługo"?

— Umm, a ty? — Oblizała usta. — Brownie z toffi wydaje się ciekawe... 

— Pięć czy dziesięć minut.

— Już wiem co biorę — stwierdziła, pocierając skroń palcami. — Co stało ci się w palce?

— Ja też już wiem — skrzyżowała ich spojrzenia. — Więc długo czekałaś? I pocięłam się kartkami. Miałam dużo umów do przejrzenia i segregacji.

— Pięć czy dziesięć minut — powtórzyła, a Lauren ponownie się zaśmiała, jednak nie był to szyderczy gest. — Boli?

— Szczypie — mimowolnie poruszyła palcami. — Nie zdążyłam zahaczyć o aptekę, żeby przykleić jakieś plastry.

Camila zacisnęła wargi, hamując w sobie pierwotny instynkt, który podpowiadał, aby sięgnąć do bladych, delikatnych dłoni i pomóc kobiecie z niewielkimi, aczkolwiek upierdliwymi ranami. 

— Mogę przyjąć zamówienie?

Alfa kilkukrotnie zamrugała i kiwnęła głową, spoglądając pierwszorzędnie na Lauren, która powiedziała, co chce dostać. Kelnerka pośpiesznie wszystko zanotowała, po czym synchronizując się z szatynką spojrzała na Camilę, która z kolei wymamrotała dwie rzeczy, na które trafiła teraz wzrokiem, zamiast zamówić to, co wybrała sobie wcześniej. Miała ochotę palnąć się w czoło na swoją nieporadność, ale w zamian za to przybrała niewielki półuśmiech na usta i podała kartę pracownicy. Zmarszczyła brwi, gdy ta puściła jej oczko ze znacznie szerszym wyszczerzem, muskając palcami opaloną, ciepłą skórę.

Camila — będąc osobą nad wyraz uprzejmą — nie skomentowała tego, zachowując neutralną minę i jednocześnie nie dając żadnych znaków dla tej kobiety, że jest zainteresowana albo że jej zachowanie cokolwiek w niej poruszyło. Nie chciała wytworzyć jeszcze gorszej atmosfery, gdyby zwróciła tej kelnerce uwagę. 

— Powinnaś uważać — odezwała się Cabello, kiedy zostały znowu we dwie. — Na palce, mam na myśli.

— Musiałam się śpieszyć — westchnęła. — Jakoś się zagoi.

Camila oblizała po raz kolejny usta i niepewnie przesunęła dłonie po blacie. Końcówkami palców wystukiwała bezdźwięcznie jakiś rytm, po czym odszukała bladych rąk. Zastanawiała się nad wszystkimi "za" i "przeciw" swojej propozycji i ostatecznie nie mogła się zdecydować, co wykazywało się lepszą argumentacją. Lauren mogła odebrać to za coś niewłaściwego, a Camila zdecydowanie nie chciała pakować się na siłę w nieprzyjemną sytuację.

— Mogę, umm — przełknęła ciężko ślinę. — Mogę ci z tym pomóc.

— Masz plastry?

— Nie — podrapała się pod lewą stroną szczęki. — Ale mogę, umm, pomóc. Z tymi ranami.

— Jak?

Alfa wypuściła powoli powietrze, próbując przywołać się do porządku. 

— Chciałam ci coś pokazać — zaczęła i niepewnie odwróciła dłonie wewnętrzną stroną do góry. — Jeśli pozwolisz.

Lauren uniosła brew, dając początkowo Camili znak, że to wcale nie był dobry pomysł. Już zdążyła zakląć w myślach i zaczęła zastanawiać się nad przeprosinami, jeśli kobieta uznała takie zachowanie za niestosowne, ale zanim powiedziała chociażby słowo, czubki palców Jauregui dotknęły jej.

Wciągnęła ze świstem powietrze, chociaż starała nie dawać po sobie poznać tego, że zdaje sobie sprawę, jak bardzo zarumienione ma teraz policzki. Niezbyt pewnie uniosła wzrok na spokojną twarz kobiety, której oczy wyrażały jawne zaciekawienie. 

— Bałaś się kiedyś... Uhm, wyglądu moich oczu? — Dopytała.

— Nie.

Odpowiedź nadeszła szybko i była bardzo krótka, co dawało Camili pewność, że mówi prawdę. Dlatego też kiwnęła głową, a następnie bardzo delikatnie nałożyła swoje dłonie na Lauren, stykając ich wewnętrzne strony, gdy tęczówki zaczęły mienić się złocistą barwą, przyciągając uwagę kobiety.

— To łaskocze — łagodny uśmiech uformował się na wargach kobiety, wytrącając na moment Camilę ze stanu skupienia, wskutek czego oczy wróciły do swojego naturalnego, czekoladowego odcienia.

— Łaskocze?

— Mhm — zielone tęczówki nie oderwały się od twarzy Alfy nawet wtedy, kiedy kelnerka wróciła z zamówieniami i położyła wszystko niedaleko ich dłoni.

— Nikt jeszcze czegoś takiego nie stwierdził — przyznała i niespiesznie przesunęła dłonie, aby dotknąć dokładnie czubków palców kobiety, gdzie znajdowało się najwięcej przecięć od kartek. — Boli? — Zapytała, kiedy delikatnie naparła na skórę.

— Nie — Lauren zmarszczyła brwi. — Nie boli.

— To dobrze — Camila uśmiechnęła się półgębkiem, pozwoliła sobie na spojrzenie na Jauregui złocistymi tęczówkami, po czym dość niechętnie zabrała dłonie.

Bardzo uważnie przyglądała się reakcji szatynki, która natychmiastowo zaczęła spoglądać na swoje ręce. Nie była zaskoczona tym, że rozchyliła usta i zaczęła pocierać o siebie opuszki, nie mogąc uwierzyć w brak nacięć na skórze. 

— Co ty zrobiłaś? — Zapytała, tępo pokazując dłonie w stronę Alfy.

— Znam kilka trików — wzruszyła ramionami. — Przynajmniej już nie boli. I nie musisz kupować plastrów.

— Jak ty to...

— Mam pewne, powiedzmy, ustępstwa i przywileje z racji tego, kim jestem — wytłumaczyła w możliwie najprostszy sposób. 

— Teraz powiedzenie "ręce, które leczą" nabiera dla mnie innego sensu.

Camila nie mogła powstrzymać drobnego śmiechu, który próbowała stłumić dłonią. Lauren przyglądała się jej przez cały czas z uniesionymi kącikami warg oraz uroczo przechyloną na bok głową. Nie mogła wyjść z podziwu, jak kobieta zmieniła się w przeciągu kilku dni. Nie tak dawno zastała ją w okropnym stanie zaniedbania oraz praktycznie bezsilną i taką kruchą. Teraz śmiała się, jej oczy miały przebłyski szczęścia i nie wyglądała na taką słabą. Zlęknioną — owszem, czasami, jakby bała się, że powie lub zrobi coś nieodpowiedniego. 

— Jak minął dzień? — Camila objęła dłonią talerzyk z filiżanką i przysunęła wszystko bliżej siebie.

Lauren na moment zastygła. Choć to pytanie było proste, takie pospolite to przez jej głowę przebiegły myśli nawiązujące do tego, co zrobiła. Minęło trochę czasu, ale cień przespania się z Lucy wciąż za nią chodził, nawet jeśli Vives nie wypominała jej tego. Przynajmniej na razie. Wiedziała już teraz, że mogą wystąpić pewne problemy, jeżeli sytuacja między nimi nagle się zaostrzy. Teraz wszystko było po cywilu. Ale nie musiało tak być przez cały czas.

— Och, cóż, jak zwykle miałam dużo do zrobienia — odpowiedziała po cichym chrząknięciu. — Sporo klientów w ostatnim czasie.

— Ach, rozumiem — spojrzenie Camili było czujne i Jauregui nie byłaby zaskoczona, gdyby okazało się, że ta coś podejrzewa, aczkolwiek Alfa nie skomentowała niczego na głos. Na szczęście.

— Pracujesz? 

— Stopniowo przyjmuję od Zayna stosy papierów — uśmiechnęła się łagodnie, a ramiona Lauren odrobinę się zrelaksowały. — Nadrobię wszystko.

— A jak się czujesz? 

— Jest dobrze — kiwa głową, grzebiąc widelcem w szarlotce, którą przypadkowo zamówiła. — Trafił się lepszy dzień.

— Tak? — Uniosła brwi. — Co go wyróżnia?

— Rozmawiam z tobą osobiście, a nie przez telefon.

Tym razem role zostały zamienione i Lauren próbowała ignorować własne czerwieniące policzki.

Bez względu na to, jak między nimi bywało, trzeba przyznać, że tylko Camila taką prostotą słów potrafiła urzec ją bardziej niż wszystkie te przemijające przez życie kobiety osoby, które potrafiły wygłaszać długie monologi o tym, jaka to jest wspaniała po każdej sprzeczce finalnie kończącej się rozejściem w kompletnie przeciwne strony.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top