②⑦

Kolejny krótki przed wyjściem na wykład z filozofii.

———

Lauren nie spodziewała się, że po skręceniu na prawo — do salonu połączonego z kuchnią — napotka Normani. Kobieta siedziała oparta o jasny, marmurowy blat z jednym ramieniem umieszczonym pod biustem, kiedy w drugiej, wolnej dłoni trzymała kubek. Natychmiastowo spojrzała w ich kierunku, a szatynka oblizała usta, nie będąc pewna, co powinna zrobić. Wyjątkowo to Dinah otwierała jej dzisiaj drzwi.

— Co za niespodzianka — kąciki warg Hamilton powoli się uniosły. — Witam obie. 

— Cześć — mruknęła Lauren po dłuższej chwili, ostrożnie puszczając Camilę, gdy zajęła obrotowe krzesło. 

— Odgrzeję wam jedzenie — zaproponowała.

— Nie, umm, ja dziękuję — Jauregui podrapała się po policzku. — Tylko dla Camili...

— Och? — Normani zmarszczyła brwi. — Nagle jesz? Jak miło — jej ton nie był złośliwy, ale wciąż życzliwy, dlatego Lauren spokojnie zajęła miejsce przy Alfie.

— Chcesz pić? 

Kobieta mimowolnie położyła dłoń na górnej części pleców Cabello, muskając kciukiem wyczuwalnie ciepłą skórę przez materiał koszulki. Czuła pod palcami spięte mięśnie, kiedy kiwnęła głową, a Hamilton natychmiastowo podsunęła jej pod nos wodę z częściowo rozpuszczoną tabletką z witaminami.

— Zawsze możemy to przełożyć, jeśli wciąż będziesz się źle czuła — zaproponowała cicho Lauren. — Nic na siłę. 

— N-nie — pokręciła głową i odrobinę za szybko odłożyła długą szklankę z niedopitymi witaminami. — Mo-możemy porozmawiać — wychrypiała, po czym znowu chrząknęła pod nosem.

— Jesteś pewna?

Szatynka nie mogła powstrzymać ciągłego gestu głaskania jej pleców, który stopniowo relaksował każdą z nich. Cieszyła się z tego niewielkiego ciepła, które dawało ciało Camili i jednocześnie czuła się znacznie lepiej fizycznie. Gdyby patrzeć na to z perspektywy czasu, mogła zjawić się szybciej, albo nie kończyć w tak nieprzyjemny sposób tej relacji tylko znacznie łagodniejszy, żeby powrót nie był tak bardzo przerażający. Mimo wszystko wstydziła się tego, co wyrzuciła Alfie, chociaż mogła mieć prawo do wątpliwości odnośnie jej intencji. I jej siły. I całej jej osoby. Wszystko nadal było nowe.

Ale teraz Lauren czuła się, jakby wróciła do czegoś znajomego; czegoś, co dawało znaczną ulgę; i czegoś, co mogło zabrać problem z niewyjaśnionym lękiem. Od tak była przekonana, że rozwiązaniem jest Camila, chociaż nie zamieniły na żaden temat słowa. Nawet nie wyjaśniła dlaczego przyjechała.

— Jest w porządku — usłyszała w końcu odpowiedź, na którą jedynie westchnęła.

— Zjesz coś na spokojnie i zobaczymy, jak będziesz się czuła, dobrze? — Zapytała łagodnym tonem, próbując ignorować na miarę możliwości ciekawskie spojrzenie Normani, która wciąż kręciła się po kuchni.

Alfa wypuściła cicho powietrze spomiędzy ust i powoli kiwnęła głową. Ta sytuacja wciąż była dla niej nowa. Nie spodziewała się, że doczeka takiego zwrotu akcji, gdzie Lauren ponownie wróci i teraz wydawała się taka troskliwa. Nie wiedziała, jak na to reagować, ponieważ obawiała się, że mogłaby odebrać to wszystko źle, narobić sobie niepotrzebnie nadziei, czy też powiedzieć o jedno słowo za dużo — nawet jeśli teraz niekoniecznie mogła się rozgadywać przez nieprzyjemne uczucie w gardle. 

— Proszę — Camila zmarszczyła nos, gdy Normani podsunęła jej talerz z jedzeniem. 

Brunetka uniosła jedną z dłoni, żeby potrzeć nerwowo policzek, gdy przyglądała się porcji, która może kiedyś byłaby standardową, którą spożywała pięć razy dziennie, a teraz wydawała się taka duża. Oblizała popękane, suche usta i sięgnęła mimowolnie drugą, drżącą ręką po szklankę, biorąc kilka następnych łyków. Jej żołądek wciąż był niesamowicie ściśnięty, więc podejrzewała, że zje zaledwie parę kęsów warzyw, mięsa oraz ryżu z sosem. 

— Zjedz chociaż trochę.

Camila odwróciła odrobinę głowę, dzięki czemu mogła spojrzeć na Lauren, która miała łagodny wyraz twarzy. Mimo widocznego zmęczenia wciąż wyglądała pięknie zdaniem brunetki, ale nie śmiała powiedzieć cokolwiek na ten temat na głos. Zamiast tego zacisnęła lekko wargi i ponownie kiwnęła głową z nadzieją, ze zadowoli kobietę, zjadając przynajmniej część tego, co znajdowało się na talerzu. Nawet w tak błahej sprawie nie chciała narażać się na rozczarowanie z jej strony, pomijając fakt, że takie podejście mogło być — a właściwie to było — niemal dziecinne.

Pocieszał ją jednak fakt, że kiedy nadziała brokuł na końcówkę widelca, przyjemnie ciepła dłoń Lauren wciąż masowała plecy. Niby drobny gest, jednak w mniemaniu Camili był wystarczający, aby poczuła się lepiej oraz pewniej. Szatynka obok niej prawie nic nie mówiła, oprócz jedynego wyjątku, kiedy to Normani wyszła z kuchni i się pożegnała, ale nadal miała z nią kontakt. W dodatku prawie skóra-skóra. A to już było ponad oczekiwania Alfy. Tak naprawdę mogłaby napawać się samą jej egzystencją obok, czy też z kilku kilometrów. 

— Nikogo nie ma — odezwała się cicho, gdy zjadła większość warzyw i zabrała się za drobne mieszanie ryżu z sosem. — Wszyscy, uhm — chrząknęła cicho, a następnie sięgnęła po picie i wzięła kolejne dwa łyki. — Wszyscy są albo w pokojach, albo poza domem. Jeśli, umm, jeśli chcesz t-to możemy porozmawiać. 

— Na pewno? — Uniosła brwi. — Znaczy, czy jesteś pewna, że chcesz rozmawiać teraz? Zawsze możemy to przełożyć na inny dzień, jeśli...

— Nie — pokręciła głową. — Jest dobrze. O ile... O ile, umm, chciałabyś teraz ro-rozmawiać?

Jauregui nerwowo zaczesała w tył włosy i odrobinę zsunęła z ramion cienki płaszcz. Na samą myśl tłumaczenia się z tego bałaganu zaczynało robić się jej coraz bardziej gorąco. Nawet nie była pewna od czego powinna zacząć. A właściwie — co było najistotniejszą kwestią, którą powinna najpierw poruszyć spośród tylu możliwości przeprowadzenia tej konwersacji.

— Umm, dobrze — oblizała usta i mimowolnie zabrała dłoń z pleców Camili, na co ta wykrzywiła wargi w grymasie, ale Lauren nie zdążyła tego wychwycić przez kurtynę włosów, która opadła niemal po odsunięciu ręki. — Przyszłam, bo... Chciałam porozmawiać o tym, że od jakiegoś czasu miewam gorsze dni, jeśli tak można to określić.

Camila ponownie zwróciła się w jej kierunku ze zmarszczonymi brwiami.

— Ktoś ci się narzuca? 

Lauren zacisnęła w wąską linię usta, żeby ukryć drobny uśmiech na opiekuńczy ton kobiety. Mimo tego, jak ją potraktowała, niewiele uległo zmianie. Wciąż pozostawała taką samą troskliwą osobą, do której chyba mogła przyjść i się wyżalić. Nawet jeśli nie spędzały ze sobą całego wolnego czasu i nie znały się aż tak dobrze. Poza takimi, niby istotnymi, kwestiami, Jauregui mogła ponownie stwierdzić sama sobie, że Camila wzbudzała tę samą sympatię.

— Nie, nie.

— Och — jeszcze przez chwilę przyglądała się bladej twarzy, po czym wróciła do spożywania posiłku, chociaż już nie z takim zapałem, przez brak kontaktu z szatynką.

— Minęło trochę czasu od naszej ostatniej rozmowy i niedawno... Sama nie wiem jak to określić... — Tym razem z mocniejszą frustracją pociągnęła własne włosy w tył. — Miewam stany lękowe? Jeśli to odpowiednie stwierdzenie. Po prostu — wypuściła powoli powietrze z ust. — Po prostu regularnie budzę się o konkretnej porze i jestem przerażona. Nie mam pojęcia czym, ale jestem i w którymś momencie zaczęłam zastanawiać się, czy może to mieć jakiś związek z tobą. Nie wiem. To brzmi głupio, jak mówię to na głos, i... Uch, sama nie wiem.

Camila przez kilka sekund wpatrywała się w przestrzeń przed sobą z widelcem niedaleko ust. Nie wzięła następnego kęsa tylko powoli analizowała każde ze słów kobiety i próbowała pobudzić szare komórki do znalezienia odpowiedzi. A przynajmniej takiej, która by jej nie wystraszyła.

— A jak jest teraz? — Miała nadzieję, że Lauren nie wychwyciła, jak bardzo niepewnie zabrzmiała na koniec pytania.  

— Inaczej — spuściła spojrzenie na własne uda. — Nie myślę o tym.

— Po to tu jestem — powoli odłożyła sztuciec, a następnie wyprostowała plecy i zerknęła niepewnie w kierunku dłoni kobiety, które przesuwały się po materiale czarnych spodni. — Żebyś nie myślała o złym. Żebyś była zrelaksowana. Żyła swoim życiem. Nawet jeśli nie ma w nim dla mnie miejsca — zamrugała kilkukrotnie, aby odpędzić łzy na ostatnie stwierdzenie, które wciąż było jej piętą Achillesa. — Zawsze ci pomogę.

— Więc... Więc, umm, to nie dotyczy ciebie? 

— Mogłoby — westchnęła. — Zawsze budzę się o wpół do trzeciej i nie mogę zasnąć. Właściwie od dnia, kiedy przestałyśmy się kontaktować

— Och...

— Ale czuję się lepiej przez samą twoją obecność — dodała ciszej. — I... I przy okazji jak już rozmawiamy... — Zgryzła wnętrze policzka. — Chciałam cię przeprosić za to, że wcześniej tak naciskałam. Rzucałam tyloma informacjami, oczekując, że od razu to przetrawisz i szybciej będzie wszystko po mojemu. Nie powinnam tak robić i zamiast przystopować naciskałam bardziej — potarła o siebie palce. — Oprócz tego z mojego powodu doznałaś dużo stresu i... Chciałam przeprosić. Za wszystko.

— Camila...

— Przepraszam — wcięła pośpiesznie i niepewnie nałożyła dłoń na wierzch dłoni Lauren. — I chciałam jeszcze dodać, że zawsze możesz przyjść i ze mną porozmawiać niezależnie od tego, czy na co dzień będziemy utrzymywały kontakt — bardzo łagodnie ścisnęła jej rękę. — Przepraszam jeszcze raz — ponownie zamrugała kilkukrotnie, gdy zabrała dłoń, aby dłużej nie przekraczać granicy.

Między nimi nastała cisza, która napawała niepewnością każdą z nich. Camila nie wiedziała, czy już przesadziła i nie powinna w ogóle się odzywać albo czy słuszniejszym rozwiązaniem byłoby po prostu przyznanie, że ma podobną sytuację i wizyta kobiety znacznie pomogła, nawet jeśli nic szczególnego nie zrobiła. Natomiast Lauren nie miała pewności, jak zareagować. Usłyszała przeprosiny, których tak naprawdę nie musiała dostawać i wszystko wskazywało na to, że brunetka obarcza się całą winą, choć nie powinna. Nie w całości.

— Myślę, że... — Jauregui ucięła na moment. — Czeka nas dużo dłuższa rozmowa na te tematy.

Właściwym zachowaniem byłoby wykazanie spięcia przez Alfę, ale nie mogła powstrzymać się przez wciągnięciem powietrza z zaskoczeniem oraz drobnym rumieńcem, kiedy dłoń Lauren niepozornie odnalazła jej i splotła razem palce.

Dobry wstęp.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top