②③

Kolejny trochę inny rozdział.

———

Normani pokazała jednym gestem palca, aby wysoki barman podszedł w jej kierunku. Na ustach mężczyzny widniał pogodny uśmiech, który przedzierał się przez kolorowe światłą, odbijające się od ściany z zaprezentowanymi butelkami alkoholu. Kobieta oparła łagodnie podbródek na wyłożonej dłoni, spoglądając na niego spod rzęs z ledwie uniesionymi kącikami warg.

— Co podać?

Głos miał wesoły i bardzo zachrypnięty — Hamilton domyśliła się, że to przez wydzieranie z powodu dudniącej muzyki do klientów. Przy pomocy drugiej dłoni, Normani zastukała przedłużonymi paznokciami w kremowym kolorze, zanim oblizała usta.

— Jakiego drinka pije ta kobieta? — Lekkim gestem wskazała w stronę konkretnej sylwetki. Wzrok barmana skierował się w tamtym kierunku bez pytań.

— Manhattan.

— Poproszę w takim razie — posłała mężczyźnie uśmiech, wędrując oczami do blaszki przypiętej do koszuli z jego imieniem. — Martin. I wielka prośba, mógłbyś dać go tej kobiecie i powiedzieć, że to od Normani?

Barman nie był zaskoczony pytaniem, więc pewnie nie pierwszy raz robi za pośrednika. Na szczęście nie zadawał pytań tylko kiwnął głową, naliczył na kasie drinka, a następnie pośpiesznie uregulował rachunek z Hamilton przed wzięciem się za przygotowywanie napoju. Kobieta cierpliwie czekała aż Martin skończy swoje dzieło. Jej oczy nie opuszczały sylwetki Lauren, która bezsensownie wpatrywała się w ekran telefonu od czasu do czasu. Jakby coś sprawdzała. Normani nie zamierzała wnikać ani zaprzątać sobie tym głowy.

Nie mogła powstrzymać drobnego uśmiechu, gdy Martin pochylił się lekko w kierunku zaskoczonej Jauregui, zapewne przekazując wiadomość. Szatynka natychmiastowo zmarszczyła brwi na moment przed pośpiesznym odszukiwaniem Hamilton, która specjalnie się wyprostowała, aby być na wyciągnięcie ręki. Ich spojrzenia się spotkały — Lauren była widocznie zaskoczona, jednak z drugiej strony nie wyglądała na spłoszoną. A to już postęp. Gorzej byłoby, gdyby postanowiła natychmiastowo wstać i odejść. Wtedy plan brunetki zostałby całkowicie przekreślony.

Ku drobnemu zdziwieniu Normani, szatynka powoli sączyła do połowy postawionego drinka, a następnie powoli uniosła się z obrotowego krzesła barowego i obeszła zgrabnie tańczących ludzi, którzy byli zbyt blisko baru. Hamilton oblizała usta, przekręcając głowę w momencie zajęcia miejsca przez Lauren tuż obok. Nie odezwała się słowem tylko wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem wzięła kolejny łyk drinka, po czym jednym ruchem głowy odgarnęła w tył włosy ze zmrużonymi powiekami.

— Niańczysz mnie? — Zapytała bez nadwyrężania gardła krzykiem ze świadomością, że druga z nich doskonale to usłyszała.

— Zdefiniuj "niańczenie".

Lewa brew szatynki znacznie się uniosła, gdy spojrzała spod rzęs na Normani.

— Dobrze — uniosła jedną dłoń w obronnym geście. — Nie jestem tu, aby cię pilnować. Nie przesadzajmy.

— Mogę spodziewać się wszystkiego — mruknęła przed wzięciem kolejnego łyka drinka.

— Nie wie, że tu jestem. Wiem, że podejrzewasz nasłanie na ciebie — wzruszyła ramieniem i raz jeszcze wyprostowała plecy. — Może chciałam spędzić wieczór z dala od wszystkich?

— I ze wszystkich ludzi trafiłaś na mnie — Lauren kiwnęła głową. — Cóż za zbieg okoliczności.

— Nie musisz się obawiać, że zacznę cię przekonywać, że źle zrobiłaś odchodząc — zaznaczyła, spoglądając tym razem na profil kobiety. — Wręcz przeciwnie. Dobrze postąpiłaś. Zrobiłabym to samo na twoim miejscu.

— Och?

To zwróciło uwagę Jauregui na tyle, aby przekręciła się w stronę Hamilton i skrzyżowała z nią spojrzenie. Wpatrywała się w twarz brunetki, jakby próbowała odnaleźć fałsz w mimice, ale ostatecznie nie mogła niczego znaleźć. Nawet same oczy Normani były jakieś łagodne, a uśmiech na ustach delikatny, wręcz wyrozumiały.

— Też jestem tylko człowiekiem, jakbyś zapomniała. Wiem, że bycie wplątywaną w jakieś dziwne akcje jest upierdliwe, a nawet przerażające. Nie dziwne, że odcięłaś się od tego wszystkiego. Ileż można znosić nachodzenie przez obcego faceta w domu? 

— Zamierzasz przekonać mnie na inny sposób, że powinnam zmienić decyzję tak, czy siak, co? — Prychnęła lekko.

— Nie — ponownie wzruszyła ramionami. — Camila ma się tak, jak się ma na tę chwilę, ale to nie oznacza, że zamierzam przychodzić za nią i prosić o szansę. Nie jestem żadnym pośrednikiem. Wręcz przeciwnie. Jako jedyna potrafię zrozumieć twoją perspektywę, ponieważ to całe stado bywa czasami bandą idiotów, do których pewne rzeczy nie docierają — stwierdziła tak lekko, że Lauren zaczynała mieć wątpliwości do swoich podejrzeń o ukrytych motywach Hamilton. — Każdy normalny człowiek bałby się, gdyby dużo silniejsza osoba groziła. Nieważne w jaki sposób, ale groziła. Czy to użyciem siły, czy też nie. To po prostu przerażające. Dla watahy, która leczy się w mgnieniu oka to nic takiego, jeśli połamią sobie kości, bo góra dwa, czy trzy dni i wszystko wraca do normy, a my trafiamy do szpitala na kilkanaście dni, po czym męczymy się ciągłym bólem przez następne tygodnie.

— Prawda.

— Więc rozumiem. Jak mówiłam.

— Dlaczego tu przyszłaś?

— Tutaj przynajmniej nie muszę słuchać ich pieprzenia o tym, kto pójdzie dać jedzenie Camili — wyjaśniła w skrócie, a to wystarczyło, żeby przyciągnąć uwagę Lauren. Wiedziała, że tak będzie i wszystko potwierdził zaintrygowany, a nawet przez moment zmartwiony wyraz twarzy, zanim wróciła do neutralnej postawy.

— Nie je? — Zapytała od niechcenia, chcąc oszukać bardziej siebie niż Normani, że wcale nie obchodzi ją Cabello.

— A interesuje cię to? 

Lauren zwróciła głowę przed siebie i niby niedbale przesunęła wzrokiem po siedzących przy barze sylwetkach. Kolejny raz podsunęła drinka pod usta, wciąż czując na sobie ciemnobrązowe tęczówki kobiety, ale nie zamierzała tego komentować. Zdradziła się w momencie dopytania i na tę chwilę była na przegranej pozycji.

— Teoretycznie oprócz tego, że w głównej mierze z jej powodu zrobiło się zamieszanie i powstało kilka nieprzyjemnych sytuacji...to nie zrobiła mi nic złego — wymamrotała powoli, próbując wierzyć w to marne tłumaczenie bardziej niż w pełni trzeźwa Hamilton, która przyswajała każdą informację i jednocześnie porównywała słowa do spiętej sylwetki oraz spłoszonego spojrzenia Jauregui.

— Nie je — potwierdziła. — Można by powiedzieć, że nie ma siły. Na mówienie też się nie nastawia. 

— Och.

— Reaguje inaczej niż my. Teraz to jej perspektywa, której w tej kwestii w pełni nie zrozumiemy — stwierdziła, machając luźno dłonią. — Ale z tego, co mówiła Dinah to jest z nią dość źle i pewnie nic się nie poprawi. 

— Rozstałyśmy się w pokojowej atmosferze.

— Pokojowa, czy też nie takie odrzucenie boli ich bardziej. Tyle wiem. I podobno ciało też reaguje w jakiś sposób. Dinah próbowała mi to tłumaczyć. Wspominała, że psychiczny ból zaczyna być tak dotkliwy, kiedy są sami, że z czasem przemienia się to też w fizyczny.

— F-fizyczny?

Lauren chrząknęła cicho i wzięła kolejny łyk drinka, próbując dać wrażenie, że zaschło jej w gardle, ale Normani doskonale wiedziała, że to nieprawda. Przynajmniej w większej części.

— Tak — zrobiła chwilową pauzę. — Może tyłek ją boli. Ciężko stwierdzić. Jak mówiłam, trudno zrozumieć ich perspektywę. To idzie w obie strony. Nikt nie wytłumaczy tego tak, jak Camila, ale z racji tego, że nie odzywa się wcale to... — Wzruszyła ramionami. — Pozostaje tylko podsuwanie jedzenia, którego i tak nie tyka.

— W ogóle? — Zapytała pośpiesznie, klnąc kilka sekund później na swoją reakcję. — Mam na myśli, nic nie je? — Dodała znacznie wolniej.

— Nic a nic.

— Dlaczego?

— Dobre pytanie. Też sobie je zadajemy. Zwłaszcza Dinah.

— Może jakieś drobne rzeczy mogłaby zjeść? — Nerwowo przesunęła palcami po ramieniu.

— Nawet jogurtu nie zje.

— Naprawdę?

— Pytasz dlatego, że naprawdę cię to interesuje, czy czujesz obowiązek, aby zapytać?

Lauren mimowolnie spuściła wzrok na własne uda.

— Nie zamierzam być wredna. Jestem ciekawa.

— Nie jest złą osobą — oblizała powoli usta. — Nie powinna tak... Nie powinno tak być.

— Czego tak właściwie się spodziewałaś? Po tym, jak przerwałaś kontakt?

Kobieta wzruszyła ramionami.

— Nie wiem — westchnęła cicho. — Jedzenia lodów i oglądania bezsensownych seriali?

Normani nie mogła pohamować krótkiego śmiechu. Ale, znowuż, nie zrobiła tego dla wyśmiania wizji Jauregui. Po prostu nie spodziewała się takiego założenia. Nie mogła wyobrazić sobie Camili w takiej sytuacji. A poza tym, uznała też, że warto rozluźnić trochę atmosferę, ponieważ Lauren zaczynała coraz więcej mówić bez uciekania wzrokiem, co było bardzo dobrym znakiem. Mogły na luzie porozmawiać.

— Trochę odbiega to od rzeczywistości.

— Cóż... Nie wiedziałam... — Urwała, bo nie wiedziała, co powiedzieć.

— Wiem — kąciki warg Hamilton ponownie się uniosły. — Wiesz... A właściwie nie wiem, czy wiesz, ale Camila chciała się z tobą zaprzyjaźnić.

— Umm... — Normani zmarszczyła brwi, gdy kobieta podrapała się nerwowo po szyi, a jej twarz pokryła się drobnymi rumieńcami, co zaintrygowała ją do tego stopnia, że chciała zadać kilka niekoniecznie taktownych pytań. — Yeah.

— Albo i nie? 

— Oczywiście. Chciała się zaprzyjaźnić — potwierdziła na jednym wydechu.

Teraz kobieta miała więcej pytań. W jej głowie już tworzyły się teorie na temat tego, co działo się, kiedy ta dwójka była razem sama. Ze wszystkich ludzi, Camila nie była śmiałą osobą pod takim względem, aby robić pierwszy krok, więc była szczerze zaskoczona tym, że coś musiało mieć miejsce. 

Wypadało zapytać DJ, czy wie coś na ten temat, a Cabello po prostu zakazała jej cokolwiek mówić.

— Chodź — Normani powoli wstała, gdy po drinku Lauren nie było śladu.

— Co? Gdzie?

— Odwiozę cię do domu. Nie piłam.

— Ale...

— Oferuję. Nie niańczę.

Jauregui przez chwilę rozważała zgodzenie się na podwiezienie. Z jednej strony nie powinna, ponieważ w jakiś sposób wciąż była uzależniona od kogoś ze środowiska Camili, a to niekoniecznie coś dobrego skoro zakończyła z nią kontakt. Jednak z drugiej strony...to było faktycznie praktyczne, żeby jechać z brunetką, zamiast czekać aż przyjedzie taksówka.

— W porządku.

— Możesz spytać o co chcesz — zasugerowała jeszcze Hamilton. — W końcu mamy okazję porozmawiać same, więc jeśli chciałabyś nawet tak po czasie wiedzieć cokolwiek o relacji z kimś pokroju Camili to śmiało. Od nich dostałabyś konkretną perspektywę, a ja jeszcze przedstawiam to w swojej ocenie, która prędzej uprzedzi cię, co do reagowania na pewne sprawy — Normani przysunęła się bliżej Lauren, kiedy przedzierały się przez tłum, aby doskonale ją usłyszała. — Mam na myśli, moja strona bardziej da ci wgląd na prawdopodobieństwo reakcji i normalniej wytłumaczyłabym jakieś kwestie niż te kretynki.

— Och.

— To tylko propozycja. Mamy trochę czasu. Nawet jeśli nie utrzymujesz kontaktu z Camilą i to nie ulegnie zmianie to wiesz... Może masz jakieś sprawy, które cię nurtują i których nie rozumiesz. Ja miałam pełno pytań, gdy byłam jeszcze na twoim miejscu. Na samym początku tego wszystkiego. Trochę czasu zajęło mi rozumienie tak naprawdę, a nie na pół gwizdka, gdzie po jakimś czasie występowały konflikty, niedomówienia i tego typu rzeczy.

— Nic nie przychodzi mi do głowy na tę chwilę.

— Rozumiem — Normani zaśmiała się lekko, kiedy sięgała po kluczyki do torby, gdy opuściły klub. — Jeśli nie dziś to możesz jutro, czy po tygodniu. Zerwanie kontaktu z Camilą nie musi oznaczać, że masz zostać bez jakichś wyjaśnień do starych kwestii. Zawsze możesz przyjść i zapytać. To żaden problem.

— To byłoby chyba niestosowne.

— Nie patrz na mnie przez jej pryzmat. To, że jestem częścią watahy nie oznacza, że jakoś szczególnie się tam liczę. Przynajmniej nie ściągam problemów. Mam bardzo spokojne życie o ile nie wkurwiają mnie w domu.

— Camili mogłoby się to nie spodobać.

— Nie ukrywałabym tego przed nią, ale na tę chwilę musi najpierw samą siebie zebrać do kupy, żeby zacząć interesować się ludźmi dookoła niej. A to jednak trochę zajmie — stwierdziła luźno, chociaż wyraz twarzy miała poważny. — Ale jak mówiłam... — Urwała, ponieważ wsiadła do samochodu i musiała poczekać na Lauren. — Jak mówiłam, bez presji. To tylko propozycja. Skorzystasz z niej albo nie. To nic takiego. Przynajmniej nic nie będzie zaprzątało ci głowy.

— Nie wiem... Teraz tak naprawdę nic nie wiem. Znaczy, nic nie przychodzi mi do głowy. Zaskoczyłaś mnie.

— Rozumiem — Hamilton posłała jej uśmiech przed ruszeniem z miejsca parkingowego. — Możesz pytać w każdej chwili. Nie tylko dzisiaj. To długoterminowa propozycja.

— W porządku. Przemyślę to.

Więc sprawa Camili nie jest skreślona skoro zamierzasz wracać do tego, co było — stwierdziła Normani sama do siebie. — Lesbijki są takie przewidywalne.

— A tak odbiegając od tematu... Co cię skłoniło do samotnego wieczoru w klubie? Prędzej liczyłam, że zobaczę gdzieś twoją przyjaciółkę Allyson. 

— A co ciebie skłoniło, żeby ze wszystkich klubów w waszej okolicy przyjechać samochodem do tego, w którym byłam ja?

— Dobra — na ustach brunetki ponownie pojawił się uśmiech, gdy spojrzała kątem oka na Lauren, która miała uniesione brwi. — Jeden do jednego. 

— Więc jak definiujesz "nieniańczenie" kogoś?

— To nie było niańczenie.

— Więc jak?

— Powiedzmy, że mamy na tę chwilę dwa do jednego. 

— Tak podejrzewałam.

— Ale nie wypadam jeszcze z gry.

— Czyżby?

— Yeah — kiwnęła lekko głową. — Mam możliwość znalezienie dla ciebie dobrej perspektywy, jeśli będziesz miała jakieś pytania. Mogę nakierować, a to bardzo przydatne, bo unika się dużo nieporozumień. W sensie, te kretynki są dzikie. Czasami — westchnęła teatralnie. — Poważnie, w DJ musiałam czasami rzucać szpilkami, żeby się ogarnęła i po którymś razie w okolice głowy, czy wielką dupę potrafiła się ogarnąć.

— Więc jesteś przydatna — Lauren oparła łokieć o drzwi, a następnie ułożyła policzek na dłoni. — To daje dwa do dwóch.

— Grasz dalej?

— Ile czasu mamy?

— O tej godzinie w piątek jest pełno policji, więc szybko do domu nie trafisz, bo nie bawię się w zrzuty na mandat, kiedy punkty karne i tak zgarniam tylko ja.

— Konkretnie.

— Trochę nawyk, gdy w większości mieszkasz z kretynami.

— Zapamiętam.

— Ale nie powtarzaj, proszę, bo Dinah znowu się obrazi.

— Pomyślę nad ewentualnym zapomnieniem, że to słyszałam, jeśli nie będę przegrywała.

— Sprytnie.

— Tak się złożyło, że jestem całkiem kumata.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top