②②

Trochę inny rozdział, ale dość istotny dla sensu akcji w fabule.

———

Lauren wypuściła bardzo powoli dym spomiędzy ust, więc drażniący, charakterystyczny zapach trafił do jej nozdrzy. Czuła na sobie wzrok kobiety, która leżała obok z przymrużonymi powiekami, ale nie przywiązywała do tego uwagi. Po takim czasie spędzonym razem przyzwyczaiła się do tego, że ta lubi ją obserwować. Nigdy tego nie rozumiała, jednak nie zamierzała również dociekać. Zwłaszcza teraz, gdy niekoniecznie wskazane były typowe odpowiedzi w stylu: "bo jesteś piękna", czy coś w ten deseń. Nie zamierzała na siłę pchać się w niezręczność.

Szatynka rozciągnęła odrobinę ramię, aby przygasić końcówkę jointa w popielniczce, po czym powoli uniosła się do siadu. Przekręciła w bok ciało, żeby sięgnąć dłonią po bieliznę i spodnie, które szybko wsunęła na ciało. Nawet siedząc tyłem do kobiety doskonale czuła palące spojrzenie, kiedy szukała wcześniej porzuconego stanika. Mruknęła zadowolona pod nosem, gdy znalazła go tuż przy koszulce niedaleko łóżka.

— Nie zostajesz na noc?

Lauren wypuściła ciche westchnięcie w momencie wciągnięcia przez głowę t-shirtu. Spojrzała przelotnie na sylwetkę brunetki, która częściowo miała zakryte ciało kołdrą. Przygryzła lekko wargę i odrobinę pokracznie wsunęła na stopy po kolei krótkie skarpetki.

— Jak widać — odpowiedziała jedynie.

— Dlaczego?

Jauregui odwróciła wzrok w kierunku cienkiej kurtki, którą również miała na sobie. Powoli podeszła do fotela, na którym również znajdowała się jej torebka i pośpiesznie dokończyła zakładanie na siebie ostatniej części ubrania.

— Nie mam powodu.

Na to stwierdzenie odpowiedział jej zachrypnięty, odrobinę drwiący oraz gardłowy śmiech.

— Teraz też jestem na jedną noc? — Uniosła brwi. — No weź, Lauren, nie przesadzaj.

— Traktuj to sobie jak chcesz — wzruszyła ramionami z kamiennym wyrazem twarzy, co starło złośliwe rozbawienie u drugiej kobiety.

— Żartujesz sobie, kurwa?

— Nie — oblizała usta. — W czym masz problem, do cholery, Lucy?

— Nie będę jakąś idiotką na jedną noc. 

— Nie powinnaś spodziewać się niczego innego po tym, jak mnie zdradziłaś.

Świetnie — pomyślała z przekąsem. — Wiecznie ten sam temat.

To nie było tak, że Lucy zrobiła to specjalnie. Faktycznie, zdradziła Lauren. No i niestety dowiedziała się o tym przez niewyparzone usta tej, z którą się przespała, ale... Mimo wszystko nie zrobiłaby tego na trzeźwo. Tak naprawdę nigdy nie porozmawiały o tej sytuacji od serca, kompletnie szczerze. Lucy popełniła błąd — wiedziała o tym — ale słowa o tym, że powodem okazało się "bycie nudną i leniwą" w kierunku Lauren nie były do końca prawdziwe. Oczywiście spierały się o to niejednokrotnie i Vives byłą takim typem osoby, która chciała podróżować, gdy Jauregui wolała zostawać w domu.

Oczywiście, gdyby patrzeć z innej perspektywy, Lucy nie wyjeżdżała nigdzie, chociaż jej serce bardzo tego chciało, ponieważ wiecznie pracowała. Może odrobinę wmawiała sobie, że Lauren blokuje możliwości przez domowy tryb życia. Tak poważnie to tylko ta kwestia je poróżniała. Poza tym były bardzo do siebie podobne — taki sam gust muzyczny, obie dużo czytały, lubiły oglądać tego samego typu filmy, miały często nakładające się na siebie zdanie w najróżniejszych kwestiach. Uzupełniały się w najlepszy sposób i dlatego ten związek dobrze funkcjonował przez dwa miesiące, dopóki Lucy nie popełniła tego jednego cholernego błędu, a pijany oraz później sfrustrowany wszystkim umysł bezsensownie pozwolił na to, aby przez usta wydostały się raniące słowa, które całkowicie przekreśliły jej osobę w oczach Lauren.

Ale mimo wszystko, Vives nie była z kamienia i wciąż troszczyła się o byłą dziewczynę. Na swój czasami dziwny oraz niekoniecznie stosowny sposób. Ale jednak.

— Przecież to do mnie wróciłaś — zauważyła, mierząc sylwetkę kobiety, która teraz wydawała się tak odległa, choć jeszcze niedawno mogła poczuć to ciało przy swoim.

— Wróciłam? — Uniosła jawnie zaskoczona brwi. — To był tylko seks. Raz. Na Boga, nie jesteśmy w szkole średniej, żeby to miało znaczenie.

— Ze wszystkich ludzi przyszłaś do mnie — powtórzyła. — Ta twoja Cabello ci nie starcza, czy może nie daje? — Dodała kąśliwie, aby nie stracić na swojej, i tak urażonej, dumie.

— Spierdalaj — fuknęła, nasuwając na ramię pasek od torby. 

— Lauren, no weź, nie rób scen, tak? — Westchnęła. — Wracaj do łóżka.

— Nie będę z tobą spała — prychnęła, gdy przerzuciła włosy za ramię. — Straciłaś ten przywilej dawno temu.

Fakt — Lucy powstrzymała się od wykrzywienia warg w grymasie. — Wielka szkoda.

— Nie uważasz, że powinnyśmy prędzej, czy później porozmawiać?

— Nie ma o czym.

— Ze wszystkich ludzi przyszłaś do mnie, Lauren. Do swojej byłej. To chyba coś znaczy.

— Zdradziłaś mnie — powtórzyła dobitnie. — To był tylko seks, nie rób afery.

— Wtedy to też był tylko seks.

— Nie zdradziłaś mnie tylko przez to pieprzenie się z tą laską — wskazała na nią palcem. — I doskonale o tym wiesz. Nie zamierzam kolejny raz odbywać z tobą tej rozmowy. Ten rozdział jest zamknięty.

— Chyba jednak nie skoro do mnie przyszłaś.

To zamknęło usta Lauren na dłuższą chwilę. A to z kolei dało Vives nadzieję, że może da się odratować to, co straciła. Naprawdę zależało jej na kobiecie, chociaż nie była zbyt wylewna. Nigdy nie afiszowała się z uczuciami, jednak to nie znaczyło i nie znaczy i nie będzie znaczyć, że szatynka przestała ją obchodzić.

Trzeba przyznać jedno — ktoś taki jak Lauren był trudny pod względem dopuszczenia kogokolwiek do siebie. Lucy zajęło to dużo czasu, ale gdy w końcu się udało to było wręcz, kurwa, bajecznie. Pod każdym względem. Jauregui była naprawdę cudownym człowiekiem. Potrafiła rzucić wszystko nawet w środku nocy i przyjechać, gdy Vives miała jakiś problem; kupowała kwiaty oraz prezenty bez okazji, tak po prostu, aby docenić kobietę bez ukrytych pobudek; siadała z uroczo zamyśloną miną i niedbale związanymi włosami podczas czytania książki kulinarnej albo jakiegoś przepisu na telefonie, żeby zrobić coś dobrego, ponieważ chciała, aby spędziły miły wieczór. Takich drobnych gestów, przesłodzonych sytuacji i niebywale ujmującego zachowania ze strony Lauren było mnóstwo. Naprawdę mnóstwo.

I Lucy nadal pluła sobie w brodę, że pozwoliła na to, aby taka niezależna, odpowiedzialna, zarabiająca na siebie, skromna, ale jednocześnie pewna siebie kobieta uciekła z jej ramion. Brunetka wiedziała również, że źle zabiera się do tego, aby Jauregui zwróciła na nią uwagę, jednak nie potrafiła od tak przyznać się do błędu oraz opowiedzieć o tym, co naprawdę czuje. To nie było w jej stylu i z drugiej strony, tak szczerze, obawiała się reakcji szatynki. 

— Nawet się nie pożegnasz? — Zapytała neutralnym tonem, gdy Lauren zaczęła odchodzić w stronę drzwi.

— Cześć.

— Pocałuj? 

Lucy zacisnęła usta, kiedy kobieta spojrzała na nią, jakby miała co najmniej dwie głowy.

— Nie pocałuję cię — odpowiedziała takim tonem, który wskazywał, że brak tego gestu jest oczywisty. — To był tylko seks. Raz. Zapamiętaj to. I swoją drogą... — Uniosła palec wskazujący w górę. — Przestań chodzić za mną jak cień. Nie jestem ślepa, ale póki co tylko to ignoruję. Nie zamierzam pakować się w jakiekolwiek gówno ponownie. Zostawiłam cię raz na zawsze, Lucy, a to — wskazała niedbale w stronę łóżka. — To nic nie znaczyło. 

— To dlaczego przyszłaś do mnie? — Zapytała tym razem słabszym głosem, ale Lauren nie zamierzała tego komentować. Wiedziała, że w znacznym stopniu uraziła jej ego, jednak musiała powiedzieć prawdę prosto w twarz, aby w pracy nie było jakichś cholernych problemów, czy wymyślania, że wróciły do siebie. Nic z tych, kurwa, rzeczy.

— Byłaś chętna — wzruszyła ramionami.

— Aha.

— Spokojnie, zapamiętam, aby następnym razem wybrać sobie kogoś innego.

Na samą myśl Lucy zacisnęła dłoń na pościeli, co umknęło uwadze kobiety, ale może to i dobrze. Vives chciała tak bardzo wyrzucić jej to wszystko, co siedziało w niej od momentu rozstania, jednak za każdym razem, gdy wydawało się, że ma w sobie taką odwagę to gardło w magiczny sposób się zatykało, pozostawiając ją bez słowa. I taki brak reakcji był dla Lauren oczywisty — koniec rozmowy. Nic więcej. Po zdradzie nie patyczkowała się w żaden sposób, nie starała się być wyrozumiała, nie próbowała znaleźć innych motywów w zachowaniu Lucy. Ale nie mogła mieć tego za złe szatynce.

W końcu ją zraniła.

— Pozdrów, kurwa, Camilę — burknęła jedynie, odwracając spojrzenie od twarzy Lauren. 

Jedyne, co usłyszała po kilku sekundach to trzaśnięcie drzwiami od sypialni, a następnie frontowymi. Odczekała jeszcze chwilę, zanim wypuściła głośno oddech i zamrugała kilkukrotnie powiekami, pozwalając sobie, żeby jedna łza spłynęła po policzku. Pociągnęła z grymasem nosem, a następnie pośpiesznie sięgnęła po jeszcze palącego się jointa, którego paliła nie tak dawno. 

Drżącymi palcami przysunęła końcówkę do ust, dzięki czemu mogła mocno się zaciągnąć. Dym palił płuca, a zapach był nieprzyjemny, jednak po kilku łapczywych powtórzeniach tego ruchu jej głowa stawała się jakaś taka lżejsza. 

Lucy zamknęła powieki, opadając głową na poduszkę. Wciąż czuła charakterystyczne perfumy Lauren, jakby jej zmysły były wyczulone na właśnie ten zapach, mimo że w rzeczywistości w sypialni śmierdziało tylko marihuaną.

Kobieta raz jeszcze wypuściła bardzo powoli dym spomiędzy ust z wrażeniem, że ciężar zostaje zdjęty z jej barków. Wargi Vives drgnęły ku górze, gdy przekręciła odrobinę głowę, aby spojrzeć na tę stronę łóżka, na której niedawno leżała szatynka.

Lucy pozwoliła sobie — tylko tego jednego wieczoru — na przywołanie tych dobrych czasów w głowie, kiedy mogła zasnąć obok Lauren bez obawy, że odejdzie.

Piękne, słodkie czasy.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top