①⑨
Ciche westchnięcie opuściło napuchnięte usta szatynki, kiedy weszła przebrana tuż po szybkim prysznicu do sypialni. Zaczesała w tył włosy i odwróciła się na moment do szafki nocnej, aby wyciągnąć z szuflady ładowarkę i podłączyć do niej telefon. Drobny dreszcz przeszedł jej ciało przez nagły powiew wiatru, gdy schowała iPhone'a pod poduszką. Tuż po tym uniosła głowę w kierunku wyjścia na taras, aby chwilę później ruszyć zamknąć drzwi.
Serce Lauren zabiło mocniej, kiedy nieznana — a właściwie nie do końca znana — sylwetka pojawiła się w jej sypialni. Zgniło-żółte tęczówki wpatrywały się w nią, taksując w identyczny sposób spojrzeniem, co dzisiaj rano podczas spotkania. Kobieta jedynie przełknęła cicho ślinę, powtarzając w głowie imię "Camila" jak mantrę — jakby to miało sprawić, że zjawi się tutaj w przeciągu kilku sekund i wyrzuci Mateo.
Ale nic takiego się nie stało. Lauren była zbyt nieufna co do całego konceptu z "partnerstwem", aby teraz w magiczny sposób porozumiewanie się bez słów zadziałało.
Zamrugała tylko raz. To był moment. Ale tyle wystarczyło, żeby mężczyzna znalazł się tuż za jej plecami, owiewając gorącym oddechem głowę i szyję. Czuła bijące ciepło od jego ciała, co potwierdzało, jak blisko się znajdował. Nie śmiała jednak sprawdzać tego na własne oczy. Pozostawała spięta, próbując kontrolować chociaż swój oddech skoro nie mogła pohamować szalejącego serca.
— Radzę wyjść — wychrypiała, dając złudne wrażenie, że się nie boi. — Nie przypominam sobie, abyś został zaproszony.
Początkowo usłyszała za sobą warknięcie. Trochę jakby drwiące. Tuż po tym śmiech. I tym razem jawnie szyderczy.
— Przyszedłem w odwiedziny. Poznać się bliżej — mruknął.
— Wolę pozostawić między nami chłodny dystans.
— Nie oszukasz mnie słowami, kiedy doskonale słyszę, jak mocno bije twoje serce — stwierdził, pocierając zarośniętą brodę.
— Czego chcesz?
— Muszę czegoś chcieć? — Uniósł brwi, przenosząc się na drugą stronę łóżka, więc Lauren mogła doskonale widzieć jego twarz. — Słyszałaś kiedyś, jaki dźwięk wydają łamane kości? Takie pytanie z czystej ciekawości.
— Inaczej byś tutaj nie przyszedł — oblizała lekko usta. — Nie i nie zamierzam kiedykolwiek tego słuchać.
— No patrz, nie dość, że ładna to kumata — skomentował, potrząsając głową. — Od ciebie nic takiego nie chcę — dodał, zginając ramiona, aby bez problemu ułożyć splecione dłonie na tyle głowy, prezentując jednocześnie potężne bicepsy, które napinały opaloną skórę z każdym najmniejszym ruchem. — Właściwie mam prostą sprawę do ciebie.
— Nie wchodzę w żadne interesy z tobą.
— Aj, myślę, że po wysłuchaniu warunków zrobisz to, co dokładnie powiem natychmiast — gardłowy śmiech Mateo przeciął niespokojne powietrze w sypialni. — Sprawa prosta, więc zrozumiesz za pierwszym razem. Poza tym robię ci przysługę, bo nie znasz mojej siostry. Na ślepo dajesz się wciągnąć, a nawet nie wiesz, czy może kogoś nie zabiła. Przecież jest w połowie czystym zwierzęciem. Nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego wzięła na siebie odpowiedzialność po tym, co spotkało siostrę twojej przyjaciółki? Osoba niewinna na pewno nie zachowywałaby się w ten sposób — uważnie zmierzył żółtymi tęczówkami ciało Lauren. — Nie masz pojęcia, z kim naprawdę masz do czynienia. Wierzysz w to, co słyszysz i wierzysz w to, co ona chce ci pokazać. Nie w to, kim jest. Szkoda, że nie widziałaś, co mi zrobiła — pokręcił głową. — Mógłbym nawet prosić o litość, ale dla niej to nic takiego. Mógłbym wykrwawić się na śmierć, a Karli nadal by to nie ruszyło. Po tym wszystkim wciąż nie chcesz wysłuchać zachęcającej oferty?
— Nie jestem zainteresowana niczym z twojej strony — wykrztusiła z gulą w gardle.
— Hmm — ohydny uśmiech uformował się na jego całkiem pełnych, jak na mężczyznę, ustach. — Albo dasz mojej siostrzyczce do zrozumienia, że ma spierdalać i zostawisz ją raz na zawsze w spokoju, albo będziesz słyszała, jak łamię twoje kości.
Tuż po tym zniknął, zostawiając skołowaną Lauren samą.
Teraz z pewnością nie wiedziała, co zrobić.
—
Przez dwadzieścia osiem lat swojego życia Lauren nie była jeszcze tak zmęczona. Nie tylko psychicznie, ale fizycznie. Czuła się jak totalne gówno, chociaż próbowała zamaskować wszystko przy pomocy dobrego stroju do pracy oraz makijażu. Jednak przekrwione białka mówiły swoje wraz z mimowolnie wykrzywionymi w dół kącikami warg. Kobieta prawie nie zmrużyła oka ubiegłej nocy, ponieważ zarówno obawiała się powrotu Mateo, jak i zastanawiała się, co powinna zrobić. Powiedzenie o wszystkim Camili niewiele by dało. Mogłaby wiedzieć, faktycznie, ale taki ruch na dobrą sprawę mógł również rozzłościć jej brata i spełniłby swoją groźbę.
A Lauren bardzo chciała mieć kości na miejscu.
— Pani Lauren Jauregui?
Szatynka zmarszczyła brwi, kiedy kurier wsunął głowę do otwartego biura. Kiwnęła, że trafił do dobrego miejsca, ale zdziwiła się na jego widok — przecież nic nie zamawiała. Przynajmniej ostatnio. Nie pamiętała nawet, kiedy zrobiła zakupy dla siebie, a nie takie do domu, które były koniecznością.
— Nie zamawiałam niczego — powiedziała w chwili, gdy mężczyzna podsunął jej kwitek do podpisu.
— Miałem tylko doręczyć — wytłumaczył w trakcie pakowania kopii dokumentu do torby wraz z długopisem. — Trzeba uważać, bo w srebrnym kubełku jest woda.
Tym razem Lauren była jeszcze bardziej zdezorientowana. Wychyliła się jeszcze bardziej, kiedy kurier cofnął się, aby po chwili wrócić z ogromnym bukietem białych róż, który ledwo zmieścił się przez drzwi. Rozchyliła bardziej powieki, nie będąc pewna, czy to jakiś żart. Kto, do cholery, miał wysyłać jej coś takiego?
Czy to było przypomnienie od Mateo z jakimś liścikiem z pogróżkami? Albo aluzja, że takie dostanie na własny pogrzeb, jeśli nie odrzuci od siebie Camili?
— Gdzie postawić?
— Umm, na ziemi — wskazała dłonią miejsce tuż przy jej biurku. — Dziękuję.
— W środku powinna być kartka. Włożyłem ją głębiej, żeby wiatr nie zrzucił, kiedy wszystko niosłem.
— Dziękuję.
Lauren nie odpowiedziała na życzenie miłego dnia przez kuriera, ponieważ cała jej uwaga była skupiona na różach. Były naprawdę białe. Każda z nich. Nie doszukała się żadnej, która mogłaby być odrobinę uschnięta lub żółtawa przy końcu kielicha. Takiego bukietu jeszcze nigdy nie dostała. I ten fakt dezorientował ją przez brak wiedzy, kto je przysłał.
Nie zamierzała czekać tylko niemal natychmiast po wyjściu mężczyzny delikatnie odsunęła niektóre róże, żeby odnaleźć niewielką kartkę złożoną na pół. Drżącymi palcami położyła ją na biurku, po czym przysunęła obrotowe krzesło i na nim usiadła. Potrzebowała stabilizacji, zanim dowie się, czy w tak niepozornym prezencie będą kryły się prośby.
Brwi kobiety uniosły się, kiedy pierwsze, co wyłapała to damskie pismo. Przełknęła cicho ślinę i przesunęła pośpiesznie wzrokiem po kilku linijkach tekstu.
Przepraszam za to, co wydarzyło się wczoraj. Zajmę się tym tak, jak obiecałam (co do róż, nie byłam pewna, czy takie kwiaty lubisz i czy kolor będzie odpowiadał; miałam również wątpliwości, co do mojego pierwszego wyboru bukietu, więc wzięłam znacznie mniejszy, żebyś mogła dostać je do biura bez problemów). Miłego dnia. — Camila
Lauren uniosła dłoń do czoła i potarła je kilkukrotnie. Jeszcze parę godzin temu dostała sugestię od Mateo, że Alfa może nie mieć czystego sumienia, co znacznie niszczy ten idealny wizerunek, który dotychczas prezentowała, a teraz... Teraz dostaje od niej kwiaty z przeprosinami. Musiała przyznać prawdę, że nie znała jej jeszcze tak dobrze, jak powinna i może w tym był problem. Nigdy nie poznała brunetki wystarczająco, aby wiedzieć, że nie jest złą, manipulacyjną postacią w tej sytuacji.
Mimo pięknego gestu musiała uważać.
—
Ciemne oczy napotkały opaloną twarz mężczyzny, kiedy kobieta usiadła przy stole. Natychmiastowo oparła głowę na rozłożonych dłoniach i westchnęła ciężko.
— Co się dzieje?
— Nie radzi sobie — mruknęła. — Dobrze o tym wiemy.
— Musi nauczyć się kontrolować — stwierdził mężczyzna, opierając przedramiona na blacie. — Co takiego uległo zmianie? Wcześniej nie była taka nerwowa, a ostatnim razem nie chciała niczego powiedzieć.
— Nie jestem pewna, czy powinnam mówić to za nią.
— Nie mamy przed sobą tajemnic, Dinah — posłał jej delikatny uśmiech, a ona spuściła spojrzenie na przypadkowy punkt na stole.
— Mateo kręci się wokół jej partnerki.
— Partnerki?
Przez moment tęczówki mężczyzny błysnęły słabym kolorem złota, jakby odrobinę wypalonym, zważywszy na fakt, że nie jest już Alfą. Nie spodziewał się usłyszeć tego określenia tak szybko. Camila wciąż była młoda i po czterech latach w samotności postanowiła przestać mieć takie "parcie", aby znaleźć drugą połówkę. Dopiero niedawno dołączyła do stada, które przejęła dawno temu i na dobrą sprawę, gdyby zrobiła to wcześniej to nie musiałaby błąkać się po najróżniejszych kontynentach.
— Nie są jeszcze partnerkami, ale... Cóż, sam wiesz, jak to jest. Mateo lubi pogrywać i nie będzie miał problemu z tym, żeby potrząsnąć nią tylko dla zdenerwowania Camili.
— Niech pójdzie do Iana i poprosi, aby sprawdził najdroższe apartamenty, penthouse'y, domy pod naszym nazwiskiem. Mateo może i daje wrażenie, jakby się ukrywał, ale tak naprawdę jest łakomy i z pewnością nie odmówił sobie kupienia lub wynajęcia czegoś przesadnie ekskluzywnego. Na pewno znajdzie go tą drogą. Ian ma te swoje systemy, zna się na hakowaniu, więc nie zajmie to długo, aby dowiedzieć się, pod który adres przyjść.
— Szukała na własną rękę na granicach i w centrum.
— Nonsens — machnął dłonią. — Traci tylko czas. I dobrze będzie, jeśli upewni się, że tej partnerce nic się nie stanie.
— Dobrze, tato.
Alejandro jedynie się uśmiechnął.
— Więc to kobieta, tak?
— Yeah — skrzyżowała ich spojrzenia.
— Jaka jest?
— Powiedziałabym, że podobny typ, co Normani. Ale Camila jeszcze nie wie, w co się pakuje — mimowolnie wargi DJ drgnęły ku górze. — I również jest człowiekiem.
— Pilnuj jej — poprosił, układając swoją dużą, silną dłoń na przedramieniu kobiety. — Camila jeszcze nie rozumie, jak człowiek potrafi odbierać różnice, które dla nas mogą być mało znaczące.
— Wiem, ale... Wiesz, że nie będzie możliwości pilnowania jej pod tym względem, jeśli Mateo coś zrobi. Lauren na pewno odejdzie bez bawienia się w drugą szansę. Włamał się do jej domu. I ostatnio przyszedł do pracy pod pretekstem bycia klientem.
— Klientem?
— Tak — kiwnęła. — Ona sprzedaje jakieś duże sprzęty. Zresztą, sam dobrze wiesz. To ta firma, od której kupujemy chociażby laptopy dla sierocińców i tak dalej... Ma pełno tego wszystkiego i robi większe transakcje.
— Na pewno na umowie ma adres zamieszkania.
— Hmm.
— Powinnaś dostać się do tych papierów albo poprosić, aby powiedziała.
— Nie jestem pewna, czy będzie pomocna. Może trzyma się etykiet i tych swoich regulaminów.
— Zawsze możesz spróbować grzeczną drogą. Dopiero później znaleźć informacje na własną rękę.
— Powiem mamie, że namawiasz mnie do złego — powiedziała ze śmiechem, odchylając się na oparcie krzesła.
— Nie doradziłbym ci czegoś, czego wiem, że nie byłabyś w stanie zrobić dobrze — puścił do niej oczko, po czym wstał i obszedł stół. — Wiem, że dasz sobie radę, dzieciaku.
Alejandro wyszedł po pocałowaniu czubka głowy kobiety, która zacisnęła jedynie usta, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć o swojej inicjatywie Alfie, czy może zaskoczyć ją pozytywnie przez pozyskanie informacji na własną rękę.
Nie byłaby zła, gdyby wszystko poszło po ich myśli, prawda?
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top