①⑧

Lauren wiele myślała o tym wszystkim — o Camili, jej bracie oraz stadzie, a nawet całym tym partnerstwie. Mogła z łatwością zauważyć, że kobieta w pewien sposób okazywała jakąś troskę wokół niej, chociaż wydawało jej się, że w większości próbowała powstrzymywać wszystko w sobie, aby nie wyjść na natrętną. Mimo złudnej otoczki, w której wiele wskazywało na to, że ktoś tak dojrzały jak Lauren mógłby znaleźć się pod dobrą opieką, kryło się wciąż równie dużo wątpliwości. Chociażby brat kobiety.

Lauren nie chciała wyobrażać sobie, jak mógł skończyć skoro ona doznała jedynie "draśnięć". Przerażała ją niewiedza odnośnie siły i możliwości Alfy. Bo co byłoby, gdyby czymś podpadła? Albo gdyby się pokłóciły? Czasami ludzie robią różne rzeczy z powodu emocji i później żałują, a co dopiero ktoś, kto jeszcze bardziej odbiera wszelkie bodźce? Nie trudno było powiedzieć albo zrobić coś nieodpowiedniego. Coś, czego z pewnością się pożałuje jeszcze bardziej niż gdy jest się zwykłym człowiekiem.

Lauren bała się konsekwencji, które mogły wyniknąć z jej wyborów. Nie widziała, na co się pisze, tak naprawdę. Camila mogła tylko teraz wydawać się taka miła, słodka, wręcz idealna. Dopiero później mogłoby zacząć się piekło w postaci bycia zaborczą, zazdrosną, a nawet żądną wyłączności szatynki. Było wiele scenariuszy, które mogły się ziścić i Lauren musiała mieć na uwadze również te najgorsze. Dlatego właśnie tak bardzo zwlekała — faktycznie, pocałowała Camilę niejeden raz, ale to nie było nic zobowiązującego — i starała się po każdym przypływie informacji przetworzyć wszystko od nowa i odnaleźć prawdziwe intencje Alfy. Nie była aż tak zaślepiona nadzwyczajną dobrocią i niemal wyidealizowaniem własnej osoby przez brunetkę.

— Lauren? Obudź się!

Kobieta zamrugała kilkukrotnie, po czym odchrząknęła delikatnie i podniosła się z fotela. Pośpieszne chwyciła przygotowaną teczkę z dokumentami dla nowego kupca ponad dziesięciu sprzętów i dopiero na końcu spojrzała na Lucy. Brązowe tęczówki przyglądały się jej sylwetce, na końcu wędrując do twarzy ze zmarszczonymi brwiami. Lauren wciąż była odrobinę zniesmaczona tym, że próbowała się narzucać po alkoholu i zapewne gdyby szatynka była sama w tym klubie to dałaby się nabrać, popełniając błąd przez przespanie się z nią. Tyle dobrego, że pojechała tam z Allyson, a później znalazła jeszcze Camilę.

Lucy, jak na byłą dziewczynę, nadto dobrze czuła się przy Lauren, powalając sobie od czasu do czasu na zbyt wiele.

— Bujasz w obłokach przez tę Cabello — stwierdziła niekoniecznie rozbawiona.

Kobieta zignorowała ten komentarz i jedynie zarzuciła włosami jednym ruchem głowy bez używania dłoni, uderzając przypadkowo z końcówek twarz Vives. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale właściwie nawet jeśli to mało ją to obchodziło.

— Idę podpisać umowy z nowym klientem — powiedziała jedynie, nie brnąc w bezsensowną konwersację, po czym ruszyła z głośnym stukotem szpilek do wyjścia ze swojego biura.

Nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, że głodne spojrzenie byłej dziewczyny wędrowało po jej ciele, co zakończyło się zaciśnięciem pięści na myśl, że każda próba zagadania Lauren kończy się porażką.

Podchodziła do tej kwestii źle. Jeszcze nie była pewna pod jakim kątem. Wcześniej dało się z nią porozmawiać o wszystkim i o niczym bez bycia taką obrażalską.

Coś się zmieniło.

Lauren uznała, że mąci się jej w głowie. Klient, który czekał na nią wraz z sekretarką zadziwiająco przypominał jej Camilę. Może z taką różnicą, że był dużo, dużo wyższy, a jego muskulatura niemal przebijała się przez koszulę oraz dopasowany garnitur. Ciemne oczy mężczyzny przypominały ten sam czekoladowy, ciepły odcień, a rysy twarzy przypominały o szlachetności wychylającej się na pierwszy rzut oka — to wszystko pasowało do pierwszego wrażenia o Alfie. Lauren była doprawdy zdezorientowana, ponieważ nie było możliwości, aby pojawił się tutaj jej brat. Przecież nic o niej nie wiedział. Fakt, był raz w jej domu, ale to nie oznacza, że wie również, gdzie pracuje.

Ostatecznie kobieta uznała, że popada w paranoję i wszystko, co ma ciemniejszą karnację, oczy oraz włosy wygląda na podobne do Camili. Bez żadnego rasizmu, oczywiście.

— Witam — powiedziała, wysilając się na łagodny półuśmiech, zanim wysunęła dłoń do mężczyzny, który ujął ją w swoją dużą.

— Dzień dobry — głos miał zaskakująco miły, choć znacznie zachrypnięty, jakby palił od lat. — Pani Jauregui, tak?

— Tak, tak — kiwnęła głową i wskazała, aby zajął miejsce naprzeciwko niej w fotelu. — Lauren Jauregui  — dodała przed otwarciem teczki z dokumentami, które przyniosła dla niej sekretarka, która zdążyła się ulotnić z sali. — Dwanaście zamówień, tak?

— Dokładnie. Potrzebuję dużo bardziej zaawansowanego sprzętu niż zwykły laptop. Uznałem, że wasza firma znajdzie coś wpasowującego się w moje gusta.

— Zapewniam, że będzie pan zadowolony z systemu, który operuje zamówionymi komputerami stacjonarnymi oraz tabletami. Mam przygotowane dla pana dwie umowy do podpisania. Jedna jest dla pana, druga dla nas. Proszę spokojnie się zapoznać ze wszystkimi punktami. Ma pan zapisaną cenę netto, jak i brutto oczywiście wraz z terminem pierwszej wpłaty za urządzenia. Zamówienie przyjedzie do pana w przeciągu trzech dni roboczych, uwzględniając oczywiście zamontowanie wszystkiego. Jeśli wszystko będzie w porządku to poproszę o podpisy w... — Lauren szybko zaznaczyła długopisem odpowiednie miejsca na obu umowach. — W zaznaczonych miejscach na stronie pierwszej, trzeciej oraz ostatniej. Proszę bardzo. 

Ich spojrzenia napotkały się przez chwilę. Kobieta odchyliła odrobinę ciało na fotelu i sięgnęła po kawę, którą zostawiła sekretarka. Wzięła niewielki łyk, spoglądając w stronę ogromnej, oszklonej ściany z widokiem na miasto. Czuła na sobie wzrok klienta, ale nie zamierzała zwracać mu uwagi. Przynajmniej mogła chwilę dłużej odpocząć.

— Myślę, że pani zaufam i nie zapoznam się tak dokładnie z warunkami.

— Proszę pana...

— Wystarczy Mateo. Mateo Cabello, Lauren.

Niemal zakrztusiła się kawą.

Jednak nie miała zwidów.

— Wszystko w porządku? — Zapytał rozbawiony, choć Lauren nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale możliwe, że doskonale słyszał przyśpieszone bicie jej serca i to go tak bardzo bawiło.

Kobieta próbowała mentalnie uspokoić wszelkie instynkty, które kazały spieprzać stąd jak najdalej i powiedzieć o wszystkim Camili. Wiedziała, że nie może zrobić tego ot tak. I wiedziała też, że to całe komunikowanie się bez słów gówno działa.

Przynajmniej teraz.

— Czy byłaby możliwość zapłaty w tej chwili? — Dopytał.

— Niestety nie. Dokonujemy transakcji, gdy wszystko zostanie dla pana przygotowane, panie Cabello — wysiliła się na poważny ton i z całych sił próbowała pohamować nerwy, co całkiem dobrze jej wychodziło, ponieważ był czymś wyraźnie zaskoczony. — Wtedy może pan dokonać przelewu, oczywiście. Lucy Vives, z którą wcześniej pan rozmawiał o szczegółach zamówienia będzie kontaktowała się telefonicznie.

— Jest pani pewna? — Zapytał po odpięciu marynarki oraz sięgnięciu do wewnętrznej kieszeni. — Mogę zapłacić od razu — wysunął napchaną kopertę. 

— Płatność kartą w odpowiednim terminie, panie Cabello. Trzymamy się regulaminu, który jest ujęty na umowach znajdujących się na stole.

— Hmm — sięgnął raz jeszcze drugą dłonią do kieszeni, wyciągając drugą kopertę, która była mniej wypełniona. — Myślę, że dodatkowa opłata za szybką transakcję załatwi sprawę.

— Proszę o podpisanie umów — przypomniała chłodnym tonem. 

Mateo bez mrugnięcia okiem zrobił parafki w odpowiednich miejscach i podsunął dziwnie powoli jeden z egzemplarzy w stronę Lauren, nie czując zawstydzenia, gdy taksował spojrzeniem jej ciało okryte w materiał czarnej sukienki kończącej się trochę za połową uda.

— O płatności skontaktujemy się w podanym na umowie terminie. Strona czwarta, akapit piąty. Z mojej strony to wszystko, dziękuję za spotkanie, panie Cabello — wstała z miejsca i wskazała dłonią do wyjścia. — Będzie pan zadowolony z usług naszej firmy.

— Och, z pewnością — mruknął, spoglądając na ciało kobiety po raz ostatni. — Do zobaczenia, Lauren.

Szatynka tylko zacisnęła pięść, ale nie dała po sobie poznać nerwów.

Camila zaśmiała się po raz kolejny, kiedy czubek nosa Roya ponownie dotknął jej szyi. Był chłodny i wilgotny, co przyprawiało ją o łaskotki i ponownie musiała strącić go na miękką kanapę, na co pisnął, merdając ogonem w swojej wilczej wersji i zaczął kręcić się od lewej do prawej. Oczywiście kobieta dała mu fory, ponieważ już chwilę później uwolnił się spod jej dłoni, aby kilka sekund później ponownie zaatakować jej ramię, a następnie zacząć obwąchiwać kark. 

— Roy — poklepała lekko bok wilka, który zamruczał. — Zaraz znowu... — Urwała, podnosząc wyżej głowę.

Roy szturchnął koniec szczęki Camili czubkiem nosa, aby zwrócić na siebie uwagę, ale Alfa jedynie objęła go ramionami i przyciągnęła do klatki piersiowej. Coś tu jej nie pasowało.

— Wróć do mamy. Pobawimy się później — powiedziała, głaszcząc trzykrotnie głowę małego wilczka, który posłuchał kobiety natychmiastowo i tuż po wyswobodzeniu się z uścisku pobiegł przez hol do innej części domu.

Nie minęła chwila, a Dinah zjawiła się w salonie ze zmarszczonymi brwiami. Spojrzała porozumiewawczo na swoją Alfę, po czym wskazała w kierunku drzwi frontowych. Zanim którakolwiek do nich podeszła, niczego świadoma Normani zbiegła na dół, kiedy po willi rozniósł się dzwonek. Bez zbędnego zastanawiania się odblokowała zamki i otworzyła drzwi.

— Och, cześć — uśmiechnęła się delikatnie. 

— Umm, cześć — Lauren oblizała powoli usta. — Jest Camila?

— Powinna być w salonie — Hamilton odsunęła się lekko na bok, aby Jauregui mogła bez problemu wejść do środka. — Cuchniesz kimś— mruknęła bardziej do siebie i na szczęście zamyślona szatynka nie wyłapała tego słuchem.

W międzyczasie Alfa spojrzała ostatni raz na swoją Betę. Przełknęła cicho ślinę, zastanawiając się, co powinna zrobić. Nie miała wiele czasu, zanim Lauren wejdzie do tego pomieszczenia.

Sprawdź, czy jest przy jej domu.

Dinah jedynie kiwnęła głową i wycofała się z salonu na kilka sekund przed wtargnięciem szatynki. Camila natychmiastowo wstała z łagodnym półuśmiechem, a następnie podeszła do kobiety, której policzki były odrobinę czerwone, co wprawiało ją w zmartwienie wraz z połączeniem zagubionego, wszędzie wędrującego spojrzenia.

— Dzień dobry — powiedziała Alfa i już miała chwycić dłoń Lauren, jak miała to w zwyczaju, ale ta zrobiła krok w tył.

Niby mały gest, ale zabolało.

Bardziej niż kobieta mogłaby to sobie wyobrazić. Dla Camili najmniejsza forma kontaktu pomagała w każdy sposób, a jego brak sprawiał, że czuła się źle. Nie tylko mentalnie, ale również fizycznie. Tak, jak wspomniała to wiele razy, każda jej cząstka lgnęła do partnerki całkowicie mimowolnie, szukając u niej ukojenia. 

Teraz nie mogła pozwolić sobie nawet na dotknięcie bladej, ciepłej dłoni chociaż sekundę. Alfa ledwie powstrzymała się przed zaskomleniem pełnym zawodu.

— Wiesz, dlaczego przyszłam, prawda? — Wypaliła na wstępie, nie chcąc bawić się w zbędne uprzejmości po dzisiejszej sytuacji.

— J-ja... Tak — kiwnęła zrezygnowana głową. — Poczułam.

— Przyszedł do mojej pracy, Camila — Lauren wytknęła palec w jej stronę. — Co to ma, kurwa, być?

— Nie wiem, dlaczego to zrobił...

— To lepiej będzie, jeśli się dowiesz i skończysz z tą sytuacją. Pracuję zbyt ciężko, żeby twoje problemy przechodziły do mojego życia, do mojej pracy. Zrozumiałaś?

— Tak.

Mimowolnie Alfa spuściła ze wstydem spojrzenie.

— Nie zamierzam być w środku tego bałaganu, który się między wami dzieje. I nie zamierzam dostać rykoszetem.

— Rozumiem — przygryzła do krwi wargę, złączając dłonie za plecami.

— Wszystko, czego chcę to iść do pracy, zrobić swoje, wrócić do domu bez problemów, a następnie obudzić się następnego dnia wypoczęta, bo nie jestem w żadnym bałaganie, który mógłby spędzać mi sen z powiek. Niczego więcej nie chcę.

— Rozumiem — jeszcze raz pokiwała głową.

— Lepiej zajmij się tym, bo inaczej... Jeśli jeszcze raz zostanę tak niemile zaskoczona, gdzie nie wiem, co powinnam zrobić to z pewnością nie zamierzam brnąć dalej w te twoje gadki o partnerstwie. Nie potrzebuję aż takich ekscesów w moim życiu.

— Rozumiem.

Lauren jedynie westchnęła.

— To nie było miłe spotkanie, nawet jeżeli nic nie zrobił. Wie, gdzie mieszkam i dostał się do środka, kiedy spałam. Teraz przyszedł do mojej pracy. Co będzie następne? Albo kto? Może zacznie narzucać się mojej jedynej przyjaciółce z twojego powodu?

— Zajmę się tym — obiecała po uniesieniu wzroku. 

— Oby.

Lauren ponownie cofnęła się o krok, jakby gotowa do wyjścia.

— Przepraszam — Camila niemal to wyszeptała.

— Nie potrzebuję przeprosin. Potrzebuję spokoju.

— Zajmę się tym. Przepraszam za tę sytuację.

Kobieta jedynie kiwnęła głową i opuściła dłoń.

— Muszę ochłonąć. Przyjechałam prosto po pracy.

— Mogę jakoś pomóc?

— Tylko załatw to — nerwowo zaczesała w tył włosy. — Cześć — mruknęła i po krótkim spojrzeniu na twarz Camili udała się do wyjścia, mamrocząc ciche pożegnanie Normani, która stała oparta o framugę.

Alfa podążała spojrzeniem na tyle, na ile mogła za samochodem kobiety, zanim wydała z siebie głośne westchnięcie i pozwoliła, aby jej oczy błysnęły złotem ze wściekłości na Mateo.

— Musisz go znaleźć.

— Och, zrobię to — niemal warknęła. — I wykurzę go stąd raz na zawsze.

— Co z twoimi rodzicami?

— Wiedzą o jego powrocie, przecież tutaj byli dzień po naszej sprzeczce z Mateo.

— Nie zamierzasz zapytać, jak to rozwiązać?

— Znajdę swój sposób — przez wciąż budującą się w niej złość wbiła przedłużone, wilcze paznokcie we własne dłonie na tyle, aby krew zaczęła spadać na podłogę. — Przekroczył granicę, zbliżając się do Lauren, więc teraz nie zamierzam mieć skrupułów ani wyrzutów sumienia po tym, co mu zrobię, jak tylko wpadnie w moje ręce.

— Pamiętaj, że Lauren to tylko człowiek i nie będzie chciała mieć do czynienia z mordercą.

Camila przełknęła cicho ślinę.

— Nigdy nikogo nie zabiłam.

— I lepiej, aby tak pozostało — Normani zmierzyła Alfę swoimi ciemnymi oczami. — Inaczej będziesz wręcz umierała z tęsknoty, kiedy odejdzie od ciebie na dobre, zanim cokolwiek się zaczęło.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top