①⑤
Lauren nie podejrzewała, że kiedykolwiek zemdli ją na widok krwi. Ale, cóż, z drugiej strony nie spodziewała się również tego, że będzie miała do czynienia z taką ilością. Rana Camili na lewym boku wyglądała okropnie. Choć próbowała to przeczyścić to lepka, niemal bordowa substancja wciąż dawała o sobie znać, plamiąc nie tylko waciki, ale palce kobiety, które zaczynały coraz bardziej się trząść.
— Nie ma takiej opcji — powiedziała w końcu na jednym wydechu. — Nie oczyszczę czegoś tak głębokiego przy tym, co mam w domu, Camila.
— Nie pojadę z tym do szpitala. Jutro mi przejdzie.
— Na tę chwilę nic na to nie wskazuje! — Sapnęła, podnosząc się do pionu. — Chociaż idź spróbuj wziąć prysznic. Przynajmniej w ten sposób pozbędziesz się większości brudu, który ja musiałabym trzeć.
— Och.
— Twoje ubrania nadal są w łazience — dodała. — Brudne rzeczy możesz wrzucić do białego kosza, który jest w kącie zaraz po lewej stronie od wejścia. Wypiorę je i kiedyś przy okazji zabierzesz do domu.
— Och, umm — oblizała nerwowo usta. — D-dobrze.
— Tylko nie namydlaj się z tej strony — powiedziała jeszcze, zanim Alfa weszła do łazienki. — Później ci to odkażę.
Brunetka jedynie kiwnęła głową, po czym wślizgnęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Lauren pozwoliła sobie na ciche westchnięcie, kiedy zaczęła porządkować bałagan, który narobił się na łóżku — wszędzie walały się opatrunki, środki do dezynfekcji, para nożyczek oraz plastry. Nie miała tego wszystkiego wiele, jak na wyposażenie w domu, ale co mogła poradzić? Jedyne powojenne rany, jakie miała to te po nożu, kiedy zapatrzyła się na coś lub nie skupiła uwagi na krojeniu tylko słuchaniu muzyki. Dla niej to było wystarczające.
W duchu miała nadzieję, że nie będzie potrzeby powiększenia asortymentu apteczki.
Gdy woda z prysznica dała o sobie znać, Lauren wyszła z sypialni i powoli udała się do kuchni. Wyciągnęła dwie szklanki, po czym rozpuściła w wodzie elektrolity. Nie była pewna, czy wiele to pomoże w obecnej sytuacji Camili, ale chociaż tym sposobem mogła się ratować, kiedy straciła tak wiele krwi. Swoją drogą, to było tak... Tak nieodpowiedzialne, że przyszła tutaj cała ubabrana z prawdopodobieństwem zakażenia tylko po to, aby sprawdzić, czy z Lauren wszystko w porządku. Ktoś pomyślałby, że był to uroczy gest albo nawet romantyczny, ale niekoniecznie w oczach szatynki. Najchętniej posłałaby ją na OIOM po zobaczeniu, jak potężne rany miała na szyi i fragmencie ramiona oraz jak głęboko wbiły się pazury w lewy bok.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez kręgosłup kobiety w chwili uniesienia szklanki do ust. Niemal na raz wypiła połowę zawartości pomarańczowego napoju. Nawet nie skrzywiła się na kwasowość wyczuwalną na języku, będąc tak zaabsorbowana przez możliwości przebiegu spotkania rodzeństwa Cabello. Zastanawiała się, co musiał powiedzieć Mateo, aby wytrącić Alfę z równowagi. A jeszcze bardziej była ciekawa tego, czy kompletnie zmasakrowała mu twarz, czy może wyszedł bardziej bez szwanku.
— Lauren?
Szatynka podskoczyła, odwracając głowę na lewo. Camila stała ubrana w rzeczy, które miała rano, zanim wybiegła z DJ. Patrzyła niepewnie w kierunku kobiety, jakby nie była pewna jej reakcji.
— Zrobiłam ci elektrolity — powiedziała i podała drugą szklankę Alfie, która bez problemu ją opróżniła. — Lepiej z raną?
— Umm, chyba tak. Przez przypadek ubrudziłam ci ręcznik. Krwią. Odkupię.
— To tylko rzecz — machnęła ręką przed ruszeniem w kierunku sypialni. — Spierze się.
— Przepraszam.
— Nie musisz — wzruszyła ramieniem, starając się brzmieć na obojętną, chociaż emocje wciąż targały jej ciałem, co zdradzały chociażby drżące palce. — Podwiń, umm, lekko koszulkę.
Camila zrobiła to bez wahania, pokazując nie tylko bok, ale również wyćwiczony brzuch, który był faktycznie imponujący. Lauren oczywiście zerknęła na niego tylko raz, po czym zajęła się odpakowaniem największego opatrunku, jaki miała. Nie mogła dać po sobie znać zainteresowania. Przynajmniej nie teraz. Musiała się skupić.
Jednak takie ciało zdecydowanie rozpraszało.
— Popsikam środkiem dezynfekującym. Nie powinno piec, ale jeśli będzie to powiedz — potrząsnęła niewielką butelką, układając jedną z dłoni na żebrach kobiety. — Teraz wygląda lepiej. Jak na taką ranę.
— Przejdzie do rana.
— Nie byłabym tego taka pewna — westchnęła cicho, przytrzymując koszulkę Camili, zanim zaczęła rozpylać płyn z większej odległości. — W porządku?
— Tak — wzrok Alfy utrzymywał się w jednym martwym punkcie. — Mam wysoki próg bólu.
— Domyślam się. Większość zwijałaby się z bólu, płakała, panikowała...
— Muszę być silna.
— Camila-człowiek też musi być?
To pytanie sprawiło, że brązowe tęczówki zetknęły się z zielonymi przed chwyceniem przez Lauren przygotowanego opatrunku z przyklejonymi do ramion plastrami, żeby później go utrzymać w miejscu.
— Przywykłam do dyscypliny. Nie mogę okazywać słabości. Nie tylko dla swojej rodziny, ale dla ludzi, którzy otaczają mnie na co dzień. Podobno są takie typy człowieka, które czekają na czyjeś potknięcie.
— To prawda.
— Ale dyscyplina nie oznacza braku uczuć — dodała ciszej.
— Wiem — wargi kobiety drgnęły w uśmiechu. — Chcesz, żebym założyła ci zwykłe plastry na szyję?
— Nie musiałaś zajmować się mną w ten sposób — mruknęła. — Jutro wszystko zniknie.
— Dobrze, więc popsikam ci tym samym płynem i nakleję w najgorszych miejscach plastry — zarządziła. — A czy końcem końców załatwiłaś sprawę z bratem? Jeśli mogę spytać, oczywiście.
— Wystarczy Mateo. Nie przepadam za tym, gdy ktoś mówi na głos, że jesteśmy spokrewnieni — wtrąciła łagodnym tonem, nie chcąc urazić Lauren. — Wolę moją obecną rodzinę — zerknęła na twarz szatynki z przeczuciem, że mogła ją zdenerwować, ale ostatecznie nic na to nie wskazywało. — Na razie udało mi się go przegonić. Mimo wszystko mam przeczucie, że nie opuścił miasta tylko zaszył się gdzieś na jakiś czas i znowu da o sobie znać.
— Co zrobisz, jak znowu się pojawi? — Dopytała, delikatnie naklejając plaster niemal w zgięciu szyi Alfy.
— Obiecałam mu kilka rzeczy — odpowiedziała wymijająco.
— Przemoc jest jedyną formą komunikacji? — Kobieta uniosła brwi.
— Zbyt wiele nas poróżniło, aby próbować rozmów.
— Cóż, nie twierdzę, że macie się godzić. Niespecjalnie pasuje mi to, że tutaj wszedł bez pytania i najchętniej kopnęłabym go w jaja, ale... Mimo wszystko to rodzina.
— Rodzina, która się ciebie wypiera to nie rodzina. Albo taka, która tylko wyzyskuje.
— Hmm.
— Nie mówiłaś mi wiele o swojej rodzinie. Poza rodzeństwem i tym, że rozeszliście się w różne strony.
— Nie ma tutaj nic specjalnego, o czym mogłabym ci opowiedzieć — wzruszyła ramionami. — Skończyłam — posłała drobny uśmiech Alfie, zanim odsunęła się od jej ciała i zaczęła układać wszystkie rzeczy w kupkę. — Normalne dzieciństwo, normalne problemy, a na końcu rozbieżność zdań i odzew tylko na jakieś święta. Prosta sprawa.
— Przykro mi.
— Nie ma potrzeby — ciche westchnięcie opuściło niepomalowane usta Lauren. — Takie jest życie.
— Nie czujesz się samotna?
Lauren zatrzymała się przed wejściem do łazienki na to pytanie. Zmarszczyła odrobinę brwi, zastanawiając się przez moment nad odpowiedzią. Miała ich wiele, ale chciała wybrać najtrafniejszą. Najszczerszą.
— Przywykłam do tego słowa i jego znaczenia — powiedziała w końcu, po czym weszła do łazienki, aby schować plastry, opatrunki, nożyczki oraz środek dezynfekujący, a następnie wyrzuciła wcześniej otwarte opakowania do kosza.
— Nikt nie lubi być sam. Czuć się samotny.
— Jak mówiłam, życie takie jest. Niekoniecznie takie, jakie chcemy, żeby było.
— Przeszkadza ci moja obecność? — Zapytała szeptem. — Jeśli przyzwyczaiłaś się do samotności.
— Nie. To miła odmiana. Niekoniecznie wtedy, kiedy przychodzisz zakrwawiona, ale dobrze jest porozmawiać z kimś od czasu do czasu.
— Wiesz, że nie musisz czuć się w ten sposób?
— Wiem.
— Nie zmuszę cię do niczego, ale nie musisz zostawać sama. Nawet jeśli nie będziesz chciała, żebym była w pobliżu to wciąż zaopiekuję się tobą, gdy tylko zechcesz.
— To również wiem.
Camila tylko kiwnęła głową.
— Zabrałam ci już dużo czasu — powiedziała cicho. — Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku i jak się czujesz... — Oblizała powoli usta. — Dziękuję za, umm, pomoc. Naprawdę. Doceniam gest. Jednak lepiej, jeżeli zostawię cię w spokoju. Powinnaś odpocząć bez bycia wplątaną w moje problemy.
Nie czekając na odpowiedź, brunetka odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia w stronę tarasu. Nie oczekiwała, że Lauren coś powie. Była nastawiona na to, że kobieta też ma dość. Alfa sama nienawidziła tych wszystkich problemów, a co dopiero niczemu winna osoba. W pełni mogła zrozumieć jej złość, rozczarowanie, czy chęć kolejnej "przerwy" dla zastanowienia się, co dalej począć z tą relacją. Choć tak bardzo broniła swojej niedoszłej partnerki przed Mateo to nie zamierzała na siłę wchodzić do życia Jauregui. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła niczego narzucać.
Teoretycznie mogłaby użyć swoich własnych praw jako Alfa, ale została wychowana tak, że nie tknęłaby Lauren nawet przy pomocy kwiatka, gdyby sobie tego nie życzyła.
Taka właśnie była.
Dla niektórych oznaczało to słabość, ale Camila lata temu nauczyła się, żeby nie dawać się podpuścić przez kąśliwe uwagi oraz rozgoryczone opinie wydawane bez pytania.
Ciało brunetki spięło się od ramion aż po stopy, kiedy usłyszała, jak oddech Lauren przyśpieszył, gdy zdążyła chwycić za klamkę, aby otworzyć taras i wyjść na zewnątrz. Na tę drobną chwilę przestała się ruszać. Nie wiedziała dlaczego — po prostu się zatrzymała.
— Zostań ze mną.
Powieki Camili opadły, a głowa znacznie się obniżyła. Każdy nerw niemal błagał o najmniejszy dotyk albo chociaż o bycie blisko kobiety, ale wciąż z tym walczyła. Nie chciała dawać po sobie poznać tego, że byłaby w stanie całować ją po stopach za pozwolenie zostania.
— Jesteś pewna?
— Z tobą czuję się bezpieczniej.
Bezpieczniej.
Alfa oblizała powoli usta.
Bezpieczniej.
Przygryzła mocno dolną wargę. Przez jej umysł przebiegło pytanie, czy może Lauren zaczęła powoli jej ufać, czy to chwilowa iluzja spowodowana tym, jak wystraszyła ją informacja, że był tutaj Mateo?
Jednak nie śmiała pytać. Nie teraz. Nawet jeżeli było to jednorazowe pokazanie słabości.
— Zostanę.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top