①④

Palce Camili drżały, kiedy wsunęła na biodra spodnie — miała na uwadze to, że nie mogła paradować w formie wilka po sąsiedztwie. Choć było spokojne, a willa miała ogromny ogród to równie dobrze wszystkich mogły ponieść nerwy. Po wślizgnięciu się do domu od tyłu wbiegła na górę, a następnie pośpiesznie zaczęła ubierać na siebie przypadkowe rzeczy, które jednocześnie nie krępowałyby jej ruchów. Dla zwieńczenia kompletnego widoku moro joggerów, luźnej i długiej koszulki z nazwą jakiegoś zespołu rockowego, wsunęła na stopy czarne, sznurowane buty, które kiedyś ubierała każdego dnia podczas treningów z ojcem. Były damskie, oczywiście, ale typowo wojskowe.

Nie obchodziło ją to, że prawdopodobnie brąz kompletnie zniknął z jej tęczówek. Miała po dziurki w nosie tej gonitwy. Zwłaszcza, że Mateo nie liczył się z nikim ani niczym. Dla niego to były jedynie podchody. Bawienie się. Igranie z ogniem. Nic więcej.

Dinah momentalnie cofnęła się o krok na dźwięk ciężkich, szybkich kroków, jakby wyczuwając, że Camila zeskoczy prawie z połowy schodów, lądując miękko na podłodze. Bez powiedzenia żadnego słowa ruszyła na lewo, w stronę ogromnej przestrzeni, która dzieliła główną część domu Alfy od reszty rodziny. Postać mężczyzny stała odwrócona do niej plecami bez żadnego przejęcia. Przyglądał się czemuś ze złączonymi z tyłu dłońmi oraz wysoko uniesioną głową. Jego ramiona wydawały się szersze i bardziej umięśnione niż ostatnim razem. Albo to efekt cienkiej koszulki, która ledwie potrafiła zakryć jego spracowane, pokryte bliznami ciało.

Takimi samymi, które posiadała Camila.

— Trochę ci to zajęło — stwierdził, nie drgając na bliskość kobiety.  — Siostrzyczko — dodał rozbawiony, zanim wydał z siebie głuchy okrzyk zaskoczenia.

Nie zamierzała się bawić. Tym bardziej wchodzić w bezsensowne dyskusje. Krew w jej żyłach niemal wrzała na myśl o tym, gdzie wczoraj w nocy przyszedł. Chciała dać mu nauczkę. I chciała pokazać, że nie bez powodu przewodniczy stadu. Bez wykrzywienia twarzy w grymasie kopnęła go w tył kolana, po czym chwyciła za spodnie przy boku uda i rzuciła ciężkim ciałem o chłodną posadzkę, wywołując huk. Nie zamierzała również czekać aż odpowie tylko niemal usiadła na jego klatce piersiowej, miażdżąc kolanami bicepsy, aby nie mógł się obronić, a dłońmi sięgnęła do szyi. 

— Daję ci godzinę, żebyś opuścił miasto — warknęła, wpatrując się ze wściekłością w brązowe tęczówki swojego, niestety, rodzonego brata. — Nie powtórzę tego po raz kolejny tylko rozetnę ci pazurami gardło, zrozumiano?

— Miłe przywitane — syknął, gdy po minięciu szoku poczuł, jak bardzo bolą go ramiona pod wpływem jej siły w tak niepozornym ciele.

— Nie będę tego tolerowała.

Tęczówki Mateo błysnęły brzydkim odcieniem żółci — nie tego szlachetnego złota, który posiadała Camila przez bycie Alfą oraz pochodzenie z rodziny, gdzie byli sami przywódcy — kiedy kobieta wyciągnęła z kieszeni spodni tojad. Nie miała założonych żadnych rękawiczek, więc roślina paliła jej dłonie na tyle, aby nieprzyjemny zapach spalenizny roznosił się po powietrzu, a białe bąble z czerwoną otoczką zaczęły tworzyć się na opalonej i wcześniej gładkiej skórze, zanim przysunęła truciznę do twarzy brata. Odchylił natychmiastowo głowę — przynajmniej na miarę możliwości — i zacisnął mocno zęby. Na niego tojad działał bardziej intensywnie. Camila nie czuła w gniewie tego bóli i wiedziała, że rany znikną. Jemu nie musiały, gdyby była bardzo kreatywna z użyciem trutki.

— Zbliż się do niej jeszcze raz, a dopilnuję, że będziesz miał to nie tylko w ustach. Z chęcią rozetnę ci brzuch i własnoręcznie udekoruję takimi kwiatkami — zagroziła chłodnym tonem. — Ładnie pachną, prawda? — Przycisnęła mu do nosa tojad na co pisnął, reagując bardziej swoją wilczą naturą. — Pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Nie mam skrupułów, Mateo.

Powoli policzyła do dziesięciu, nim postanowiła schować roślinę z powrotem do kieszeni. Nos, policzki, górna warga mężczyzny były poparzone, a oczy przekrwione, jakby ćpał dzień w dzień przez dobry miesiąc. Jego klatka poruszała się znacznie ciężej, z widocznym trudem, co usatysfakcjonowało Camilę na tyle, że wstała z jego ciała, niekoniecznie przypadkowo depcząc nienapięty lewy biceps swoim ciężkim, wojskowym butem.

— Zostało ci pięćdziesiąt pięć minut — przypomniała. — Radzę pilnować czasu, ponieważ to również ostatni raz, kiedy daję ci wskazówkę, ile możesz tu gnić. Za drugim przypomnieniem dołożę ci obrożę z tojadu. Może odświeżę ci w ten sposób pamięć — poprawiła pomiętą koszulkę. — Za trzecim potnę ci czoło i zrobię koronę, żeby pobudzić szare komórki, a później wszystkie spalić, zanim wymyślisz jak uciec.

Nikt nie odważył się zrobić kroku. Zayn, Malcolm, Ariana i Normani stali w holu, przyglądając się całej sytuacji. Nawet Dinah, która teraz była w kuchni siedziała z zamkniętymi oczami i lekko spuszczoną głową. Jako jedyna spodziewała się takiej reakcji. Potrafiła zebrać do kupy nerwowość przyszywanej siostry od samego rana, kiedy przybiegła do domu Lauren. Poczuła też jego zapach — a właściwie odór. Niewiele brakowało, aby Alfa przeszła przez jedną z wielu granic cierpliwości. Mateo zapewne spodziewał się jedynie gorzkich słów, nie biorąc pod uwagę, że czasy się zmieniły. Że Camila się zmieniła. Dojrzała. Zaczęła być bardziej odpowiedzialna. Pokazywała każdego dnia swój autorytet jak ojciec — głowa rodziny — a jednocześnie potrafiła pocieszyć niczym matka.

Drobne westchnięcie przeszło przez ledwie rozchylone wargi Bety, gdy usłyszała kolejny huk. Mateo zamachnął się na Camilę. Jaka szkoda, że jej bycie niższą zawsze wychodziło na korzyść, przez co mogła wygrać z dwa lub trzy raz większym przeciwnikiem. Taki śmieć nie miał z nią szans, choć dla kogoś mogło wydawać się to nieprawdopodobne. 

— Przypomnieć, ile czasu ci zostało?

Złoto napotkało zgniłą żółć. 

— Zrobię sobie z niej niezłą przekąskę — mruknął, ścierając wierzchem dłoni krew sączącą się z dolnej wargi. — Hm, ale może najpierw będę się z nią pieprzył. Nic nie wskazuje na to, że jest twoja.

— Lepiej uważaj na to, co mówisz — szepnęła, ale za tym cichym tonem kryła się groźba, o której Mateo jeszcze nie wiedział.

— Jakież to urocze. Przytulone do siebie. Jednak wciąż się z nią nie pieprzyłaś. Cóż za wstyd. Chętnie wezmę ją za ciebie.

Nie minęła nawet sekunda, kiedy poparzona dłoń wylądowała na gardle mężczyzny, stawiając go do pionu. Zaśmiał się jedynie — co prawda z trudem, ale wciąż szyderczo — i klasnął w dłonie. Wyraz twarzy Camili zaczynał przestawać być taki obojętny na rzecz furii, która napinała każdy jej mięsień, rozprzestrzeniała gorąc na skórze oraz pokazywała szyi nie tylko na dłoniach, ale również szyi.

— Pożałujesz każdego słowa, które powiedziałeś — złoto pokryło kompletnie tęczówki Alfy, a zęby wyostrzyły gdzieniegdzie swoje końce w momencie uniesienia pięści w górę.

Lauren wciąż czuła się fatalnie. Zamówiła sobie dobre chińskie żarcie z nadzieją, że makaron z kurczakiem i jakimiś warzywami i dobrym sosem, który tak lubiła, a pewnie nie był domowej roboty pomoże. Lubiła to śmieciowe jedzenie od czasu do czasu. Przy takim kacu liczyła, że tłuszcz wybije resztki alkoholu i jakimś magicznym sposobem wyjdzie na zero, ale jedyne zero, jakie jej się ukazywało to to na wadze, kiedy znowu tyła. Dlatego właśnie starała się pić niewiele. I w dodatku rzadko. Takie eskapady nie miały dobrego zakończenia.

Początkowo szatynka miała wielkie plany — wysprzątać cały dom, pomyć okna, wynieść śmieci, jechać na duże zakupy. Tymczasem wygrzewała się po drugim prysznicu i umyciu zębów w zmienionej pościeli, która przynajmniej nie śmierdziała wódką, oglądając serial na Netflixie. W międzyczasie rozmawiała z Allyson, która w przeciwieństwie do niej czuła się znacznie lepiej i spędziła ten czas podobnie, jak planowała to sobie Lauren. Zdecydowanie ambitniej. Właściwie przez pół dnia przegadały bezsensownie, ale wróciła chociaż ta normalność, która jeszcze jakiś czas temu została zachwiana. Teraz było jak po staremu. A może nawet lepiej.

Lauren rozprostowała nogi na łóżku, mrucząc cicho w chwili zerknięcia na nie do końca zasłonięte okna. Było już ciemno. Straciła kompletne poczucie czasu. Tyle dobrego, że wzięła prysznic i nie musiała kłopotać się przebieraniem, a oprócz tego jutro była niedziela, czyli dzień wolny. Idealnie. Zadecydowała dzisiaj, że rano naprawdę weźmie się za porządki.

— Co do cholery?

Zmarszczyła brwi, gdy ktoś zadzwonił dzwonkiem. Komu by się chciało przychodzić o tej porze w sobotę? Allyson była zbyt leniwa, a poza tym nie zamierzała upominać ledwie ubraną Lauren, żeby założyła coś więcej, bo zachowuje. Zawsze narzekała na Jauregui pod tym względem, ponieważ ubierała się zbyt lekko będąc nawet w domu, a później narzekała z paczką chusteczek w dłoni, ze znowu jest przeziębiona.

Standard.

Kobieta niechętnie uniosła się z łóżka i wyszła na korytarz. Zaczesała w tył rozpuszczone włosy, po czym przetarła twarz, mając w duchu nadzieję, że to nie jakiś typ. Nie zamierzała wchodzić w bezsensownie komentarze na temat jej stroju. A raczej prawie negliżu. 

Jeśli to znowu ten szczeniak z sąsiedztwa... — Potrząsnęła lekko głową, zanim przekręciła sprawnie zamki.

Ujrzała jakąś postać w jej wzroście, która miała luźne spodnie, solidne buty oraz bluzę z kapturem i była oparta o framugę drzwi. Lauren uniosła brwi, niepewna jak zareagować. Teoretycznie powinna zareagować piskiem albo pierdolnąć z powrotem tymi drzwiami i zamknąć się z każdej strony, ale poczuła zaskakująco znajomy zapach, który na to nie pozwolił.

— Camila? — Zapytała w końcu niemal szeptem.

— Dobry wieczór — szepnęła, potwierdzając wewnętrzne spekulacje Jauregui. — Wszystko w porządku? — Bardzo powoli wyprostowała plecy, trzymając prawą dłonią kurczowo lewy bok. — jak się czujesz? Obiecałam, że wrócę, aby sprawdzić, jak się trzymasz.

— Co ci się stało? — Lauren kompletnie zignorowała pytania. Co więcej, zrobiła krok w przód, chcąc dotknąć zakrywanego boku, ale Camila drgnęła do tyłu. — O co chodzi?

— Chciałam się upewnić, czy wszystko z tobą w porządku.

— Jak z twoim bratem?

— Pozbędę się go w przeciągu paru dni, tak myślę — zamknęła powieki i spuściła jeszcze bardziej głowę, więc szatynka nadal nie widziała jej twarzy. — Na razie nie chcę o tym myśleć, kiedy jestem z tobą.

— Ukrywasz coś — stwierdziła, próbując odsunąć na bok dziwne ciepło na wyraźnie szczere słowa Alfy. Camila chciała skupiać tylko na niej uwagę.

Nie odpowiedziała.

— Spójrz na mnie — postanowiła powiedzieć to stanowczo, co wywołało natychmiastową zadowalającą reakcję. — Co ci się stało w policzek? I szyję? — Szybko strąciła kaptur z głowy brunetki, przyglądając się uszkodzeniom, które szpeciły piękną twarz.

Lauren najchętniej ujęłaby ją w dłonie i pogłaskała, ale nie chciała być nachalna. Miały wiele niedomówień między sobą przez tak nieoczekiwane zachowania ze strony szatynki, że wolała nie dokładać kolejnej kwestii do późniejszej dyskusji. Lepiej, aby to wszystko się nie gromadziło, bo może być nieciekawie na sam koniec.

— Masz pełno zadrapań. Głębokich. Do krwi — wypuściła drżący oddech. — Co się stało w twój lewy bok, że tak go trzymasz?

Znowu nie odpowiedziała.

— Jeśli nie możesz zatamować tam krwi to musimy jechać do szpitala.

— Nie — szepnęła pośpiesznie. — Żadnego szpitala.

— Nie jestem pielęgniarką, Camila. Nie wiem, co powinnam z tym zrobić.

— Nie musisz nic. Wystarczy, że jesteś. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.

— Wejdź do domu.

Brązowe tęczówki spojrzały w zielone z zaskoczeniem.

— Słucham?

— Wejdź do domu. Nie będę odstawiała szopki sąsiadom.

— Nie chciałabym przeszkadzać. Przyszłam tylko zapytać, jak się czujesz.

— Lepiej być nie mogło z kacem, podczas którego muszę robić za pielęgniarkę — przesunęła się lekko na bok, aby Alfa mogła przejść. — Marsz prosto do łazienki.

Zawstydzona brunetka spuściła lekko głowę.

— Mam z tobą zbyt wiele wrażeń jak na niecałe dwadzieścia cztery godziny.

— Przepraszam.

Lauren potarła skroń, zamykając dokładnie przy pomocy drugiej dłoni drzwi frontowe.

— Nie przepraszaj tylko ruchy do łazienki.

———

krótki, bo jestem bardzo zmęczona i prawdopodobnie zasnęłabym przy laptopie, próbując dopisać tutaj coś więcej

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top