⑨
Lauren nie do końca wiedziała, jak to się stało, ale wciąż siedziała na dużym łóżku z dłońmi wplątanymi w miękkie futro, kiedy wilcza forma Camili zerkała na nią od czasu do czasu. Jej głowa delikatnie spoczywała na udzie szatynki i mogło wydawać się to bardzo dziwne, jednak kobieta próbowała uporczywie ignorować to, co podpowiadał umysł. Nie powinna tutaj dłużej być, a mimo to została. Nie rozumiała po raz kolejny, czym jest to spowodowane — z jednej strony uporczywie chciała coś poczuć, ale z drugiej wciąż nie dowierzała. To było skomplikowane, pokręcone i z pewnością odbiegające od jakiejkolwiek normalności.
— Powinnam już iść — powiedziała cicho, niechętnie odsuwając dłoń od boku szyi wilka.
Camila uniosła głowę i wydała z siebie drobne piśnięcie, zanim powoli odsunęła się od ciała Lauren, aby ruszyć do drzwi, które były po prawej stronie. Szatynka uniosła brwi, gdy zamknęła je, prawdopodobnie, ogonem. Nie wiedziała, jak na to zareagować, więc postanowiła zostać w miejscu. Jeszcze raz rozejrzała się po ciepłym wnętrzu, mimowolnie sunąc palcami po satynowej, białej pościeli. Trzeba było przyznać, że Camila miała gust. Albo osoba, która to urządzała. Lauren czuła na tyle mocne zmęczenie, aby przez umysł przeszła jej wizja pójścia spać na tym niebywale miękkim oraz wygodnym materacu, jednak szybko się opamiętała. Nie mogła być aż tak nieodpowiedzialna. Musiała poznać kobietę, musiała poznać całą prawdę odnośnie tego "partnerstwa" i naprawdę poczuć, że to wszystko jest prawdą. Na razie bazowała tylko na widoku wilka oraz słowach. Fakt. Było to przekonujące, ale mogła równie dobrze zostać uwikłana w jakąś intrygę i skończyłaby jako jakaś ofiara. Musiała zachować ostrożność, dopóki nie będzie miała całkowitej pewności.
Oderwała spojrzenie od sterty zachęcających poduszek, kiedy białe, drewniane drzwi ponownie się otworzyły, a do środka weszła Camila — tym razem w ludzkiej formie, w pełni ubrana. Przeczesała na bok jedną dłonią włosy w powolnej drodze do Lauren, gdy nieśmiałe tęczówki zdążyły zmienić się ze złocistego koloru w czysty brąz.
— Dobry wieczór, Lauren — powiedziała prawie szeptem, wysuwając zwyczajowo dłoń.
Oblizując usta, kobieta uścisnęła rękę tylko po to, aby kilka sekund później poczuć miękkie wargi, które musnęły wierzch bladej skóry. Łagodny uśmiech wstąpił na opaloną twarz, kiedy złożyła delikatnie dłonie jak do modlitwy.
— Zechciałabyś coś do picia lub jedzenia? — Zapytała uprzejmym tonem, pozostając w jednym miejscu. Nie ośmieliła się usiąść obok niedoszłej partnerki. — Wybacz moją niegościnność, proszę.
— Nie trzeba — zaczesała włosy za uszy. — I tak powinnam już jechać. Jutro muszę wcześnie wstać.
— Och — przez moment twarz Camili wydawała się przygnębiona. — Rozumiem, oczywiście. Nie mogę zatrzymywać.
— Jeszcze raz przepraszam za to, co się stało — powoli wstała.
Kobieta dojrzała drobne rumieńce wstępujące na policzki brunetki, która jedynie kiwnęła głową w zrozumieniu. Przemknęło jej przez myśl, że może nie wie, jak odpowiedzieć. To wciąż była świeża sprawa, a zachowanie Lauren poprzedniego wieczoru kwalifikowało się do godnego pożałowania.
— Muszę już jechać — powtórzyła.
— Och, tak, faktycznie. Odprowadzę cię, dobrze? — Wskazała drobnym gestem dłoni, aby Lauren poszła pierwsza po tym, jak szybko otworzyła drzwi na korytarz.
— Dobrze.
Camila utrzymywała solidny dystans, mając dłonie wsunięte do tylnych kieszeni spodni. Cała sytuacja zaczynała podchodzić pod dość niezręczną, ale szatynka próbowała zgrywać pozory. Jeszcze nigdy nie musiała się nikomu tłumaczyć i było to nadto nowe. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie czuła, że musi wyjaśnić taką sprawę. Jednak, mimo wszystko, reakcja Camili była zbyt przejmująca, aby mogła ze spokojnym sumieniem to zignorować. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.
— Nie spodziewałam się, że przyjdziesz — szepnęła. — Czy ktoś się narzucał w drodze do mojej, umm, sypialni?
— Normani mnie zaprowadziła.
— Ach.
— Poznałam Claude'a.
— Był miły?
— Chyba nie przepada za obcymi — odpowiedziała powoli. — Ale Normani z nim rozmawiała. Wszystko było w porządku.
— Przepraszam, jeśli źle się do ciebie odnosił. Porozmawiam z nim.
— Nie, nie — Lauren całkowicie instynktownie złapała Alfę za przedramię, bojąc się zbliżającej sprzeczki z jej powodu. — Nie trzeba, naprawdę — pewny rumieniec wstąpił na blade policzki, kiedy zdezorientowane tęczówki spotkały się z jej zielonymi. — Przepraszam — natychmiastowo zabrała dłoń. — Nie chcę być powodem do kłótni. Nic się nie stało.
— Nikt z mojej watahy nie powinien nawet krzywo na ciebie spojrzeć — usłyszała. — Taka jest hierarchia. U nas. Nie mogą tego robić.
— Camila — wcięła delikatnie. — Nie chcę być powodem kłótni — powtórzyła jeszcze raz. — Nie każdy lubi obcych i to normalne.
— Ale...
— Proszę.
Zatrzymały się przy samochodzie Lauren. Zielone oczy spojrzały niepewnie w kierunku opalonej twarzy, na której widniała zmarszczka pomiędzy brwiami. Alfa miała przymknięte powieki, zanim westchnęła cicho i kiwnęła głową, jakby po głębokim zastanowieniu.
— Jak sobie życzysz — stwierdziła ostatecznie. — Dziękuję za wizytę — niepewnie sięgnęła palcami do dłoni kobiety, aby unieść ją do ust, patrząc prosto w tęczówki szatynki. — Śpij dobrze i miłego jutrzejszego dnia — szepnęła po muśnięciu bladej, miękkiej skóry. — Mam nadzieję, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie — dodała, nim wypuściła chłodną rękę ze swojej ciepłej.
— Teraz będę miała dużo pracy...
— Rozumiem. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała — oblizała wargi. — To śmiało. Pomogę.
— Zapamiętam — posłała Camili drobny półuśmiech. — Dobranoc — dodała, gdy otworzyła pilotem zamki w samochodzie.
— Uważaj na siebie.
Tęskne wzrok napotkał ją jeszcze wtedy, kiedy odjeżdżała — zobaczyła te brązowe tęczówki, które zniknęły dopiero wtedy, gdy musiała skręcić. Alfa cierpliwie czekała aż zniknie z pola widzenia.
—
— W skali od jeden do dziesięć, jak bardzo jesteś na mnie zła?
Lauren niepewnie uniosła wzrok na opaloną twarz przyjaciółki, która wciąż pozostawała taka sama. Oblizała suche usta i ponownie uciekła oczami do mopsa Goofy'ego, który smacznie sobie spał przy udzie właścicielki.
— Ally...
— Spotkałaś się z nią cztery razy — powtórzyła po raz kolejny, ale tym razem wystarczająco głośno, aby pies uniósł z mlaśnięciem głowę. — Nawet nie chcę pytać, czy postradałaś rozum. Po prostu go nie masz.
— To nie tak, że...
— I jeszcze ją pocałowałaś — uniosła dłoń do twarzy, opierając palce na skroni. — Co następne? Zrobisz sobie z nią pół-dzieciaka?
— Ally — posłała brunetce proszące spojrzenie. — To było nieporozumienie.
— Oczywiście.
— Nie jest taka zła — Lauren potarła ramiona. — Jest miła i... Kulturalna. Gdybyś nie patrzyła na nią przez konkretny pryzmat to naprawdę mogłabyś się z nią dogadać.
— Nie sądzę — prychnęła.
— Daj jej szansę. Jesteś moją jedyną przyjaciółką i... — Urwała, aby przełknąć ciężko ślinę. — I nie chcę zostać z tym sama. Wiem, że o dużo proszę zważywszy na to, co miało kiedyś miejsce, ale... Ale Camila taka nie jest.
— Zawsze wierzysz w to samo — Hernandez westchnęła głośno. — Ile razy musisz dostać kopa od ludzi, aby zrozumieć, że nie są tacy, jak się wydaje? To kwestia czasu, żeby zrozumieć prawdziwe intencje. I tej całej Camili i jej stada. Czy jakkolwiek to zwać.
— Kiedyś powiedziałaś, że zrobiłabyś wszystko, abym spotkała kogoś, kto będzie mnie dobrze traktował — spróbowała wychwycić brązowe tęczówki kobiety. — Proszę, daj jej szansę.
— I co? Mam skończyć jako przekąska, jakiś deser, czy może kolacja w menu?
— Allyson.
Zacisnęła usta.
— Tylko jedno spotkanie.
— Dziękuję.
— Nie przekupi mnie niczym — zaznaczyła chłodno.
— Bądź miła — Lauren przeczesała w tył włosy. — Zależy mi na tym, bo chcę dowiedzieć się więcej o tym wszystkim. Złe nastawienie niewiele pomoże.
— Nie mogę niczego obiecać, dobrze o tym wiesz.
— Postaraj się. Nie jest jak...
— Wystarczy.
Szatynka przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że poruszanie tego tematu nie jest na miejscu, ale mimo wszystko Allyson miała być naprzeciwko kogoś z rasy tych samych osób, które przyczyniły się do śmierci jej siostry. Miała świadomość tego o jak wiele prosi i była na tyle samolubna, żeby chwycić się danej szansy.
—
Lauren nerwowo przebierała krótkimi paznokciami po blacie, wystukując od czasu do czasu przypadkowy rytm. Jej ciekawskie spojrzenie nieustannie wędrowało do ogromnego okna, aby sprawdzić, czy na horyzoncie pojawiła się znajoma postać Alfy. Tłumaczyła sobie, że te nerwy są za sprawą prawdziwego spotkania z Allyson tak twarzą w twarz, chociaż gdzieś w głębi stresowała się ponownym zobaczeniem Camili po pijackim wieczorze, który sobie urządziła. Wstyd nadal dotykał jej sumienia na wspomnienie okropnie nieodpowiedzialnego zachowania, a twarz kobiety wciąż przysłaniała widok — to zagubione, prawie wystraszone spojrzenie, zanim wyrwała się z uścisku i uciekła z przeprosinami. Lauren wciąż nie rozumiała przyczyny tego zachowania.
Fakt, zaskoczyła ją.
Fakt, to było nieodpowiedzialne.
Fakt, była pod wpływem.
I fakt, miała poznać ją tylko jako osobę, a nie smakować się w ciele.
Ale wciąż... Nie pojmowała tej reakcji, jednak bała się zapytać. Wolała zamieść pod dywan stary temat i nigdy więcej do niego nie wracać po tym nieudolnym tłumaczeniu się.
— Dlaczego się przejmujesz?
Lauren niemal podskoczyła na głos przyjaciółki. Spojrzała na nią z uniesionymi brwiami i szybko zajęła jedną z dłoni włosami, zaczynając je przeplatać między palcami z nadzieją, że blade policzki nie przestaną być właśnie takie. Rumieńce to ostatnie, czego by chciała.
— To jest...
Urwała, skupiając oczy na drzwiach, które otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem. Do środka weszła postać elegancko ubranej kobiety z okularami przeciwsłonecznymi włożonymi luźno w rozpuszczone, pofalowane włosy. Lauren mimowolnie oblizała usta, zanim brązowe tęczówki napotkały jej i tuż po tym szeroki uśmiech zagościł na różanych wargach.
Allyson uważnie przyglądała się reakcji przyjaciółki, nie widząc sensu w oglądaniu się za siebie. Po samym widoku wiedziała, że to ta cała Camila, co niesamowicie ją zaniepokoiło. Lauren nie powinna tak bardzo się rozpromieniać na widok kogoś, kto mógłby być potencjalnym mordercą. Nie wiedziała, czym była tak bardzo zaślepiona. Nawet jeśli Alfa była ładna w ludzkiej formie to nie znaczyło, że powinna praktycznie ślinić się na jej widok.
— Dzień dobry.
Hernandez zmarszczyła odrobinę brwi. Głos kobiety był łagodny, stonowany i dość cichy, czego się nie spodziewała. Liczyła na kompletne przeciwieństwo, ale nie zamierzała narzekać.
Niepewnie ujęła dłoń, która została w jej stronę wyciągnięta. Miła i przyjemna w dotyku. Sądziła, że skóra będzie szorstka, twarda, prawie nabrzmiała. Kolejna pomyłka.
Policzki Lauren zaczęły płonąć, kiedy Camila nie powstrzymała się przed muśnięciem ustami wierzchu jej ręki, jak to miała w zwyczaju. Myślała, że tym razem sobie odpuści, chociaż tak naprawdę bardzo skrycie doceniała ten niecodzienny gest.
— Zamówić ci...
Głos uwiązł w gardle szatynki, gdy jedna z kelnerek potknęła się o nie do końca zawiązanego trampka, prawie wyrzucając tackę z dzbankiem pełnym wody oraz filiżanką z domowej roboty torebką herbaty. Zacisnęła natychmiastowo oczy, przygotowując ciało na uderzenie gorąca, ale nic takiego nie mało miejsca.
A powinno.
Wypuściła drżący oddech i uchyliła powieki. Zauważyła, jak młoda dziewczyna przeprasza Camilę, wskazując na zmoczony rękaw. Allyson miała przytkniętą dłoń do ust, a twarz wyrażała szok. Również nie spodziewała się takiej sytuacji na samo rozpoczęcie spotkania.
— Na-naprawdę prze-przepraszam, j-ja...
— Spokojnie — brunetka posłała dziewczynie mały półuśmiech. — Wszystko w porządku. Dolej sobie wody do dzbanka. Ta chyba nie była i tak wystarczająco ciepła — dodała i powoli zajęła miejsce przy czteroosobowym stoliku, znajdując się pomiędzy Ally a Lauren.
Kelnerka wciąż stojąca za nią pośpiesznie zabrała z innego stolika wcześniej postawioną tam tackę i, tym razem, sprawnie ruszyła w stronę zaplecza, aby kierownik nie został powiadomiony o zajściu. Kiedy obie kobiety nadal były w pełnym zaskoczeniu, Camila ze spokojem spoglądała na niewielką, uroczą kartę.
— Co z twoim nadgarstkiem? — Zapytała Lauren i jednocześnie mimowolnie wyciągnęła dłoń w stronę przemoczonego rękawa.
— Wszystko w porządku — brązowe tęczówki napotkały jej. — Naprawdę. Nie było takie ciepłe.
— To był wrzątek — skomentowała cicho Allyson, przykuwając w ten sposób uwagę obu kobiet. — Niosła dla kogoś wodę do herbaty. I twoja koszulka z mojej perspektywy nadal paruje od tego, co się wylało.
— Mam wysoką tolerancję na ból — Camila próbowała załagodzić sytuację kolejnym półuśmiechem, aczkolwiek niespecjalnie przekonała tym Hernandez, która uniosła jedynie zaczepnie brew, ledwie powstrzymując prychnięcie na jej "umiejętności". — Wszystko w porządku — powtórzyła, gdy palce Lauren delikatnie odchyliły kawałek rękawa.
Nie było śladu po czerwoności skóry wskutek poparzenia.
— Mówiłam — szepnęła. — Niedługo wyschnie.
— Powinnaś mieć ślad.
— Szybko się regeneruję.
— Och.
— Zamawiałyście już coś? — Zmienia temat.
— Nie — głos Allyson był przesycony czymś, co niekoniecznie podobało się Camili, ale postanowiła się nie wychylać.
— Rozumiem. Polecacie coś? Nigdy tu nie byłam — dodała, rozglądając się lekko po pomieszczeniu urokliwej kawiarnio-herbaciarni.
— Nie zaspokoisz niczym apetytu.
Lauren kopnęła pod stołem łydkę Hernandez na tę niezręcznie wredną uwagę. Posłała jej dodatkowo ostrzegawcze spojrzenie, mając dość zachowania, jakim psuła spotkanie od samego początku. Mogła zrozumieć, że boi się Camili, ale bezpodstawne zaczepki. Po co jej to było?
— Niedawno jadłam — mimo wszystko, Alfa wychodziła z tego z twarzą, kompletnie niezrażona komentarzem.
— Musisz dużo jeść, co?
— Allyson — przez usta Lauren wydostało się niemal syknięcie.
— Mięsa — dodała ciszej.
Ku zaskoczeniu każdej, wargi brunetki drgnęły w uśmiechu.
— Zapewne zaskoczę cię mówiąc, że jestem wegetarianką — spokój na twarzy kobiety nie pozostawiał żadnej wątpliwości do tej informacji. — Hmm, mają tutaj dużo ciast do kawy — mruknęła pod nosem, powracając do neutralnego tematu.
— Wegetarianką — powtórzyła do siebie najniższa z towarzystwa.
— Rozumiem, że nie podzielasz tego, co ja — Lauren przełknęła cicho ślinę, gdy Camila ponownie zabrała głos, zwracając się tylko ku Allyson. — Ale cieszę się, że miałam okazję cię poznać. W normalny sposób, oczywiście.
— Skąd ta grzeczność? — Zmrużyła powieki. — Nie zwiedziesz mnie na to.
— Nie chciałam, abyś poczuła, że robię to na pokaz — odpowiedziała delikatnym tonem. — Czuję, że mi nie ufasz. I rozumiem. Możesz wydusić to z siebie, wiesz o tym, prawda?
— Co takiego?
— Nie ciśnie ci się na usta jedno określenie w moją stronę?
Allyson unikała spojrzenia Lauren jak ognia po tej wymianie zdań. Wiedziała, że zawiodła ją już na początku, ale nie potrafiła... Nie wiedziała, co się stało, jednak jak za jakimś kliknięciem włącznika stała się taka wredna. Normalnie była miłą osobą. Naprawdę. W dodatku wiecznie uśmiechniętą, komplementującą i niebywale urzekającą.
Nie miała nawet nadziei, że przyjaciółka będzie tłumaczyła to zachowanie stratą, która ją dotknęła przed laty. To wykraczało poza tę stratę. Nie miała prawa taka być. Nawet jeśli czuła ogrom obaw do postaci Alfy. Nie powinna wystawiać się tak poza szereg.
— I to nie jest nawet zwykłe "zwierzę" — ciągnęła z nad wyraz spokojnym tonem. — Nie obrażę się, jeśli to powiesz. Może zrobi ci się lepiej, kiedy wyrzucisz to pierwszej lepszej osobie mojego pokolenia.
Wciąż nie odważyła się spojrzeć na Lauren. Wolała nie widzieć zawodu, złości, a tym bardziej błagającego wyrazu twarzy. Już i tak przekroczyła linię. Miała taką cholerną świadomość, jak bardzo ją zawiodła, ale wydarzenia sprzed lat na nowo odtworzyły się w jej głowie, co jedynie pozwoliło na łatwiejsze przejście pojedynczego słowa przez lekko pogryzione z nerwów usta.
— Bydle.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top