Lauren przetarła zmęczoną twarz, gdy nagie stopy dotknęły chłodnej podłogi. Wzdrygnęła się, kiedy po raz trzeci dzwonek przy drzwiach dał o sobie znać. Oblizała suche usta i nałożyła kaptur bladoróżowej bluzy na głowę, zanim przetarła leniwie spuchnięte od niewyspania oczy rękawami. Całkowicie zgarbiona podreptała w stronę wejścia, mając w głowie ułożoną pierwszą wiązankę na dzień dobry, która w połączeniu z porannym schrypniętym głosem oraz wycieńczonym wyrazem twarzy z pewnością odstraszy każdego. Nawet kuriera. Ale to z pewnością nie ta opcja. Ostatnio przecież nic nie zamawiała.

Zdążyła tylko rozchylić usta, będąc gotowa do słownego ataku, ale głos uwiązł jej w gardle, kiedy zobaczyła ciemną skórę dłoni, która trzymała szczelnie zamknięty kubek z kawą, która natychmiastowo pobudziła kubki smakowe Lauren. Kobieta uniosła wzrok, napotykając w ten sposób niemal czarne węgliki, które przez moment spokojnie ją obserwowały.

— Faktycznie zgadła — mruknęła. — Camila kazała przyjechać z kawą i jedzeniem. I prawdopodobnie cię obudzić do pracy.

— Och.

Zdezorientowana Lauren mimowolnie wzięła od Normani kawę oraz jakieś pieczywo w papierowym opakowaniu. Uniosła na to brwi, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. I właściwie jak zareagować.

— Dinah, przestań chodzić wokół domu — Hamilton wywróciła lekko oczami i chwilę później zza rogu domu szatynki wyłoniła się wysoka postać blondynki. — Odbieramy też samochód Camili, bo go wczoraj...

— Co jej zrobiłaś? 

Lauren zamrugała kilkukrotnie powiekami, nim spojrzała w brązowe tęczówki Bety, która miała dość ofensywny wyraz twarzy. Kobieta przełknęła cicho ślinę, ale nic nie powiedziała — nie wiedziała, co powinna. Oczywiście pamiętała całe swoje zachowanie z poprzedniego wieczoru i żałowała tego, jak potraktowała młodszą, ale... Mimo wszystko trzeba to załatwić twarzą w twarz, a nie przez pośredników.

— Umm...

— Nie chce nawet ze mną rozmawiać — złożyła ramiona pod piersiami.

— Dinah — upomniała ją Normani. — Sprawdziłaś, czy zostawiła wszystkie rzeczy w samochodzie?

— Wszystko jest — blondynka zerknęła kątem oka na swoją partnerkę. — Co się wczoraj stało, że nawet ze mną nie rozmawia?

— Dinah.

— No co?

— Przestań — Hamilton zmroziła ją spojrzeniem. — Idź do swojego samochodu, a ja będę prowadziła Camili.

Dinah prychnęła cicho i zmierzyła Lauren, zanim odwróciła się, zarzucając mocno włosami. Gdyby nie odchylenie się w tył to zapewne szatynka dostałaby z nich w twarz. Dopiero po odejściu Bety zdała sobie sprawę, że kurczowo trzyma zarówno kubek, jak i papierową torbę. Przełknęła ciężko ślinę, nie mając pojęcia, w jaki sposób zareagować. Nadal.

— Doradzam porozmawiać z nią sam na sam — odezwała się Normani. — Dla nas pewne rzeczy są drobne, ale dla nich, kiedy wszystko odczuwają bardziej intensywnie, nawet coś głupiego jest wielką sprawą. Przez długi czas zapominałam o tym i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Dinah bywała wielce urażona albo zła. Ciężko jest się przestawić i dlatego doradzam po takim stażu z nią — kiwnęła głową w stronę blondynki siedzącej w samochodzie. — Aby porozmawiać. Camila musiała się przejąć, bo nie chce z nikim o tym podyskutować. Zamknęła się na wszystko.

— Och.

Lauren miała ochotę walnąć się w głowę za denne odpowiedzi, które właściwie nawet nimi nie były. To taka drobna reakcja, która na nic nie wskazywała. Ostatecznie kiwnęła powoli potakująco, postanawiając w głowie, że da sobie chociaż dzień lub dwa, aby z Camili zeszły emocje, a ona sama mogła przygotować się na najbardziej niezręczną rozmowę w swoim życiu. Jeszcze nigdy nie musiała się komuś tłumaczyć z pocałunku. Każdy zawsze wyrażał aprobatę, a Alfa... Po prostu uciekła. I Lauren nie wiedziała, czy to coś z nią jest nie tak, czy zwyczajnie wystraszyła się nagłego obrotu spraw.

— Wysłała nas o tak nieludzkiej porze, żebyś wstała do pracy, więc lepiej się szykuj — Normani uśmiechnęła się do niej delikatnie, po czym ruszyła w stronę wciąż zaparkowanego samochodu Camili. — Mam nadzieję, że do zobaczenia.

Tuż po ich odjeździe Lauren cofnęła się do mieszkania i spojrzała na zegarek. Zaklęła cicho, widząc że ma niewiele czasu na prysznic i prawdopodobnie gdyby nie nalot przyjaciółek Alfy to zaspałaby do pracy. Musiała to wszystko przewidzieć, bo przy tak późnym ogarnięciu się nie ma mowy o śniadaniu, czy nawet kawie, a teraz wszystko ma pod ręką i na dobrą sprawę może zjeść i napić się w drodze do firmy.

Nieprzyjemne uczucie dało jej wrażenie ukłucia w piersi, kiedy bardziej uderzyły w nią drobne gesty po tak podłym zachowaniu, którego wczoraj się dopuściła. Ally tak bardzo ostrzegała ją przed wilkołakami, ponieważ mogą zranić, a prawda była taka, że na razie to Lauren skrzywdziła jednego z nich — właściwie chyba najważniejszego w całym stadzie.

Czy to świadczy, że jest całkowicie złym człowiekiem?

— Lauren? Ocknij się.

Szatynka potrząsnęła głową, zanim spojrzała na dłoń, która znajdowała się praktycznie przed jej twarzą. Uniosła tuż po tym wzrok do twarzy rozbawionej kobiety.

— Czyżby nadgodziny w końcu cię wykończyły?

— Mało spałam — chrząknęła cicho i zaczęła przeglądać przypadkowe papiery. — Chciałaś coś konkretnego ode mnie, Lucy?

— Właściwie to tak. Umówiłam nas na piątek na dokończenie lunchu.

— Jakiego lunchu? — Lauren doskonale wiedziała, co ma na myśli, ale żyła nadzieją, że może jednak się pomyliła.

— Z Malikiem i Cabello.

— Och. To konieczne?

Lucy uniosła pytająco brwi, a na twarzy pojawił się przebłysk ciekawości.

— Rozmawialiśmy przecież o tym, że trzeba dokończyć, zanim wyszli.

— Tak się tylko mówi — szatynka oblizała powoli usta.

— Zrobiłaś coś — stwierdziła Vives. — Z tą kobietą. Masz przerażenie na twarzy.

— Nie wiem, o czym mówisz — westchnęła z udawanym znużeniem. — I przypominam ci, że nie jesteś kimś, kto powinien się interesować moim życiem w tej sferze.

— Och, Lauren, nadal chowasz urazę? Rozstałyśmy się całkiem pokojowo.

— Po tym, jak mnie zdradziłaś, bo jestem "zbyt nudna" i nie chciałam wychodzić co wieczór na miasto? — Uniosła brwi. — Faktycznie, głupio, że rozstałyśmy się w pokojowych relacjach.

 — Ale jestem też twoją przyjaciółką — przypomina. — Ostatnim razem czułam, że coś się musiało między waszą dwójką zadziać. Znasz ją, prawda?

— Gdzie będziemy jechać na lunch? — Zapytała niedyskretnie, unosząc spojrzenie na brunetkę. — Zapiszę, żeby nie zapomnieć.

— Tam, gdzie ostatnio.

— Dobrze. Coś jeszcze?

— Robisz się opryskliwa — Lucy przytknęła palec do boku nosa. — Czuję, że coś tu capi. Ukrywasz coś między wami.

— Ze wszystkich ludzi jesteś ostatnią do której się zwrócę o cokolwiek w tej sferze — mruknęła nieprzyjemnie. — Zaczynasz mnie męczyć. Wyjaśniłyśmy sobie wszystko dawno temu. Przestań się wtrącać.

— Woah — kobieta uniosła ramiona. — Drażliwość wcale nic nie mówi — prychnęła i po potrząśnięciu głową odwróciła się, aby odejść. — Nie narób sobie kłopotów przez kogoś takiego. Ludzie jej typu nie są takimi, jakich szukasz. Nie utrzymasz tej kobiety przy sobie, żeby siedziała i nic nie robiła całymi dniami.

— Dobrze, że pozbyłam się ciebie, bo byłaś i jesteś dokładnie takim typem, którego interesuje tylko seks.

To nie było tak, że Lauren jakoś szczególnie to przeszkadzało. Jednak nie była głupia — nie zamierzała zostawać z kimś tylko po to, aby przez krótką chwilę w nocy zapomnieć, że partner nie respektuje jej potrzeb, nie rozumie charakteru i próbuje na siłę zmienić. Oczywiście, że kochała seks, ale nie była takim typem osoby, który patrzył tylko na ten aspekt. Czasami wolała spędzać wieczory przed telewizorem, zamiast wychodzić co piątek na imprezę. Uważała, że będąc w okolicach trzydziestki musiała trochę spauzować, ale większość próbowała na siłę się odmładzać, wlewając w siebie nieprawdopodobnie głupie ilości alkoholu.

Dlatego zawsze zostawała odrzucana. Prędzej czy później. Zawsze powodem była "nudność" Lauren, chociaż tak naprawdę nigdy nie narzekali na nią w łóżku i właściwie te wszystkie życiowe pomyłki męczyło jedynie to, że nie próbowała na siłę robić z siebie kogoś, kim nie jest. Za każdym razem potrzebowała czasu, aby rozeznać się w swoim partnerze czy w swojej partnerce i dopiero później stopniowo pokazywała siebie, mając mniej wstydu. Po którymś odrzuceniu z rzędu przestała przejmować się tym, co sobie o niej pomyślą.

Można wysunąć nawet wniosek, że w jakiś sposób stała się podobna do tych wszystkich pomyłek, które przewinęły się przez te dwadzieścia osiem lat i wczoraj zasmakowała tego Camila.

Musiała wyjaśnić tę sytuację albo jeszcze dzisiaj, albo jutro. Najgorsze, co mogłaby zrobić to zostawić wszystko, a później w piątek usiąść naprzeciwko niej, jakby nic nie miało miejsca.

Dla kogoś takiego, jak Camila byłby to cios poniżej pasa.

 

Lauren przesunęła nerwowo dłonią po karku, zanim wsunęła palce we włosy, łagodnie je ciągnąc. Oblizała usta i ponownie zerknęła w stronę willi, w której jeszcze nie tak dawno znajdowała się z przerażeniem oraz mocno bijącym sercem, a teraz sama zamierza tam wejść na własną rękę, żeby wyjaśnić nieporozumienia. Raptem kilka dni z tą watahą — z Camilą — a wszystko wywraca się do góry nogami. Nawet dobrze jej nie zna. Nadal.

Nie wiedziała, ile siedziała w tym cholernym samochodzie, aczkolwiek jedno było pewne: wiedzieli o jej obecności. W końcu mieli wyostrzone zmysły, prawda? Pewnie uchodziła za idiotkę, która próbowała być incognito, ale pot przepełniony stresem wszystko zdemaskował. Na sto procent tak było.

Stuknęła miętówką o zęby, kiedy odważyła się wyjść i podejść do dwuskrzydłowych drzwi. Praktycznie zmiażdżyła cukierka, gdy nacisnęła dzwonek, a chwilę później — zdecydowanie za szybko w jej mniemaniu — postać wysokiego mężczyzny znalazła się tuż przed nią. Jego ciemne spojrzenie wydawało się nieco kpiące, kiedy tak patrzył na Lauren z góry, ponieważ różnica wzrostu była ogromna.

— Kim jesteś? — Głos sam w sobie miał całkiem przyjemny, ale ton zdecydowanie odrzucił ją na tyle, że wykrzywiła usta w grymasie.

— Jest Camila? 

Zmrużył podejrzliwie oczy.

— Claude — Lauren przekręciła głowę na dźwięk głosu Normani. — Bądź milszy.

— Nie znam jej — fuknął, mierząc spojrzeniem Hamilton. 

— Camila jest w domu. U siebie, na górze. Zaprowadzę cię — zaproponowała uprzejmie kobieta. — Claude, to jest Lauren. Partnerka Camili.

Mężczyzna początkowo wydawał się nie wierzyć. Spojrzał niepewnie w stronę wciąż niezręcznie stojącej szatynki, a następnie jeszcze dla upewnienia poszukał odpowiedzi w wyrazie twarzy Normani. Ostatecznie zacisnął usta i pochylił lekko głowę, cofając się kilka kroków, aby Lauren mogła wejść do środka willi.

— Przepraszam — mruknął ledwie napotykając jej oczy. — Nie chciałem być niemiły.

Tuż po tym odwrócił się na pięcie i szybko zniknął za zakrętem. Lauren jedynie uniosła brwi, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. Ocknęła się dopiero w chwili zatrzaśnięcia zamka w drzwiach przez drugą kobietę, która posłała jej podobnie miły uśmiech, co rano.

— Nie podejrzewałam, że jeszcze dzisiaj przyjedziesz — kiwnęła dłonią, aby szatynka ruszyła tuż za nią. — Jestem zaskoczona. Ale też trochę pod wrażeniem, że się nie bałaś. Minęło zbyt mało czasu, żeby dobrze poznać Camilę, a znając ją to pewnie za dużo o sobie nie wspomniała.

— Prawda — odpowiedziała krótko i zaczęła wspinać się po ogromnych schodach. — Pewnie wie, że tutaj jestem?

— Niekoniecznie. Prawdopodobnie jest w formie wilka i wyłączyła się na wszystko, czyli nie słyszy ani nie czuje nic, bo skupia się na myślach. Czasami tak robią, gdy zbyt wiele ich przytłacza i muszą ułożyć sobie wiele spraw w głowie. A poza tym — odwróciła na moment głowę, żeby spojrzeć na Lauren. — Wszystkie drzwi w tym domu są dźwiękoszczelne, bo mają zbyt dobry słuch i właściwie nie mogliby po nocach spać słysząc chrapanie kogoś z dołu albo nawet z sąsiedztwa. No i wiadomo, jest to jakaś prywatność, że nikt nie usłyszy rozmów między sobą.

— Och.

Lauren nie wiedziała, jak powinna czuć się z faktem, że zmierza do jakiegoś dźwiękoszczelnego pomieszczenia. Niezbyt dobrze jej się to kojarzyło, a właściwie pierwsza myśl, jaka przeszła przez umysł kobiety niekoniecznie odnosiła się do wykluczenia możliwości usłyszenia czyjegoś chrapania. Jednak nie zamierzała komentować tego na głos. Nie znała się z nikim tutaj na tyle, aby rzucać niekoniecznie przyzwoitymi uwagami. Zdecydowanie za szybko na taką swobodę.

— Jest w swojej sypialni — kontynuowała Hamilton. — Ona i Bety mają osobne piętro, z czego Camila ma swój azyl na samym końcu. Reszta jest albo na niższym piętrze albo w innej części domu. Jak mówiłam, jest nas dużo, więc na początku trudno się połapać, gdzie są normalne łazienki. Kiedy zaczęłam tutaj przychodzić to zawsze trafiłam na czyjąś sypialnię w ciągu dnia. Tyle dobrego, że spora część pokoi ma dołączone łazienki i niewiele osób jest w domu do późnego popołudnia, ale sam fakt — potrząsnęła głową z rozbawieniem. — Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to są tutaj jeszcze dwie sypialnie z czego ta po tej samej stronie korytarza, co Camili, czyli lewej jest DJ, więc możesz przyjść. Też z nią będę, więc upilnuję, żeby się zachowywała.

— Słuchała cię — zauważyła cicho Lauren.

— To chyba kwestia charakteru. Już na początku powiedziałam jej, że mam gdzieś to kim sobie jest, ale jak pobrudzi mi biały dywan w salonie za który wydałam krocie to niech lepiej ucieka z kontynentu — mimowolnie usta szatynki drgnęły w uśmiechu. — Traktuję ją jak drugiego człowieka. Nie patrzę na to, co umie, a czego nie i jakie są między nami różnice. Da się przyzwyczaić, wiesz? Tylko kwestia tego, żeby nie dać im wejść sobie na głowę, bo czasami mają swoje zachowania, które niby mają dać do zrozumienia, że to oni rządzą. Osobiście to ignoruję. 

— Dinah spędza dużo czasu z Camilą?

— Praktycznie cały czas. Zawsze są w jakimś kontakcie. Nawet jak Camila wychodzi do pracy to zawsze ze sobą piszą, rozmawiają, cokolwiek. Mają takie przyzwyczajenie i właściwie jest to w pewien sposób urzekające, że tak o siebie dbają. Jest jej jedyną Betą, mimo wszystko.

— Mówiłaś, że są tutaj Bety. Czyli jest ich więcej, tak? 

— Tak, ale to są ojca Camili, Alejandro. Wcześniej były z nim, ale z racji tego, że nie jest już Alfą to część po prostu jest u jej boku. Poza tym, tutaj jest więcej miejsca niż tam, gdzie mieszkają rodzice Camili. Teoretycznie są teraz jej Betami, ale w praktyce nadal są bardziej psychicznie związane z Alejandro.

— Och, w porządku. 

— Jesteśmy — Normani wskazała dłonią w stronę jakichś białych drzwi. — Zapukaj, a później wejdź. I tak pewnie leży na łóżku albo pod nim. Jakbyś czegoś potrzebowała — odwróciła się lekko i wskazała na drugie, tym razem ciemnobrązowe, drzwi. — To jesteśmy tutaj. Lepiej nie wychodzić samemu, bo jak spotkasz kogoś, kogo tutaj nie znasz to znowu mogą być mniej przyjemni niż powinni.

— Rozumiem — oblizała powoli usta. — Dziękuję.

— Nie ma za co i powodzenia.

Lauren spodziewała się tego, co mówiła Normani — Camili w formie wilka, która leży pod łóżkiem — ale nie brała pod uwagę wyglądu pokoju. Kobieta wydawała się należeć do grona osób, które były bardzo ułożone i chyba oczekiwała czegoś w biało-czarnym kolorze. Nie podejrzewała, że wnętrze sypialni, a właściwie królewskiej sypialni będzie dawało przyjemnie ciepłą aurę.

Szybko przeskanowała kremowe ściany oraz jasne meble z kontrastującymi ciemnymi, drewnianymi elementami, zanim spojrzała na puszystą postać znajdującą się na ogromnym łóżku z baldachimem po lewej stronie sypialni, praktycznie przy środkowej części ściany. Było tak samo wykonane — z jasnego odcienia jakiegoś drewna — co wcześniej zauważone meble. Ciemny i cienki materiał zasłon również wpasowywał się w klimat, dając w efekcie końcowym uczucie porządku, ale jednocześnie coś miłego. Coś, co było zarówno nowoczesne, ale miało w sobie starszy odgłos, który intrygował na tyle, że chciało się tam zostać i rozejrzeć dokładniej po każdym zakamarku.

Lauren cicho zamknęła drzwi, obserwując uważnie postać, która nawet nie drgnęła. Wiedziała, że to Camila — poznała to futro, które chyba było jedyne w swoim rodzaju pod względem koloru. Była zaskoczona tym, że nie zareagowała na jej wtargnięcie w żaden sposób, ale po bliższym podejściu uznała, że musiała zasnąć. Oddychała spokojnie, więc to z pewnością powód braku jakiegokolwiek przywitania.

Przez chwilę wahała się, czy usiąść na łóżku, bo jednak było ono samo w sobie ogromne, a chciała obudzić Camilę i skorzystać z chwili prywatności i wyjaśnić wszystko. Oczywiście gryzło ją odrobinę sumienie, ponieważ wyglądała tak niewinnie nawet w takiej formie, ale z drugiej strony to mała cena. Lepiej załatwić wyjaśnienia teraz niż być w stanie kompletnej niezręczności przy piątkowym lunchu.

Oblizała nerwowo usta, kiedy powoli oraz nadzwyczajnie ostrożnie zajęła miejsce na skraju i pochyliła się, przytrzymując ciężar ciała jedną ręką, w stronę śpiącego wilka. Początkowo nie była pewna, czy powinna ją szturchnąć, czy może zawołać, ale w końcu wybrała opcję czegoś łagodniejszego. Ostrożnie wsunęła palce w miękkość brązowego futra na szyi i kilkukrotnie przeczesała je wraz z ułożeniem włosów. Dopiero po jakimś czasie zaczęła zsuwać dłoń na plecy i wtedy wywołało to jakąś reakcję u Camili. Zaczęła cicho pomrukiwać, jednak wciąż spała. Lauren nie przyznałaby tego sama przed sobą, ale w jakiś sposób fascynowało ją ciepło bijące od ciała drugiej oraz niebywała miękkość, kiedy dotknęła łagodnie wyczuwalnych żeber.

Zanim na dobre nacieszyła się tą dziwną chwilą przepełnioną zaintrygowaniem, jej blada dłoń odbiła się w powietrze, gdy ciało wilka niespodziewanie uniosło się ku górze, po czym odskoczyło na sam koniec łóżka. Ciche piśnięcie wyrwało się z pyska, kiedy pokracznie się zatoczyła, po czym upadła z głośnym hukiem na niemal białe panele wykonane z drewnianym efektem. Lauren natychmiastowo podniosła się, będąc lekko wystraszoną zaistniałą sytuacją. Jakby tego było mało, niemal podskoczyła, gdy głowa wilka wychyliła się spod łóżka, zanim z cichym, dość zabawnym kichnięciem wysunęła całkowicie ciało, niemal uderzając głową o szafkę nocną.

— Wszystko w porządku?

Camila przełożyła łapę przez nos, ponownie kichając. Jej uszy bardziej się wyprostowały, kiedy usłyszała głos Lauren, po czym natychmiastowo opadły przy drobnym piśnięciu, gdy brązowe tęczówki napotkały zielone, nadając łagodności całej potężnej postaci.

— Nie chciałam cię wystraszyć.

Brunetka oblizała usta i ułożyła dłoń na własnym udzie, karcąc się w myślach, że pierwszym odruchem była chęć dotknięcia ciemnego, puszystego futra.

— Przyszłam porozmawiać — powiedziała powoli, a Camila przekręciła jedynie na bok głowę. — O tym, co miało wczoraj miejsce.

Wzrok Alfy natychmiastowo uciekł od zielonych oczu, po czym spojrzała na swoje łapy, nerwowo przebierając nimi w miejscu, jakby czuła przypływ wstydu. Lauren nie wiedziała, jak zareagować na to zachowanie. To ona była tą winną, a nie Camila. 

— Chciałam cię przeprosić — głowa wilka znacznie się uniosła razem z uszami. — Nigdy nie musiałam się tłumaczyć... — Wymamrotała bardziej do siebie. — Ale to było nieodpowiednie. Bardzo źle cię potraktowałam, nie zasłużyłaś na to. Po prostu — Lauren zaczęła nerwowo strzelać kostkami, gdy przymknęła powieki. — Tyle razy mówiłaś, że na pewno coś poczuję, ale ja wciąż cię nie poznałam i zaczęło frustrować mnie to, że tak dużo słyszę na jeden temat, a nic się nie dzieje... — Zacisnęła na moment usta. — To nie jest dobre wytłumaczenie, jednak myślałam, że może w ten sposób faktycznie coś się sprawdzi z tego, co mówiłaś, ale normalnie tego bym nie zrobiła, więc łatwiej przyszło mi takie zachowanie po alkoholu — westchnęła ciężko. — Chryste — schowała twarz w dłonie, gdy oparła łokcie o uda, pochylając się do przodu. — Naprawdę n-nie chciałam, że-żebyś... 

Wzięła drżący wdech, nie rozumiejąc, dlaczego łzy zaczęły znajdować swoje ujście w kącikach oczu. Tyle dobrego, że miała wciąż przytknięte dłonie do twarzy, ale mimo wszystko... Nie wiedziała, że tak reaguje. Przyszła tutaj z myślą zbłaźnienia własnej osoby, jednak nie do tego stopnia, aby nagle zacząć beczeć.

Wzdrygnęła się, kiedy coś chłodnego i odrobinę mokrego dotknęło jej ramienia. Od razu odsunęła jedną z dłoni, aby spojrzeć w dół, co wywołało delikatny uśmiech na ustach. Camila siedziała prawie, że pomiędzy kolanami kobiety i niepewnie ułożyła fragment podbródka na jej nodze, spoglądając na nią tymi wielkimi, brązowymi oczami. Lauren odwróciła jednak bardzo szybko wzrok po pierwszym pociągnięciu nosem i dla odwrócenia uwagi Alfy zaczęła przeczesywać palcami miękkie futro znajdujące się na boku szyi. Prawie natychmiastowo dostrzegła kątem oka to, jak powieki Camili zostały przymrużone i dodatkowo cichy pomruk opuścił jej gardło.

— Nie zasłużyłaś na takie traktowanie.

Alfa uniosła wyżej głowę przed uniesieniem się na tylnych łapach, więc prawie była twarzą w twarz z Lauren. Szatynka przełknęła z trudem ślinę, gdy po napotkaniu brązowych tęczówek usłyszała w głowie jakby obcą myśl, co przypomniało jej o jeszcze jednej takiej sytuacji, zanim poszła spać.

Już wszystko jest w porządku.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top