⑤
Nie wiem dlaczego, skąd i jak, ale napisałam dłuższy rozdział niż poprzedni. Chyba trzyma mnie ten klimat i jeden wątek w całym fanfiction pozwala na pisanie o szczegółach, czy nawet bezsensownych pierdołach.
Słowa: 5k.
———
— Postradałaś rozum!
Lauren ze złączonymi dłońmi i ściśle przyciśniętymi do ust przyglądała się rozjuszonej przyjaciółce. Nie mogła jej okłamywać. Dzień po spotkaniu z Alfą opowiedziała kobiecie o wszystkim, która nieświadoma przyszła do niej w odwiedziny z Goofy'm. Wystarczyło tylko wspomnieć w ich rozmowie o słowie "wilkołak", a nad głową niskiej brunetki pojawiła się niewidzialna czerwona lampka.
— Nie wierzę, że to zrobiłaś — powtórzyła kolejny raz, przesuwając dłońmi po odrobinę spoconej i czerwonej twarzy. — I co zamierzasz zrobić? Uwierzyłaś temu?
— Ally...
— Zadałam proste pytania.
— Na razie dam sobie kilka dni na przemyślenie — odpowiedziała cicho. — To dużo informacji na raz i jestem zdezorientowana, okej? Nie twierdzę, że uwierzyłam we wszystko, ale chcę trochę ochłonąć i spojrzeć na te informacje bardziej spokojnie.
— Kolejne spotkanie to pewna śmierć — prawie, że syknęła Hernandez. — Wystarczy, że straciłam jedną osobę.
— Niczego mi nie zrobiła — Lauren rozłożyła lekko dłonie. — Nawet mnie nie dotknęła, Ally.
— Wiesz, że mogła to zrobić na pokaz? To wszystko mogło być na pokaz!
— Gdyby tak było to nie ode mnie zależałoby wybór miejsca kolejnego spotkania. Powiedziała mi też, że jeśli nie będę chciała się z nią zobaczyć to mam ją poinformować nawet zwykłą wiadomością, a ona ustosunkuje się do tego.
— Z pewnością będzie wokół ciebie całe jej stado i zrobią z ciebie przekąskę — prychnęła. — Oczywiście, bo każde zwierzę jest posłuszne. To bestia, Lauren. Drapieżnik. Potwór.
— Tłumaczyłam ci, że pięć lat temu był tutaj...
— Nie wierzę w to, Lauren.
Ramiona szatynki opadły, gdy Allyson zabrała mopsa i ruszyła w kierunku drzwi frontowych. Nie chciała na siłę rozdrapywać starych raz, ale z drugiej strony musiała być z nią szczera.
Oby nie przypłaciła tego przyjaźnią.
—
Dla Lauren to wszystko było skomplikowane. Jakieś "partnerstwo" i dziwne "połączenie" między nią a Alfą...po prostu coś nie do przyjęcia. Przeszukała tyle stron na Google, że wolała nie wchodzić w historię wyszukiwania, a oprócz tego odwiedziła dwie biblioteki, żeby poczytać trochę o wilkołakach. Kilka faktów się ze sobą nakładało — przemiana w człowieka na własne życzenie, czy błyszczące oczy, ale to nadal było zbyt mało.
Sam fakt, że Lauren szukała zadziwiał ją do tego stopnia, że właściwie wiedziała już w chwili obecnej, że zaproponuje to spotkanie z Alfą. Trzeba przyznać — była dla niej miła — a Lauren miała naiwną stronę, która szukała wrażeń. Po tylu latach samotności należało się jej coś od życia i jeśli miałoby to trwać tylko chwilę to z pewnością nie będzie żałowała. Nawet jeżeli przypłaci za to większą ceną niż sobie wyobraża.
Zwyczajna, desperacka ucieczka od nudnej rzeczywistości.
Zanim szatynka zdecydowała się na kliknięcie w kontakt Alfy minął równy tydzień — idealnie, ponieważ miała wolne, więc cokolwiek na nią czekało... Nie musiała się śpieszyć i obawiać robotą. Oczywiście jakby coś poszło nie tak i skończy jako przekąska to nie będzie się przejmowała pracą w korporacji, ale lepiej mieć świadomość, że nie goni jej czas.
Długo zastanawiała się nad wyborem najodpowiedniejszego miejsca. Chciała coś niewielkiego, ale wciąż otoczonego ludźmi. Takich lokali, wbrew pozorom, było niewiele. Dlatego właśnie przez prawie pół tygodnia zastanawiała się nad każdą kawiarnią, cukiernią, a nawet typową herbaciarnią. Końcem końców napisała odpowiedni adres z godziną i zanim zdążyła to jeszcze raz przemyśleć kliknęła palcem we właściwe miejsce, aby wysłać wiadomość do Camili.
Pozostaje tylko czekać na odzew.
—
Camila nie mogła się na niczym skoncentrować. Na pracy, na Betach, na samej sobie. Jedynie o czym myślała to wiadomość od Lauren, która ostatecznie chciała kolejnego spotkania. Alfa wciąż nie mogła w to uwierzyć — tak długo zbierała się i planowała zbliżenie do kobiety, a teraz ma szansę na porozmawianie z nią po raz drugi. Dla kogoś mogło wydawać się to głupie. Takie podekscytowanie spotkaniem przeważnie było u nastolatków przed pierwszą randką, a przecież Camila była dorosła. Wiedziała, że za bardzo przeżywa to wszystko i jest to za sprawą tej drugiej wilczej strony, ale stwierdziła, że może lepiej zachowywać się jak zakochana idiotka teraz niż przed Lauren.
Przecież nie chciała jej odstraszyć.
Wręcz przeciwnie — musiała pokazać się z dobrej strony; takiej pełnej taktu, wyrozumiałości oraz życzliwości; takiej, która dałaby szatynce do zrozumienia, że Camila wie, jak powinna ją traktować; takiej, żeby Lauren poczuła, że Alfa może o nią zadbać nawet w najdrobniejszych kwestiach.
— Wyluzuj — brązowe tęczówki napotkały oczy Bety w odbiciu lustra. — Z kilku kilometrów czułam twój stres.
— Nie byłaś lepsza, kiedy chodziło o Normani — skwitowała, zerkając na wspomnianą kobietę, która stała oparta o framugę drzwi z lekkim uśmiechem oraz skrzyżowanymi ramionami.
— To co innego — stwierdziła Beta. — Ty jesteś Alfą, więc weź się w garść.
— Jak możesz z nią wytrzymać?
— Cóż — zaczęła Dinah, przerzucając w tył swoje blond włosy.
— Mówiłam do Normani.
Beta sapnęła niby z urażeniem, choć w oczach czaiło się jawne rozbawienie. Jej partnerka prychnęła cicho i potrząsnęła głową.
— Zadaję sobie to pytanie każdego dnia, kiedy zamiast alarmu w telefonie budzi mnie jej chrapanie.
— To nieprawda! — Dinah uniosła ramiona. — Raz mi się zdarzyło, bo byłam bardzo zmęczona.
— Codziennie jesteś wielce zmęczona — Camila ledwie powstrzymała śmiech na komentarz Hamilton.
— Mam dzikie życie — mruknęła w odpowiedzi Beta, po czym usiadła na królewskim łóżku Alfy. — Wracając do pierwotnego tematu... Zluzuj trochę. Chyba nie może być źle skoro chciała drugiego spotkania, tak? Swoją drogą, laska musi mieć jaja. Nie podejrzewałam, że zgodzi się tak szybko. Zwłaszcza, że wie, że jesteś Alfą i to też nie jakieś przelewki.
— Prawda — Normani kiwnęła głową. — Ale z drugiej strony dziwnym byłoby, gdyby partnerka Camili była jakąś słabą, wiecznie wystraszoną kobietą bez żadnego charakteru.
— Hmm — Beta zmierzyła wzrokiem Hamilton. — Ty nadrabiasz za obie charakterem.
Alfa przewróciła oczami, zanim zapięła ostatni guzik idealnie białej koszuli. Zerknęła kątem oka na DJ, która właśnie w tej chwili mrugnęła do swojej partnerki.
— Nie zamierzam słuchać o waszym seksie — mruknęła zniesmaczona. — Chyba powinno być w porządku, co? — Odwróciła się do nich i wskazała dłonią na swój ubiór. — Czy zbyt formalnie?
— Wystarczyłaby czysta koszulka i obcisłe spodnie — stwierdziła Dinah. — Ale to też przejdzie. Wyglądasz, jakbyś bardziej szła na biznesowe spotkanie, a nie na zwykłe wyjście... Gdzie w końcu? Do kawiarni, czy gdzieś indziej?
— Kawiarni — Oczy Camili powędrowały do drugiej kobiety. — Mani?
— Odnoszę wrażenie, że wersja niczym z biura nie za bardzo wzbudza komfort. Ale to twoja decyzja — wzruszyła ramionami. — Proponuję czarne spodnie, jak mówiła Dinah i, hmm, białą koszulkę z jakimś jasnoszarym kardiganem. Dość klasycznie, całkiem przyjemnie dla oka i nie będzie widać, jeśli się spocisz ze stresu, a nawet na białej koszuli byłoby widać.
— A buty?
— Jakieś botki? — Normani spojrzała na Betę.
— Na jakimś obcasie, ale bez przesady.
— Mogłyście coś powiedzieć, zanim zaczęłam walczyć z tymi guzikami...
—
Camila wytarła dyskretnie dłonie o materiał obcisłych spodni, zanim sięgnęła do zimnej klamki i wkroczyła do środka kawiarni. Nad jej głową rozbrzmiał dzwonek powiadamiający o przyjściu kolejnego klienta. Oczywiście Alfa nie spojrzała nawet w kierunku szklanej lady, za którą były wystawione najróżniejsze powieki, tylko próbowała zlokalizować szatynkę. Gdzieś w tyle jej głowy cichutki głos podpowiadał możliwość bycia wystawioną.
Brunetka wypuściła drżący oddech — nie wiedziała aż do tej chwili, że wstrzymywała powietrze — gdy napotkała znajome włosy oraz zapach, który naprowadził ją do swojej partnerki. Przyjemny i słodki zapach sprawił, że jej serce zaczęło mocniej bić, a w chwili ruszenia do kobiety miała obawy, że mogłaby z łatwością się o coś potknąć. Doprawdy nie zwracała na nic innego uwagi — kierowała się do ciepła, przyjemnego zapachu oraz zakrytych pleców, na których jedynie skupiała uwagę oczu. Dlatego właśnie prawdopodobieństwo wpadnięcia na kogoś było niebywale wysokie.
— Dzień dobry — przywitała się cicho, wysuwając dłoń do Lauren, która natychmiastowo uniosła wzrok.
Szatynka oblizała lekko usta i niepewnie podała rękę, a Camila nie mogła się powstrzymać i pochyliła się, żeby musnąć wargami delikatną, pachnącą skórę jej dłoni. Tuż po tym posłała kobiecie łagodny półuśmiech i zajęła miejsce naprzeciwko.
Dopiero teraz przyjrzała się temu, że na twarzy Lauren nie było cienia makijażu, jej włosy nie do końca były ogarnięte przy pomocy szczotki, a bluza jaką miała na sobie nie pasowała do codziennego stylu — była w kolorze pudrowego różu. Poza tym, musiała być na nią za duża, ponieważ szatynka notorycznie naciągała rękawy i tarmosiła palcami rozciągającą się część.
— Zamawiałaś coś? — Camila zapytała najbardziej łagodnym tonem na jaki było ją stać.
— Nie — Lauren złączyła dłonie pod brodą, opierając uprzednio łokcie na blacie.
— Masz na coś ochotę? — Posłała jej półuśmiech. — Cokolwiek. Ja płacę, nie krępuj się.
Kobieta przytknęła jeden z kciuków do dolnej wargi, po czym nerwowo przygryzła czubek palca. Zielone tęczówki przez dłuższą chwilę wędrowały po całej kawiarni, dopóki nie przyszła do nich kelnerka, polecając najbardziej rozchwytywane kawy mrożone oraz desery. Ostatecznie Lauren zamówiła karmelową latte z bitą śmietaną oraz brownie polane sosem malinowym, a Camila zwykłą białą kawę z jabłecznikiem.
— Domyślam się, że masz do mnie kolejne pytania? Albo chciałabyś coś wyjaśnić? — Zapytała Alfa przed wzięciem kawałka ciasta w usta.
— Umm, tak — oblizała wargi. — Dlaczego ludzie? Jako partnerzy...
— Ciężko powiedzieć — Camila westchnęła. — Wydaje mi się, że matka natura nie chciała, abyśmy zawsze żyli w cieniu. To takie zrządzenie losu, żebyśmy czasami dawali o sobie znać chociażby partnerowi, więc ludzie mają jakieś pojęcie na nasz temat. Poza tym nie stoi raczej nic innego.
— Tak po prostu?
— Tak — Alfa kiwnęła głową. — Później to ma więcej sensu, ponieważ przeważnie partner jest albo tak podobny do konkretnego wilkołaka, albo uzupełnia go pewnymi cechami swojego charakteru i osobowości.
— Czyli to taka inna przenośnia bycia "połączonymi"?
— Można tak powiedzieć.
— I czym cię uzupełniam? — Szatynka zmarszczyła brwi. — Jakkolwiek to brzmi.
— Ciężko stwierdzić na tę chwilę. Jednak sam fakt, że nie bałaś się ze mną spotkać po raz drugi mówi, że nie jesteś kimś, kogo łatwo przestraszyć.
— I w ten sposób jestem twoim przeciwieństwem, czy... — Urwała, wzdychając znużona całą tą sytuacją.
— Podobieństwem.
— Wiele osób jest do siebie podobnych lub dopełniających pod różnymi względami, ale to nie czyni ich życiowymi partnerami.
— Wiem. I rozumiem. Dla nas to jest po prostu... — Oblizała powoli usta. — Coś więcej. Każda nasza część chce być blisko partnera. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju przyciąganie.
— Nie znam cię — szepnęła i spuściła spojrzenie na swoje latte.
— Początkowo tak się wydaje — Camila wzięła łyk kawy. — Ale wystarczy kilka dni, maksymalnie tygodni, żeby mieć wrażenie, jakbyś znała mnie od zawsze.
— Do czego mnie to zobowiązuje? To partnerstwo, mam na myśli.
— Do niczego, jak mówiłam ostatnim razem. Wystarczy...sama twoja egzystencja — wyraz twarzy Alfy zrobił się jeszcze bardziej łagodny, co nie umknęło uwadze Lauren. — I jak wspomniałam, świetnie jest, kiedy partner znajduje się obok, ponieważ chce, ale jeśli nie to... To po prostu samo to, że wszystko z tobą w porządku wystarcza.
Szatynka przytknęła dłonie do twarzy, czując dziwny ciężar oraz ścisk w klatce piersiowej. Wszystko pięknie brzmiało — niczym historia miłosna w jakiejś fantastycznej książce. Nie chciała tego przyznawać przed sobą, a tym bardziej Camilą, ale wiedziała, że ta naiwna, samotna i łaknąca wrażeń strona kobiety będzie chciała jeszcze "przypadkowo" zetknąć się z Alfą.
— I nawet jeśli nie jesteśmy w pełni partnerkami i teraz jest to dla ciebie zwykłe gadanie — ciągnęła. — To możesz na mnie liczyć, jeżeli będziesz miała kłopoty. Jakiekolwiek. Zdrowotne, finansowe... Jakiekolwiek, naprawdę. Postaram się pomóc, jak tylko mogę.
— Nie potrafię tego — Lauren wzięła drżący wdech. — Nie proponuje się komuś obcemu opieki, jakiejkolwiek pomocy. Zwłaszcza w tych czasach. Każdy wykorzystuje każdego, a ty... Tak po prostu oferujesz pomoc obcemu.
— Nie jesteś złym człowiekiem, więc nie będę tego żałowała.
— Skąd możesz być tego taka pewna? Nie wiesz, jaką mogłam mieć przeszłość.
— Czujemy to.
— Po czym? Po zapachu?
— Częściowo.
— Przyjemne perfumy nie robią z kogoś dobrego człowieka.
— Nie mówię o tym. Czasami czujemy trochę inaczej zapachy. Kojarzymy je — Camila powoli uniosła spojrzenie. — Porównujemy do różnych, prostych rzeczy. A oprócz tego wyczuwamy czyjąś aurę. Może być przerażająca, przyprawiająca o nieprzyjemne dreszcze, ciepła, jasna... Znajdzie się wiele określeń. Zdarza nam się porównywać aurę do kolorów. To całkiem dobra wizualizacja.
— I twoim zdaniem jaka jest moja aura?
Przez chwilę Camila rozglądała się po kawiarni w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, ale ostatecznie westchnęła ciężko, nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego. Zerknęła ponownie na Lauren i przez chwilę przypatrywała się jej bluzie. Nie do końca świadomie chwyciła między palec wskazujący a kciuk materiał, delikatnie go pocierając.
— Wyblakły róż.
— Dlaczego?
— Wyblakły, ponieważ od dawna jesteś samotna, pomimo tego, że otaczają cię ludzie. Podobnie jak ja — ostatnie zdanie powiedziała znacznie ciszej. — Ale mimo tego wyblakłego koloru, róż nadal jest przyjemny dla oka i dobrze się kojarzy każdemu, kto na niego spojrzy.
— Jak to całe partnerstwo... — Lauren oblizała ponownie usta, gdy Camila wycofała dłoń i zajęła się jabłecznikiem. — Staje się "oficjalne"?
Alfa prawie zakrztusiła się jedzeniem, co zaskoczyło kobietę. Brunetka przytknęła rękę do warg i odchyliła się lekko na krześle, próbując nie zacząć kaszleć z nieprzeżutym kawałkiem ciasta. Jej policzki błyskawicznie zrobiły się czerwone i w mniemaniu Lauren było to spowodowane brakiem powietrza, aczkolwiek realia były trochę rozbieżne.
— Przepraszam — wymamrotała i wytarła usta serwetką, po czym wzięła kilka łyków kawy. — Umm, tak, to partnerstwo... Nie mam pojęcia, jak to określić, żebyś nie wybiegła wystraszona albo obrzydzona.
— Jeśli spróbujesz... — Lauren wytknęła palec w jej stronę. — Jeśli spróbujesz tylko mnie obsikać to przysięgam, że znajdę okazję, aby podeptać ci ogon.
Camila nie mogła pohamować śmiechu — był co prawda lekki, trochę uroczy i zaskakująco przyjemny dla uszu Lauren — aczkolwiek szybko spoważniała i zaczęła niekomfortowo wiercić się na miejscu, ponieważ musiała w końcu dać odpowiedź.
— Więc, umm, jak jest para heteroseksualna to nie ma żadnego problemu. Podobnie z, uhm, gejami — podrapała się po czole. — Trochę bardziej skomplikowana staje się sprawa w przypadku dwóch kobiet.
— A jak jest w przypadku pozostałych typów par?
— Podobnie jak u was — zaczęła nerwowo gestykulować dłońmi. — Najbliżej człowieka jesteście, umm, tak ciało do ciała. Skóra do skóry, tak? — Zaczesała w tył włosy.
— Masz na myśli seks? — Lauren powstrzymała śmiech na widok jeszcze bardziej zaczerwienionych policzków Alfy oraz nieśmiałego kiwnięcia głową. — Mhm, nadążam. I co jest takiego skomplikowanego, gdy chodzi o dwie kobiety?
— Jeśli użyję najbardziej pospolitego wyrażenia z użyciem "w" to zapewne uznasz mnie za wulgarną, więc... — Wypuściła drżący oddech i podciągnęła odrobinę rękawy kardiganu. — W pewien sposób partnerzy się wtedy uzupełniają, tak?
— Ubrałaś całkiem taktownie słowo "penetracja" w "uzupełnianie" — skwitowała teraz wyraźnie rozbawiona.
— Umm, tak... Więc w przypadku dwóch kobiet pojawia się pewien problem właśnie w tej, uhm, kwestii — Camila zaczęła lekko wykręcać sobie palce i strzelać knykciami. — Kiedyś inaczej na wilkołaki mówiło się "zmiennokształtni". Dawno temu, ale może łatwiej będzie to określić mniej nieodpowiednimi określeniami.
— Możesz zmienić się w męską wersję? — Lauren uniosła brwi.
— Nie, nie — zacisnęła lekko usta. — Tylko częściowo.
— Częściowo?
— Jak mówiłam wcześniej przy poprzednich parach nie ma tego problemu, więc, umm, przez zmiennokształtność w przypadku sparowania się dwóch kobiet pod pewnym względem... Pod pewnym względem jest to jak, hmm, zbliżenie z mężczyzną? — Jej głos był niepewny i cichy, a oczy choć bardzo chciały nie patrzeć na twarz Lauren w tej chwili to uważnie obserwowały, żeby wiedzieć, czy czuje obrzydzenie, strach, cokolwiek. — Ponieważ pewna rzecz ulega zmianie i w ten sposób, umm, jest to takie oficjalne sparowanie z partnerem, ponieważ jesteśmy z nim jak najbliżej.
— Masz penisa?
— Lauren! — Szepnęła całkiem donośnie, rozglądając się po kawiarni z obawą. — Proszę, nie obwieszczaj takich informacji każdemu — ponownie potarła czoło. — I nie, nie mam. Nie w tej chwili. Normalnie jestem kobietą, po prostu chciałaś wiedzieć, jak działa to bycie "oficjalnie połączonymi".
— Więc masz penisa — powtórzyła ciszej. — Hmm.
— Mogę mieć — sprostowała. — Masz do mnie jeszcze jakieś pytania? Odnośnie tego albo czegoś innego?
— I to tak od urodzenia?
— Jeśli jest się urodzonym na kogoś takiego to tak.
— A można nie być?
— Dinah nie jest. To moja jedyna Beta. Mowa o nich wtedy, kiedy zostały ugryzione.
— Och.
— Nie robimy tego od tak. Znałam ją od bardzo dawna i przez długi czas kryłam się z tym, kim naprawdę jestem. Prawdopodobnie do teraz nie miałaby pojęcia, ale przez to, że zachorowała nie mogłam dłużej kłamać. Wtedy nie byłam jeszcze Alfą, a Dinah zaczęła poważnie chorować. Diagnoza kilku lekarzy była jasna: dopadał ją rak, choć nie była jakoś specjalnie stara — przygryzła wargę. — Dinah była sierotą i traktowałam ją jak własną siostrę. Nie mogłam pozwolić na to, żeby umarła w męczarniach, gdy nie poznała dobrze świata. W naszej kulturze Beta albo dziecko Alfy może tylko raz kogoś ugryźć, żeby został przemieniony w jednego z nas. Poza tym wyjątkiem to Alfa decyduje — wzięła większy wdech. — Prosiłam go tygodniami, jej stan się pogarszał i kiedy wyraził zgodę to właściwie... Było blisko, żebym nie zdążyła. Opowiedziałam jej o tym, kim jestem, kiedy miała pewną świadomość i zaproponowałam rozwiązanie, a ona wyraziła jasną zgodę. Mimo wszystko, nie mogłam od tak zrobić, co chcę. W chwili ugryzienia można powiedzieć, że zabierałam z niej życie i dawałam część swojego. Wszystkie wyniszczone komórki przeszły na mnie, dlatego właśnie później to ja cierpiałam i powoli się leczyłam, kiedy Dinah po prostu była w śpiączce, gdy jej ciało akceptowało zmutowane DNA.
— To jest powód, dla którego przy tobie jest? Bo pozwoliłaś jej dalej żyć? — Zapytała cicho.
— W pewien sposób Beta staje się kompanem Alfy, ale w tym przypadku... Dinah po prostu chciała zostać ze mną, z moim stadem, z rodziną. Nie miała nikogo oprócz nas. Tutaj znajdowała komfort, prawdziwą opiekę, rodzinną miłość. Choć wiem, że mogłabym, to nie zmusiłabym jej do zostania przy moim boku — uśmiechnęła się słabo. — Od zawsze była dla mnie jak siostra i ta zmiana jedynie nas do siebie zbliżyła, że jesteśmy nierozłączne.
— Och.
— Nie chciałam robić ponurej atmosfery — zaśmiała się lekko. — Teraz z DJ jest wszystko w porządku. Ma partnerkę i rodzinę. Jest szczęśliwa.
— To dobrze — niewielki uśmiech powoli formował się na wargach drugiej kobiety.
— Masz jeszcze jakieś pytania?
— Na tę chwilę chyba tylko jedno.
— W takim razie słucham.
— Kiedy moja przyjaciółka Ally wzięła ten łańcuszek to twoje oczy zmieniły kolor.
— Och, to — powieki Lauren bardziej się otworzyły, kiedy zobaczyła tę samą złocistą barwę w tęczówkach. — To jest naturalny kolor przypisany do Alf. Niektóre chwalą się tym, żeby pokazać swoją pozycję w stadzie i pozostali członkowie byli bardziej ulegli, ale osobiście preferuję bardziej naturalny dla człowieka kolor.
— Wspominała mi później, że to w jakiś sposób was odstrasza.
— Kogoś słabszego ode mnie z pewnością.
— Nie poczułaś nic?
— Nie — pokręciła lekko głową. — Tylko mój prawdziwy kolor oczu ukazał światło dzienne.
— Jest coś poza tym, co was osłabia albo rani?
— Tojad. Taka roślina o właściwościach silnie trujących. Wysuszona nie jest dla was tak bardzo szkodliwa, a nas może parzyć, osłabiać i przy zbyt długim byciu w pobliżu tojadu nawet zabić.
— Są osoby, które tego używają?
— Tak, ale nie tutaj. Polują na nas, ponieważ niektórzy dają duże kwoty za chociażby nasze futro.
— To chore — usta Lauren wygięły się w grymasie.
— Hierarchia — wzruszyła ramionami. — Zamiast stawiać się na równi to niektórzy uważają, że mają przewagę i dobrze jest rozbijać stada. To to samo, co rozbijanie niewinnej rodziny dla swojego widzimisię.
—
Camila zaczesała w tył włosy jedną dłonią, kiedy wbiegła pod niewielki daszek. Zerknęła na Lauren, która w przeciwieństwie do niej związała swoje, zanim sięgnęła z torby pęk kluczy. Niepewnie przerzucała go między jedną dłonią a drugą, patrząc na mężczyznę, który był niewiele od niej wyższy i stał pod drzwiami jej domu od dobrych dziesięciu minut. Gdyby nie obecność Camili to szatynka czułaby się przytłoczona jego obecnością. Sama nie poprosiłaby jej o to, żeby znajdowała się obok, ale niespodziewany deszcz podczas ich powrotu wszystko ułatwił.
Wcześniej Alfa zaproponowała luźno, że mogłaby ją odprowadzić, ponieważ Lauren mieszka blisko, a w międzyczasie przyjedzie po nią Dinah z racji tego, że sama wolała sobie zrobić dłuższy spacer przed ich spotkaniem. Gdy mniej więcej w połowie drogi napotkał je deszcz i musiały ruszyć biegiem, Lauren zobaczyła już z daleka postać mężczyzny, który trzymał w dłoni kwiaty i miał trochę mokre ubrania. Po jego postawie, kiedy dobiegły pod daszek wiedziała, że musiał długo czekać na jej powrót.
— Nie wpuścisz mnie? — Zapytał, unosząc brew z oceniającym wyrazem twarzy.
— Nie — prychnęła cicho do siebie. — Co ty tutaj robisz?
— Przyszedłem — chrząknął cicho i prawie wcisnął jej w dłonie bukiet kwiatów. — Żeby porozmawiać.
— Nie mamy o czym, Brad.
— Spójrz, to stara sprawa.
— Zdradziłeś mnie — przypomniała chłodno i zrzuciła na ziemię kwiaty z jawnym obrzydzeniem.
— Kochanie, to było raz, tak?
— O raz za dużo — zmierzyła go wzrokiem, klnąc na siebie w myślach za tak kiepski gust sprzed kilkunastu miesięcy.
—Jezus, dlaczego ty zawsze musisz tak wszystko przeżywać? Masz okres, czy co? Powinno ci już przejść z tą całą zdradą.
Ale ma pieprzony tupet.
Lauren nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy chwyciła za rękaw Camilę, przyciągając ją bliżej siebie. Początkowo zdezorientowana tym zachowaniem Alfa cała się spięła, choć nie dała tego po sobie poznać. Oczywiście kobieta mogła to wyczuć bardzo łatwo, ale tego nie skomentowała.
— Nie mam o czym z tobą rozmawiać — powiedziała dosadnie i złączyła palce z palcami Camili, odkładając na później wyrzuty sumienia za takie wplątanie ją w głupią sytuację.
— Co ty... — Brad spojrzał na ich dłonie. — Że co kurwa?
— Przy kobietach nie powinno się odnosić w taki sposób — w końcu głos zabrała Alfa. — Zabierz te kwiaty z przeceny i lepiej posłuchaj Lauren i odejdź.
— A ty kim niby jesteś, żeby mi rozkazywać? Wiesz, kim jest mój ojciec? Pieprzonym prawnikiem, więc lepiej... — Wymierzył palec w jej stronę, przytykając go zaczepnie do mostku brunetki.
— A ja posiadam na własność tak dużą firmę, że przy twoim jednym ojcu prawniku jesteś nikim, kiedy mam rząd swoich profesjonalistów, którzy wiedzą, jak wykonywać prawidłowo swoją pracę — zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, wcinając się w zdanie. — Prędzej ja mogę cię postraszyć, chłopczyku, niż ty mnie.
— Gówno prawda.
— Czyżby? — Na moment odsunęła się od Lauren, żeby z torby leżącej na ziemi wygrzebać wizytówkę. — Użyj internetu i sprawdź, ile prawników mogą mieć tego typu firmy, a dopiero później zacznij się rzucać.
Brad zmarszczył brwi przyglądając się kawałku tektury. Widocznie coś musiało mu się przypomnieć, ponieważ chrząknął cicho, a następnie skrzyżował ramiona, marnie próbując zatuszować obawę.
— Nie jest twoją własnością — wskazał na Lauren bez żadnego spojrzenia.
— Wiem o tym w przeciwieństwie do ciebie — odpowiedziała wciąż spokojnie, delikatnie owijając prawe ramię wokół talii kobiety i przysuwając je łagodnie do swojego ciepłego ciała, a drugą ręką chwyciła jej dłoń. — Zabierz te kwiaty z przeceny i nie waż się nachodzić Lauren.
— Nie rób z siebie jakiegoś ważniaka — prychnął, ale podniósł bukiet.
— Nie robię — stwierdziła tonem, jakby to było oczywiste. — Po prostu w przeciwieństwie do ciebie wiem, jak traktować kobietę — na potwierdzenie swoich słów musnęła wierzch bladej dłoni, a szatynka mimowolnie się zarumieniła. — A oprócz tego wiem, co to kultura. Po twoich określeniach łatwo stwierdzić, że możesz jedynie bronić się pozycją ojca, a nie inteligencją i błyskotliwością podczas cywilizowanej rozmowy.
— To...
— Lepiej dla ciebie, jeśli nie powtórzę po raz trzeci, że masz posłuchać Lauren i zniknąć spod jej domu na dobre — skrzyżowała ich spojrzenia, przybierając bardziej stanowczy wyraz twarzy, w której pewien przebłysk rozdrażnienia bardzo nie spodobał się Bradowi.
Zanim mężczyzna coś odpowiedział, po okolicy rozniosło się trąbienie. Duży, terenowy i nowoczesny samochód zatrzymał się tuż przy chodniku. Camila uniosła kącik ust, gdy po otwarciu jednej z szyb ujrzała swoją Betę, która wiedziała, co się dzieje podczas drogi do domu Lauren.
— Jakiś problem?! — Krzyknęła przez deszcz. — Przysięgam, jeśli będę musiała podejść i moje włosy przez to zmokną, a później się napuszą to zbiję komuś dupsko — wymierzyła palec bardziej w kierunku Brada niż kobiet.
— A to niby kto? — Mruknął brunet.
— Moja przyjaciółka — Camila oblizała lekko usta. — Ale można też powiedzieć, że taki prywatny ochroniarz. Zna się na rzeczy.
Twarz Brada momentalnie zbladła, gdy czarne drzwi samochodu zostały otwarte, a na chodnik nie wyszła jakaś szczupła blondynka — ta kobieta miała konkretną budowę od, jego zdaniem, wieloletniego pobytu na siłowni, a oprócz tego przewyższała go co najmniej o pół głowy. Przynajmniej tyle mógł stwierdzić z takiej odległości.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się, kiedy praktycznie nie dało się nie zauważyć, jak bardzo pracują mięśnie ud podczas wspięcia się po dwóch schodkach. Ostatecznie wciągnął tylko powietrze, patrząc jak osłupiały na nieznajomą, gdy ta ułożyła dłonie na udach.
— Bu! — Niespodziewanie przybliżyła do niego głowę, a on...on po prostu uciekł z przekleństwem—prawdziwy okaz "mężczyzny". — Oby nie zgubił po drodze spodni. Nie stać go na pasek? — Spojrzała autentycznie zdezorientowana na Alfę i Lauren.
— Lauren — Camila niechętnie zabrała dłonie z jej ciała, ponieważ miała świadomość, że to zbliżenie było jedynie na pokaz i nie może sobie na zbyt wiele pozwalać. — To jest Dinah. Poznałaś ją w trochę innych okolicznościach.
— Pamiętam, pamiętam — kiwnęła głową i lekko pomachała palcami do kobiety, która jedynie się uśmiechnęła.
— Wcześniej wydawałaś się wyższa — spojrzała na nią rozbawiona. — Płacisz mi za odżywkę — stwierdziła po chwili, gdy zerknęła na Alfę. — A teraz ruszaj cztery litery, bo jestem umówiona z Mani i jeżeli się przez ciebie spóźnię to zajmuję twoje łóżko. Zagroziła, że kupi mi kojec dla psa, rozumiesz to?
— Nie dramatyzuj — kobieta wywróciła oczami. — Za chwilę przyjdę.
— Do później — mrugnęła do nich i nieprawdopodobnie szybko znalazła się przy drzwiach samochodu.
— Nie chciałam robić zamieszania i...
— Dziękuję — Camila uniosła brwi, kiedy Lauren posłała jej mały uśmiech. — Dobrze, że zostałaś.
— Żaden problem — delikatnie ujęła jedną z dłoni szatynki i musnęła bladą skórę wargami, co zaczynało być swego rodzaju rutyną. — Do usług. Jeśli czegoś byś potrzebowała to napisz lub zadzwoń.
— Będę miała to na uwadze — szepnęła, zerkając mimowolnie w stronę samochodu. — Chyba lepiej nie nadużywać cierpliwości twojej przyjaciółki.
— Tylko tak mówi — brunetka zaśmiała się lekko. — Jestem od niej starsza i silniejsza.
— Cóż...
Lauren ucięła, zdając sobie sprawę, że właściwie nie wie o tej kobiecie nic z podstawowych, normalnych informacji — chociażby gdzie pracuje, jakie ma hobby, ile ma lat. Tak bardzo skupiła się na wszystkim, co odbiegało w pewien sposób od norm, że właściwie, gdyby coś się stało to niewiele by na jej temat powiedziała.
— Dziękuję za poświęcenie czasu — łagodny głos kobiety wyrwał ją z myśli. — Miłego wieczoru, Lauren.
— I wzajemnie — ostatni raz się uśmiechnęła, zanim ciepłe palce opuściły jej dłoń, a sylwetka zaczęła się oddalać, więc końcem końców musiała wejść do domu.
—
Lauren patrzyła prosto w sufit, jeszcze raz przypominając sobie spotkanie z Camilą. Wszystko nadal było dla niej nowe, intrygujące oraz odrobinę przerażające. Wypuściła ciche westchnięcie i zamknęła powieki, kiedy ciało coraz bardziej domagało się snu.
Przekręciła się na lewy bok — w stronę okna — i już naprawdę ostatni raz przywróciła w pamięci krótką, aczkolwiek bardzo interesującą rozmowę z Alfą, kiedy szły w kierunku jej domu i nic nie wskazywało na pojawienie się deszczu.
— Domyślam się, że twoja przyjaciółka ma mnie za potwora — stwierdziła brunetka. — Rozumiem obawy, strach i bycie dogłębnie zrażoną.
— Normalnie taka nie jest.
— Oczywiście — uśmiechnęła się półgębkiem. — Nie czuję się urażona. Bardziej...irytuje mnie fakt, kiedy kompletnie obca osoba pozwala, aby strach i niewiedza ją konsumowały i wtedy wyzywa mnie od najgorszych.
— Jak często się z tym spotykałaś? Albo spotykasz?
— Zbyt wiele — westchnęła, wsuwając dłonie do kieszeni kardiganu. — Ale nabrałam do tego dystansu. Przeważnie zadaję dwa proste pytania i przez brak sensownej odpowiedzi wygrywam w cywilizowany sposób.
— Jakie? Jeśli mogę spytać.
— Pierwsze jest: czy człowieczeństwa nie określa się jako istnienie sumienia, wrażliwość na ból, odczuwanie oraz podzielanie emocji?
— To prawda — stwierdziła. — W okrojonej wersji, oczywiście.
— Taką odpowiedź dostaję i to nasuwa drugie pytanie — Alfa na chwilę się zatrzymuje, co również robi Lauren z zaciekawieniem widocznym na twarzy. — Czy to, że jedną moją stratę odczuwam tak, jakby wybito całą twoją rodzinę; czy to, że wyrzuty sumienia za każdą złą decyzję mogą całkowicie mnie pożerać od środka, a ty jedynie uciekniesz do jakichś używek i z czasem zapomnisz i czy to, że bronię całą sobą tego i tych, w których wierzę nie świadczy o tym, że mam w sobie więcej człowieczeństwa niż ty?
Kobieta rozchyliła lekko usta, ale nic nie powiedziała. Camila przyjrzała się tej reakcji i potrząsnęła głową, zanim delikatnie się uśmiechnęła.
— Myślę, że jest w tym prawda.
Te słowa widocznie wzięły Alfę z zaskoczenia, czego nie potrafiła ukryć, ale końcem końców jej opalona twarz znacznie się rozpromieniła.
Możliwe, że było w tym więcej prawdy niż mogło się zdawać. Lauren naprawdę zaczynała wierzyć w całą tę historię, ponieważ kawałki informacji, które dotychczas dostała układały się w całkiem spójną całość. Może i była niebywale naiwna, ale nie można nazwać jej głupią. Starała się być ostrożna oraz wyłapywać jakieś niezgodności.
Póki co nic takiego nie miało miejsca.
Wszystko miało swój pokręcony sens.
Lauren bardziej wtuliła policzek w poduszkę, czując, jak jej ciało zaczyna ogarniać sen. Jednak przed kompletnym odpłynięciem przez umysł kobiety przebiegła jedna myśl — jakby obca — i właściwie to tylko słowo.
Dobranoc.
—
Camila uchyliła powieki, zerkając ostatni raz w kierunku zasłoniętego okna Lauren. Choć odległość była duża, to i tak mogła wyczuć spokojne bicie serca kobiety oraz bardziej spokojny oddech, który wskazywał na to, że zaraz uśnie.
Alfa oblizała się po pysku i powoli wstała na wszystkie cztery łapy, po czym zwróciła się w stronę prowadzącą do jej dzielnicy. Jednak zanim zdążyła zrobić chociażby najmniejszy krok, ostatni raz zwróciła się w kierunku domu.
Nie była ani odrobinę pewna, że Lauren będzie w stanie to zrozumieć albo czy jej umysł będzie na tyle skupiony i otwarty na bodźce, żeby przyjąć obcą wiadomość. Mimo to, podjęła się tak drobnej próby, bo przecież co jej szkodziło?
Dobranoc.
———
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top