④
Lauren miała ochotę uderzyć czołem o kierownicę, kiedy zerkała od czasu do czasu na willę. Ostatnie, co powinna robić to pchać się gdzieś, gdzie mogła być jakąś cholerną kolacją. Mimo to, jej głupia strona, która skrycie łaknęła wrażeń zaprowadziła ją pod zapisany adres przez wilkołaka.
Kobieta była pewna, że w środku jest całe stado, zważywszy na fakt potężnej budowli z ogromnym ogrodem. Na dobrą sprawę znajdowała się tylko kilka kroków od potencjalnej śmierci. Jednak to nadal nie było dla niej wystarczającym powodem, aby zawrócić. Jakiś cichy głos w jej głowie podpowiadał, że każdy wie o obecności szatynki pod willą. Na pewno ją wyczuli. Czy coś takiego.
Lauren nie była pewna, w której chwili zebrała się na zatrzymanie przed potężnymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Dopiero, kiedy głośny dzwonek rozległ się w każdym kierunku, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Tak właściwie to nie miała możliwości ucieczki, jak ci niektórzy irytujący gówniarze latający po osiedlach i popisujący się przy równie głupawych kolegach, ponieważ zamek wydał z siebie kilka kliknięć i po paru sekundach Lauren ujrzała ciemnoskórą kobietę.
To ona?
— Hej — uśmiechnęła się do niej. — Ty jesteś Lauren, tak?
— Umm, tak — odpowiedziała niepewnie, marszcząc brwi.
Więc to nie ona.
— Proszę, wejdź do środka — kobieta odsunęła się kawałek. — Jestem Normani. Przyjaciółka całej tej watahy.
— Och.
— I jestem człowiekiem, więc nie musisz się tak spinać. Nic ci nie zrobią.
— Człowiekiem?
Lauren mimowolnie zerknęła na nią podejrzliwie. Próbowała doszukać się czegoś w budowie jej ciała, co wskazywałoby na kłamstwo. Nie mogła czegoś takiego znaleźć — właściwie nie wiedziała, za czym powinna się rozglądać.
— Tak, człowiekiem. Oni nie są tacy groźni.
Ale w jakimś stopniu są, temu nie można zaprzeczyć...
— Chodź ze mną do salonu. Ona zaraz do ciebie przyjdzie. Aktualnie jest na górze z tego, co wiem.
— W porządku — niepewnie przekroczyła próg i pozwoliła Normani zamknąć za sobą drzwi. — Jak wiele was jest?
— Ogólnie ciężko zliczyć, aczkolwiek w tej chwili jestem tylko ja, moja partnerka Dinah, kilka dzieciaków z ciotkami w innej części domu i Alfa oczywiście.
— Och.
Więc nadal jestem w menu...
— Naprawdę nie musisz się obawiać. Nikt cię tutaj nie skrzywdzi. I tak, jak mówiłam, większość z nas jest po prostu w pracy lub szkole.
— Och? Nie wiedziałam, że normalnie tutaj pomieszkujecie — mruknęła cicho.
— Cóż, znasz w takim razie nasz sekret — Normani posłała jej niewielki uśmiech, wchodząc do ogromnego pomieszczenia, który po kanapach, dużym stoliku i kilku fotelach naprzeciwko plazmy wskazywał na salon. — Żyjemy jak każdy. Jak ty.
— Mhm...
— Na chwilę obecną...
Lauren gwałtownie odwróciła głowę, kiedy przez salon przebiegł jakiś wilkołak. Jego futro było jasne — można by powiedzieć, że złociste. Natychmiastowo się odsunęła, chociaż tak naprawdę tylko ją minął, a Normani prychnęła rozbawiona.
— Jak zwykle spóźniona, Dinah!
— Więc to była, umm... Twoja...partnerka?
— Tak — kobieta potarła lekko dłonie. — Cóż mogę powiedzieć? Zakochałam się — wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic takiego. — Muszę już iść, aby dopilnować, czy zbierze się do kupy. Możesz sobie usiąść, Alfa zaraz do ciebie przyjdzie.
Lauren kiwnęła tylko głową i usiadła na skraju niesamowicie wygodnej kanapy, aby mieć pogląd na wszystkie możliwe przejścia. Nie chciała zostać zaskoczona w nieznanym miejscu.
Nie była pewna, ile minęło czasu, ale uznała, że jeśli minie więcej niż pięć minut to spieprza stamtąd jak najdalej i nigdy nie wróci. Znajdowała się tutaj przez głupią ciekawość, ale mimo wszystko szatynka miała granice i nie zamierzała czekać nie wiadomo jak długo, kiedy faktycznie mogła być jakąś przekąską dla stada Alfy.
Zanim minęło to nieszczęsne pięć minut, Lauren usłyszała stukot jakichś butów. Natychmiastowo odwróciła głowę w odpowiednią stronę i już po chwili ujrzała zaskakująco drobną sylwetkę, która na oko była jej wzrostu. Kobieta oczywiście wstała z miejsca, nie mogąc oderwać oczu od postaci, której nie spodziewała się zobaczyć. Myślała, że zobaczy kogoś z bliznami, o przerażającej twarzy i niebywale umięśnionej posturze.
Najwyraźniej pozory mylą.
Brunetka posłała jej bardzo nikły półuśmiech, wysuwając dłoń na przywitanie. Lauren nie była pewna, czy powinna ją uścisnąć, ale ostatecznie wolała wyjść na kulturalną i w żaden sposób się nie narazić. Gorąc stresu uderzył w ciało szatynki, kiedy druga ręka nakryła wierzch bladej dłoni, gdy nieznajoma Alfa potrząsnęła nią w geście przywitania.
— Dzień dobry — powiedziała cicho; jej głos wydawał się być bardzo spokojny, choć niewielkie rumieńce wstępowały na opalone policzki. — Nazywam się Karla Camila Cabello. Miło mi cię poznać w, cóż, trochę innej formie — oblizała lekko usta. — Możesz mówić mi Camila. Przeważnie rodzice używają pierwszego imienia — tuż po tych słowach pochyliła się i musnęła ciepłymi wargami wierzch bladej dłoni, utrzymując spojrzenie Lauren, która zastygła w miejscu.
Szatynka nie mogła się na nią napatrzeć. Ciemne włosy odpowiadały temu ciemnoczekoladowemu kolorowi futra, a opalona skóra plackami, które rozjaśniały formę wilka pod pyskiem, na brzuchu i fragmencie ogona. Brązowe tęczówki wpatrywały się w nią tak samo przyjaźnie, jak w tamtej posturze i to bardzo zaniepokoiło Lauren. Nie była pewna, czy to taka chwilowa postawa i za chwilę okaże się, że faktycznie jest w pułapce potwora, czy może Allyson odrobinę się pomyliła i nie powinno się mierzyć tą samą miarą wszystkich wilkołaków.
— Dzień dobry — szepnęła w końcu, powoli wysuwając swoją bladą dłoń z subtelnego uścisku tych opalonych oraz przyjemnie ciepłych.
— Zechciałabyś coś do picia? Lub jedzenia? — Zapytała uprzejmie Camila, złączając za plecami ręce. — Wybacz niegościnność, niewiele nas jest o tej porze w domu.
— Nie, umm, dziękuję...
Lepiej się nie wychylać.
— Rozumiem — kiwnęła lekko głową, wprawiając w ruch grzywkę, która na moment przysłoniła część jej ciemnych oczu. — W takim razie może usiądziesz? — Zaproponowała łagodnie, wskazując luźnym gestem dłoni na kanapę, a sama oddaliła się na fotel, przesuwając go wcześniej tak, żeby siedzieć naprzeciwko szatynki. — Jeśli zechcesz pić to — ponownie oblizała usta po ułożeniu dwóch kryształowych, niskich szklanek spod ledwie widocznej półki stolika na blacie oraz jedną wodę. — Nie krępuj się — posłała kobiecie sympatyczny półuśmiech. — To zwykła woda — dodała ciszej, nalewając sobie do połowy picia. — Domyślam się, że masz dużo pytań. Odpowiem na każde, jak napisałam. Śmiało.
I w tym momencie w głowie Lauren była jednocześnie pustka, jak i multum myśli. Nie wiedziała od czego zacząć. Tutaj było tak wiele niewiadomych, że nie potrafiła tego zliczyć, choć matematyka nie była jej najsłabszą stroną.
— Po-potrąciłam cię? — Miała ochotę uderzyć się w czoło za zająknięcie, ale ostatecznie przełknęła głośno ślinę, kiedy Camila wzięła kilka niewielkich łyków wody.
Na sam widok napoju zaschło jej w gardle, ale wciąż nie śmiała nalać sobie ani kropli.
— Odrobinę poturbowałaś — wzruszyła ramionami. — Nie miałam lepszego pomysłu, aby się do ciebie zbliżyć, więc uderzyłam w bok twojego samochodu, aczkolwiek przypadkowo przejechałaś mi nogę, bo niefortunnie się odbiłam.
— Och — zmarszczyła brwi. — Moment, zrobiłaś to specjalnie?
— Owszem.
— Dlaczego?
Camila poruszyła się na fotelu, jakby w nerwowym tiku, co nie umknęło uwadze drugiej kobiety. Nie wiedziała skąd ta reakcja, a to pomnożyło ilość pytań.
— Trudno jest to wytłumaczyć — zaczęła cicho. — Chciałabym ci to przedstawić z mojej perspektywy, która jest bardzo prosta, ale wiem, że dla ciebie może to być zbyt wiele do przyjęcia na raz — potarła szczękę palcami prawej dłoni. — Może na początek powiem, że to nic, co cię zobowiązuje. To twój wybór i ja muszę się do niego ustosunkować.
To wcale nie brzmi lepiej — stwierdziła Lauren, przesuwając nerwowo rękoma po swoich zakrytych udach.
— Choć bardzo nie lubię określać kogoś innego człowiekiem, a siebie jako coś...zatrzymajmy się na określeniu czymś, to... Umm, u was relacje dzielą się na przyjaźń, miłość rodzinną i małżeństwo, tak?
— Tak... — Lauren mimowolnie cofnęła się wgłąb kanapy.
— U nas głęboka przyjaźń jest między każdym członkiem stada lub watahy. W zależności jak kto woli to nazywać. I ta przyjaźń jest prezentowana w taki sposób, że traktujemy się wzajemnie jak wielką rodzinę. Tutaj nie każdy jest ze mną spokrewniony, oczywiście, czasami to sieroty, które zostały przygarnięte i teraz znalazły swoje miejsce, gdzie mogą znaleźć komfort i poczuć miłość. Platoniczną. Ewentualnie inną, aczkolwiek o tym później... — Oblizała nerwowo usta, złączając dłonie pod brodą, gdy odłożyła prawie pustą szklankę. — My nie zawieramy małżeństw. Przynajmniej nie, kiedy bardziej romantyczna relacja zaczyna być między dwoma osobami ze stada. Gdy okazuje się, że coś dzieję się między kimś z nas a człowiekiem to często bywa, że faktycznie bierzemy śluby.
Nie mam pojęcia, jak mogłyśmy przejść od potrącenia do rozmawianiu o ich ślubach.
— Nie chcę namieszać ci za bardzo w głowie, więc próbuję wytłumaczyć to z twojej perspektywy, do której jesteś przyzwyczajona i to norma po to, aby właściwie porównać z naszymi zwyczajami — wyjaśniła Camila, a Lauren zmarszczyła brwi—powiedziała to na głos?
Alfa złączyła ze sobą palce, wędrując przez kilka sekund po salonie, po czym ciemnie tęczówki ponownie napotkały zdezorientowaną zieleń. Postura szatynki wskazywała na poważną chęć ucieczki.
— My mamy partnerów — kontynuowała. — I dla nas jest to coś więcej niż dla was ślub. Wiadomo, zdarzają się rozwody po kilku latach przez nieporozumienia lub zdrady. Powodów macie wiele. U nas znalezienie partnera jest nierzadko trudne i to nie jest tak, że my poznajemy tę osobę od podstaw. Wystarczy, że przypadkowo znajdujemy się w ich pobliżu i nasze ciało, zmysły, zachowanie zaczyna dawać ostrzeżenie, że coś uległo zmianie. Nie mam na myśli czegoś tylko w kontekście seksualnym, oczywiście — ostatnie zdanie dodała pośpiesznie, a na jej opalonych policzkach znowu zagościły rumieńce. — Stajemy się bardziej podekscytowani względem najmniejszych rzeczy, nasze zmysły bardziej się wyostrzają, niekiedy stajemy się silniejsi fizycznie i dużo dzieje się w psychice. Mówiąc bardziej pospolicie: każda część—zarówno fizyczna oraz psychiczna—ciągnie nas do partnera. Nie interesuje nas to, że go nie znamy. Sama jego lub jej obecność daje nam większy komfort niż całe stado. To jest takie niewidzialne połączenie, którego człowiek nie zrozumie, dopóki nie związuje się z danym wilkołakiem.
— Zmierzasz do tego, że ja jestem tą partnerką? — Lauren przyłożyła dłoń do ust, ponieważ niekoniecznie chciała, aby mówić to na głos tak wprost.
Ale słowo się rzekło, prawda?
— Obawiam się odpowiedzieć twierdząco, ponieważ nie wiem, jak zareagujesz — Alfa przygryzła dolną wargę. — Jak mówiłam specjalnie na początku, to nie jest dla ciebie nic zobowiązującego i moim zadaniem jest ustosunkowanie się do twojej decyzji. Jednak zanim cokolwiek powiesz albo, umm, zaczniesz krzyczeć lub, uhm, uciekać to mogłabym ci dokończyć? Naprawdę nie chciałabym, żebyśmy w taki sposób zakończyły konwersację, aczkolwiek jeśli takie jest twoje życzenie to możesz wyjść w każdej chwili. Obiecałam, że po ewentualnym spotkaniu nie będę cię nachodziła i...
— W porządku — Lauren uniosła lekko dłonie. — Możesz dokończyć skoro odważyłam się tutaj przyjść.
Szkoda, że przyjechałam samochodem. Z alkoholem łatwiej byłoby to przyswoić.
— Dziękuję — prawie, że szepnęła. — Nie mamy wpływu na to, kto okazuje się naszym partnerem. To tak samo, jak nie decydujecie w kim się zakochacie, prawda? — Szatynka skinęła głową. — Relacje między ludźmi a nami nie zdarzają się tak często. Wiem, że poznałaś Normani i właściwie oprócz niej jest tutaj tylko jeszcze jeden człowiek, który związał się z kimś ze stada.
— Mieszka tu?
— Nie, nie — posłała Lauren łagodny półuśmiech. — Jej partnerka, Dinah, czasami bywa, jak to się mówi, wrzodem, więc Normani mieszka gdzieś indziej, ale i tak spędza tutaj najwięcej czasu.
— Och.
— Zdaję sobie sprawę, że zapewne postrzegasz nas jako potwory, ponieważ przydarzyła się tragedia w rodzinie twojej przyjaciółki...
— Skąd wiesz?
— Nie wiem tego tylko dlatego, że chciałam poznać odrobinę środowisko, w jakim się otaczasz, zanim postanowię się pojawić, ale... Przez to, że od czterech lat jestem Alfą miałam... A właściwie czułam obowiązek, żeby dowiedzieć się, co miało tutaj miejsce pięć lat temu. Zrozumiem również, że mi nie uwierzysz od tak, ale to nie moje stado dokonało takich ataków. Osiedliliśmy się tutaj po wykurzeniu niedobitków, które nadal polowały na granicach Florydy i to mój ojciec—który wtedy jeszcze był Alfą—zrobił z nimi porządek i uznał, że musimy wtopić się w tłum, ponieważ nikt nie będzie liczył się z naszym zdaniem po takich tragediach; że nikt nie będzie słuchał tłumaczeń; że nikt nie będzie bawił się w sprawiedliwość. Po roku osiedlenia się tutaj przyleciałam z Kuby, mojego rodzinnego domu, i spotkałam się z ojcem w innym miejscu, oznajmiając, że chciałabym poszukać swojego partnera. Żeby stać się Alfą oczywiście musiałam go pokonać i tak dalej, ponieważ inaczej by mnie nie puścił — wywróciła dyskretnie oczami. — Miałam wtedy szesnaście lat. Mentalnie osiągamy pełnoletniość w wieku piętnastu, więc... Cóż, troszeczkę szybciej niż wy. Po staniu się Alfą, tak w wielkim skrócie, postanowiłam zacząć podróżować. Przez cztery lata próbowałam coś poczuć. Jak mówiłam, da się to zrozumieć od razu, kiedy jesteś we właściwym miejscu, ale nic takiego nie miało miejsca.
Mimika twarzy Camili zmieniła się na odrobinę bardziej zasmuconą, jednak tylko przez chwilę.
— Wiem jak to jest być samotnym, Lauren — powiedziała delikatnie, odpowiednio akceptując jej imię. — Odczuwamy znacznie silniej zarówno te dobre, jak i złe emocje na co dzień, a kiedy znajdziemy naszego partnera to to narasta. Wtedy błądziłam, naprawdę dużo błądziłam i w końcu po czterech latach dotarłam na Florydę po raz pierwszy. Zebrałam do jednego miejsca stado ojca, które właściwie było już moje i... Jak się okazało osiedliłam je dobrze, ponieważ znalazłam się blisko ciebie — ostatnie słowo praktycznie szepnęła. — Naprawdę nie jestem tutaj długo, raptem kilka miesięcy i poświęciłam je na poznaniu twojego otoczenia i zrozumienia niektórych obyczajów, które tutaj panują, żeby nie wyjść, umm, na takiego outsidera. Albo dziwaka. Nie jestem pewna, jakie określenie bardziej pasuje.
Tym razem z wrażenia Lauren nalała sobie tej nieszczęsnej wody, aby nie palnąć czegoś na głos. Natłoku myśli w głowie nie dało się opisać — ponownie. To był miks wszystkiego. Niby wiedziała więcej, ale za każdą informacją kryło się jeszcze więcej dociekliwych pytań.
Wszystkie: "kto?", "co?", "jak?", "gdzie?" i "dlaczego?" zostawiła dla siebie.
— Przez bycie Alfą nałożona została na mnie duża presja, żeby znaleźć partnera, ponieważ mamy jednak pewne standardy, ale to też jest kwestia stada. Moje zostało nauczone tak, żeby nie zmuszać drugiej osoby do czegoś, czego nie chce. Dlatego właśnie nie zamierzam ci się narzucać, Lauren.
— Czego oczekuje się od tych...partnerów?
Camila uniosła wyżej głowę, będąc autentycznie zaskoczona tym pytaniem. Spodziewała się krzyku albo pośpiesznej ucieczki. Właściwie wszystkiego, co było przeciwieństwem cywilizowanej rozmowy o tych, dla szatynki, nienormalnych relacjach.
— Bycia obok — wzruszyła ramionami. — Zwykłej egzystencji. Kiedy uczucie zostaje odwzajemnione to jest wspaniale, a jeśli nie to wycofujemy się na tyle, żeby nie przeszkadzać, ale zawsze możemy przyjść z pomocą. Oczywiście to trochę smutniejsza wersja.
— Więc teoretycznie... — Lauren przeczesała włosy wolną dłonią przez wzięciem kolejnego drobnego łyka niegazowanej wody. — Nie mogę być z nikim, ponieważ w waszej kulturze jestem twoją partnerką?
— Nie zmuszę cię do bycia ze mną. Czy akceptowania mojej obecności. Oczywiście, że możesz być z kimkolwiek zechcesz — potarła nerwowo dłonie po oparciu przedramion o uda i lekkim pochyleniu się w kierunku stolika. — Prawdą jest jednak to, że będzie mnie ten fakt bolał. Bardzo. Z pewnością bardziej niż niespodziewany rozwód, zdrada, czy... Sama nie wiem, ciężko mi znaleźć adekwatne porównania. Odbieramy wszystko intensywniej na co dzień, a jeśli chodzi o partnera to jeszcze bardziej. Przepraszam, nie potrafię ci tego lepiej przedstawić.
— To na mnie w jakiś sposób wpływa? Jeśli, załóżmy czysto hipotetycznie, byłabym gdzieś obok ciebie.
Pomimo tego "czysto hipotetycznie" twarz Camili zacznie się rozpromieniła.
Albo to na pokaz, albo jest w tym ziarno prawdy.
— Nie kłamię — powiedziała cicho Alfa, a Lauren kolejny raz zmarszczyła brwi—znowu jej się wymsknęło?
To zaczyna być coraz bardziej dziwaczne. Bardziej niż było do tej pory.
— Ach, nie powiedziałam ci o dość istotnym fakcie, jeśli chodzi o stado i parterów. Właściwie dla ciebie pewnie będzie najbardziej ważny — Camila przeczesała obiema dłońmi włosy. — Słyszę w głowie o czym myśli poszczególna osoba z mojej watahy oraz ty.
— Słucham?
To jakiś pieprzony żart? W "Zmierzchu" było inaczej.
— To nie żart i chyba w tym filmie były wampiry, tak? Dobrze kojarzę?
Kurwa.
— Nie jestem kobietą lekkich obyczajów.
— To nie... J-ja... Moment. Dlaczego niby jesteś w mojej głowie?
— Nie jestem. Po prostu słyszę, o czym myślisz. To ułatwia nam kontakt. Przynajmniej w stadzie. Wiem, że dla ciebie może to być niezrozumiałe, a nawet przerażające. Przepraszam, zapomniałam powiedzieć ci o tym wcześniej. Byłam rozproszona. Nie podejrzewałam, że faktycznie przyjedziesz i dlatego... Zapomniałam. Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro.
— Miałaś szczęście — stwierdza Lauren. — Nie jesteś w mojej głowie.
— Słyszę, o czym myślisz. Kiedy chcę. I ty też możesz tylko wystarczy skupienie i odrobina wiary, że faktycznie istnieje coś takiego jak "partnerstwo" i jesteśmy w pewien sposób połączone.
— Dlaczego miałybyśmy być połączone? Znaczy, jestem kimś obcym. Nie znasz mnie. W tej szalonej sytuacji mogłabym w stanie zrozumieć chociaż jakieś połączone między tobą a stadem, ale to? Zdecydowanie nie.
— Jesteś dla mnie ważniejsza niż oni — szepnęła w odpowiedzi, odwracając pośpiesznie wzrok—jakby z łagodnym zawstydzeniem. — Możesz pomyśleć o dowolnej rzeczy, a ja powiem, co to było, jeśli nie wierzysz. Może w ten sposób bardziej cię przekonam.
— Niech będzie — Lauren odłożyła szklankę, skrzyżowała ramiona i spojrzała na plazmę znajdującą się za Camilą, skupiając się na jednym punkcie.
Pomidor.
— Pomidor.
Miała szczęście.
— Nie, po prostu słyszę w głowie to, co mówisz.
Siedemset dwa.
— Siedemset dwa.
Kropka.
— Kropka.
Wilk.
— To częściowo ja. Pomyślałaś: "wilk".
Stół bez nóg.
— To jest jakieś wasze hasło? — Camila zamrugała zaskoczona powiekami. — Nie widziałam jeszcze stołu bez nóg. Właściwie to byłby sam blat, ale może się nie znam.
Dwa miliony siedemset czterdzieści tysięcy.
— Dwa miliony siedemset czterdzieści tysięcy.
Dwa.
— Dwa.
Przestań być w mojej głowie.
— Przecież chciałaś sprawdzić, czy nie kłamię.
Czy wy znacie coś takiego jak prywatność i przestrzeń osobista?
To pytanie niekoniecznie było celowo skierowane do Camili. To była taka luźna myśl i Lauren zrobiło się trochę źle, gdy kobieta odwróciła widocznie speszona wzrok.
— Przepra...
Lauren przekręciła na prawą stronę głowę, ponieważ usłyszała czyiś bieg. Minęła raptem sekunda, czy dwie, a w salonie pojawił się ten sam wilk o złocistym futrze. Alfa natychmiastowo wstała, jakby wyczuwając, że zwierzę oprze ciężar ciała po ustaniu na tylnych łapach o jej.
— To jest Dinah — wytłumaczyła. — Jako Alfa mam również obowiązek, żeby dawać każdemu komfort — mówiąc to, łagodnie pogłaskała głowę wilka. — Bardzo lubimy dotyk, dlatego często się do siebie przytulamy. Tak, jak teraz chociażby. To sprawia, że czujemy się lepiej — uśmiechnęła się delikatnie, zerkając w brązowe oczy zwierzęcia. — Dinah to również moja przyjaciółka i Beta, czyli opiekuje się pozostałymi, kiedy nie jestem w pobliżu — podrapała ją za uszami na co zamruczała. — Można powiedzieć, że potrzebujemy od czasu do czasu czułości o co zapewne byś nas nie podejrzewała — poklepała bok swojej Bety. — W skrócie zwracamy się do niej DJ. Nie każdy dobrze wymawia "Dinah".
— Och.
— Nie jest groźna. Bywa zaborcza, jak każdy z nas, ale ma złote serce — Dinah powoli opadła przednimi łapami na ziemię i po zerknięciu na Alfę niepewnie zbliżyła się o krok do Lauren. — Nie zrobi ci krzywdy, jednak jeśli nie chcesz, żeby się z tobą przywitała to tego nie zrobi.
Kobieta chrząknęła cicho i stwierdziła w myślach: pieprzyć to, po czym wysunęła lekko dłoń w kierunku DJ. Wilk oblizał się po pysku i podsunął podbródek, więc Lauren mogła musnąć palcami miękkie, jasne futro, na co zamruczała podobnie, co w pobliżu Camili. Mimowolnie na ustach szatynki pojawił się półuśmiech, gdy drugą ręką podrapała ją za uchem, wskutek czego śmiesznie nim poruszyła i pomachała ogonem.
— Lubi cię — powiedziała cicho Alfa, a Lauren zerknęła na nią z dołu. — Uważa cię za dobrą osobę. Czuję przyjemną aurę i zapachy. Przeważnie za pomocą naszych zmysłów da się określić danego człowieka, czy też innego wilka.
— Może zmienić się w człowieka jak ty? Normani mówiła, że — DJ uniosła również drugie ucho na dźwięk imienia swojej partnerki. — Że, umm, chodzicie do pracy, szkoły, ale każdy może wyglądać jak człowiek?
— Każdy. I Dinah mogłaby, ale nie jestem pewna, czy chciałabyś zobaczyć ją teraz nago. Podczas przemiany w wilka albo zdejmujemy ubrania, albo same się drą, więc w drugą stronę oczywiście nie pojawią się na nas w magiczny sposób.
— Och. Nie, lepiej nie — powoli zabrała dłonie od Bety, co poskutkowało cichym piśnięciem i podsunięciem głowy pod jej ramię.
— Dinah — Camila zbeształa ją bardziej surowym tonem, chociaż na ustach gościł niewielki półuśmiech. — Polubiła cię, jak mówiłam — wytłumaczyła i ostrożnie zbliżyła się do tej dwójki, klepiąc łagodnie bok wilka. — Już, już, zostaw ją w spokoju. Zaraz powiem wszystko Normani. Nadal nie jesteś gotowa.
Wargi Lauren uniosły się jeszcze bardziej ku górze, gdy Dinah ułożyła się na podłodze ze skulonym ogonem i nałożyła przednie łapy na nos, a to przypomniało jej o sytuacji w łazience — Chryste, ona widziała mnie nago.
— Nie patrzyłam. Odwróciłam głowę — odpowiedziała, nadal mając uwagę skupioną na przyjaciółce. — Lepiej leć na górę się przebrać, bo cię dopadnie.
I po tych słowach Dinah uciekła w nie więcej niż pięć sekund.
— Wracając do naszej rozmowy... — Camila wróciła na drugą stronę stołu, ale nie usiadła na fotelu. — Zapytałaś, czy jakoś to na ciebie wpływa. Na chwilę obecną nie. I oczywiście...
Chyba nagle nie będę wyglądała jak yeti, co?
— Nie, nie będziesz — Lauren posłała kobiecie bez zastanowienia surowe spojrzenie, a Alfa oblizała nerwowo usta. — Przepraszam. Już nie będę. Dopóki nie pozwolisz.
— Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Mówiłaś, że to "polepsza" komunikację między stadem i partnerami.
— Owszem. Jest to dużo wygodniejsze, ponieważ nie mamy między sobą tajemnic w przeciwieństwie do relacji człowiek-człowiek. Jednak powiedziałam również, że uszanuję każdą twoją decyzję i od tego momentu nie będę przysłuchiwała się temu, o czym myślisz. Obiecuję — przesunęła palcami po materiale eleganckich spodni.
Dopiero właściwie w tej chwili Lauren przyjrzała się jej ubiorowi — komplet wzięty jakby od kobiety pracującej w jakiejś korporacji. Idealnie dobrane spodnie, opinające odpowiednio wąską talię, ale wciąż pokazujące dobrze zaokrąglone biodra. Oczywiście były one w kolorze klasycznej czerni, co pasowało do błękitnej, jedwabnej koszuli, która musiała być szyta na miarę, ponieważ każdy jej centymetr idealnie zakrywał ciało Alfy. Wyglądała w tym wydaniu naprawdę dobrze.
— Jak mówiłam — chrząknęła cicho, zauważając zaciekawione zielone tęczówki na swoim ciele, do czego nie była przyzwyczajona—tym razem naprawdę nie przysłuchiwała się jej myślom; po prostu to było odrobinę krępujące. — Nie wpływa to na ciebie w żaden sposób teraz, ale jeśli byśmy były bardziej, powiedzmy, oficjalnie partnerkami to proces starzenia zostaje spowolniony i zyskujesz na siły, ponieważ pewne nadnaturalne części mnie przeszłyby na ciebie.
— I w jaki sposób byłoby to "oficjalne"?
— Umm — podrapała się po policzku. — Przysięgam, jeśli powiem to na głos to pomimo tłumaczeń wiem, że odbierzesz tę informację źle, więc może... Chociaż bardzo chciałabym rozwiać twoje wątpliwości to dobrym pomysłem byłoby, gdybym stopniowo wtajemniczała cię w naszą kulturę oraz obyczaje, ponieważ wiem, że w tej chwili to nadal jest za wiele. Nie chciałabym być powodem, który odbiera ci sen z powiek. Wiem, że pracujesz i to twój jedyny dzień wolny, dlatego może... — Ucięła na moment.
Wie, gdzie pracuję?
— Może byśmy to przełożyły? Na następne spotkanie, jeśli zechciałabyś ponownie mnie zobaczyć, oczywiście — zasugerowała odrobinę zbyt szybko. — Mogłybyśmy zaaranżować spotkanie gdziekolwiek zechcesz. To żaden problem. Chciałabym, abyś czuła się komfortowo, a teraz i tak jest na tobie dużo presji, nerwów. To w porządku mieć mętlik w głowie — ukucnęła, przytrzymując się jedną dłonią końca stołu. — Myślę, że to też nie jest w porządku z mojej strony, aby mówić o wszystkim za jednym razem, ponieważ wtedy będziesz przytłoczona. Najlepiej częściowo dowiadywać się o pewnych sprawach, przynajmniej moim zdaniem — posłała Lauren ciepły uśmiech. — Co o tym myślisz?
Kobieta westchnęła cicho, nie wiedząc, co zrobić. Chciała wiedzieć właściwie wszystko, ale faktycznie Alfa miała rację. Może dobrze będzie to przełożyć.
Lauren była zaskoczona tak łatwym rozważaniem kolejnego spotkania, kiedy jeszcze niecałą godzinę temu dawała sobie maksymalnie pięć minut czekania, zanim ucieknie i więcej tutaj nie wróci. Teraz jej naiwna strona, która właściwie od dawna szukała wrażeń; której zawsze czegoś brakowała dała o sobie znać bardziej niż zazwyczaj, stąd ostateczne kiwnięcie głową.
— Może dałabym ci mój numer telefonu? — Zaoferowała cicho Camila. — Mogłabyś do mnie zadzwonić lub napisać, kiedy chciałabyś ponownie się spotkać. Chyba, że wolisz, abym przyszła osobiście i od czasu do czasu sprawdzała, jak...
— W porządku — wcięła, pocierając twarz dłońmi. — Możesz zapisać mi numer.
— Dobrze, dobrze.
Lauren tego nie zauważyła, ale twarz Camili ponownie się rozpromieniła na kilka sekund. Naprawdę cieszyła się z każdej minuty spędzonej z kobietą chociaż właściwie przez cały czas była okropnie zestresowana, jednakże gdyby miała tylko szansę na powtórzenie to niczego by nie zmieniła. Wiedziała, że to nie jest odpowiednia pora, aby tłumaczyć szatynce jak wiele to dla niej znaczy — tak coś prostego, jak sama obecność; fakt, że oddycha i jest zdrowa; a tym bardziej, że odzywa się bezpośrednio do Camili. Zdecydowanie było za wcześnie, żeby ją uświadamiać, że to "połączenie" i "partnerstwo" nie jest picem na wodę i każda chwila jest na wagę większą od złota.
Dosłownie.
— Oczywiście jeśli się rozmyślisz — oblizała instynktownie usta, co było stałym tikiem nerwowym Alfy w obu formach. — Prosiłabym chociaż o jakąś krótką wiadomość. Jak mówiłam, obiecuję, że po tym nie zbliżę się do ciebie bez pozwolenia — niepewnie podsunęła szatynce kartkę, na której był rząd schludnie napisanych cyfr—dobrze, że pod stołem zawsze były przylepne karteczki oraz długopisy. — Oczywiście z wyjątkiem, jeśli coś by ci zagrażało. Zawsze ci pomogę. To mój obowiązek.
Kobieta rozchyliła usta, aby powiedzieć, że coś takiego nie powinno być żadnym obowiązkiem, ale się powstrzymała. Ich moralność różniła się w jakimś stopniu i na chwilę obecną musiała to uszanować, przetrawić w swoim czasie, a dopiero później wymieniać się opiniami. Tak było najbezpieczniej — przynajmniej jej zdaniem.
— Dobrze — odpowiedziała jedynie i powoli wstała.
— Odprowadzę cię do drzwi — zaoferowała Camila, a Lauren kiwnęła głową.
Brunetka utrzymywała całkiem bezpieczny dystans, co zaskoczyło w dużym stopniu drugą kobietę, ale postanowiła tego nie komentować. Najwyraźniej zrozumiała zbyt dosadnie tą przestrzeń osobistą, o której zgryźliwie pomyślała, a Alfa to usłyszała. Na samo wspomnienie jej miny, Lauren zrobiło się po prostu głupio.
— Dziękuję za przyjście — Camila wyprzedziła sprawnie szatynkę, aby otworzyć drzwi. — Jestem bardzo...
Odwróciła głowę podobnie, jak druga kobieta, kiedy po korytarzu rozniosło się ciche popiskiwanie, a następnie ukazała się puszysta kulka, na której widok Alfa się uśmiechnęła. Wzięła małego wilczka w ramiona i musnęła czubek jego nosa palcem, wskutek czego się oblizał, zanim ciekawsko spojrzał na Lauren swoimi prawie czarnymi tęczówkami.
— To jest Roy — podrapała zwierzaka po górnej części brzucha. — Ma dwa lata i dopiero się uczy być w drugiej formie — wytłumaczyła.
Lauren właściwie nie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyła ze swego rodzaju rozczuleniem, kiedy młody wilczek wtulił pyszczek w szyję Camili, a ona odrobinę mocniej przysunęła go do swojego ciała, nadal trzymając w pewnym uścisku. Zapewne było to głupie, że robiła się taka miękka, gdy jeszcze tego samego dnia uważała Alfę i całą jej watahę za morderców — dlatego właśnie nic nie powiedziała.
— Jestem bardzo wdzięczna za twoje przyjście — dokończyła Alfa. — Poczekam na wiadomość lub telefon. Nie śpiesz się — posłała szatynce drobny uśmiech. — Jedź bezpiecznie i, mam nadzieję, do zobaczenia.
— Do zobaczenia, Camila.
Brunetka wtuliła wargi w miękkie futro wilczka, żeby odrobinę ukryć się przed zielonymi tęczówkami, ale Lauren poniekąd zdawała sobie sprawę z tego ruchu. Mimo to, zostawiła dla siebie uwagę i powoli wyszła poza willę. Alfa pozostała w tej samej pozycji, obserwując sylwetkę swojej partnerki, a później jej samochód, dopóki nie zniknęła z pola widzenia.
Z tego wszystkiego biedny Roy nie rozumiał, dlaczego bicie serca jego Alfy jest takie szybkie i dlaczego skóra zrobiła się znacznie cieplejsza — ostatecznie wybudził z transu Camilę, która automatycznie odłożyła go na podłogę, więc mógł dumnie, choć wciąż pokracznie, pomaszerować do swojej matki.
———
Nie podejrzewałam, że wyjdzie mi taki długi rozdział — liczyłam na maks 2,5/3k słów, ale troszkę się rozpędziłam i nawet będąc chorą i na zwolnieniu udało się napisać na luzie +4,7k.
Rozdziały tutaj przeważnie nie będą takiej długości. Akurat teraz zdarzyło się inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top