Lauren przyłapała samą siebie podczas pracy na powracaniu myślami do psa. Zastanawiała się, czy daleko odszedł, czy nikt nie wyrządził mu więcej krzywdy, czy trafił do swojego właściciela. Miała wyrzuty sumienia oraz przeklinała się za niezamknięcie drzwi tylko zostawienie ich jak zwykle otwartych. Co prawda mało prawdopodobne było pójście zwierzęcia, ale najwidoczniej powinna była o tym pomyśleć.

Westchnęła ciężko, kiedy rozejrzała się po pustym salonie. Odłożyła torbę na ciemną kanapę, po czym stwierdziła, że pies raczej już do niej nie wróci. Zresztą, jak szalony musiałby być, żeby wracać do kogoś, kto go potrącił? Lauren potrząsnęła lekko głową i włączyła na plazmie muzykę, po czym włączyła obie wysokie kolumny, z których zaczęła lecieć pierwsza piosenka z przypadkowej, letniej playlisty na YouTube.

Nie mając co robić — jak każdego wieczoru — ruszyła powoli do łazienki, wiedząc, że przecież nie musi się nigdzie śpieszyć. Na dobrą sprawę mogła brać kąpiel nawet i te dwie godziny, jeśli chciała i nikt nie będzie jej wołał. 

Nigdy by nie pomyślała, że chciałaby usłyszeć słowa: "pośpiesz się" przebijające się przez drzwi łazienki.

Ale Lauren przyzwyczaiła się do tego. Naprawdę. Była typem samotnika — a może trafniejsze byłoby powiedzenie, że musiała do tego przywyknąć. Musiała zaakceptować to, że ma jedną prawdziwą przyjaciółkę, zapełniającą jej czas pracę oraz słaby kontakt z rodziną. Była zwykłym szarym człowieczkiem, który nie wyróżniał się z tłumu na siłę.

Lauren nawet nie pamiętała, kiedy śmiała się z kogoś innego, oprócz Allyson, która lubiła rzucać żartami i sama w sobie była niebywale śmieszna oraz urocza.

Kobieta uniosła mokre dłonie i przesunęła nimi po twarzy, zaczesując odrobinę wilgotne włosy w tył. Jej wzrok był kompletnie pusty, gdy patrzyła na kafelki przed sobą. Kiedyś cieszyła się ze spokoju — przynajmniej za czasów szkoły średniej i studiów — ale teraz wołałaby mieć chociaż kogoś obok siebie. Niestety praca nie pozwalała na znalezienie sobie partnera, ponieważ zapełniała zbyt wiele jej czasu i później robiły się z tego kłótnie. Nawet nie mogła przygarnąć jakiegoś zwierzaczka, bo i tak zostawałby całe dnie sam.

Pozostała więc jej muzyka. Tylko to zapełniało dom. 

Gdyby nie praca oraz spotkania z Allyson to zapewne nie rozpoznawałaby własnego głosu — w końcu do kogo miałaby się odezwać? Do własnego odbicia?

Powieki Lauren rozchyliły się sekundę po usłyszeniu jakby drapania o drzwi. Kobieta natychmiastowo wyszła z wychłodzonej wody i sprawnie owinęła się ręcznikiem. Sięgnęła dłonią po wyłączoną prostownicę, ponieważ tylko tym mogła ewentualnie kogoś uderzyć, po czym gwałtownie pchnęła drzwi.

Biały ręcznik, którym wcześniej się owinęła opadł na kafelkową podłogę, kiedy zobaczyła siedzącą włochatą postać. Lauren przytknęła dłoń do czoła i odłożyła prostownicę, po czym ponownie zakryła ciało miękkim materiałem, przyglądając się psu. Akurat teraz odwrócił głowę w drugą stronę, co wyglądało trochę komicznie — jakby nie chciał jej podglądać.

— Co ty tu robisz, psiaku? — Zapytała cicho i wypuściła powoli powietrze z płuc, zanim wypuściła wodę z wanny. — Znowu zostawiłam otwarte drzwi na taras... — Przypomniała sobie.

Zerknęła ponownie na zwierzaka, gdy osuszała włosy drugim ręcznikiem. Tym razem zerkał na swoje łapy ze spuszczoną głową. Z tego, co dało się zauważyć nie miał na tylnej nodze bandaża i wszystko wskazywało na to, że to nie mogło być złamanie. Przecież inaczej by tutaj nie przyszedł, prawda?

— Trafiłeś do domu? Do swojego właściciela?

Kobieta uklęknęła przed psem i przyjrzała się jego szyi, aby zlokalizować jakąś obrożę, ale niczego takiego nie posiadał. Zacisnęła usta, nie wiedząc, co zrobić. Zwierzak był zadbany, więc musiał do kogoś należeć, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Nie mogła również pozwolić mu na takie przychodzenie i odchodzenie, ponieważ nie wiadomo, kim był jego właściciel. Jeszcze poszedłby za psem i Lauren miałaby z tego duże kłopoty.

— Nie mogę cię zatrzymać — mruknęła cicho. — Za dużo pracuję i musisz mieć jakiegoś pana lub panią, skarbie — uśmiechając się półgębkiem, przesunęła dłonią po boku szyi zwierzęcia. 

Szatynka przekręciła lekko w bok głowę, przyglądając się temu, jak pies uniósł jedną z łap i położył na własnym nosie, pochylając odrobinę głowę. Dla niej wyglądało to przeuroczo — dokładne tak, jakby psina się zawstydziła.

— Głodny?

Lauren wypuściła lekki śmiech, kiedy uszy zwierzęcia natychmiastowo się podniosły. Mimo to, nie zabrał łapy z nosa, a dodatkowo drugą zaczął lekko machać. Wyglądało to przekomicznie w mniemaniu kobiety. Choć postura psa była potężna to tak naprawdę wydawał się całkowicie niegroźny.

— Przebiorę się i zobaczymy, co będzie dla ciebie do zjedzenia.

Bez dodania niczego więcej, zwierzak po prostu odszedł w kierunku salonu, a Lauren w międzyczasie szybko wsunęła na siebie krótkie spodenki dresowe oraz za dużą koszulkę — ktoś mógłby pomyśleć, że to jakaś pozostałość po byłym chłopaku, a tak naprawdę kobieta kupiła ją w męskim dziale, ponieważ tego typu ubrania są wygodniejsze do spania. Czy to nie brzmi za bardzo dołująco?

Po kilku minutach Lauren siedziała, jedząc sałatkę z warzywami i kawałkami fety, a pies ostatecznie skończył z kawałkiem przygotowanego wcześniej kurczaka do jutrzejszego obiadu, aczkolwiek kobieta stwierdziła, że mu odpuści. Po wszystkim pies znalazł się między nogami szatynki i ułożył głowę na odkrytym udzie, zaczynając łaskotać skórę swoim wilgotnym nosem. Lauren posłała mu malutki uśmiech, podrapała za uszami, a następnie wstała z zamiarem pójścia do sypialni. Za sobą słyszała kroki zwierzęcia i domyśliła się, że tak szybko jej nie odpuści.

Nie, żeby komuś tak samotnemu przeszkadzało towarzystwo.

Ostatecznie pies wskoczył na łóżko i ułożył się grzecznie obok ciała kobiety, opierając się o własne łapy. Jego uszy były uniesione, kiedy przyglądał się leżącej sylwetce. Lauren sięgnęła dłonią do ciemnego pyszczka i pomiziała go pod brodą, na co się oblizał. 

— Jakiej ty jesteś rasy... — Mruknęła bardziej do siebie.

Wtopiła dłoń w ciemne, miękkie i całkiem — o dziwo — słodko pachnące futro, po czym powoli je przeczesywała. Pies wyglądał na połączenie wilczura z jakimś... Nawet ciężko określić. Z jakąś rasą, która ma niebywale długie oraz miękkie owłosienie. Lauren nie znała się na zwierzętach — praktycznie żadnych — więc nie mogła sprecyzować, z jakiego połączenia on jest. 

Ostatecznie stwierdziła, że zostanie przy określeniu wilczura.

— Jesteś takim wilczkiem, co? 

Pies pochylił głowę i wcisnął nos w jej dłoń, liżąc pojedynczo wewnętrzną stronę, zanim oparł łebek na jej brzuchu, przekładając jedną z silnych łap przez udo. Co zaskakujące, nie zadrapał kobiety w żaden sposób. Po prostu ułożył się tak, aby być wtulony do jej prawego boku.

Kobieta nie mogła powstrzymać kolejnego małego uśmiechu, kiedy poprawiła pod głową poduszkę i ułożyła luźno dłoń na karku zwierzęcia. Zamknęła powoli oczy po przykryciu się z jednej strony — ponieważ drugą skutecznie ogrzewał pies — kołdrą. Nawet nie pamiętała, w której chwili usnęła. Jedyne, co kojarzyła to miękkie futro pod opuszkami palców, które bez zbędnego przemyślenia cały czas przeczesywała, wywołując aprobujące pomruki od wilczka.

To była jedna z niewielu — naprawdę niewielu — nocy, kiedy Lauren nie czuła się samotną outsiderką.

———

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top