Lauren była zmęczona.

Kolejny raz wychodziła z nadgodzinami większymi niż to normalne jak na pracę w zwykłej korporacji. Oczywiście zostawanie do dziesięciu godzin dziennie, aby sprzedać coś więcej klientom miało sens i nawet się opłacało, ale, prawie że czternaście — gdzie ostatnie dwie spędziła odcięta od ludzkości w papierach oraz przy laptopie — było zdecydowaną przesadą. Ostatnimi czasy zdarzało jej się przesadzać z zapełnianiem sobie dnia w taki sposób i choć niesamowicie na to narzekała to w jakimś stopniu odpowiadało to kobiecie. Nie miała zbyt wielu znajomych — jedynie Allyson, która od czasu do czasu ją odwiedzała.

Jakoś ci wszyscy super "przyjaciele" ze studiów rozproszyli się w kompletnie innych kierunkach i zapomnieli o tym, jak wybrać do niej numer.

Ale Instagrama i Twittera potrafili perfekcyjnie obsługiwać.

Szatynka westchnęła ciężko, ruszając na podziemny parking. Nienawidziła wracać o późnych porach — wolałaby przyjeżdżać tutaj nawet o piątej rano byleby nie wychodzić po zmroku, ale wiedziała, że pocałowałaby o takiej porze jedynie klamkę. Sfrustrowana sięgnęła do torby, rozglądając się nerwowo po prawie pustej przestrzeni. Zawsze dostawała jakiejś paranoi, kiedy tylko było zbyt późno w jej mniemaniu. Wtedy dla Lauren każda rzecz mogła stać się potencjalnym mordercą.

Sprawnie odblokowała samochód i otworzyła drzwi. Instynktownie podniosła głowę, aby jednym ruchem wolnej dłoni zaczesać w tył włosy i właściwie kompletnie przypadkiem zauważyła jakąś sylwetkę. A przynajmniej coś na to wskazywało. Poruszyło się niebywale szybko oraz praktycznie przy ledwie możliwym do wyłapania przez oczy miejscu. Przełknęła z trudem ślinę i czym prędzej weszła do środka, zamykając za sobą drzwi z każdej strony. Nie zamierzała czekać jak w tandetnych filmach i natychmiastowo włączyła silnik, który oczywiście zadziałał. 

W końcu to naprawdę żaden cholerny film.

Drżącymi dłońmi wykręciła zbyt mocno kierownicą przy cofaniu, jednak na szczęście Lauren wyhamowała i nie uderzyła tylnym zderzakiem w kolumnę. Dopiero teraz zdała sobie, jak bardzo dała do gazu na wstecznym.

Ostatni raz spojrzała na górne lusterko, żeby upewnić się, że faktycznie nie buchnęła w beton, po czym ponownie zobaczyła jakiś ruch — tym razem o wiele bliżej. Nie zamierzając czekać na własne morderstwo włączyła przypadkowo drugi bieg i wcisnęła szpilką maksymalnie pedał gazu, co zaowocowało ruszeniem z piskiem opon. Szczęście, jakie przeszło przez jej ciało było nie do opisania, kiedy praktycznie przekraczała linię do wyjazdu na zewnątrz.

Usłyszała jakieś puknięcie, jakby ktoś kopnął drzwi od auta, aczkolwiek to zignorowała i podskoczyła w miejscu, wjeżdżając dość agresywnie na próg spowalniający. Z racji tego, że miała wyłączone radio w przeciągu paru sekund do jej uszu dotarło wysokie skomlenie.

Natychmiastowo wcisnęła pedał gazu i puściła sprzęgło, wskutek czego silnik zgasł. Zielone oczy Lauren spojrzały na lusterko, aby zlokalizować źródło tego niespodziewanego dźwięku i wtedy to zobaczyła — kilka metrów za tyłem samochodu leżał pies. Jego futro już stąd wyglądało na puszyste i długie, a samo ciało zwierzęcia było pokaźnych rozmiarów.

Lauren przytknęła dłoń do ust, kiedy drugą pociągnęła za hamulec ręczny i wybiegła z auta. To nie był cholerny próg zwalniający. Potrąciłam psa przez swoją paranoję.

Niepewnie obeszła zwierzę z każdej strony, jakby próbowała wyłapać, czy gdzieś leci krew w ogromnych ilościach, aczkolwiek niczego takiego się nie doszukała. Pies za to strasznie dyszał, miał wpół przymknięte powieki oraz jego tylna prawa łapa była bardziej wykręcona niż powinna — przynajmniej tak jej się wydawało.

Ukucnęła wobec tego w stosownej odległości przy psie, po czym sięgnęła dłonią do jego boku, zatapiając — dosłownie zatapiając — dłoń w jego miękkim futrze. Było tak długie, jak podejrzewała i zaskakująco przyjemne w dotyku. Ale nie o tym przecież mowa, prawda? Weź się w garść.

Lauren kilka razy przejechała ręką po głowie zwierzęcia, na co przymknął oczy, nadal ciężko dysząc. Chciała dać mu chociaż minimum komfortu przed powolnym i niezdarnym wzięciem go w ramiona i zaniesieniem na tylne siedzenia samochodu. Nie była pewna, co do słuszności swojego pomysłu, ponieważ nigdy nie posiadała żadnego zwierzęcia oraz było zbyt późno na odwiedzenie jakiegokolwiek weterynarza, czy pogotowia dla zwierząt — o ile takie coś istniało.

Sprawa była prosta: psiak musiał przemęczyć się chociaż noc, a Lauren mimo nieznajomości pierwszej pomocy w takich sytuacjach, ruszyła czym prędzej do swojego niewielkiego domu, żeby — końcem końców — owinąć wokół łapy bandaż. Było to co prawda idiotyczne, aczkolwiek wolała nie chwytać za kończynę i zacząć bawić się w weterynarza, nastawiając kość. Z dwojga złego lepsze tak mizerne usztywnienie łapy niżeli zrobienie większych szkód przy kombinowaniu.

Choć w tyle głowy Lauren pojawiała się niepewność co do stanu psa — przecież mógł mieć wściekliznę, być na cokolwiek chory albo mieć jakieś robale — to postanowiła tego wieczoru zignorować zdrowy rozsądek. Rozłożyła miękki koc dla zwierzęcia przy swoim łóżku, po czym głośno westchnęła, kiedy przyglądała się wciąż ciężko dyszącemu psu. Przez jej głupie odchyły biedak będzie się męczył całą noc.

Kobieta niepewnie usiadła przy jego głowie ułożonej na przednich łapach — lepiej pogłaskać obcego psa, kiedy widzi twój ruch niż z zaskoczenia i mieć poszarpaną przez kły rękę. Przyjrzała mu się uważniej po zaczesaniu w tył opadających z koka kosmyków włosów. Musiała przyznać, że był śliczny. Duży — a właściwie bardziej puszysty — i śliczny.

Powoli pogłaskała jego głowę na co zamknął całkowicie oczy, a następnie nieśpiesznie wsunęła palce w miękkie futro. Naprawdę miękkie. To nie mogła być jakaś włóczęga, ponieważ pierwsze wrażenie mówiło o zadbaniu. Lauren oblizała usta, przypatrując się wymęczonej postaci — przeważnie psy miały albo bardzo jasne futro, albo ciemne, a ten posiadał wyjątkowo ciężkie do określenia. Nie można było tego nazwać zwykłym brązem, ponieważ byłby zbyt jasny oraz czymś zbliżonym do czerni. Na tę chwilę do głowy kobiety wpadł jedynie widok stopionej gorzkiej czekolady, która po dłuższym przemyśleniu idealnie pasowała.

Choć okoliczności nie były zbyt przyjemne, gdzieś w głębi Lauren cieszyła się z tego, że ma towarzysza na noc. Ogólnie rzecz biorąc była typem samotnika — a przynajmniej tak jej się wydawało. Potrzebowała dużo czasu, żeby faktycznie się otworzyć i dotychczas udało się zawszeć przyjaźń z Allyson. Przy niej czuła się swobodnie, a właśnie tego potrzebowała — komfortu. Dotychczas żaden znajomy, żaden "przyjaciel", czy nawet żaden partner nie potrafił jej tego dać i przeważnie odchodził, uznając, że jest zbyt "namolna".

A Lauren była po prostu samotna.

Najgorsze w tym wszystkim okazał się fakt, iż rano po psie nie było śladu. Oczywiście Lauren musiała otworzyć wyjście na taras, więc zwierzę zwyczajnie uciekło jak najdalej. Choć kobieta próbowała sobie to tłumaczyć najprostszą troską o niewinne zwierzę, to tak w głębi była przygnębiona. Musiała ponownie stawić czoła nudnej rzeczywistości.

A w domu nigdy nikt na nią nie czekał.

———

Swoją drogą, co myślicie o okładce? Dawno nie łączyłam ze sobą kilkunastu zdjęć i osobiście mi się podoba, tak samo, jak dym, którego już wcześniej użyłam do "Madness", ale chciałabym wiedzieć, jak widzą ją inni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top