⑧⑦

Kiedy Camila otworzyła oczy, była zdezorientowana. Patrzyła bezpośrednio na sufit, nadal znajdując się w domu Lauren — a dokładniej mówiąc, w salonie. Zmarszczyła brwi, ponieważ nie pamiętała, aby kładła się na kanapie, a tym bardziej, żeby była na tyle zmęczona, aby się zdrzemnąć.

Zmarszczyła brwi i wykrzywiła wargi w grymasie, gdy tylko dotarł do niej pulsujący ból głowy. Szybko go zneutralizowała swoimi umiejętnościami. Z głośnym westchnięciem przetarła twarz, jednocześnie czując ciepłą dłoń na swoim zakrytym brzuchu. Od razu spojrzała w bok, na kucającą obok niej Lauren.

— Zasnęłam? — Głos Alfy był schrypnięty. 

Kobieta była jeszcze bardziej zdezorientowana na widok ewidentnie zmartwionej twarzy Lauren, która bez słowa się jej przyglądała. Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, sięgnęła wolną dłonią w bok i podstawiła Camili butelkę z wodą.

— Chcesz się napić? — Zapytała z napięciem w głosie, którego młodsza nie rozumiała.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

— Coś się stało?

— Nie wstawaj — dłoń Lauren prześlizgnęła się z brzucha Alfy do mostku, kiedy ta tylko próbowała podnieść się do siadu. — Jak się czujesz?

— Jakbym zasnęła — przyznała cicho. — Wszystko ze mną okej, tylko... Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. I miałam zresztą dziwny sen.

— Dziwny sen?

— Tak. Byłaś w nim. Powiedziałaś mi coś, co w ogóle nie było możliwe — Camila podrapała się po policzku. — Nic mi nie jest. Nie jestem do końca pewna, jak to możliwe, że przysnęłam — powoli podniosła się do siadu.

Lauren w tym czasie odłożyła wodę i wstała na równe nogi. Jej postawa nadal była niepokojąca — była bledsza na twarzy niż zwykle, trzymała dłonie na szczycie bioder, ściskając je w palcach, a jej wargi były niemal złączone w wąską linię. Zmarszczka pomiędzy brwiami również nie znikała.

Camila westchnęła cicho i opuściła stopy na ziemię. Pamiętała, że przyszła tutaj po coś innego. I nadal obawiała się, że odstraszyła od siebie Lauren przez pochopność wspólnie spędzonej nocy.

— Co się stało? — Zapytała w końcu, patrząc na starszą kobietę. — Pobladłaś.

— Co pamiętasz?

— Nie rozumiem.

— Co pamiętasz? O czym rozmawiałyśmy?

— W sensie...dzisiaj? — Alfa podrapała się po głowie.

— Tak.

Może to nie był sen...? Nie, przecież to...

— To niemożliwe. Powiedziałaś mi, że jesteś... — Urwała, niepewna, czy powiedzieć te słowa na głos. — W każdym razie, to niemożliwe. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam.

— Camila, postaraj się nie panikować — powaga w głosie Lauren była zatrważająca.

Przez plecy Alfy przeszły dreszcze.

— Nie panikować? 

Starsza kiwnęła głową.

— Nie usnęłaś. Zemdlałaś, Camila.

Tym razem to młodsza zmarszczyła brwi.

— Niemożliwe.

— Zemdlałaś po tym, co ci powiedziałam. Przeniosłam cię tutaj. I na szczęście udało mi się ciebie złapać, więc nie upadłaś na ziemię.

— Nie. To niemożliwe. Nie powiedziałabyś mi, że jesteś... — Całkowicie bezwiednie zeszła ze spojrzeniem do brzucha Lauren.

— Dlatego właśnie zemdlałaś — wymamrotała cicho, krzyżując ramiona pod piersiami.

— Lauren, to niemożliwe. 

— Też tak myślałam. Dopóki nie... Dopóki mój ginekolog tego nie potwierdził. Dzisiaj.

— Ja... — Głos Alfy był tak chrapliwy, że szybko zamknęła usta. — Jak długo?

— Jestem w ósmym tygodniu.

— To znaczy, że... — Camila przełknęła z trudem ślinę. Nie kryła już drżenia w głosie. — Nie byłyśmy już razem, kiedy... 

— Że co? — Lauren zmarszczyła brwi, po czym wskazała na Alfę palcem. — To musiało się stać przed rozstaniem.

Młodsza kobieta uniosła brwi.

— Myślisz, że to jest moje?

Nie przemyślała tego pytania, ale trudno było znaleźć lepsze słowa — nie zmienia to jednak tego, że wyraz twarzy Lauren był taki, jakby dostała właśnie w twarz.

— A niby, kurwa, czyje?

— Skąd mam wiedzieć? Przecież to niemożliwe, żeby to było moje. Dobrze wiesz, że nawet jeśli się nie zabezpieczałyśmy, to zawsze byłam w drugiej formie.

— Może stąd powinnaś wiedzieć, bo sypiam tylko z tobą? — Nie mogła się powstrzymać przed podniesieniem głosu. — I dla twojej wiadomości po naszym rozstaniu nie wychodziłam sobie na miasto, żeby sypiać z przypadkowymi ludźmi. Tym bardziej robiąc taką głupotę, jak się nie zabezpieczać — zacisnęła dłonie w pięści. — Tylko z tobą się nie zabezpieczałam i dobrze o tym wiesz!

— Ale to niemożliwe. Fizycznie. Badałam się — Camila próbowała wstać, ale w ostatniej chwili zwątpiła w siłę swoich nóg. — To niemożliwe, Lauren. Musiałabym być w trzeciej formie, a nigdy nie zdarzyło się, poza tym dniem, kiedy robiłam sobie badania, żebym była w twojej obecności w...

Jauregui od razu wychwyciła drobne rozszerzenie powiek przez kobietę.

— Co sobie przypomniałaś?

— Nie, to niemożliwe... — Teraz wydawało się, jakby Camila mówiła to do siebie.

— Co? Mów.

— Nie, to nie jest... Sama zresztą mówiłaś, że pamiętasz więcej niż ja z tamtej nocy — zacisnęła wargi. — I nie byłybyśmy na tyle nierozsądne, żebym była w trzeciej formie.

— Camila — wycedziła przez zęby. — Konkrety. Mów!

— Była jedna noc, kiedy obudziłam się w trzeciej formie — potarła spocone dłonie o uda. — Obudziłam się w środku nocy, a wcześniej... Cóż... — Ponownie zamilknęła na chwilę. — Ale to niemożliwe. Co prawda nie wiem, czemu obudziłam się w trzeciej formie, ale obie byłyśmy wcięte. Mówiłaś, że pamiętasz więcej niż ja, więc na pewno byś coś wspomniała. A poza tym nawet po alkoholu nie odważyłybyśmy się na takie ryzyko. I, znowu, poza tym używałyśmy prezerwatyw, tego jestem pewna.

— Gumka zawsze może pęknąć. Kiedy to było?

— Przed naszym rozstaniem. Tego samego dnia, kiedy wróciłam z wyjazdu. Wypiłyśmy sporo tamtego wieczoru.

— To niemożliwe.

— No właśnie — Camila potrząsnęła głową. — Zresztą pamiętasz więcej niż ja z tamtego wieczoru. Nie ma szans na to, żebyśmy obie zgodziły się na trzecią formę.

— Cóż... — Starsza przeciągnęła. — Tylko tak powiedziałam. Sama niewiele pamiętałam — wykrzywiła wargi w grymasie, kiedy wzrok młodszej padł na jej twarz. — Ale to i tak nie zmienia tego, że nie byłybyśmy takie głupie.

Alfa potarła nerwowo twarz.

— Ale jednak obudziłam się w środku nocy, po wszystkim, w trzeciej formie. Nigdy nie było takiej sytuacji — jej głos był bliski szeptu. — Myślisz, że to właśnie wtedy... I pomimo tego, że się zabezpieczyłyśmy to... Myślisz, że wtedy?

— Może. Ale to nie ma sensu. Wiem, że rozmawiałyśmy wtedy o dzieciach, ale chyba nie byłybyśmy na tyle głupie, aby nagle bawić się w rodzinę i zrobić sobie jedno?

Tym razem to Camila się skrzywiła na ten dobór słów. Powinna była przywyknąć do słownictwa Lauren, kiedy jest poddenerwowana.

— To jedyna sytuacja, która przychodzi mi do głowy. A skoro mówisz, że...byłaś tylko ze mną, to za bardzo nie wiem, jaki inny moment by to wytłumaczył, Lauren.

Starsza kobieta nadal była trupio blada i im więcej czasu mijało, tym bardziej była przekonana do tego, że puszczą jej całkowicie nerwy. Była bezradna.

Myślała, że rozstanie z Camilą pozostawiło ją w najgorszym punkcie bezradności.

Jednak ciąża to przebiła. Faktyczna ciąża. 

Ciąża, kurwa mać.

— Lauren, nie wyglądasz za dobrze. Może lepiej usiądź — podniosła się na chwiejnych nogach i chwyciła za ramiona Jauregui, która bez słowa zajęła miejsce na kanapie.

Pomimo tego ruchu, nie wierzyła własnym nogom, więc Alfa uklęknęła przed kobietą i oparła dłonie na kanapie.

— Ktoś jeszcze wie? — Zapytała cicho starszą.

— Nie — Jauregui wypuściła ze świstem powietrze z ust. — Tylko my.

Kiwnęła głową. Spojrzała krótko na bladą twarz partnerki. Wydawała się poddenerwowana, a częściowo nieobecna — to przez to spojrzenie w dal.

— Damy sobie z tym radę — naniosła drżącą dłoń na dłoń Lauren. — Musimy to sobie poukładać w głowie. 

Starsza kobieta miała wrażenie, że popadła w trans — bo niby słyszała słowotok Camili, ale nic do niej faktycznie nie docierało. Patrzyła w dal, na ścianę, kiedy brunetka produkowała się, aby nie roznosić paniki.

— Jesteśmy dorosłe — głos Alfy nieustannie drżał. — Obie mamy stabilne prace, ty wynajmujesz dom, ja z kolei mogę sobie pozwolić na zbudowanie czegoś nowego... Mamy pieniądze, więc to nie będzie problem — wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca, które piekły coraz bardziej z każdym słowem. — Wiem, że nie jesteśmy w najlepszym położeniu, ale nie będziemy na chama pospieszać między nami spraw. Ciąża to poważny temat, ale nie możemy tak po prostu udawać, że wszystko jest między nami w porządku. Musimy pilnować się z tworzeniem zdrowej relacji, inaczej nic z tego nie będzie miało sensu.

Ponownie, Lauren to wszystko słyszała i niby rozumiała, ale z drugiej strony wcale nic do niej nie docierało. Dopiero kompletnie inny obrót spraw w słowotoku Camili wyrwał ją z letargu do tego stopnia, że aż spojrzała na opaloną twarz kobiety.

— Wiele razy słyszałam, że dobrze radzę sobie z dziećmi. Nigdy ze swoimi, wiadomo, ale nadal... Dzieciaki mnie lubią — podrapała się po policzku. — Tak czy siak, przebierałam już niejedno dziecko, więc to nie będzie problem. W odpowiednim czasie uda mi się też zmienić tryb pracy na hybrydowy, więc nie będziemy aż tak obciążone i...

— Moment — Lauren odezwała się po raz pierwszy. — Chcesz zachować?

— Co?

— Myślałam o aborcji.

— Że co?

Teraz to Camila pobladła i wyglądała jak zbity pies.

— To wydaje się oczywiste — głos Lauren się załamał, więc odchrząknęła, ale niewiele to pomogło. — Nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność.

— Ale...

— Skąd w ogóle taki pomysł, żeby zachować?

Nie mogła dopowiedzieć kluczowego słowa — dziecko. No nie. Po prostu nie przeszłoby jej to przez usta. 

— Camila, nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność.

— Ale dobrze zajmuję się dziećmi — wymamrotała pospiesznie, bez namysłu.

— Cóż, to świetnie, ale to nie jest opieka na dwie godziny! — Podniosła głos i machnęła rękoma w powietrzu dla rozładowania frustracji. Oczywiście niewiele to pomogło. — To robota 24/7. Nie jesteśmy na nią gotowe.

— Wiem, że zawsze obawiałaś się ciąży, ale... To nie jest tak, że planuję zdezertować, Lauren. Jestem w stanie się tobą zaopiekować, kiedy będzie taka potrzeba. Jedyne, czego nie możemy zrobić to na siłę pospieszać między nami spraw. Nadal naprawiamy tę relację. Musimy iść pasującym nam tempem, żeby rzeczywiście nauczyć się ze sobą rozmawiać.

— Camila... — Brakowało jej słów. — Nie chcę tej ciąży.

Lauren doznała wrażenia, patrząc na twarz kobiety, że miała dokładnie ten sam wyraz, kiedy sama usłyszała od Camili, że chce się rozstać. 

Co więcej, Lauren kompletnie nie rozumiała tej reakcji. Dla niej aborcja była oczywista. Skąd pomysł, że są w stanie wychować dziecko? Camila nigdy nie wykazywała ogromnej chęci do dzieci — może i była tą fajną ciocią, ale przez cały ten czas Lauren nie zauważyła ani razu, żeby odnosiła się do chęci założenia dużej rodziny. 

Owszem, sama miała dużą rodzinę, ale nic nie sugerowało, że chciała budować ją w identyczny sposób. A pierwsze dziecko w jej wieku daje trochę do zrozumienia, jakby chciała jak najszybciej zacząć.

Nigdy nie było takiej rozmowy.

— Nie jesteśmy gotowe na coś tak poważnego — dodała po dłuższej chwili, a następnie wstała, uważając przy tym, aby nie szturchnąć klęczącej Camili.

Nie wiedziała po co właściwie wstała, bo wątpiła we własną siłę, ale musiała poczuć, że ma przestrzeń. A z Camilą tak blisko siebie i jej słowami o zachowaniu ciąży czuła się cholernie przytłoczona.

Potrzebowała przestrzeni. Dosłownej przestrzeni.

— Czy to dlatego, że mówisz, że jest moje?

Starsza kobieta nie spodziewała się takiego obrotu spraw.

— Wiesz, że moja mama jest człowiekiem. A tata był Alfą — Camila zacisnęła wargi, bo inaczej zaniosłaby się pierwszym szlochem z nerwów. — Przy tak dominujących genach na pewno byłoby takie jak ja i Mateo. Nie byłoby człowiekiem. W dodatku...ciąża mojej mamy była...bardzo wyzywająca dla jej zdrowia.

Jauregui przetarła twarz.

— Nawet o tym nie pomyślałam — przyznała jej szczerze. — Po prostu...dla mnie to oczywiste, że nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność.

— Czy to dlatego, że ta odpowiedzialność byłaby współdzielona ze mną?

— Co? Nie... Co to ma w ogóle do rzeczy? — Zmarszczyła brwi, zaskoczona tymi absurdami. — Camila...dziecko jest wiążące. Do naszej śmierci. Albo do dorosłości samego dziecka. Nieważne, jaką relację byśmy w przyszłości miały — czy to dobrą, czy to złą — to i tak będziemy musiały być dobrymi rodzicami. A to wymaga... To jest ogromna presja, jeśli nie ma się z drugą osobą dobrych stosunków.

— Nie zostawiłabym cię z taką odpowiedzialnością samą — Alfa wcisnęła dłonie w materac kanapy. — Zakładasz, że źle skończymy?

— Nie zakładam. Ale to realna opcja do wzięcia pod uwagę. Wychowywanie dziecka jest cholernie ciężkie. 

Camila zmrużyła powieki. 

— Czy to powątpiewanie wynika z tego, że ostatnio powiedziałam, że nie jesteśmy razem? — Gwałtownie wstała i przez to trochę się zatoczyła. — Gdzie masz ten pierścionek? Zaraz ci się oświadczę, jeśli tylko o to chodzi.

Lauren musiała chwycić za blat kuchenny, żeby nie paść. Skąd brała te pomysły?

Najgorsze było to, że zdradliwe serce kobiety zabiło szybciej.

Nie była pewna, co było w takim razie bardziej przerażające — mowa o oświadczynach czy taka reakcja na samą sugestię.

— Camila...

— Co? To czego chcesz?

Starsza przełknęła z trudem ślinę.

— Tak szczerze to nie wiem, czego ty chcesz — wypuściła ze świstem powietrze. — Nie wiem, skąd to parcie na kontynuację...ciąży — ostatnie słowo wypowiedziała znacznie ciszej. — I zaczynasz wariować, sugerując, że nie widzę nas razem w przyszłości. A teraz jeszcze oświadczyny. Po prostu...weź kilka oddechów i spójrz na to z innej perspektywy.

Jauregui spuściła spojrzenie do podłogi.

— Poza tym...wymuszone oświadczyny? — Wykrzywiła wargi w grymasie. — Nie chcesz być ze mną w związku, więc gdzie tutaj miejsce na oświadczyny. 

— Nigdy nie powiedziałam, że nie chcę z tobą być.

— Ale bardzo dobrze wiesz, że tak to odebrałam — wcięła krótko starsza. — Mniejsza. Teraz jest ważniejszy problem. Chcę aborcji, a ty...nie jestem pewna, czy wiesz, czego właściwie chcesz.

Camila zamilknęła na całkiem spory czas. Stała w miejscu, przypatrując się to Lauren, to widokowi z okna kuchennego. Miała wrażenie, że przez jej umysł przemyka tak wiele myśli, że nie jest w stanie żadnej zatrzymać w miejscu, aby się skupić i zrozumieć, o czym właściwie dana myśl była.

— Wiem, że to nowa sytuacja. Trudna. Ale... Zawsze traktowałam cię poważnie. Właściwie to nas poważnie — wzięła głębszy oddech. — To ryzykowny krok, ale co więcej nam zostało, jak tylko zaczniemy się dobrze komunikować? No wydaje mi się, że tak właściwie to niewiele zostało, jeśli obie chcemy być razem — Alfa zacisnęła wargi przed kolejnymi słowami. — Mieszkanie razem. Może oświadczyny. Może dziecko. To nie są...tak mi się wydaje, tak odległe kwestie. Nie znamy się od tygodnia.

— Dlaczego chcesz zachować? Jesteś w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie? 

Alfa otworzyła usta, ale żadne słowo nie padło.

— Ja... — Spróbowała ponownie, chwilę później, ale ostatecznie zacisnęła wargi.

— Sama nie wiesz — Jauregui nie mogła powstrzymać grymasu na własne słowa. — Aborcja jest rozsądna.

— Ale... — Głos Cabello się załamał. — Powiedziałaś, że to nasze dziecko.

Lauren wzięła więcej powietrza w płuca. Miała wrażenie, że rozmawia ze ścianą. Nie padły żadne sensowne argumenty, aby zachować ciążę.

— To nie jest dziecko — zaczęła starsza. — Na ten moment...to coś wielkości fasolki. I dopiero z czasem...zacznie w swoim pasożytniczym trybie rosnąć, korzystając z mojego ciała. Osłabiając moje ciało. Znacznie później...można to nazwać dzieckiem. 

— Jak możesz tak mówić? — W oczach Camili zaczęły zbierać się łzy, a gula w gardle, która ponownie ją dopadła już nie była taka znośna, jak za pierwszym razem.

— Z biologicznego punktu widzenia to nie jest dziecko. Dopiero później jest uznawane za dziecko. I tryb pasożytniczy również jest adekwatny. Dlatego też kobiety w tym stanie... — Nie mogła rzucić słowami "kobiety w ciąży". — Muszą uważać na to, co jedzą i co robią. Muszą brać różne suplementy.

Lauren zacisnęła powieki, aby zebrać na szybko myśli.

— Widzisz to jako dziecko. I widzisz to jako coś dobrego — zaczęła powoli, nadal nie otwierając oczu, aby spojrzeć na młodszą kobietę. — Chyba...widzisz to jako symbol nadziei. I szanuję to, ale... 

Oblizała wargi, delikatnie uchylając powieki. Wzięła głęboki oddech przed spojrzeniem na twarz Camili.

— Łatwiej zrobić dziecko za dzieckiem niż wychować chociażby jedno.

Alfa przełknęła z trudem ślinę i przetarła dłonią najpierw jedno, a później drugie oko, aby pozbyć się łez, które nadal nie spłynęły po jej policzkach.

— Chcę aborcji. Nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność — powtórzyła po raz kolejny. — Ja nie jestem gotowa, Camila.

Młodsza zacisnęła drżące wargi, wyjątkowo milcząc. Lauren spodziewała się, że będzie miała jakiś kontrargument — albo raczej kontrodpowiedź.

— Nie chcę tego przedłużać, skoro to jest ósmy tydzień. Wolę pójść do kliniki jak najszybciej, żeby...mieć pewność po konsultacji, że tabletka wystarczy. 

Camila wciąż milczała.

— Możesz być zawiedziona...nawet możesz być na mnie wściekła, ale wiem, że w głębi zdajesz sobie sprawę, że mam rację — wymamrotała Jauregui, coraz bardziej zestresowana brakiem odzewu. — Nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność. I moja decyzja nie jest związana z tym, że jesteś zmiennokształtna. To cholernie wiążąca i ciążąca przez lata odpowiedzialność. Po prostu.

Alfa rozchyliła delikatnie wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale minęło paręnaście długich sekund w napięciu — przynajmniej Lauren tak to odczuwała — zanim usłyszała pierwsze słowa od swojego wywodu.

— Tamtego wieczoru, kiedy prawdopodobnie...wpadłyśmy... — Brązowe oczy Cabello przez moment błądziły po ciele starszej kobiety, zanim dotarły do jej twarzy. — Powiedziałam to, co szczerze uważam. Byłabyś świetną matką.

Lauren nie miała bladego pojęcia, czemu w jej oczach nagle zabrały się łzy. Była pewna tylko tego, że musi przekręcić w bok głowę, aby przerwać kontakt wzrokowy z młodszą kobietą i przetarła wierzchem dłoni nos, który nagle był zakatarzony.

— Akurat tę rozmowę pamiętam bardzo dobrze. Byłabyś świetną matką bez względu na to, czy miałabyś planowane dziecko, czy z czystej wpadki — zrobiła pauzę. — Nie mówię tego, dlatego, żeby cię przekonać albo zmanipulować do zmiany swojej decyzji... Po prostu... Nigdy do końca nie rozumiałam, dlaczego to jest jedna z niewielu rzeczy, które potrafią cię przerazić. Masz dosłownie...

Camila wzięła głęboki wdech.

— Masz dosłownie wszystko, co jest potrzebne do dobrego wychowania dziecka — odeszła o krok w bok, żeby oprzeć pośladki o oparcie sofy, bo jej nogi stawały się coraz słabsze. — Jedyne co to musiałabyś mniej przeklinać i...nie być taka chłodna i zdystansowana, kiedy coś nie idzie po twojej myśli. Ale wszystko poza tym... Wiem, że zrobiłabyś wszystko, co tylko byś mogła, żeby dobrze wychować dziecko.

— To mnie nie przekona — Lauren nie mogła się powstrzymać. Reakcja ciała ją zdradzała, chociaż umysł i czysty rozsądek nakazywały kompletnie inne zachowanie. 

— Nie próbuję cię przekonać. Ale...postaraj się pamiętać, że jesteś materiałem na dobrą matkę. 

Alfa zacisnęła wargi, po raz pierwszy odrywając od Jauregui spojrzenie do ziemi.

— Nie ma rzeczy, która zmieniłaby twoje zdanie o aborcji, więc... Nie ma sensu się trudzić — przyznała niechętnie. — Nie jestem w stanie dobrze zargumentować, dlaczego myślę inaczej, bo jestem w takim samym szoku, jak ty, ale... Ale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to obciążające. Że to ogromna odpowiedzialność. Że to lata poświęcone w jednym celu — żeby dobrze wychować dziecko. Jestem tego świadoma, ale... Sama nie wiem.

Camila uniosła trzęsące się dłonie do twarzy, aby ją przetrzeć. Z tego całego stresu jej wiecznie ciepłe ręce stały się lodowate i spocone jednocześnie.

— Chociaż to przerażająca sytuacja, to chyba świadomość, że jesteśmy w tym we dwie pozwala mi patrzeć na to wszystko inaczej niż ty — Cabello wypuściła głośne westchnięcie, czując, jakby razem z tym opadała z sił. — Zawsze miałam do ciebie spokój. I może to ten spokój, który zawsze od ciebie bił pozwala mi myśleć, że dałybyśmy sobie z tym radę. 

Lauren skrzyżowała ramiona pod biustem, nie wiedząc, co ma zrobić. Nie była w stanie się odezwać, bo kompletnie by pękła, a czuła, że to nie jest moment, żeby pozwolić sobie na załamania. I tak czuła się bezradna. Nie mogła również spojrzeć na Camilę, bo obawiała się własnej reakcji na wyraz twarzy, który mogłaby zobaczyć.

— Uszanuję twoją decyzję — dodała na koniec młodsza, chociaż wybrzmiało to jak szept.

— Jeśli to nie będzie wspólna decyzja, to będę tą winną. Będziesz miała do mnie żal — zagryzła dolną wargę, od razu czując na języku posmak krwi. — Może nawet już teraz. A jeśli nie, to ten żal przyjdzie z czasem. Może za pół roku. Może za dwa lata.

Usłyszała kroki. Natychmiast się spięła. Nie wiedziała, czy była gotowa na obecność Camili tak blisko siebie. Przerażała ją możliwie niespodziewana reakcja samej siebie. 

W tej chwili Lauren była nieprzewidywalna i nie potrafiła tego powstrzymać.

Gdy tylko Camila ustała w miejscu, będąc może o pół kroku od niej, wysunęła do niej otwarte ramiona, owijając je wokół ciała Jauregui, ale jednocześnie nie dotknęła jej w żadnym miejscu. Między ciałem Lauren a dłońmi kobiety była kilkucentymetrowa przestrzeń, która i tak wydawała się dawać poczucie uścisku przez ciepło bijące od ciała Cabello.

Dopiero kiedy starsza kobieta nie mogła wytrzymać tej presji i przekręciła na nowo głowę, aby spojrzeć na Camilę, poczuła na bicepsach ciepły, znajomy dotyk jej dłoni. 

Najgorsze jednak było to, że ten dotyk kompletnie odbiegał od niemal rozpaczy, którą Lauren widziała — wargi Cabello były w nieustannym grymasie, bo próbowała powstrzymywać ich drżenie, po opalonych policzkach spływały łzy, powieki były mocno przymrużone i przez to ledwie nawiązywały kontakt wzrokowy, a czubek nosa był czerwony.

I Lauren naprawdę się łudziła. 

Myślała, że to jest najgroszy moment, naprawdę. Widzieć Camilę w takim stanie — tę radosną, ciepłą, niosącą ze sobą komfort — łamało jej serce ze świadomością, że nie tylko jej było w takim stanie.

Ale wtedy, kiedy Lauren myślała, że gorzej być już nie może, Camila się odezwała, patrząc jej w oczy:

— Zgadzam się na aborcję.


Lauren nie mogła wyrzucić z głowy nawracającego rozstania między nią a Camilą po tym, jak pozwoliła jej na aborcję — żadne z ich rozejść nie było tak wymuszone przez brak tematu do rozmowy ani tak niezręczne. Tak szczerze, to ciężko było wyobrazić sobie, że po całej tej sytuacji uda im się naprawić do końca ich relację. Temat był świeży, fakt. I obie były przerażone, fakt. Ale...

Lauren nie mogła wyrzucić z głowy również wyrazu twarzy kobiety. Była pewna tego, że wymusiła w samej sobie zgodę, aby zakończyć temat. Była pewna, że Camila zwyczajnie się poddała, przez co Jauregui nabrała coraz więcej wątpliwości. 

Niby nie wątpiła w swoją logikę, bo to wszystko miało sens — przecież do cholery nie były gotowe!

Ale znowuż... Reakcja Camili na całą sytuację nie zostawiała jej w spokoju. 

Przez ciało Jauregui przeszedł dreszcz, kiedy po korytarzu rozeszło się kolejne piknięcie. Spojrzała na prawo, po czym w górę, na monitor, który wyświetlił numerek. Bez słowa obserwowała, jak jedna z niewielu siedzących kobiet wstała i weszła do gabinetu.

Cały ten korytarz przyprawiał ją o ciarki. Niby ciepłe kolory ścian, ale sama świadomość, że jest w poczekalni i jest kolejnym numerem w kolejce do konsultacji w sprawie aborcji... Nie potrafiła przyjąć do siebie prawdziwości sytuacji, w której obecnie była. 

W dodatku przez to, że była tutaj tylko ona, to czuła się jeszcze bardziej winna temu, że może w jakiś sposób rzeczywiście wymusiła w Cabello zgodę na jej przyjście tutaj i pozbycie się problemu. 

Bo dziecko jest problemem.

Najgorsze w obecnej chwili było to, jaka panowała tutaj cisza. Żadna z kobiet nie próbowała do siebie zagadać, jak to czasem bywa w poczekalniach z nudów. Również nikt nie dopytywał o to, czy osoba z numerem wyświetlanym na ekranie zdążyła już wejść, bo ktoś wyszedł w międzyczasie do toalety.

Po prostu trupia, przerażająca cisza, która ciążyła jeszcze bardziej.

Lauren miała wrażenie, że im dłużej tutaj siedziała, tym większy problem z oddychaniem miała. Już w drodze do kliniki ściskało ją w gardle, paliło w klatce piersiowej i trzęsły się jej spocone dłonie. 

Ale teraz miała wrażenie, że płuca również odmawiają posłuszeństwa przez ten nowy rodzaj stresu, z którym nigdy nie miała do czynienia. Zawsze myślała, że jest na tyle rozsądna, że nie będzie musiała stać przed takim wyborem — że jeśli już okaże się, że będzie w ciąży, to będzie gotowa na ten moment i nie będzie ona zaskakująca.

A tymczasem Lauren została porwana przez przerażający szok i brak perspektyw na tę najbliższą przyszłość — więc co tu dalej?

Ogarnij się.

Blada dłoń Lauren ścisnęła w dłoniach paragon, który wydała jej maszyna i który był jednocześnie wyrokiem.

Nikt nie wie, jaki masz numer.

Zerknęła po raz kolejny na ekran. Nadal ta sama liczba.

To nic nowego. Przecież musi wyjść kobieta, która jest w gabinecie. To nie jest moja kolej. Jeszcze nie. Jeszcze mam czas. Tak. Dużo czasu.

Zacisnęła powieki.

Kurwa, nie mam pierdolonego czasu. Może wyjść w każdej chwili.

Oblizała wargi i wolną dłonią przetarła spoconą skórę pod nosem. Wcisnęła mocniej plecy w oparcie krzesła, które wydało z siebie skrzypnięcie, które zaburzyło tępą ciszę. Zawstydziła się przez to, że spowodowała hałas.

Może Camila miała rację? Nie. Nie. Na pewno nie miała. Minęły dwa dni od tej rozmowy. I tak długo to odwlekałam od kiedy dowiedziałam się od ginekologa. Nie mam dużo czasu.

Przełknęła z trudem ślinę.

Ostatecznie przecież się zgodziła. Miałam rację. I to były racjonalne, wytłumaczalne argumenty. Nie jesteśmy gotowe na taką odpowiedzialność. 

Przetarła obie dłonie o materiał spodni na udach.

Przecież nawet nie chce ze mną być, więc gdzie tu miejsce na dziecko. Nie ma szans. Przespała się ze mną, po czym niedawno potraktowała mnie...

Wykrzywiła wargi.

Jak mam nie brać tego jako zemstę, skoro mam wrażenie, że właśnie w taki sam sposób traktowałam ją wcześniej? 

Podskoczyła w miejscu na kolejne piknięcie i szarpnięcie za drzwi. Od razu przerzuciła spojrzenie do ekranu.

Numer 13.

Pospiesznie odwróciła spojrzenie, całkowicie zmieszana i zaczęła wpatrywać się w ścianę przed sobą. Miała wrażenie, że momentalnie oblała się zimnym potem, kiedy odliczała sekundy.

Pięćdziesiąt siedem. Pięćdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt dziewięć. Sześćdziesiąt. Sześćdziesiąt jeden...

Miała wrażenie, że zamieniła się w posąg — i pomimo ciągłych trudności z oddychaniem, nie chciała w tej chwili oddychać za mocno, żeby się nie zdradzić.

Osiemdziesiąt siedem. Osiemdziesiąt osiem. Osiemdziesiąt dziewięć. Dziewięćdziesiąt...

Wzdrygnęła się na kolejne piknięcie. 

Odczekała dokładnie 15 długo liczonych sekund, zanim wstała z miejsca, odwróciła się na pięcie i niby spokojnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. 

Kiedy tylko była poza zasięgiem wzroku pani z recepcji, pobiegła do samochodu.


Już przy wjeżdżaniu na swoją ulicę, Lauren miała przeczucie, że Camila może znajdować się pod drzwiami. Zaledwie parę sekund później zauważyła jej sylwetkę, kiedy wjechała na podjazd. Nie była pewna, po co w ogóle tutaj przyszła. Jeszcze bardziej w tym wszystkim obawiała się, co ma jej powiedzieć. 

W ogóle Jauregui miała wrażenie, jakby nagle nie potrafiła rozmawiać z młodszą kobietą.

Potrafiła tylko z niej czytać — i dzisiaj Camila również odsłoniła wszystkie karty. Wystarczyło podejść trochę bliżej, żeby zobaczyć, że oddycha tak ciężko, że jej barki dość widocznie opadały, a oprócz tego była nienaturalnie blada, jak na osobę z ciemniejszą karnacją.

Co więcej, Camila nie odezwała się słowem nawet wtedy, kiedy Lauren otwierała drzwi. To jeszcze bardziej dezorientowało.

Po co tutaj jest?

Jauregui zacisnęła wargi z nerwów i zsunęła najpierw jednego, potem drugiego buta, jednocześnie łudząc się, że za chwilę będzie mogła wziąć upragniony prysznic i spróbować na jeszcze jeden dzień zapomnieć o paskudnym, brutalnym świecie.

Myśl była tak kusząca, że niespodziewany chwyt wyczuwalnie spoconych dłoni na obu jej policzkach był zadziwiający. W dodatku peszący, bo Lauren niekoniecznie chciała nawiązywać kontakt wzrokowy, ale trudno było go unikać, kiedy kobieta trzymała jej twarz.

— Jak się czujesz? — Wyszeptała tak szybko, że Jauregui nie była pewna, czy w ogóle dobrze zrozumiała. — Jeśli jest coś nie tak... Jeśli coś cię boli to powiedz, to od razu się tego pozbędę — kontynuowała, przypatrując się całej twarzy Lauren. — Nie mogę zabrać dyskomfortu, ale jakikolwiek ból, cokolwiek takiego... Tylko powiedz.

Z każdym kolejnym słowem zaczęła coraz ciężej oddychać, a na sam koniec w jej oczach zaczęły zbierać się łzy, kiedy wyczekiwała reakcji od starszej kobiety.

— Powinnam była... — Zabrała dłonie z twarzy Jauregui i przesunęła je do ramion, za które chwyciła na wysokości bicepsów. — Powinnam tam być. Z tobą — nieznacznie zacisnęła palce na jej ciele. — Przepraszam.

Lauren nadal nie wiedziała, jak zareagować. W dodatku Camila wydawała się kompletnie poza swoją zwyczajową kontrolą i niespodziewanie porwała ją do uścisku, owijając wokół niej szczelnie ramiona.

— Przepraszam — powtórzyła, szepcząc we włosy starszej. — Zdążyłam powiedzieć, że cię z tym nie zostawię, a właśnie to zrobiłam. Przepraszam.

Alfa pociągnęła nosem, robiąc dłuższą chwilę przerwy.

— Przepraszam. Przepraszam... Kurwa, Lauren, naprawdę przepraszam. Wybacz mi — na sam koniec z jej gardła wydobył się urywany szloch. — Jeśli... Jeśli tylko mi pozwolisz, to...

Ponownie chwila ciszy.

— T-to zostanę z tobą tak długo, dopóki nie będziesz czuła się lepiej. Jeśli...jeśli pozwolisz.

Lauren nie wiedziała, co dokładnie spowodowało jej reakcję — czy to były słowa kobiety, złamany ton, ta nagła bliskość, czy może to była najzwyklejsza konsekwencja tego całego stresu, który wgniatał ją w ziemię, ale pękła.

Mogła zliczyć na palcach jednej dłoni, ile razy była w takim stanie. Niestety przy wszystkich okolicznościach była przy niej Camila.

Jednak tym razem miała wrażenie, że przeszła samą siebie, bo zamiast płakać, zanosiła się szlochem, kiedy w tym samym czasie gorące łzy spływały tak szybko, że moczyły szczyt ramienia Camili, o którą się oparła i wtuliła jednocześnie, tracąc siły z każdym oddechem. 

W dodatku Lauren stała tak w jednym miejscu, czując, że przestaje mieć kontrolę nad własnym ciałem, bo wraz z intensywnością szlochania, jej ciało zaczynało się trząść. Nie potrafiła przestrać. Nie potrafiła się uspokoić. Nie potrafiła nawet myśleć.

Camila była równie bezradna, ponieważ nie wiedziała, z czego ta reakcja wynika — w pierwszej chwili wystraszyła się, że kobieta jest w takim bólu i dopiero teraz, za zamkniętymi drzwiami, jest w stanie to pokazać. Ale coś w tym desperackim chwycie dawało dozę wątpliwości.

— Lauren, co się dzieje? — Zapytała cicho, między jednym a drugim szlochem ze strony Jauregui. — Boli cię? Jeśli tak, to tylko powiedz, to spróbuję... Lauren... — Zacisnęła wargi, powstrzymując je od drżenia. — Lauren... — Wymawiała jej imię z nieokreśloną prośbą.

Camila nie mogła znieść tego, że cała reakcja kobiety podpowiadała jej rozpacz. Wiedziała, że sytuacja, w której obecnie się znajdują jest bardzo poważna, ale Lauren zawsze była tą silniejszą. Spokojniejszą. Chłodniejszą.

A teraz pękła i Camila nie wiedziała, jak jej pomóc. Nie wiedziała, czy potrafi.

— Lauren, proszę...

Chociaż Alfa nie miała siły, to zmusiła się resztkami, aby chwycić Lauren za tył ud, podnieść i przenieść się na kanapę, która wydawała się bezpieczną opcją, żeby któraś z nich znowu nie poleciała na podłogę z powodu omdlenia.

Jauregui nie była w ogóle wzruszona tym, że została przeniesiona. Nadal szlochała — i to chyba głośniej niż wcześniej, chociaż jednocześnie zaczęła tłumić te dźwięki w bluzę Camili. Cała ta reakcja łamała serce młodszej kobiecie.

Nie była pewna, ile czasu minęło, kiedy szloch ustał, ale doszło do tego najpewniej z powodu bólu gardła i braku siły. 

Lauren nie odczepiła swojego ciała od Camili tak od razu. Zajęło to jej jeszcze dłużej, przez co Alfa powątpiewała, czy nie zasnęła ze zmęczenia, ale gdy chciała lekko się odchylić, żeby to sprawdzić, starsza kobieta odsunęła głowę, pokazując popękane usta, czerwony i zakatarzony nos. 

I nadal płakała, tylko teraz od czasu do czasu wydawała dźwięk, jakby za chwilę miała zachłysnąć się powietrzem, które brała w płuca.

Alfa spuściła spojrzenie do dłoni, do której Lauren wcisnęła jej małą, pogniecioną kartkę. Zmarszczyła brwi, gdy odgięciu zauważyła napis. A właściwie to numer.

Numer 13.

Zrozumiała od razu. Co więcej, uderzyło w nią to, ile numerów jest przed 13-stką, a Lauren była w klinice z samego rana.

Wróciła spojrzeniem do twarzy starszej kobiety.

— Lauren...

— Nie mogłam — wykrztusiła chrapliwie. Camila uniosła brwi. — Uciekłam stamtąd.

Alfa zamilknęła, kompletnie zszokowana. 

To dlatego...? Ale to przez strach, czy...?

Cabello nie wiedziała, co o tym myśleć. Pomijając opcję z potencjalnym bólem, podejrzewała również to, że cała procedura, choć prosta, przerosła Lauren i stąd ta reakcja po powrocie do domu.

— Lauren...

— Nie mogłam — powtórzyła i pociągnęła nosem. — Nie wiem. Nie mogłam. Bałam się. Nie wiem.

— Bo nie powinnaś być tam sama — Camila zgniotła kartkę i rzuciła kulkę na stół, po czym owinęła delikatnie ramiona wokół talii Jauregui. — To moja wina.

— Wiem, że...że tego chciałaś...żebym nie szła. 

— Zgodziłam się.

Lauren nawiązała z nią kontakt wzrokowy.

— Na siłę — poprawiła młodszą. — Wyszło na moje, a i tak...i ta-a-ak tego nie zrobiłam.

— Nie powinnam cię z tym zostawiać.

— Miałam pozbyć się...się problemu. I tego nie zrobiłam — niemal zachłysnęła się powietrzem przez konwulsje w klatce piersiowej. — Nawet nie wiem dlaczego tego nie zrobiłam.

— Wydaje mi się, że za szybko podjęłyśmy decyzję — zaczęła cicho Alfa. — Nawet nie zdążyłyśmy przyswoić tych wieści, żeby dobrze się zastanowić.

— Ale... — Lauren uniosła trzęsące się dłonie. — Nie chcę tego. Więc dlaczego...dlaczego nie byłam w stanie...?

— Może podświadomość mówi ci inaczej. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, Lauren...

— Ale nie chcę — powtórzyła niczym mantrę. — Przecież powiedziałam, że nie chcę...

— Wiem — westchnęła ciężko młodsza kobieta. — Musimy... Chyba wspólnie musimy się dowiedzieć, czego chcemy i co będzie dla nas najlepsze.

— Nie możemy mieć dziecka.

Cabello wykrzywiła wargi. Trochę zabolało.

— To nie jest prosta decyzja — próbowała zacząć tłumaczyć. — Coś cię powstrzymało. Sama nie wiesz co... Musimy się uspokoić i jeszcze raz wszystko przemyśleć. 

Camila przesunęła ręce, aby chwycić za dłonie Lauren.

— Tym razem wspólnie to przegadajmy, zanim rzucać w siebie argumentami o swojej racji.

Nie była pewna, jak starsza na to zareaguje. Jeszcze dwa dni temu nie chciała słyszeć o opcjach, które nie wiązały się z aborcją aka pozbyciem się problemu.

Lauren splotła ich palce. 

— Okej — powiedziała na krótkim oddechu. — Okej.

———

Ten czas tak zleciał przez to, że pracowałam nad nową wersją "Madness" i swoimi prywatnymi sprawami, że nie pomyślałabym, że minął rok od poprzedniego rozdziału. Teraz powinny być częściej, bo będę je pisała na przemian z poprawianym "Venom", za które dopiero się zabieram.

Ale o tym później i na twitterze.

Przed wami pierwszy interaktywny rozdział, tzn. metodą wyboru głosu większości zdecydujecie za bohaterki, co zrobią dalej. Są tylko dwa rozwiązania i w zależności, które wybierzecie, zmieni się bieg kolejnych rozdziałów. Być może któraś z opcji szybciej przybliży was do zakończenia — choć nie jest to takie oczywiste.

Poniżej wrzucam dwie opcje do wyboru spośród których możecie wybrać tylko jedną. Dla ułatwienia dla mnie — zostawcie komentarz w tej linice opcji, którą wybieracie. Do momentu, kiedy dam wam znać na twitterze, że zabieram się za następny rozdział "Mate" będę gromadziła wasze głosy. I działa zasada jedna osoba — jeden głos. W moim planie chciałam, żebyście dokonali wyboru bazując na odczuciach, które dał wam powyższy tekst rozdziału.

OPCJE INTERAKTYWNEGO ROZDZIAŁU:

1: Aborcja.

2: Zachowanie ciąży.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top